Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LietPol

Specjalnie dla Nukatsu

Postacie główne:
Litwa (Toris)
Polska (Feliks)

Czas akcji: 1795, a następnie 1918

Pov.Toris
1795 r

"Nie płacz, obiecuję, że wrócę Licia." To były jego ostatnie słowa zanim zniknął bezpowrotnie. Zaraz po tym jego ciało spowiło się płomieniami nie zostawiając nawet kupki popiołu.

Jego uśmiech bladł z każdym dniem, a młodzieńcza energia i szczęście umykało coraz bardziej... Jak mogłem być taki ślepy i tego nie zauważyć? A nawet gorzej... Kiedy leżał chory na łóżku, krzyczałem na niego, obwiniając go za wszystko. Lecz on nigdy nie odpowiadał. Siedział cicho uważnie przysłuchując się moim słowom z tym swoim charakterystycznym uśmiechem.
Zawsze się zastanawiałem... Jak on może w tak ciężkich czasach, znaleźć siły na uśmiech? Do teraz nie znalazłem na to odpowiedzi...

1918r
Sala konferencyjna

- ... tak, więc niepodległość odzyskują następujące państwa... - opowiadał znudzonym głosem Franciz - ...aby wymienieni wstali...

W ogóle go nie słuchałem. W końcu, po 123 latach odzyskałem niepodległość i tylko to się dla mnie liczyło.

Rosja od początku spotkania cały czas się do mnie uśmiecha.

- Straszne... - pomyślałem i zwróciłem wzrok w stronę stojącego na podeście Francuza

- ... Łotwa, Litwa...

Jak tylko zostałem wymieniony stanowczo podniosłem się z krzesła, tym samym przewracając je. Cała sala utkwiła we mnie swój wzrok, a ja zażenowany odwróciłem się i podniosłem mebel.
Franciz wrócił do czytania listy.

- I ostatnie państwo... - jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, które po chwili zastąpiło lekkie zmieszanie - Polska.

W sali zapanowała kompletna cisza, którą przerwało dopiero nagłe otwarcie jednej z okiennic. Wszyscy spojrzeli w jej stronę.

- To tylko wiatr. - zapewniał Franciz, podchodząc do niej, aby ją zamknąć.

Zanim jednak zdążył dojść do okna, coś z niebywałą prędkością wleciało do sali, rozsypując po niej białe pióra, które skąpane w zachodzącym słońcu mieniły się wieloma odcieniami złota.
Było ich jednak o wiele za dużo jak na jednego ptaka, a co najdziwniejsze wydawałoby się, że piór cały czas przybywa.
Zwierzę latało wysoko, prosto przy suficie, zakreślając równe okręgi przy jego powierzchni.

- To wszystko robi się coraz dziwniejsze... - pomyślałem nie odrywając wzroku od całej sytuacji

W pewnej chwili do środka sali wdarł się mocniejszy podmuch, który sprawił, że wszystkie pióra zaczęły tańczyć tworząc złoty wir.

- Franciz zamknij w końcu to okno! - krzyknął załamanym głosem Gilbert

Francuz wykonał prośbę przyjaciela. Pióra jednak nie przestawały latać, a nawet wydawałoby się, że wir robi się coraz większy.
W pewnej chwili ze złotego huraganu wyłoniła się ręka o tym samym odcieniu. Potem druga. Obie szybkim ruchem przeciąły burzę piór ujawniając całą postać.
W pierwszej chwili myślałem że zemdleję, powstrzymałem się jednak i tak jak cała sala wpatrywałem się w stojącego przede mną człowieka.
Rozłożył piękne, złote skrzydła na całą ich długość ukazując obraz nędzy i rozpaczy, który wcześniej krył się pod ich powierzchnią.
Jego blond włosy nadal zlepione były starą krwią i zaschniętym błotem. Na całym ciele widoczne były rany cięte, a spod skrzydeł wystawiał stary, podarty mundur.
Stał tak jeszcze chwilę, jakby napawał się promieniami zachodzącego słońca, następnie zwrócił twarz w naszą stronę i uchylił powieki ukazując oczy przypominające parę wypolerowanych szmaragdów.
Rozejrzał się po sali uważnie przyglądając się wyrazowi każdego z obecnych. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy zobaczył przerażoną twarz Gilberta, Rodericha i Ivana.
W pewnej chwili nasze oczy się spotkały, a ja szybko odwróciłem wzrok. Nie mogłem spojrzeć mu w twarz, dalej żałowałem tego, że nie dałem rady mu pomóc. To przeze mnie zginął. To przeze mnie musiał tyle przejść.
Ciche kroki rozniosły się po pomieszczeniu, a ja poczułem jak ktoś zamyka mnie w szczelnym uścisku. Jego prawie dwumetrowe skrzydła otoczyły nas, izolując od świata zewnętrznego. Odważyłem się spojrzeć na blondyna, a ten jakby to wyczuwając także podniósł swój wzrok.
W moich oczach zaczęły zbierać się łzy szczęścia, dopiero teraz, kiedy go zobaczyłem... poczułem... uświadomiłem sobie jak bardzo brakowało mi jego obecności.
Na feliksowej twarzy zagościł uśmiech. Taki sam jak tamtego dnia.

- Mówiłem, że wrócę Licia! Przepraszam, że tak późno, ale nie miałem tyle sił, aby powrócić wcześniej.

- Nie musisz przepraszać... To ja powinienem Cię prze-

Nie zdążyłem dokończyć, gdyż usta Feliksa znalazły się na moich, skutecznie pozbawiając mnie głosu. Gdy otrząsnąłem się z początkowego szoku, przyciągnąłem jego ranne ciało bliżej mnie, przez co trwaliśmy w pocałunku jeszcze pewną chwilę, która dla mnie była najpiękniejsza w całym moim życiu...

- Tak się cieszę, że wróciłeś... - powiedziałem patrząc głęboko w jego szmaragdowe oczy. Ten tylko uśmiechnął się szeroko, a jego złote skrzydła rozpłynęły się w powietrzu, ukazując nasz reszcie świata...

- Totalnie powróciłem. - powiedział przejeżdżając po całej sali pewnym siebie wzrokiem

- Niektóre rzeczy się nie zmieniają...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro