Romano x Nyo!Polska
Postacie:
Włochy południowe (Romano)
Polska (Felicja)
Pov.Narrator
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za gęstymi lasami istniało królestwo. Królestwo niezwykle silne, a to dzięki królowi rządzącemu. Król ten zwał się Romulus. Romulus Vargas.
Ród jego już od wielu wieków rządził Italiną, gdyż tak nazywał się ten kraj, a kolejni potomkowie korony, za każdym razem lepsi byli od swego poprzednika.
Romulus królem był lubianym, albowiem sprawiedliwy i szczery w swych osądach zostawał. Lecz, ku wielkiej rozpaczy ludu całego, czas i ku niemu, królowi wspaniałemu, nieubłagany pozostaje.
"Ale, co to za problem? Pewnie ma potomków, prawda?" zapytacie drodzy moi. Prawdą jest to, że dziedzica korony posiadał, a nawet i on, ze swą piękna żoną, trójki dorodnych synów się dorobił. Lecz stała się rzecz niespodziewana i zarazem niezwykle traumatyczna dla światłego władcy. Bowiem zaledwie tydzień przed, planowanej od przeszło trzydziestu wschodów słońca, koronacji, młoda para do lasu na polowanie wyruszyła, gdyż według prastarej tradycji, aby mężem się nazywać, choć jeno zwierzę w swym życiu trza upolować. A książe? On swymi trzema dziedzicami się zajmował, gdyż żona jego ukochana na polowania jeździła. Jak to stwierdziła sama "Syna wychowaniem ojciec winien się zajmować, aby dziecię nasze ukochane, na męża, a nie na niewiastę wyrosło!". Mąż jej, nie próbował podważać zdania żony swej, więc, choć niechętnie, spełnił prośbę przyszłej królowej.
A więc teraz, tydzień pozostały przed otrzymaniem znaku władzy królewskiej, jakim jest korona, wyruszył ze swą żoną cudowną, by jakiego zajączka nie upolować.
Lecz właśnie wtedy, gdy do lasu na swych rosłych rumakach wkroczyli, grupa łupieżców, zbójów straszliwych w liczbie dwudziestu, rzuciła się na młodą parę, pozbawiając ich życia.
Gdy wieść ta dotarła do króla, ten, pierwszy raz od przeszło czterech dekad, przelał gorzkie łzy goryczy, przeklinając nie zbójów, których kazał odnaleźć i na ścięcie zesłać, a samego siebie, gdyż nie umiał obronić swego jedynego syna.
Monarcha, mimo podeszłego już wieku, wciąż wyglądał, jakby stado baranów na jednej ręce na Górę Świętej Elizabety, która ponad osiem tysięcy stóp liczy, bez trudu dał radę wnieść. Lecz zdrowie jego to już inną parę trzewików stanowi. Bowiem od lat już kilkunastu z groźlicą walczy... Walka ta niestety, zgubną była dla niego od początku...
Postanowił więc, aby komuś spoza rodu swego nie pozwolić sięgnąć po królewskie insygnia, jednego ze swych wnuków na objęcie królewskiego tronu przygotować musi! Zanim i on zniknie z ziemi ojczystej...
TimeSkip
Dnia ósmego miesiąca siódmego, król do swej sali zdobionej skromnie, w której to zwykł audiencje przyjmować, wezwał dwóch z trzech swych wnuków, aby odbyć z nimi rozmowę, nie przesadzając, wagi państwowej.
Zapytacie pewnie drodzy moi "A czemu tylko dwóch z trzech?". Nie jest to żadna historia śmierci tragicznej, czy też miłości szczerej, prawdziwej. Trzeci bowiem z rodzeństwa, najmłodszy, a zarazem najmądrzejszy, wiedząc, co po śmierci rodzicieli jego, kochany dziadek planował zapewne, umknął szybko do Seboborgi (miasta portowego, znanego jeno ze swego uniwersytetu), tłumacząc swą decyzję chęcią dalszej nauki. Sebastianowi, gdyż tak zwał się najmłodszy z braci, niechętnie było do przejęcia władzy, choć wiedział, że to on był w oczach króla swego najlepszym kandydatem.
Starsi z braci, jak tylko służący królewski przybył do ich komnat, aby wiadomość od ich dziada przekazać, ruszyli do sali audiencyjnej, gdyż to właśnie tam król we własnej osobie czekał jeno na swych wnuków.
Pierwszy do sali wkroczył starszy z braci, Felicjano, który iście tanecznym krokiem, do króla swego podszedł i uściskał go bez słowa żadnego. Uśmiechał się błogo, jakby pustkę miał w głowie i żył radością z serca swego.
Prosto za nim wszedł młodszy z braci królewskich. Romano, gdyż tak się zwał, ruszył pewnie, tupiąc gniewnie swymi wypolerowanymi, skórzanymi oficerkami. Słychać było brzęk metalu, gdyż brunet o oczach Lucyfera najstraszliwszego, nie zdążył ostróg swych zaostrzonych z knykci skórzanych zdjąć po jeździe. Gdyż to-
- Możesz ŁASKAWIE PRZESTAĆ GADAĆ W TEN SPOSÓB?! - krzyknął Romano
- Do mnie mówisz? - zapytałam zdziwiona, po czym dodałam w myślach - Przecież jestem narratorem... Jak on mnie może słyszeć?!
- Nie kurwa, do Świętej Elizabety! - krzyknął znowu, próbując chyba odszukać mnie w sali audiencyjnej - Nie wiem, gdzie jesteś, ale jak cię znajdę, to Ci zakleję mordę żywicą!
Odruchowo chwyciłam się za usta.
Tymczasem w sali, w której aktualnie się znajdował, jego dziad rozkazał już swemu służącemu, aby przyprowadził egzorcystę, gdyż to właśnie jego wnuk, ten, którego uważał za lepszego kandydata do tronu, zaczął krzyczeć do siebie dziwne rzeczy.
- Po prostu przestań gadać w ten dziwny sposób... Jakie znowu "jeno"? Co to właściwie znaczy?!
- Chciałam wprowadzić nastrój... - próbowałam się wytłumaczyć
- Jedyne co wprowadziłaś, to mnie w stan wewnętrznej wkurwicy!
- N-No dobrze... Będę mówić w normalny sposób...
- Phi, no ja myślę! - prychnął, po czym odwrócił się w stronę swojego dziadka - Dlaczego nas wezwałeś, stary pryku?
Król widocznie odetchnął z ulgą, widząc, że jego wnuk przestał gadać z jakimś, w jego mniemaniu, diabłem.
- Ekhem, no więc... - zaczął niepewnie, lecz nagle na jego twarzy pojawiła się zabójcza pewność siebie - Jak doskonale wiecie, wasz młodszy brat, Sebastian, wyruszył wczoraj do Seboborgi, aby rozpocząć naukę na tamtejszym uniwersytecie.
Obaj skineli potwierdzająco głowami.
- Choć chciałbym, aby było inaczej, czuję, że moje życie powoli dobiega końca... - odparł słabo, patrząc w ich stronę zmęczonym wzrokiem - Tak więc, choć było to dla mnie trudne, musiałem podjąć decyzję...
Felicjano patrzył na dziadka wzrokiem "Co masz na myśli?". Widać było, że niezbyt rozumiał powagę sytuacji.
- Postanowiłem, mimo iż Romano jest młodszym, to właśnie on zostanie moim następcą. - odparł ponownie pewnym siebie głosem, patrząc przepraszająco w stronę Felicjano
Spodziewał się usłyszeć jakieś głosy sprzeciwu, głównie od jego starszego wnuka. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.
- Nie ma problemu~ Jestem pewien, że mój braciszek lepiej sprawdzi się w roli króla~
Romulus odetchnął z ulgą, słysząc tą odpowiedź. Po chwili wyprostował się na tronie i podniosłym, lecz w miarę delikatnym głosem, odezwał się ponownie.
- Felicjano? Byłbyś tak miły, aby zostawić mnie sam na sam z twoim bratem?
Pytany uśmiechnął się z szeroko, po czym podszedł do dziadka, przytulił go mocno i wybiegł z sali, krzycząc coś o makaronie.
- A więc... - ponownie zwrócił się do, milczącego dotychczas, Romano
- Czyżbyś w końcu mnie docenił, stary pryku? - zaczął z zawadiackim uśmieszkiem
- Raczej nie miałem innego wyboru... - pomyślał król, uśmiechając się lekko w jego stronę
- Oczywiście mój kochany. - odparł w końcu, wstając ze zdobionego tronu i podchodząc powoli do swego wnuka
Romano cofnął się o krok. Nie przywykł, że jego dziadek poświęca mu tak dużo uwagi.
- Jesteś człowiekiem doprawdy światłym, mój drogi. Twoje oceny w szkole mówią same za siebie. Twe zdolności atletyczne, a tym bardziej sztuka jazdy konnej, także są na wysokim poziomie. Lecz... - zrobił krótką pauzę, jakby chciał zbudować napięcie
- Lecz...? - niecierpliwił się brunet, patrząc groźnie w stronę swojego dziadka
- No właśnie... - odparł w końcu, kładąc mu rękę na ramieniu - Powinniśmy... Nie. TY powinieneś popracować nad swoim podejściem w stosunku do innych ludzi. Jeśli chcesz być królem, musisz nauczyć się szacunku do swego rozmówcy.
Romano odwrócił wzrok i tylko prychnął coś niezrozumiałego pod nosem. Choć przypominało to raczej ciche warknięcie...
- I jak twoim zdaniem mam się tego nauczyć, he? - odparł opryskliwie, na co król tylko westchnął
- Odziedziczyłeś charakter swego ojca. Twoi bracia natomiast twej matki... - zaczął łagodnym, spokojnym tonem - Tym, co pozwoliło utemperować mojego syna była właśnie ona. Zanim ją poznał, nie słuchał się nikogo, nawet mnie. - zrobił krótką pauzę - Uciekał z domu, sabotował zamkowe przyjęcia, zwracał się do wszystkich opryskliwie... Zupełnie, tak jak ty teraz, prawda?
Romano nie mógł powstrzymać delikatnego skinienia głową.
- Gdy poznał twoją matkę, zmienił się całkowicie w ciągu zaledwie kilku dni. - Romulus uśmiechnął się smutno na tą myśl - Czy rozumiesz już, co mam na myśli?
- Mam spędzać więcej czasu z moim bratem, bo ma taki sam charakter jak mama? - zaproponował niepewnie
Król aż załamał głowę. Zdjął ręce z ramion swego wnuka, pochodził trochę w te i we te, po czym znowu stanął przed nim.
- Nie, mój drogi... - starał się przemawiać spokojnie - Chodziło mi o to, że powinieneś znaleźć sobie żonę.
Romano popatrzył na niego zaskoczony.
- Wystarczy, że wybiorę sobie jedną z kobiet mieszkających w mieście, tak?
Romulus westchnął ciężko.
- Zdaję sobie sprawę, że masz w kręgu swych znajomych wiele niewiast...
Zanim brunet zdążył zadać pytanie "Skąd to wiesz?", król odezwał się pierwszy.
- To było dość oczywiste. Naprawdę myślałeś, że nikt nie zauważył twoich licznych ucieczek?
Romano tylko odwrócił wzrok, próbując unikać przenikliwych tęczówek dziadka.
- Musisz odnaleźć "tą jedyną". - odparł po chwili Romulus
- Skąd będę wiedzieć, że to ona? - bąknął brunet, nadal uciekając wzrokiem we wszystkie możliwe strony
Król uśmiechnął się szeroko.
- Po prostu to poczujesz...
- A skąd wiemy, że "ta jedyna" nie jest już w kręgu moich znajomych, he?
Romulus do spojrzał na niego krytycznie.
- Bo jakoś nie widzę różnicy w twoim zachowaniu...
TimeSkip
Od pamiętnego spotkania minął tydzień. Romano każdego dnia wstawał rano, siodłał swego wierzchowca i ruszał na "obchód". Codziennie jego trasa wyglądała tak samo: rynek, karczmy, uliczki, obrzeża lasu. Każdego kolejnego dnia zdawało mu się, że zna już wszystkie kobiety w mieście. Jednak ani razu nie poczuł w stosunku do któreś z nich, jakiegoś konkretnego uczucia. Uśmiechały się, posyłając mu całusy lub, co odważniejsze, wolały w jego stronę jakieś miłosne teksty. Wiedział jednak, że niewiasty te nie były zainteresowane nim szczerze. Chodziło raczej o jego miecz oraz herb na nim widniejący - symbol przynależności do królewskiego rodu.
Jednak pewnego dnia, tego, w którym do miasta zawitała pewna niewielka taneczna grupa, poczuł coś... dotąd nieznanego. Coś, czego nie doznał nigdy w swoim całym, niezbyt długim, życiu.
Nie wiedział, czy to jej piękne, przenikliwe, szmaragdowe oczy, czy aura, która unosiła się wokół niej, ale, jak tylko ich spojrzenia się skrzyżowały, poczuł... TO.
- Czy to o tym mówił ten stary pryk? - pomyślał, bawiąc się jednocześnie, trzymanymi w dłoniach, skórzanymi wodzami
Ani na chwilę nie spuszczał wzroku z pięknej nieznajomej. Obserwował uważnie, jak z ogromną gracją tańczy jakiś nieznany mu, skoczny, ludowy taniec. Jej bogato haftowana sukienka lekko falowała i podwiewała, gdy dziewczyna wirowała w rytm skrzypiec i lutni, z których, w głównej mierze, składał się grający zespół.
Przez cały czas uśmiechała się promiennie, namawiając pojedyncze osoby, aby dołączyły do zabawy. Niektórzy, widocznie zawstydzeni, odmawiali. Większość jednak, oczarowana aurą drobnej blondynki, dołączała do niej, próbując naśladować ruchy dziewczyny. W taki sposób z jednej osoby tańczącej i grupy gapiów, powstał wielki, miejski festiwal.
Po pewnym czasie nikt już nie trzymał się ściśle kroków. Ludzie tworzyli kółka, pary lub, naśladując swoich sąsiadów, zorganizowane grupy tancerzy. Wszystko odbywało się w rytm śmiechów, oklasków... A w samym środku ona. Drobna dziewczyna, którą bez chwili wytchnienia cały czas zapraszano do tańca.
A Romano? Siedział na swym siwym ogierze, przyglądając się wszystkiemu z nieukrywanym zachwytem. Nawet nie zauważył, gdy zaczął wystukiwać rytm o przedni łęk siodła.
Po jakimś czasie ludzie zaczęli odchodzić na bok, aby odpocząć. Niektórzy specjalnie opuszczali scenę, by móc łatwiej obserwować, nadal tańcząca na środku, blondynkę, aby w dobrym momencie dołączyć do niej we wspólnych pląsach.
Z dziewczyny kapały kropelki potu, jednak, w świetle południowego słońca, wyglądały one bardziej jak niewielkie kryształy, połyskujące wokół kobiety. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, która, mimo ciągłego tańca, nadal pozostawała w swojej naturalnej barwie.
W końcu, po upływie ponad dwóch godzin, padnięci, cali czerwoni od wysiłku grajkowie skończyli ostatni utwór. Na placu rozległ się tłum oklasków. Mężczyźni, którzy zdążyli już usiąść na kamiennej powierzchni, oddychali ciężko, lecz z uśmiechem na twarzy.
Mieszczanin, dość opasły, ubrany w troszkę bogatszy strój niż reszta, składający się między innymi ze, zdobionego pozłacanymi piórami, kapelusza, miał to szczęście, że był ostatnim partnerem pięknej blondynki. Ukłonił się niezgrabnie, po czym ucałował jej drobną dłoń, jednocześnie podnosząc na nią swe piwne oczy. Dziewczyna dygnęła z gracją, cały czas uśmiechając się radośnie. Mężczyzna wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, lecz odpuścił, gdy kobieta zabrała swą rękę i podeszła do grupy grajków.
Po chwili na placu rozległ się nieznany dotąd głos. Wszyscy zwrócili wzrok ku blondynce.
- Dziękuję wam za wspólny taniec! - odparła delikatnym, przyjemnym dla ucha głosem - To było wspaniałe uczucie, mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy!
Gdy skończyła, ukłoniła się lekko. Tłum znów poderwał się do oklasków.
Po kilku minutach dziewczyna wykonała uspokajający gest ręką, po czym uśmiechnęła się słodko, odwracając się jednocześnie do grupy przyjaciół.
Większość mieszkańców powróciła do swych prac. Jedynie nieliczni mężczyźni pozostali na placu i nadal przyglądali się, pakującej swe instrumenty, grupie.
W tym samym czasie, w jednej z bocznych alejek miasta, stał Romano, który, nie wiedząc co ze sobą począć, pogrążył się w myślach. Już dawno zdążył zejść ze swego rumaka, którego zostawił w karczmowej stajni, aby odpoczął. Siedział teraz na jednej z ławek, głęboko rozmyślając.
- "Hej, podobasz mi się. Zostań moją żoną!" Nosz kurwa, jak to brzmi! - zganił się w myślach, przygryzając nerwowo paznokieć - Nigdy nie miałem problemu, aby zagadać do kobiety, więc co się ze mną do kurwy nędzy dzieje?!
Chłopak, widocznie załamany, ukrył twarz w dłoniach. Kilka sekund później coś okryło go przyjemnym cieniem.
- Rusz żeś się. Zasłaniasz mi światło! - krzyknął, zanim nawet podniósł wzrok na owego "zasłaniacza"
- Oh, przepraszam... Myślałam, że coś ci się stało. - odpowiedział nowy głos, po czym poczuł, jak promienie słońca znów muskają jego skórę
- Jakbym go już gdzieś s- - pomyślał, ale zanim zdążył dokończyć myśl, gwałtownie poderwał głowę
Gdy jego oczy napotkały szmaragdowe tęczówki, serce zabiło mu szybciej. Bez słowa gapił się na, stojąca nad nim, drobną dziewczynę. Usta miał lekko otwarte, a twarz skamieniałą.
- Przepraszam, że przeszkodziłam. - odparła, po czym odwróciła się z zamiarem odejścia
Jego reakcja była szybka. Mimowolnie wykonał ruch ręką, chwytając tym samym jej delikatną dłoń. Dziewczyna zatrzymała się, po czym zaskoczona odwróciła głowę, napotykając na błyszczące oczy bruneta.
Spojrzała na niego pytająco, odwracając się całkowicie w jego stronę.
- Em, no wiesz... Przepraszam... - wydudkał, przekręcając twarz w drugą stronę
- Nic się nie stało. - odpowiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech - Myślałam, że coś się stało, więc podeszłam. Nie wytrzymałabym z myślą, że ktoś mógł być ranny lub chory, a ja mu nie pomogłam przez moje lenistwo.
Romano spojrzał na nią zaskoczony. Spodziewał się, że dziewczyną kierowała zwykła ciekawość, a tu proszę.
- Mogę wiedzieć jak ci na imię? - zapytał niepewnie, bawiąc się swoim odstającym loczkiem
- Felicja. - odpowiedziała, posyłając mu spojrzenie mówiące "A ty dobry Panie?"
- Mnie zwą Romano V- - zawahał się, mając nadzieję, że dziewczyna nie usłyszała początku jego nazwiska
- Miło mi cię poznać Romanov. Mieszkasz w tym mieście? - zapytała, siadając obok niego na ławce
- No, tak jakby... - odparł, dodając w myślach - "Nie, mieszkam w tym ogromnym zamku, o tam!" No przecież jej tak nie powiem!
- A ty? Skąd przybywasz? Nigdy Cię tu nie widziałem. - zapytał, jakby od niechcenia
Niespodziewanie to dziewczyna odwróciła wzrok.
- Trochę stąd, trochę stamtąd... - odpowiedziała wymijająco, uśmiechając się przepraszająco - Nie mam domu. Mieszkamy w karczmach miast, w których akurat się znajdujemy.
- A jeśli nie ma karczmy? - zapytał sam z siebie, ukazując widoczne zainteresowanie
- To w lesie, namiocie lub, jeśli nie mamy wyboru, to na drzewach. - odparła rozbawiona
- Ja bym tak nie umiał... - bąknął, przyglądając się reakcji dziewczyny
- Wszyscy tak mówią haha... - zaśmiała się smutno - "Jak możesz nie mieć stałego domu?", "A co z twoją rodziną?" ...
Gdy tak wymieniała najczęściej zadawane pytania, z każdym kolejnym jej twarz przybierała coraz smutniejszy wyraz. W pewnym momencie wydawałoby się, że oczy dziewczyny zaszkliły się.
- Wszystko dobrze? - zapytał, przysuwając się bliżej
Dziewczyna szybko otarła oczy ramieniem, po czym uśmiechnęła się przepraszająco w jego stronę.
- T-Tak... Oczywiście. - odpowiedziała niezbyt pewnie - Przepraszam, ale muszę już iść...
Blondynka gwałtownie poderwała się z miejsca z zamiarem odejścia.
- Czekaj! - krzyknął Romano
- Czy coś się stało? - zapytała, odwracając się w jego stronę
- Ile dni jeszcze zostajecie w mieście?
- Bardzo nam się tu podoba, więc myśleliśmy o dwóch... - odparła pewnym siebie głosem - Dlaczego pytasz?
- Czy... - zawahał się - Czy chciałabyś się jeszcze spotkać? Jutro, w południe, dokładnie tutaj. Wiesz... oprowadziłbym Cię po mieście.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, na tyle ile mogła.
- Chętnie. - odpowiedziała po chwili
Romano wstał z ławki i powoli podszedł do Felicji.
- W takim razie, do jutra. - odparł, stając obok dziewczyny
Chwycił ją za rękę i, sam lekko się pochylając, delikatnie ucałował drobną dłoń.
Na twarzy blondynki pojawił się delikatny rumieniec.
- Tak... Do jutra. - odparła, po czym odwróciła się i szybkim krokiem odeszła w swoją stronę
Królewicz patrzył na nią, dopóki nie zniknęła za rogiem ulicy. Zaraz potem jego twarz stała się cała czerwona. Legnął na ławce, wyglądając, jakby zaraz miał wyzionąć ducha, po czym głośno wypuścił powietrze.
- Jeszcze nigdy tak nie reagowałem... - pomyślał, delikatnie uchylając powieki
Wyciągnął rękę w górę, próbując zasłonić promienie słońca, które nieznośnie drażniły jego oczy.
Siedział, choć bardziej leżał, tak przez dłuższą chwilę, jednak, zupełnie niespodziewanie, poderwał się na nogi i szybkim krokiem ruszył w stronę karczmy, przy której pozostawił swego rumaka.
- Czas przekazać radosne wieści temu dziadowi.
TimeSkip
Około godziny dwudziestej, na zamku zapanował chaos. Oto wrócił następca tronu, którego szukano od rana po całym zamku. Służące płakały, dziękując bogom, że nic mu się nie stało.
Prawdą było bowiem, że król zezwolił na "przejażdżki" swego wnuka. Był jednak jeden wyjątek... Jeśli Romano miałby jakieś zadania, które potrzebowały natychmiastowego rozwiązania, miał pozostać na zamku i się nimi zająć. Dzisiaj był właśnie taki dzień, jednak Romano zignorował zakaz i ponownie wyruszył na miasto.
- Książe. Król kazał przekazać, że jak tylko się znajdziesz, masz stawić się w jego gabinecie. - zakomunikowała jedna ze służących, unikając zręcznie kontaktu wzrokowego
Musicie bowiem wiedzieć, że brunet nie cieszył się zbytnim szacunkiem, czy też uwielbieniem wśród ludu i służby. Oczywiście główną tego przyczyną było jego zachowanie. Do tego chyba nikt nie miał wątpliwości.
- Dobrze, dziękuję. - odparł, po czym pospiesznie ruszył w kierunku gabinetu
Słysząc jego odpowiedź, kobieta oraz cała reszta służących spojrzały po sobie szczerze zaskoczone. "Chyba książe ma wyjątkowo dobry humor!" Zdawały się mówić między sobą.
Gdy Romano doszedł już do gabinetu swego dziadka, zapukał do drzwi i odsunął się o krok, czekając na pozwolenie.
- Wejść! - usłyszał z drugiej strony
Brunet delikatnie popchnął drzwi, po czym wszedł do środka, patrząc hardo w stronę króla.
Romulus dopiero po chwili podniósł wzrok znad sterty pergaminów i spojrzał na gościa.
- Romano? - zapytał zszokowany, gwałtownie podnosząc się z fotela - A od kiedy ty pukasz, mój chłopcze? I gdzieś ty się podziewał przez cały dzień?
- Mam ci coś do powiedzenia stary- dziadku. - odparł, ignorując pytania starszego
- Czy to możliwe? - zapytał, przechodząc obok dębowego, zdobionego biurka - Czy ty...
- Tak... Znalazłem ją.
Uradowany król dosłownie rzucił się na swego następcę. Zaraz jednak tego pożałował, gdyż cały zajął się gruźliczym kaszlem.
- No właśnie. Nie przesadzaj. - prychnął brunet, odprowadzając swego dziada do jego fotela - Nie jesteś już taki młody, stary zgredzie.
Romulus uśmiechnął się szeroko w stronę wnuka.
- Wiem, wiem... Ale nie mogłem się powstrzymać! - odparł uradowany - A więc? Jak się nazywa? Skąd pochodzi? Kim są jej rodzice? Jest ładna? Czy ma... No wiesz co.
- Uspokój się... - warknął brunet, przyglądając się mu krytycznie - Nazywa się Felicja, sama nie wie skąd pochodzi i zapewne nie zna też rodziców... Co do piątego pytania: Tak. Jest niesamowicie piękna. Na szóste nie odpowiem.
- A gdzie ją spotkałeś?
- Na rynku. - odpowiedział zgodnie z prawdą
- Na rynku? W całym tym dzisiejszym zgiełku? - spytał z niedowierzaniem - To nie tam jakaś grupa muzyczna urządziła sobie dziś festiwal?
- Dokładnie. A on jest jej częścią.
Król lekko spochmurniał.
- Czyli zapewne nie pochodzi z naszego kraju i jest... aktorką?
- Tancerką. - poprawił go wnuk, spoglądając na niego z kamiennym wyrazem twarzy
Romulus westchnął przeciągle, zamykając oczy. Wygląda na to, że stracił cały zapał.
- I co ja mam z tobą zrobić...
- Nic. - odpowiedział szybko, podchodząc do biurka swego dziadka - Nie ma dwóch "tych jedynych", nie uważasz?
Król nie wiedział co odpowiedzieć. W końcu, po kilku minutach kompletnej ciszy, Romulus spojrzał poważnie na swojego wnuka.
- Masz rację, mój drogi. Nie ma. - odpowiedział w końcu, uśmiechając się lekko pod nosem
- A więc...?
- Przyprowadź no ją tu! Chętnie spotkam następczynię twojej matki!
- Jeszcze nie wiem, czy ona w ogóle się zgodzi... - mruknął brunet pesymistycznie, przestępując nerwowo z nogi na nogę
- Spokojnie... Przeznaczenia nic nie może zmienić.
TimeSkip
Następnego dnia, Romano zjawił się na miejscu spotkania ponad godzinę za wcześnie. Siedział więc i czekał, aż jego ukochana ukaże się za najbliższym zakrętem.
Dojrzał ją dopiero po jakimś czasie. Ubrana była dokładnie w tą samą sukienkę, jednak teraz narzuciła na nią jeszcze krótką, tak samo haftowaną, czarną kurtkę.
- Witaj Felicjo. - przywitał się brunet, gwałtownie wstając z drewnianej ławeczki - Miło cię widzieć. Pięknie wyglądasz...
- Przynajmniej te kilka lat nauki etyki nie poszło na marne... - pomyślał z ulgą
- Witaj i dziękuję. Mi także miło cię widzieć. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem - A więc? Jakie plany na dziś, Romanov?
- Ja- Myślałem o zwiedzaniu miasta i okolic. Co o tym sądzisz? - zaproponował, ciesząc się w duchu, że w porę ugryzł się w język
- Bardzo chętnie.
Królewicz podstawił dziewczynie swoje ramię. Przez chwilę się wahała, lecz w końcu chwyciła je, ruszając w stronę wyjścia z alejki.
Mimo spokojnego wyrazu twarzy, Romano w duchu aż skakał z radości, nie mogąc utrzymać emocji.
Przez cały dzień wędrowali oni po piękniejszych alejach i uliczkach, co jakiś czas wstępując do któregoś ze sklepów lub karczm. Mieszkańcy z zainteresowaniem przyglądali się spacerującej parze. Większość od razu rozpoznało drobną blondynkę, lecz mieli problem z identyfikacją wysokiego bruneta. Ci bardziej spostrzegawczy, dostrzegali niewielki herb wyrzeźbiony na pochwie miecza, lecz zwykle machali na to ręką, myśląc, że coś im się przywidziało.
Spacerując tak po ruchliwych i wiecznie zaludnionych ulicach stolicy, gawędzili na najróżniejsze tematy, rozpoczynając od zainteresowań, kończąc na historiach z przeszłości.
- Naprawdę byłaś w Gerecji? - spytał z niedowierzaniem, gdy dziewczyna rozpoczęła swoją opowieść
- Tak, nawet dwukrotnie. Stamtąd pochodzi nasz lutniarz - Herakles. - wytłumaczyła spokojnie, po czym wróciła do opowieści
Końcowym punktem ich wyprawy był plac fontann, rozciągający się przy murach zamku. Usiedli oni przy jednej z nich, nie przerywając rozmów.
W taki sposób minął im cały dzień. Gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, Felicja oznajmiła, że powinna wracać, zanim jej przyjaciele zaczną się niepokoić. Nim zdążyła zrobić choć krok, Romano szybko zaproponował, że ją odprowadzi. Dziewczyna przyjęła propozycję z uśmiechem, ciesząc się w duchu na dłuższą rozmowę.
Grupa, do której należała blondynka, rozłożyła swoje namioty na obrzeżach miasta. Jak tylko ona i brunet znaleźli się w zasięgu obozowych świateł, przyjaciele dziewczyny rzucili jej się na szyję.
- Dziękuję... za dzisiaj. - odparła, gdy już wyswobodziła się z grupowego uścisku
Podeszła bliżej, po czym delikatnie cmoknęła go w policzek, jako wyraz wdzięczności. Jej, obserwujący to od początku, przyjaciele pokręcili tylko ironicznie głowami z zadowolonymi uśmieszkami.
- N-Nie ma za co... - bąknął, próbując ukryć rumieniec szczęścia
- Jutro przed południem chcemy wyjechać. Chciałbym się pożegnać. - odparła niepewnie z nieukrywanym zakłopotaniem - Przyjdziesz?
- Oczywiście... - odpowiedział smutno, jakby cały jego dobry humor wypracował w ciągu jednej sekundy - W takim razie... do zobaczenia.
Odwrócił się z wolna i ruszył w drogę powrotną do domu.
Dziewczyna jeszcze chwilę patrzyła na oddalającą się postać, po czym, pociągnięta przez znajomych, ruszyła w stronę obozowiska.
TimeSkip
Następnego dnia, około godziny dziewiątej, Romano wolnym krokiem szedł w stronę obrzeży miasta. Jego lekko pochylona postawa wskazywała na to, że był przygnębiony.
W głowie cały czas powtarzał sobie plan, układany przez niego przez większą część wczorajszej nocy. W sakiewce u pasa znajdowało się bowiem niewielkie pudełeczko, które zagrać miało kluczową rolę w jego iście spektakularnym planie.
Gdy znajdował się już w pobliżu obozowiska, dostrzegł w nim wielkie zamieszanie. Przyjaciele Felicji krzyczeli i biegali między namiotami, zupełnie jakby czegoś szukali.
Zaniepokojony Romano, gdyż nie widział wśród nich Felicji, przyspieszył kroku.
- Mam złe przeczucia...
Gdy dotarł do obozu, wszyscy podbiegli w jego stronę. Jak się domyślał, Herakles chwycił go za kołnierz i podniósł w górę, patrząc na niego, przepełnionymi czystym gniewem, oczami.
- Gdzie ona jest?! Gdzie ją zabrałeś?! - krzyczał - To ty, tak?!
- Chwila! Puść mnie chuju! - warknął Romano, próbując wyrwać się z uścisku mężczyzny - Co masz na myśli?!
Herakles dopiero po chwili, za namową swoich kolegów, puścił bruneta, przez co ten upadł na ziemię.
- Co? To nie twoja sprawka? - spytał zdziwiony
- Oczywiście, że nie! Nic nie zrobiłem!Coś ty sobie ubzdurał?!
Wyższy mężczyzna opuścił głowę w geście skruchy. Brunet westchnął głęboko, aby się uspokoić.
- A więc? Co się stało?
Na przód grupy wyszedł chudszy mężczyzna, ubrany w jakiś dziwny, zielony kostium.
- Fela zniknęła. Zapewne ktoś porwał ją w nocy. - wskazał na jeden z mniejszych namiotów - Przy jej mieszkaniu widać było ślady dużych stóp. Kilku par.
- I dlaczego myśleliście, że to ja?
- To było pierwsze przypuszczenie. Przepraszamy za zbyt szybki osąd. - odparł ze skruchą - Poniosły nas emocje. Wiesz... Fela jest dla nas jak siostra. A teraz nagle zniknęła!
- Rozumiem... Też bym tak zareagował, gdyby ktoś porwał członka mojej rodziny. - odparł spokojnie, przejeżdżając po twarzach zgromadzonych. We wszystkich buzowały emocje - Pomogę wam jej szukać.
Chudszy, dziwnie ubrany mężczyzna przytaknął, wyraźnie zadowolony.
- Wracamy do poszukiwań śladów. - odparł, zwracając się do reszty towarzyszy. Po chwili odwrócił się znowu do bruneta - Nazywam się Tolys.
- Romano. - odparł brunet, po czym zapytał - Czy przeszukaliście już miejsca inne niż obozowisko?
- Nie. - odpowiedział mu Tolys
- W takim razie ja to zrobię. Musieli zostawić jakieś ślady, gdy uciekali. - odparł, po czym ruszył w stronę najbliższej leśnej ścieżki
Poszukiwania trwały długo, jednak nikt nie liczył czasu. Nie było to ważne. Ważne było odnalezienie choć najmniejszego śladu wskazującego sprawcę.
W pewnym momencie Romano zauważył coś świecącego na ziemi. Zbliżył się i powoli podniósł połyskujący przedmiot.
- Pozłacane pióro? - zapytał sam siebie
Pamiętał, że gdzieś widział już coś podobnego, tylko nie mógł przypomnieć sobie gdzie.
Szybkim krokiem ruszył w stronę obozowiska, aby podzielić się swym znaleziskiem.
- Czy takich piór nie miał przyczepionych do kapelusza ten tłuścioch, który tańczył z Felą? - zauważył Tolys, obracając w palcach błyszczący przedmiot
- Masz rację! - krzyknął Romano - Jeśli dobrze pamiętam nazywa się Kugelschrebier. Jest baronem i właścicielem ziemskim, w którego posiadaniu leży wiele gospodarstw i karczm miejskich.
- Wiesz, gdzie mieszka? - zapytał Herakles z nieukrywaną nadzieją
- Ma wiele posiadłości, ale jedna z nich znajduje się całkiem niedaleko. To na północ stąd. - odparł Romano, wskazując w danym kierunku
- W takim razie na co jeszcze czekamy?! - krzyknął ktoś z grupy
- No właśnie nie wiem! - odpowiedział mu Romano - Ruszamy! Trzeba odbić Felicję od tej jebanej świni!
TimeSkip
Po jakiejś godzinie, niewielka grupa mężczyzn, z których tylko kilka miało jakąś sensowną broń, kryła się właśnie w lesie przed rezydencją barona.
- Więc... Jaki jest plan? - spytał Tolys. Pytanie wyraźnie skierowane było do Romano
- Nie jestem mistrzem planowania, więc co powiecie na małą jadkę? - zaproponował z lekko przerażającym uśmiechem
Wszyscy ochoczo potrząsneli głowami.
- A więc prowadź księciuniu! - krzyknął jakiś blondyn, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu
Romano odwrócił się w jego stronę wyraźnie zdziwiony.
- No co? Może jesteśmy biedni, ale nie ślepi. Trudno nie zauważyć tego ogromnego miecza przy twoim boku i królewskiego herbu na pochwie. - wytłumaczył chłopak z ironicznym uśmiechem
- Ta, masz rację... - westchnął brunet, po czym skupił całą swoją uwagę na rozległej rezydencji - Ruszamy.
Grupa złożona z około piętnastu osób rzuciła się biegiem do głównego wejścia, po czym dosłownie staranowali drzwi, wpadając do holu. W jednej chwili na schodach pojawiło się kilkoro dość rosłych mężczyzn.
- To pewnie jacyś jego ochroniarze. - odparł Tolys, sięgając do pasa po swój sztylet
- Hej! Co wy tu robicie?! - krzyknął jeden z nich
- Domyślam się, gdzie ją zabrał... - szepnął Romano do Heraklesa - Zajmiecie się nimi?
- Co tam szepczecie?!
Wysoki mężczyzna kiwnął potakująco głową, dając jednocześnie sygnał swoim kompanom, aby się przygotowali.
- Powodzenia. Nie dajcie się zabić. - odparł królewicz, odbiegając w tylko sobie znanym kierunku
- Ty też... - westchnął Herakles, chwytając za bojowy topór, zawieszony dotychczas na jego plecach. Następnie najgłośniej jak umiał, wydał z siebie potężny ryk - Do ataku!!!
Rośli mężczyźni także ruszyli na swych przeciwników. W holu rozległy się odgłosy odbijanej od siebie stali, krzyki bólu i inne odgłosy walki. Niektórzy padali bezwiednie na ziemię, podczas gdy ich pobratyńcy nadal walczyli ze swoimi oponentami.
W tym samym czasie niewysoki brunet przemykał się rozległymi korytarzami rezydencji, próbując przypomnieć sobie trasę do gabinetu barona, w którym dane mu było już kiedyś przebywać. Stanął właśnie przed, stojącą na środku skrzyżowania korytarzy, złotą statuetką opasłego mężczyzny.
- Przy posążku to chyba było... W lewo!
Pobiegł we wskazanym kierunku, szukając podwójnych, dębowych drzwi.
Po chwili znalazł to czego oczekiwał. Bez zbędnych rozmyślań pchnął oba skrzydła i pewnym krokiem wszedł do środka.
Na krzesełku przy ścianie siedziała związana dziewczyna. Nie widać było żadnych ran, czy też siniaków, więc Romano odetchnął z ulgą. Rozejrzał się po pokoju, a gdy nie zauważył w pobliżu winnego, szybko podbiegł do nieprzytomnej blondynki.
- Felicja? - lekko nią potrząsnął - Hej, Felicja, słyszysz mnie?!
- Nie obudzisz jej tak łatwo, kawalerze... - usłyszał za sobą
Gwałtownie odskoczył na bok i tylko dzięki temu udało mu się uniknąć uderzenia miecza.
- Oh, niezły masz refleks~
- Co jej zrobiłeś ty mały kurwiu... - syknął Romano, spoglądając na niego z nieukrywanym mordem w oczach
- Może trochę grzeczniej... - westchnął, uśmiechając się w wyjątkowo ochydny sposób - Wciągnęła trochę za dużo odurzacza, kiedy wczoraj złożyliśmy wizytę w waszym obozie.
- Czy ty...
- Spokojnie. Nie ma żadnej zabawy, jeśli jest nieprzytomna. - wytłumaczył baron, jakby to było coś zupełnie oczywistego - Zupełnie jak ze szmacianą lalką. Szmacianka nie płacze, nie błaga, abyś przestał...
Romano ujrzał w oczach tego tłuściocha obłęd. Istny obłęd.
- Odsuń się od niej. - warknął brunet, podchodząc powoli w ich stronę
Baron cofnął się do tyłu, podnosząc za ramię bezbronną dziewczynę. W pewnym momencie podłożył pod jej gardło, bogato zdobiony sztylet.
- Nie zbliżaj się! Albo poderżnę jej krtań! - krzyknął, na co Romano zatrzymał się wpół kroku
- Odsuń się od niej... - powtórzył
Ton jego głosu i niezabezpieczony wyraz twarzy widocznie zasiał w mężczyźnie strach.
- POMOCY! - krzyknął baron, prawdopodobnie do swoich obrońców - POMOCY!
W pewnym momencie na korytarzu dało się usłyszeć zbiorowy krok.
Mężczyzna wyszczerzył się w obrzydliwym uśmiechu, ukazując zaniedbane zęby.
- To twój koniec chłopcze...
Po chwili drzwi otworzyły się z głośnym hukiem.
- Zabić go! - krzyknął baron, nawet nie patrząc na przybyłych
- He? A to niby czemu? - zapytał blondyn, który rozmawiał z Romano przed rezydencją - My mamy inny cel...
- G-Gdzie są moi ochroniarze?! - krzyknął tłuścioch, wypuszczając nóż z dłoni
Grupa muzyków ułożyła broń w pozycji bojowej, dając tym do zrozumienia, że nie zawahają się jej użyć.
Baron puścił dziewczynę, która, gdyby nie szybka reakcja królewicza, upadłaby z łoskotem na podłogę.
- B-Błagam... Zlitujcie się! - krzyknął cały zapocony - Przecież nic takiego jej nie zrobiłem, prawda?! Nie macie mnie za co ukarać!
Romano pokręcił kilka razy głową, po czym wysunął pochwę wraz z mieczem z kieszonki pasa.
- Ja, Romano Vargas, książe oraz następca tronu królestwa Italin... - w tym momencie pokazał mu herb królewski wygrawerowany na pochwie miecza - za twe winy, którymi były: próba zabójstwa księcia, a zarazem następcy tronu, naruszenie własności prywatnej oraz uprowadzenie... mej narzeczonej - na twarzach grupy muzycznej pojawiły się szerokie uśmiechy - odprawiam cię do sądu najwyższego, jakim jest wasza wysokość, król naszego państwa, Romulus Vargas, aby rozstrzygnął twe winy zgodnie z prawem państwowym.
Baron patrzył na niego wyłupiastymi oczami, cały przerażony. Romano natomiast, mając to w czterech literach, z Felicją na rękach ruszył w stronę wyjścia z rezydencji. Za nim kroczyła już reszta grupy muzycznej.
- Herakles? Mógłbyś się nim zająć? - poprosił książe, wskazując na barona ruchem głowy
- Bardzo chętnie. - przyznał mężczyzna, odłączając się od grupy
- I co? Jak wam poszło? - spytał brunet, idącego obok niego, Tolysa
- Ci mężczyźni mieli chyba tylko straszyć wyglądem, bo kompletnie nie umieli posługiwać się tymi swoimi maczugami. - odparł rozbawiony - Pozbawiliśmy wszystkich przytomności i związaliśmy na schodach.
Reszta grupy przytaknęła.
- To dobrze. - odpowiedział, nie spuszczając wzroku z nieprzytomnej dziewczyny - Jak myślicie? Ile jeszcze tak będzie spała?
- Dzień? Dwa dni? - zaproponował Tolys - Nie wiemy, ile tego czegoś użyli.
- Masz rację... - westchnął brunet - Może przeniesiecie się do zamku, zanim się nie obudzi? Mamy dużo pokoi, a jutro powinna zacząć się pora deszczowa...
- Naprawdę?! - krzyknął uradowany blondyn - Tolys? Możemy?!
Wysoki chłopak zastanowił się chwilę.
- Czemu nie... Dla Felicji na pewno tak będzie lepiej.
Grupa wydała radosny okrzyk.
TimeSkip
Od pamiętnej walki minęły dwa dni. Około siódmej rano, do pokoju królewicza przyszła jedna ze służących. Nie przyniosła ona jednak porannej kawy, a wiadomość. Wiadomość niezwykle ważną.
- Panienka się obudziła.
Romano zerwał się jak oparzony spod ciepłej pierzyny. Na dworze, mimo pory deszczowej, wyjątkowo świeciło słońce. Przemierzał on teraz korytarze, aby jak najszybciej znaleźć się w pokoju ukochanej.
Gdy dotarł przed jasne, wierzbowe drzwi jego serce biło jak oszalałe. Ręka zawisła mu nad klamką.
- I co ja mam jej powiedzieć? - pomyślał, ślepo wpatrując się w drewno
Stał tak przez dobre kilka minut, aż w końcu nacisnął pozłacany przedmiot i wszedł do środka. Od razu uderzyło go świeże, poranne powietrze. Powoli rozglądał się po pokoju, aż w końcu jego wzrok spoczął na drobnej postaci, siedzącej pod śnieżnobiałą pierzyną. W sukience tego samego koloru, złotych włosach i promieniach światła odbijających się od nich, wyglądała niesamowicie. Zupełnie jak anioł.
Po chwili odwróciła się w jego stronę, posyłając mu delikatny uśmiech.
- Widzę, że śpiąca królewna się obudziła. - zaczął Romano, podchodząc bliżej jej łóżka
- Ciebie też miło widzieć. - odpowiedziała ironicznie, pokazując mu drewniany stołek obok
Chłopak usiadł we wskazanym miejscu, odpierając łokieć na brzegu łóżka.
Przez kilka minut trwała między nimi cisza. Nie niezręczna. Po prostu oboje chcieli uporządkować swoje myśli.
- Wiesz... - odezwała się w końcu Felicja - Dziękuję. Za uratowanie z rąk tego barona.
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.
- Skąd o tym wiesz?
- Pewna przemiła pani o imieniu Bella opowiedziała mi o wszystkim.
- R-Rozumiem... - odparł, po czym dodał w myślach - O wszystkim...?
- Słyszałam, że moi przyjaciele także są w zamku, Romano.
- Tak, to prawda.
- Oh, a więc jednak nie nazywasz się Romanov? - odparła z ironicznym uśmiechem
- Tak jakoś wyszło...
Dziewczyna zaśmiała się szczerze. Gdy skończyła, otarła łzy z kącików oczu i ponownie spojrzała przez okno na zewnątrz.
Książę głośno przełknął ślinę.
- Teraz, czy później? Może jeszcze jest zmęczona... A co jak zemdleje?! - myślał gorączkowo, nerwowo bawiąc się palcami
W końcu... podjął decyzję.
Po cichu zsunął się ze stołka, przyklękając na jedno kolano. Wyciągnął z sakiewki owe, małe pudełeczko, jednocześnie uchylając wieczko.
- F-Felicjo...
- Hm? O co ch- - w momencie, gdy odwróciła się by spojrzeć na chłopaka, jej oczom ukazał się piękny, złoty pierścionek z niewielkim diamentem pośrodku
- Felicjo... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz em... no wiesz... no...
- Nosz kurwa... Powiedz to w końcu! - przeklnął na siebie w myślach
- NO WYSŁÓW SIĘ WRESZCIE! - usłyszeli zza drzwi
Oboje wzdrygnęli się na ten nagły krzyk.
- Ukochana, czy zostaniesz moją żoną? - zapytał pośpiesznie, patrząc na nią z nadzieją w oczach
Dziewczyna przybrała zamyślony wyraz twarzy. Kołysała się na boki, trzymając oczy zamknięte i twarz wyrażającą najwyższe skupienie.
Chłopak natomiast czuł jak drętwieją mu palce.
Nagle zatrzymała się w miejscu i, uchylając jedną powiekę, uśmiechnęła się szeroko.
- Tak. - odpowiedziała w końcu
W tym momencie do sali wpadła cała grupa, która dotychczas czekała cierpliwie za drzwiami.
- GRATULACJE! - ryknęli wszyscy
Był tu król, brat Romano, większość służących i oczywiście przyjaciele Felicji.
Jak tylko wstał, dziewczyna rzuciła mu się na szyję. Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, po czym zaczęli powoli przybliżać do siebie swoje usta. Gdy już już miały się spotkać, między nimi wyrosła czyjaś ręką.
- Ejże! Całowanie dopiero na ślubie! - przerwał im Romulus
Wszyscy obrzucili go spojrzeniem tak złowrogim, że aż się zląkł.
- No dobrze... Ten jeden raz...
Narzeczeni złączyli swe usta w namiętnym pocałunku. W całej sali na nowo zapanował gwar, pośrodku którego stali oni, trwający w miłosnych objęciach...
"A co działo się potem?" zapytacie kochani moi. A odpowiem ja wam jeno, że to do już inną parę trzewików stanowi. Więc choć ciekawi pewno jesteście ich losów dalszych, na dzisiaj to koniec opowieści moich...
- NIE GADAJ W TEN SPOSÓB! - krzyknęli wszyscy
- P-Przepraszam...
5783
Bardzo przepraszam za AŻ tak wielkie opóźnienie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro