AmePol
Specjalnie dla miniekukeku
Postacie:
Polska (Feliks)
Ameryka (Alfred)
Pov.Alfred
Siedziałem właśnie na swoim łóżku i z paczką chipsów w dłoni oglądałem Netflixa, co jakiś czas skacząc po łóżku z nadmiernej ekscytacji.
Mój popołudniowy chillout przerwał jednak odgłos pukania. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, do mojego pokoju bezceremonialnie wparował mój ukochany szef, który już od dłuższego czasu próbuje skłócić mnie z moim kuzynem.
- O co chodzi przerośnięta pomarańczo?
Zawsze tak do niego mówiłem. Śmiesznie było patrzeć jak jego pomarańczowa skóra zmienia się w odcień dorodnego pomidora.
- Witaj Alfredzie. - odpowiedział ze swoim sztucznym uśmiechem - Mam do Ciebie sprawę-
- Nie. Nie poprę Twojego pomysłu budowy muru. - przerwałem mu, na co on ku mojemu zdziwieniu tylko westchnął
- Nie chodzi o to... Tym razem. Jutro przyjeżdża do nas delegacja z kraju naszych nowych sojuszników, a w niej będzie także ich personifikacja. Mam nadzieję, że postarasz się zbudować z nim dobre relację. - wytłumaczył, opierając się o framugę drzwi
- A skąd pochodzą? - spytałem, biorąc łyk, stojącej obok, coli
- Z Polski. - odpowiedział mi bez większych emocji
Trzymana w ustach cola wystrzeliła z nich jak aktywny wulkan w momencie erupcji, przez co mój laptop i cała pościel były brudne i nieprzyjemnie klejące.
- WHAT?! Chyba sobie żartujesz! - krzyknąłem, a ten spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem
- Ale o co ci chodzi?
- Przecież on mnie prędzej zabije!
Szef popatrzył na mnie dziwnie, po czym odwrócił się na pięcie.
- Przynajmniej jednego idiotę mniej... - skomentował na odchodne i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi
- I kto to mówi?! - krzyknąłem, ale widocznie mnie nie usłyszał - No i co ja teraz zrobię...
TimeSkip
Następnego dnia obudziłem się kompletnie zestresowany. Zapomniałem gdzie jest łazienka, założyłem spodnie od garnituru tył na przód i zgubiłem okulary... Lepiej być nie może...
Kiedy już w miarę się ogarnąłem, zszedłem na dół i skierowałem się w stronę kuchni, aby wziąć sobie kawałek pizzy z wczoraj i zimną kawę, którą odgrzałem w mikrofalówce. Szybko zjadłem i wypiłem wszystko co przygotowałem, odłożyłem naczynia do zlewu, chwyciłem za klucze i telefon, po czym wyszedłem przed dom, gdzie stała moja zamówiona wcześniej taksówka.
TimeSkip
Droga minęła bez żadnych przeszkód, no może oprócz stania w prawie dwugodzinnym korku... Ale co się dziwić. Jest poniedziałek rano, a my przejeżdżaliśmy przez jedną z głównych ulic Waszyngtonu.
Na lotnisko dotarliśmy w ostatnim momencie. Samolot właśnie wylądował i powoli podjeżdżał do wyznaczonego miejsca. Mój kierowca podjechał, jak najbliżej mógł. Gdy zatrzymał samochód, wystrzeliłem z niego jak z procy i popędziłem na miejsce obok mojego szefa.
W tym momencie drzwi od samolotu otworzyły się, a w nich stanął polski prezydent. Od razu rozległ się charakterystyczny dźwięk aparatów reporterów, robiących kilkanaście zdjęć na sekundę.
Prosto za nim pojawiła się jego żona, której pomógł wyjść z maszyny, podając jej rękę.
- Przynajmniej jeden z nich troszczy się o swoją żonę... - pomyślałem, przenosząc zniesmaczony wzrok na mojego szefa
Za parą prezydencką wyszło czterech ochroniarzy. Jako ostatni pojawił się najbardziej wyczekiwany przeze mnie gość...
Nie miał na sobie garnituru, czy fraka, a, jak się domyślam, strój ludowy, który świetnie komponował się jego bladą cerą i różanymi ustami. Uśmiechał się lekko, a jego oczy przepełnione były szczęściem i pewnością siebie... Muszę przyznać, że wyglądał naprawdę-
- MÓZGU STOP! - skarciłem się w myślach
Feliks powoli kroczył obok swojego szefa, zmierzając w naszym kierunku.
Gdy już podeszli wystarczająco blisko, rozpoczęło się oficjalne przywitanie... Podawanie ręki, a u kobiet całowanie nasady dłoni. Ledwo dałem radę powstrzymać się od śmiechu, gdy mój kochany szef próbował pocałować też dłoń Feliksa. Ten szybko ją wyrwał i podszedł do kolejnej osoby... czyli mnie. Początkowe szczęście w jego oczach, zamieniło się w odrazę, skierowaną prosto do mnie. Byłem w szoku, z którego otrząsnąłem się doperio, gdy blondyn chrząknął, trzymając wyciągniętą rękę.
Szybko chwyciłem jego dłoń.
Usta Polaka poruszyły się, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Mimo to doskonale wiedziałem, co chciał mi powiedzieć.
"Hello rat"
Po tym odszedł za swoim prezydentem, zostawiając mnie stojącego jak słup soli na środku placu, a moje oczy przysłoniły luźne kosmyki włosów.
- Czyli jednak... - pomyślałem, cudem powstrzymując się od płaczu
TimeSkip
Kompletnie zdołowany siedziałem przy stole obradowym w Białym Domu. Bo jak miałem nie być? Mój sojusznik mnie nienawidzi. Nienawidzić za coś niewybaczalnego... za coś czego żałuję z całego serca... za coś czego nie da się już odkręcić. Bo przecież przeszłości nie zmienisz...
Pov.Narrator
Mimo trwania bardzo ważnych obrad, które prawdopodobnie dość mocno zmienią pozycję Polski w Europie i na świecie, personifikacja tego kraju nie była nimi w ogóle zainteresowana. Cały czas patrzyła na, zdołowanego do granic możliwości, Amerykanina, wokół którego unosiła się przygnębiająca aura.
Polak nie znał całej prawdy dotyczącej konferencji w Teheranie, podczas której "sprzedano" go i innych do ZSRR w zamian za pokój. Nie wiedział, że była tam osoba... osoba, która mimo iż nie miała prawa głosu, starała się przeciwstawić tej decyzji... Jednak bez skutku... Przywódcy USA i Wielkiej Brytanii byli gotowi poświęcić swojego sojusznika, aby przypodobać się Stalinowi.
To właśnie przyczyna tak wielkiej niechęci Feliksa do Alfreda... Nie wie on jednak, że to właśnie tak znienawidzony przez niego Amerykanin, był osobą, która usilnie próbowała się przeciwstawić się postanowieniu konferencji...
W sali nie było nikogo innego oprócz, rozmawiających ze sobą prezydentów obu krajów oraz ich personifikacji.
W pewnym momencie Donald Trump przerwał trwającą dyskusję i zwrócił się do blondyna w okularach.
- Alfred?
- ...
- Alfred!
Wołany gwałtownie podniósł głowę i spojrzał zdezorientowanym wzrokiem na szefa.
- Widzę, że oboje nie jesteście zainteresowani tą rozmową, więc zaprowadź naszego gościa do jego pokoju, aby odpoczął, dobrze? Pewnie obaj jesteście zmęczeni.
Trochę trwało zanim do Alfreda dotarły te słowa. W tym samym momencie obie personifikacje wstały z krzeseł i wspólnie wyszły z sali.
Amerykanin szedł kilka kroków przed Feliksem, prowadząc go przez kolejne korytarze. Jedynymi słyszalnymi dźwiękami były miarowe uderzenia butów o podłogę.
Alfred przystanął doperio przy drzwiach z numerem 123.
- To twój pokój... - odparł, starając się nie patrzeć blondynowi w oczy
Niższy chłopak szybko otworzył drzwi i wszedł do środka. Alfred gwałtownie odwrócił się w jego stronę.
- Fe-
Nie dokończył, gdyż zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Amerykanin przełknął łzę goryczy, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w przeciwnym kierunku.
TimeSkip
Feliks siedział w swoim pokoju, oglądając jakiś amerykański horror.
- Ten jeden raz angielski się przydaje... - pomyślał, chwytając za kolejnego paluszka
Krzyk bólu jednej z postaci filmu, przerwało pukanie do drzwi. Polak dopiero za drugim razem ogarnął, że to nie efekt dźwiękowy produkcji. Wyłączył telewizor i powolnym krokiem podszedł do drzwi. Gdy je otworzył jego oczom ukazała się postać Alfreda. Jego oczy były czerwone, a wory znajdujące się pod nimi, pokazywały jak dawno nie zmrużył oka.
- C-czy możemy porozmawiać? - spytał ściszonym głosem
Feliks popatrzył na niego podejrzliwie.
- Myślę, że nie mamy o czym rozmawiać... - odpowiedział, próbując zamknąć drzwi, jednak w ostatnim momencie, między nimi, a framugą pojawiła się stopa Amerykanina
- Może ty nie masz, ale... - otworzył szerzej drzwi, wpychając Feliksa do środka - Ja... muszę Ci to w końcu powiedzieć...
Alfred chwycił niższego blondyna za ramiona, aby uniemożliwić mu ucieczkę. Chłopak próbował się wyrwać, ale Amerykanin był silniejszy.
- Puść mnie! - krzyknął Polak, szarpiąc się jeszcze bardziej
Alfred, nie chcąc zacieśniać uścisku, objął chłopaka i mocno przysunął do siebie.
- P-Przepraszam... Tak bardzo przepraszam... - odparł łamiącym głosem, a z jego oczu zaczęły płynąć gorzkie łzy - Ja żałuję... To wszystko zdarzyło się p-przeze mnie... gdybym tylko był silniejszy... mógłbym temu zapobiec i-i ty byłbyś wolny, a-ale ja... Ja zawiodłem Cię i... siebie.
Feliks był widocznie zdziwiony jego słowami. Przestał się szarpać, jednak nic nie odpowiedział.
- G-gdybym tylko ich powstrzymał... - rozpłakał się doszczętnie
Polak czuł się dziwnie, patrząc jak jedna z największych potęg gospodarczych świata płacze teraz na jego ramieniu. Delikatnie objął chłopaka i zaczął klepać go po plecach.
- J-Ja zrobiłem coś niewybaczalnego... Czasami czuję się jakbym był taki sam jak... Oni...
Feliksa zatkało, jednak Alfred kontynuował.
- T-To przeze mnie straciłeś wolność... Odebrałem ci ją tak samo jak oni... Nie jestem od nich lepszy... Jestem zwykłym oszustem...
- Przestań...
- Jestem chujem... gorszym od nich...
- Przestań...!
- Powinnienem zniknąć... otrzymać karę... cokolwiek...
- PRZESTAŃ! - krzyknął Feliks, odpychając go od siebie, aby popatrzeć mu prosto w oczy
- DLACZEGO MAM PRZESTAĆ?! - krzyknął Alfred. Widać, że był pod wpływem silnych emocji - TO PRAWDA! POWINIENEM ZNIKNĄĆ, UMRZEĆ, ZDYCHAĆ W GROBIE! TO WSZYSTKO MOJA W-
Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, Polak wbił się w jego usta, składając na nich namiętny pocałunek, co poskutkowało uspokojeniem emocji Alfreda. Trwali tak kilkanaście sekund, aż w końcu Feliks odpuścił i spojrzał uspokajającym wzrokiem w stronę wyższego blondyna.
- Nie jesteś niczemu winny... - odparł spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od rozmówcy - Nie masz prawa porównywać, albo chociaż myśleć, aby się porównywać do moich oprawców. Walczyłeś po naszej stronie przez większą część wojny, pomagałeś nam fizycznie i materialnie...
Amerykanin spojrzał na niego czerwonymi, załzawionymi oczami, widocznie zdziwiony jego słowami.
- A-ale ja Ciebie-
- ALFREDZIE F. JONES, mówiąc bezceremonialnie PRZESTAŃ PIERDOLIĆ GŁUPOTY! - wkurzył się Polak - TY, personifikacja Stanów Zjednoczonych miałeś praktycznie zerowe szanse wpłynięcia na wynik tamtego spotkania... JEDNAK, mimo iż doskonale o tym wiedziałeś, starałeś się ze wszystkich sił... I... Ja... Jestem ci za to wdzięczny...
Feliks odwrócił wzrok i zarumienił się lekko.
- P-przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie... - dodał jeszcze
Alfred patrzył na niego przez chwilę, po czym łzy ponownie napłynęły mu do oczu. Rzucił się na Polaka, przewracając go na podłogę i mocno go przytulił.
- Jesteś świetny, dude!
- N-no przecież wiem... - odpowiedział trochę speszony Feliks
Po upływie kilku minut Alfred w końcu odczepił się od niższego blondyna.
- Ej dude?
- O co chodzi?
- A tamten... No wiesz...
Feliks zrobił się czerwony jak dorodny pomidor.
- T-To pierwsze co wpadło mi do głowy... Zrobiłem to pod wpływem chwili! P-Przepraszam Cię za to!
- W-Wiesz... - zaczął Amerykanin, a na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec - Mi tam się podobało...
Feliks odwrócił się zaskoczony w jego stronę, a Alfred odwrócił wzrok.
- Jak się postarasz... - zaczął Feliks, którego usta wygięły się w jego firmowy uśmiech - To może kiedyś to powtórzymy...
Oczy Alfreda zaświeciły ze szczęścia i ekscytacji, a na jego facjacie pojawił się ogromny uśmiech.
- To obietnica dude!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro