FrPol
Specjalnie dla ZosiaKopczyk9
Pojawi się krótkie wtrącenie 18+, gdyż tak został on zamówiony przez wyżej wymienioną czytelniczkę.
Blabla - francuski
Blabla - polski
Postacie główne:
Polska (Feliks)
Francja (Franciz)
Przyszło ich trzech, ziemię zabrali
wolność i jedność w niej pogrzebali
lecz my się nie poddamy
krew i łzy za Polskę przelamy
choćby i sto lat czekali
wolności dzwon zabije nad nami
By Autorka
Feliks
Epoka Napoleońska
Po upadku powstania wraz z większością ocalałych udałem się do Francji - jednego z niewielu naszych sprzymierzeńców, a przynajmniej tak myśleliśmy.
Doskonale zawałem sobie sprawę z tego, że traktują nas i naszą walkę z dystansem, że traktują nas jak swoje instrumenty, na których mogą wygrywać dowolną melodię...
- Skoro to wiesz, to dlaczego tam idziesz? - spytałem sam siebie
- Dla wolności...
(...)
Wraz z moimi politykami stałem w ogromnej sali nosząc na sobie wzrok całej świty z aktualnego dyrektoriatu francuskiego.
- Tak, więc? - spytał jeden z członków władzy francuskiej - Po co szanowni państwo przyszli?
- Chcielibyśmy wnieść pewną propozycję. - odpowiedziałem
- Jakiego typu? - spytał przenosząc całą swoją uwagę na mnie
- Utworzenie polskich legionów. - odparłem patrząc mu hardo prosto w oczy
Na sali rozległ się zduszony śmiech zebranych, a po chwili dołączył do niego także mój rozmówca.
- A co z tego będziemy mieli my? - odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem
Zastanowiłem się przez chwilę... To prawda, że nie było nic co moglibyśmy im zaoferować...
Odwróciłem wzrok, aby nie musieć patrzeć na kpinę błyskającą z jego oczu.
- Tak też myślałem... - rzekł, a po chwili ciszy dodał - Mimo to doceniam waszą odwagę, aby przyjść tutaj z taką prośbą, dlatego też odsyłam was do Włoch.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, to samo uczynili moi jaki i francuscy politycy.
- Stacjonuje tam aktualnie jeden z naszych oddziałów pod dowództwem generała Napoleona Bonaparte. - odpowiedział - Myślę, że powinniście się tam zgłosić.
Odwróciłem się w stronę stojących za mną towarzyszy.
- Już wiemy, gdzie musimy się udać...
Wszyscy przytaknęli, po czym pośpiesznie opuściliśmy salę, nie przejmując się patrzącymi na nas z pogardą członkami władz francuskich.
(...)
Po kilku dniach drogi całą grupą dotarliśmy do jednego z Włoskich miast, gdzie stacjonował wspomniany wcześniej generał wraz ze swoimi oddziałami. Został on już wcześniej poinformowany o naszym przybyciu, więc od razu wraz z Janem Henrykiem Dąbrowskim ruszyliśmy do namiotu, gdzie czekał na nas Bonaparte.
Pewnym krokiem wstąpiliśmy do tymczasowej bazy, w której przy biurku siedzał dość niski mężczyzna, a zaraz za nim stała wysoka, jak na te czasy, blondwłosa postać, która z zainteresowaniem przeniosła na nas swój wzrok. To samo uczynił ten siedzący przy biurku.
- Powitanie dla przybyszów. - odparł ten niższy, wstając od biurka i podchodząc do nas - W jakiej sprawie przybyliście?
Powiedział stając prosto przede mną i biorąc moją dłoń i niebezpiecznie blisko przybliżając ją do swoich ust. Szybko ją wyrwałem.
- Jestem facetem. - powiedziałem, patrząc na niego z wyrzutem
On, jak i blondyn stojący za nim byli widocznie zdziwieni tą odpowiedzią.
- Bardzo przepraszam, mości pana. - odpowiedział - Tak więc? W jakiej sprawie panowie przybyli?
- Chcielibyśmy zwrócić się z propozycją stworzenia Legionów Polskich.
- Legionów? A żołnieży macie? - zapytał zdziwiony
- Na powietrzu, odpoczywają po podróży.
- Ilu?
- 20 tysięcy, lecz pewien jestem, że po utworzeniu więcej przybędzie. - odpowiedział mój generał
- Rozumiem. - odparł, po czym podszedł do biurka i zaczął przeglądać jakieś papiery
- Zarząd francuski sam powiedział, że nie chce się w to mieszać. - dodał po chwili - Lecz jest jedno państwo, z którym mogli byście podpisać umowę i jednocześnie pomagać naszej armii - Republika Lombardzka.
- To marionetkowe państwo? - spytałem
- Nie przepadamy za tym określeniem... - westchnął - Wolimy "pod zwierzchnictwem", dobrze?
- No cóż... dobrze. - odpowiedziałem, czekając na jego kolejne słowo
- Twoi żołnieży mogą tutaj zostać, kiedy wy będziecie załatwiać sprawy utworzenia jednostek. - dodał po chwili - A na razie radziłbym wam odpocząć. Pan Jan może przejść do namiotu obok, natomiast Pan...?
- Łukasiewicz - odpowiedziałem
- Tak więc Pan Luklasiewic, niech dojdzie do namiotu Franciz'a- odparł całkowicie przekręcając moje nazwisko, jednocześnie wskazując na gościa stojącego za nim - Jak mniemam Pan także jest krajem, Panie Luklasiesiewic?
- T-tak... - odpowiedziałem przenosząc wzrok na uśmiechniętego blondyna
- Skoro tak, to nie powinno być problemu. - odparł po czym wrócił do przeglądania papierów
Wraz z generałem Dąbrowskim wyszedłem z namiotu, a on od razu skierował się do wskazanego miejsca odpoczynku. Ja nie wiedząc zbytnio gdzie powinienem się udać postanowiłem dołączyć do polskich żołnieży.
TimeSkip godz. 21:34
Siedziałem z nimi już prawie pięć godzin. Przez prawie cały czas śpiewaliśmy polskie pieśni i wspominaliśmy te piękne czasy w ojczyźnie. Mimo to powoli zaczynałem robić się senny, wstałem więc i ówcześnie żegnając się z innymi, zacząłem poszukiwania odpowiedniego namiotu.
Po jakiś trzydziestu minutach w końcu znalazłem poszukiwane przeze mnie miejsce.
- Mogłem od razu spytać się o drogę zamiast błądzić po całym obozowisku... - Westchnąłem i wszedłem do słabo oświetlonego pokoju
W namiocie nie było Francuza, więc korzystając z okazji zacząłem zdejmować koszulę, aby położyć się spać.
Właśnie w tym momencie do namiotu weszła wcześniej wymieniona osoba, odwróciłem się w jego stronę. Ten zatrzymał się w półkroku i nieprzytomnym wzrokiem patrzył się na moją skromną osobę.
- Hmpf i na co się generalnie patrzysz? - prychnąłem - Dalej masz mnie za dziewczynę?
Nie odpowiedział. Stał tak jak stał. Dopiero teraz zauważyłem, że na jego twarzy widnieje charakterystyczny rumieniec alkoholowy, a w ręce trzyma prawie pustą butelkę po winie.
- H-hej? Wszystko w porządku? - zapytałem
Dalej zero reakcji.
- Hmpf, jak totalnie się upiłeś i chcesz rzygać to nie tu. - odparłem - Nie mam zamiaru spa-
Nie dane mi było dokończyć, gdyż ktoś lub coś z ogromną siłą popchnęło mnie na łóżko i przyszpiliło do niego. Próbowałem się wydostać, ale dalej byłem osłabiony, więc nie stawiałem praktycznie żadnego oporu napastnikowi. Spojrzałem w górę i zobaczyłem znajomą twarz że znajomym rumieńcem.
- Puść mnie, Franciz! - krzyknąłem nieumyślnie przechodząc na polski - Ktoś ci pierdolnął butelką w łeb, że nie rozumiesz, co się do Ciebie mówi?!
Poczułem jak moje nadgarstki zaczynają piekielnie piec od zbyt mocnego uścisku. Oprócz tego jedna z ran, którą nabyłem podczas powstania otwarła się powodując przeszywający ból... Na białe prześcieradło zaczęły kapać kropelki szarłatnej cieczy... Francuz nie miał jednak zamiaru mnie puścić.
Pomyślałem, że najlepszym sposobem będzie zawołać o pomoc, ale właśnie w tym momencie napastnik włożył mi do ust zwiniętą ścierkę uniemożliwiając mi wypowiedzieć jakiekolwiek zdanie.
Oba moje nadgarstki przygwoździł swoją lewą ręką, a prawą powoli zaczął zjeżdżać w dół mojego torsu, rozpinając guziki noszonej przeze mnie koszuli.
Próbowałem się wyrwać, ale coraz bardziej odczuwałem targające mną zmęczenie, więc moje ruchy były jeszcze słabsze.
W pewnej chwili poczułem, że zmęczenie ogarnęło całe moje ciało. Przestałem się rzucać, aż w pewnym momencie ogarnęła mnie ciemność
(...)
Kiedy się obudziłem słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu, czyli było około godziny 6 rano. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałem się po pokoju.
- *Apsik* Kurde, ale tu zimno... - Westchnąłem
Dopiero teraz zauważyłem, że jestem kompletnie nagi, a moje ubrania leżą rozrzucone po całym łóżku. Spojrzałem na bok i zobaczyłem półnagiego Francuza spokojnie śpiącego na drugiej części mojego łóżka. Niezbyt pamiętałem co się wczoraj działo, ale mając nikłe przebłyski szybko się ubrałem i spakowałem, po czym pośpiesznie opuściłem namiot i udałem się do obozowiska polskich żołnieży, postanawiając sobie, że będę unikać tego zboczonego Francuza, jak długo będę mógł.
Jak pomyślałem tak zrobiłem. Przez cały czas od umowy z Republiką Lombardzką, aż po upadek armii Napoleona, a nawet dalej unikałem Franciza jak ognia. Teraz, we współczesnym świecie dalej to praktykuje, choć już nie tak poważnie, ale pewnego dnia...
- O co chodzi pruska zarazo? - spytałem stojącego nade mną białowłosego
Znajdowaliśmy się akurat we Francji na kolejnej konferencji światowej. Przez drobne problemy techniczne spotkanie zostało przerwane i wszyscy robią co im się żywnie podoba.
- Toris Cię woła. - odpowiedział z jakimś dziwnym uśmieszkiem
- Skoro tak, to dlaczego sam nie przyszedł? - spytałem z podejrzliwym wzrokiem
- Bo... Rosja go napastuje i...
Więcej nie usłyszałem, bo wyminąłem tą pruską zarazę i popędziłem w kierunku, z którego przylazł.
- Nie wiem co ten Rusek znowu zrobił Lici, ale totalnie Warszawa stanie się jego stolicą! - pomyślałem
Zobaczyłem, że jedne z bocznych drzwi są otwarte. Kierując się swoją intuicją skręciłem, po czym wpadłem jak burza do pokoju.
- Licia! - krzyknąłem
Pokój były pusty, jednak czułem, że nie jestem tu sam...
Franciz
Gdy usłyszałem odgłos zbliżających się kroków razem z Antonio ukryliśmy się za szafą.
- Czyli jednak mu się udało... - pomyślałem
Flashback
- Założę się, że ma maksymalnie 10 blizn! - krzyknął Gilbert
- Ja jestem pewien, że więcej. - dopowiedział Antonio
- A według mnie ma ponad dwadzieścia. - odparłem, a pozostała dwójka spojrzała na mnie
- He? Skoro tak to może mały zakładzik~? - zaproponował Prusak
- Spoko. - odpowiedziałem - Ale ty zajmiesz się przyprowadzeniem go tutaj.
- Może być...
EndOfFlashback
- Licia!
- Licia? - pomyślałem - Nie wiem coś ty mu powiedział, ale zadziałało Gilbert.
Spojrzałem na pokój zza szafy, Prusy dobiegł prosto za nim i zamknął drzwi. Teraz moja kolej.
Razem z Hiszpanią wyszliśmy zza mebla powoli skierowaliśmy się w stronę Polaka.
- He? Franciz? Antonio? Co wy tu robicie? - spytał, cały czas patrząc się z lekkim przestrachem na moją twarz - Gdzie Toris?
- Mam coś na niej? - pomyślałem
- Jesteś naiwny Polaczku. - powiedział Gilbert - Chłopaki do roboty. Jak będę miał rację to wisisz mi piwo!
- Tak, tak... - Westchnąłem i powoli zacząłem zbliżać się do Feliksa - A ty mi wino.
Nie wiedziałem dlaczego, ale strach w jego oczach tylko się pogłebił. Chwyciłem go za nadgarstki i przyparłem do ściany.
- P-przestań! Puszczaj mnie! - krzyknął i zaczął szarpać się na wszystkie strony
- Spokojnie, chcemy tylko zobaczyć ile masz blizn... - Westchnąłem - No wiesz, taki zakład...
- Ta, na pewno! Wtedy to też był zakład?! - krzyknął, jednocześnie uwalniając jedną z rąk i z dużą siłą odpychając mnie do tyłu.
- "Wtedy"? - pomyślałem - Chyba nie chodzi mu... On dalej to pamięta?!
Usłyszałem jak ktoś gwałtownie otwiera drzwi, a następnie szybkie kroki na korytarzu.
- Ej, Franciz? - spytał Gilbert, którego widocznie Polak siłą odetchnął od drzwi, gdyż siedzi na podłodze masując obolałe siedzenie - O co mu chodziło? Dawno nie widziałem żeby Feliks był tak przerażony.
- N-nie mam pojęcia... - skłamałem
- Dobra, to teraz nie jest takie ważne. - dołączył się Antonio - Musimy go znaleźć, albo inaczej... Ty musisz go znaleźć Franciz.
- He? D-dlaczego ja?
- Bądź co bądź to od Ciebie uciekł.
Przez chwilę biłem się z myślami, ale w końcu przyznałem, że mają rację. Szybko opuściłem pomieszczenie i udałem się w poszukiwaniu blondynka.
(...)
Znalazłem go dopiero po upływie godziny. Siedział w ogrodzie obok budynku konferencji.
- Feliks? - zacząłem - Masz chwilę?
- Czego chcesz, francuska zarazo? - odpowiedział
- "Francuska zarazo"? - pomyślałem - Awansowałem, czy stoczyłem się jeszcze niżej?
- Chciałbym Cię przeprosić za to co wtedy zrobiłem... Byłem pijany i niezbyt nad sobą panowałem... - odparłem, drapiąc się po karku
- Myślisz, że tak po prostu ci wybaczę? - odpowiedział odwracając wzrok - Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym zapomnę... Wiesz jaka to jest trauma?! A przepraszam. Nie wiesz.
- Nie oczekiwałem od ciebie, abyś mi wybaczył. - odpowiedziałem - Chciałem tylko, żebyś wiedział, że jest mi przykro...
Nie oczekując odpowiedzi, powoli zacząłem się oddalać w stronę wejścia do budynku.
- 87
- Co? - zapytałem zdziwiony, odwracając się przodem do Feliksa, który aktualnie stał wyprostowany, ze smutnym uśmiechem
- Tyle mam ogólnie blizn... Chciałeś to wiedzieć, prawda? - odpowiedział i zaczął kierować się w głąb ogrodu
Uśmiechnąłem się i wróciłem do mojej poprzedniej trasy.
- "Wygrałem, Gilbert" - pomyślałem wchodząc do budynku
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro