Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Dwanaście domków ustawiono na skraju lasu w pobliżu jeziora w kształcie litery U — dwa u podstawy i po pięć na ramionach. Zostały urządzone zgodnie z wymogami poszczególnych bóstw, jak również dopasowane do potrzeb i zainteresowań ich mieszkańców.

Pośrodku stały dwa podobne budynki, oznaczone numerem jeden i dwa, lecz Ariannę interesowała tylko jedynka — największy domek ze wszystkich, z marmurowymi ścianami i ciężkimi kolumnami na przedzie. Jego wypolerowane spiżowe drzwi błyszczały niczym hologram, nad którym krzyżowały się biegnące z różnych stron błyskawice.

Chejron odprowadził córkę Zeusa pod sam domek. Zmierzył ją nieodgadnionym spojrzeniem, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo mógł lub wiedział, jak się do tego zabrać. Wreszcie westchnął i bez słowa się oddalił. Arianna przypuszczała, że pośpiech centaura był spowodowany zamieszaniem, jakie wybuchło w obozie. Herosi niczym nakręcone katarynki powtarzali miedzy sobą coś o dzieciach Wielkiej Trójcy, przez całą drogę obrzucali ją nieprzychylnymi spojrzeniami, nie zapominając dorzucić kilku słów o zbliżającej się nieuchronnej katastrofie.

Faktycznie ziemi zdarzyło się zadrżeć kilkukrotnie, jakby jakieś niespokojne, wyjątkowo upierdliwe stworzenie chciało się stamtąd wydostać, a wzburzone morze wystąpiło ze swojego koryta, zalewając okolicę, ale Arianna nie nazwałaby tego od razu katastrofą. Raczej... niefortunnym zbiegiem okoliczności.

Córka Zeusa — nadal nieco oszołomiona minionymi wydarzeniami — niechętnie pchnęła drzwi wejściowe, wchodząc do nieumeblowanego środka, wyłożonego zdobioną boazerią. Sufit był w kształcie kopuły ozdobiony mozaiką odzwierciadlającą ruchy nieba. Na jednej ze ścian znajdował się namalowany piorun piorunów, który skrzył się, jakby naprawdę przebiegał przez niego prąd. Znalazło się tutaj również miejsce na sporych rozmiarów posąg przedstawiający Zeusa oraz misę z przeźroczystą, parującą wodą. W pomieszczeniu wiał wiatr, chociaż wszystkie okna były pozamykane.

— To nie jest prawda — burknęła Arianna, obrzucając monument Zeusa rozeźlonym spojrzeniem. — Powiedz, że to jest żart!

Odpowiedziała jej cisza. Prychnęła. Czegóż innego się spodziewała? Długo prosiła ojca o ujawnienie, lecz on uparcie milczał. Dlaczego niby tym razem miałby odpowiedzieć na jej prośby? Był bogiem! Robił to, na co miał ochotę i jakoś nie śpieszyło mu się ze spełnieniem kaprysów jedenastoletniej gówniary.

Arianna niespokojnie przeszła wzdłuż ściany, odwróciła się na pięcie i z powrotem wróciła pod drzwi. Gniew powoli z niej ulatywał, a miejsce złości zajmowały pytania. Mnóstwo pytań!

Dlaczego ojciec akurat dziś postanowił się ujawnić? Dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego wszyscy fakt, że Arianna była córką Zeusa, przyjęli niczym wiadomość o końcu świata? O co chodziło z tą Wielką Trójcą? I dlaczego, na bogów, jej domek był pusty?!

Od nawału pytań bez odpowiedzi Ariannę rozbolała głowa. Rozmasowała skronie. Westchnęła żałośnie. Im dłużej myślała, tym bardziej to wszystko nabierało kształtów i kolorów, a zarzut o żart wydawał jej się coraz bardziej bezpodstawny. Pochodzenie od władcy niebios wyjaśniło kilka dziwnych incydentów z jej dzieciństwa i te wszystkie wypadki z mrugającymi światłami i przypalaniem koleżanek.

Arianna podeszła do stojącej w kącie kamiennej misy ozdobionej atrybutami Zeusa. Wiedziała, kto mógł jej pomóc rozwikłać trapiące ją zagadki. Włożyła rękę do kieszeni i wyciągnęła stamtąd drachmę. Herosi nie powinni używać komórek. Kontaktowanie się przez telefon działało niczym wystrzelona flara, powiadamiająca wszystkie potwory w okolicy o ich obecności, dlatego półbogowie używali iryfonu — porozumiewania się z innymi za pomocą tęczy.

— Bogini Iris. — Wrzuciła monetę do środka misy. Drachma zniknęła, nim zdążyła opaść na dno. — Przyjmij moją ofiarę i pokaż mi Bethany Mason.

Tafla wody zawirowała. Para wystrzeliła ku sufitowi, gęstniejąc. Obraz zamigotał, by po chwili się wyostrzyć i nabrać kolorów. Arianna uśmiechnęła się do siebie na widok znajomych mebli kuchennych i spokojnego Lake Avenue. Wręcz poczuła ten charakterystyczny zapach kawy, unoszący się o poranku w kuchni. Bethany w brzoskwiniowej sukience z włosami upiętymi w koka stała przy blacie, mieszając łyżeczką w filiżance. Wyglądała na przemęczoną i zmartwioną.

— Mamo? — odezwała się niepewnie Arianna.

Był to pierwszy raz, gdy samodzielnie używała iryfonu. Nie była przekonana, czy wszystko wykonała zgodnie z załączoną instrukcją, której nikt normalny przecież nie czytał. 

Bethany podskoczyła na dźwięk głosu córki, wypuszczając z dłoni łyżeczkę, która z brzdękiem opadła na blat. Szok na jej twarzy błyskawicznie przeobraził się w wyraz ulgi i szczęścia. Kobieta rozpostarła ręce, jakby chciała przytulić córkę przez hologram.

— Wiedziałaś, prawda?

Uśmiech spełzł z twarzy Bethany, zawiesiła ramiona, a dłonie bezwiednie zaczęły się bawić skrawkiem sukienki. W Ariannie zagotowało się ze złości. Matka nie musiała nic mówić, jej reakcja na postawione pytanie była wystarczająco klarowną odpowiedzią. Kobieta postąpiła krok do przodu, gdyby stała teraz koło córki, pewnie położyłaby jej dłoń na ramieniu, a tak musiała podjąć się próby pocieszenia kogoś na odległość.

— To przez ciebie go nienawidziłam! — zaatakowała Arianna, nim matka zdążyła się odezwać. Była wściekła, nie chciała słuchać jej rozsądnych argumentów, po których jej gniew ostygnie, a ten wybuch wprowadzi ją w zakłopotanie. — Byłam pewna, że nas zostawił. Porzucił, jak zabawki, które mu się znudziły, a on po prostu był... No bogiem!

Arianna gwałtownie zaczerpnęła tchu. Odgarnęła blond kosmyki włosów z czoła i wbiła wściekły wzrok w rodzicielkę. Wiatr za jej plecami krążył po pomieszczeniu, zwiększając swą prędkością z każdą kolejną sekundą.

— Tyle razy pytałam cię, kim on był, co się z nim stało, gdzie się podział, a ty zawsze milczałaś! Tak jak teraz milczysz!

— A dopuściłaś mnie do słowa? — spytała Bethany spokojnym głosem, kontrastującym jak ogień z wodą z uniesionym tonem córki.

Arianna nieco zmieszała się na te słowa. Delikatny rumieniec pokrył jej policzki. Odrobinę ją poniosło. W tym wszystkim zapomniała, że wrzeszczy na swoją matkę, osobę, którą obiecała sobie chronić.   

— Chciałam ci powiedzieć, kochanie, ale twój ojciec mi tego zabronił. Pragnął, byś jak najdłużej mogła się cieszyć życiem zwykłego dziecka. — Zmarszczyła brwi. Nawet do niej nie przemawiały te argumenty Zeusa. — Nie było to za bardzo możliwe ze względu na to, kim jesteś, ale taka była jego wola. Jak mogłam się z nim kłócić?

Oczywiście, że nie mogła! Bogowie nie przyjmują odmowy, nie lubią krnąbrnych śmiertelników i negowania ich decyzji. Bethany mogła co najwyżej posłusznie przytaknąć głową na warunki Zeusa i starać się sprostać jego wymaganiom. Arianna dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej matka, pomimo szczerych chęci, miała związane ręce, a i tak próbowała wychować ją najlepiej, jak potrafiła, oszczędzając jej wszystkich nieprzyjemności czychających za rogiem ich domu.

— Przepraszam — wymamrotała Arianna. Poczuła się podle przez swoje obelżywe zachowanie. — Nie powinnam na ciebie tak naskakiwać, to po prostu za dużo dla mnie jak na jeden dzień.

— Nie przejmuj się, kochanie, wiem, że dla ciebie jest to dość trudna sytuacja, ale na pewno sobie poradzisz. Jak zawsze!

— Oczywiście. — Uśmiechnęła się z wdzięcznością. Takie słowa potrzebowała właśnie usłyszeć. — Nie pozwolę, by ojciec znowu wszystko zepsuł.

— Arianno, nie mów tak!

—  Czy ojciec kiedyś nas odwiedził? — Wymownie przewróciła oczami. —  Czy w ogóle się mną interesował? Czy przysyłał prezent na urodziny albo kartkę z życzeniami na święta?

Bethany odwróciła wzrok.

— Jasne, że nie! On potrafił jedynie wszystko psuć, chociaż nigdy go nawet nie było obok!

Wszystkie światła w pokoju wściekle zamrugały, poddając się złości Arianny. Wiatr pędził z taką prędkością, że gdyby ścigał się ze światłem, na pewno by go pokonał.

— Uspokój się, masz w sobie dużą moc. Musisz nauczyć się ją kontrolować, inaczej skrzywdzisz siebie albo innych.

Nagłe pukanie do drzwi zaskoczyło Ariannę. Nierozumnie spojrzał w stronę poruszającej się klamki w drzwiach, jakby nie była pewna, co znajduje się po drugiej stronie. Wszystkie anomalie pogodowe w jej domku niespodziewanie ucichły, a panująca cisza zdawała się być jedynie zapowiedzią nadchodzącego kataklizmu. Córka Zeusa rzuciła ostatnie gniewne spojrzenie zdezorientowanej matce, machnięciem dłoni zerwała połączenie i otworzyła drzwi przybyszowi.

— Gratulacje przyjmuję całodobowo — oświadczyła Arianna, opierając się o framugę. Uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła naburmuszoną minę Nicka. — Co się stało?

— Co się stało? — Syn Apollina prychnął sarkastycznie, jakby nigdy nie słyszał bardziej durnego pytania. — Wokół twojego domku szaleje burza, tornado spustoszyło pole truskawek, a po drodze prawie kopnął mnie piorun, a ty się mnie pytasz, co się stało?

Jego wiecznie roześmiane oczy wypełniła furia, lecz również niepokój i troska. Mieszanka emocji, która zmrowiła córce Zeusa skórę na karku.

— To nie moja wina. — Lekceważąco wzruszyła ramionami. Przyjęła na twarz urażoną minę, nie chcąc pokazywać, że tak naprawdę była nie mniej przerażona niż on. — Czepiaj się tego na górze. Wszelkie pretensje i zażalenia kierujcie pod adres Olimpu.

— Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! — Spojrzał za siebie, jakby liczył, że ktoś zgodnie z prośbą chwyci go za ramiona. — Twój ojciec był tu na długo przed tobą i jakoś nigdy nikogo nie goniła trąba powietrzna! Więc z łaski swojej opanuj się, bo inaczej wszystkich nas pozabijasz!

Arianna miała ochotę się roześmiać, słysząc tak niedorzeczne słowa, lecz śmiertelna powaga wymalowana na twarzy Nicka sugerowała, że wcale nie żartował.

— Dobra! Udowodnię ci, że to nie jest zależne ode mnie!

Zamknęła oczy. Wyciszyła zmysły i skupiła się na przepływającym wokół niej wietrze. Czuła jego moc, potęgę zdolną zmieść budynek z powierzchni ziemi. Energia przyjemnie pulsowała w jej żyłach, jednak za każdym razem, gdy próbowała ją pochwycić, wymykała jej się niczym piasek przez palce. Każda próba coraz bardziej pozbawiła ją sił. Arianna czuła się zmęczona, ociężała i ospała. Miała ochotę się położyć i zasnąć, najlepiej na wieki. Wreszcie atmosfera poddała się jej woli i wszystko momentalnie ucichło. Chmury się rozpierzchły, ponownie ukazując błękitne niebo, a mokra trawa po ulewie szkliła się w promieniach słonecznych. Arianna uśmiechnęła się blado, a jednak to była jej wina!

— Pan D. chciałby z tobą porozmawiać.

Nick czujnie otaksował pobladłą twarz córki Zeusa, gotów ją złapać, gdy resztki sił ją opuszczą i runie na ziemię.

— Powiedz mu, że nie chcę go widzieć.

— Sama mu to powiedz. Lubię się w swoim wydaniu i nie chciałbym zamienić się w wiewiórkę przez twoje kaprysy.

Arianna przytaknęła głową ze zrezygnowaniem.

— Czeka na ciebie na werandzie — rzucił Nick i pośpiesznie się oddalił.

Córka Zeusa niechętnie poczłapała w kierunku Wielkiego Domu. Herosi, których minęła po drodze, wymijali ją szerokim łukiem, jakby mieli się od niej czymś zarazić. Szeptali między sobą niczym rozwścieczony rój szerszeni, nawet nie zniżając głosu. Jednak Ariannę nie obchodziło szczególnie, co mieli do powiedzenia. Miała dość swoich problemów, by na dodatek przejmować tym, co o niej mówili.

Ku zdumieniu dziewczyny na werandzie oczekiwał na nią Chejron. Siedział w swoim wózku inwalidzkim, przykryty kraciastym kocem. Dłonie miał złożone w piramidkę pod brodą, a jego odległe spojrzenie sugerowało, że centaur surfował w niespokojnym oceanie swoich myśli. Echo uderzających w drewniane panele buciorów wyrwało go z zamysłu.

— Usiądź, proszę.

Wskazał jej miejsce, które zwykle zajmował Dionizos. Na stole spoczywały rozrzucone karty po ostatniej partyjce remika.

— Gdzie Pan D.?

Rozejrzała się, jakby oczekiwała, że kierownik wyskoczy jej za rogu, oblewając się przy tym colą. Arianna była przekonana, że Pan D. maczał w tym wszystkim swe pulchne paluchy. Podstępem i chytrze zaplanowaną intrygą zmusił Zeusa do ujawnienia się. No przecież Dionizos się nudził i robił wszystko, by w jakiś sposób urozmaicić sobie karę. Komplikowanie innym życia było jego pasją.

— Znalazłem mu... ciekawsze zajęcie. — Arianna z wdzięcznością przytaknęła głową. Pan D. był ostatnią osobą, którą chciała teraz widzieć. — Czy wiesz, dlaczego wszyscy są niespokojni?

— Bo obawiają się, że teraz zacznę poganiać ich piorunami? — podsunęła, lecz sama nie wierzyła w to, co mówiła.

Arianna czuła świerzbienie w dłoniach, jak gdyby wtykała palce do kontaktu, lecz starała się trzymać nerwy na wodzy. Poprzednia kontrola zbyt dużo ją kosztowała. Była pewna, że kolejnego napadu już nie zdołałaby opanować.

— Przed laty bóg niebios, bóg oceanów i bóg Podziemia złożyli obietnicę, że nie będą mieli dzieci ze śmiertelniczkami, ponieważ są oni potężniejsi niż przeciętni herosi, a według Wielkiej Przepowiedni, potomek Wielkiej Trójki w wieku szesnastu lat zdecyduje o losach zachodniej cywilizacji.

— Czyli pozbędzie się wszystkich bogów albo ich uratuje?

Arianna przetłumaczyła słowa Chejrona na swoje uproszczone myślenie. Sama nie wiedziała, dlaczego ujęła to w taki sposób, jednak zaniepokojona mina centaura sugerowała, że popełniła błąd.

— Spokojnie, tylko myślę na głos.

— W skrócie właśnie o to chodzi.

Chejron uważnie obserwował reakcję córki Zeusa, lecz nie doczekał się żadnej. Wydawało się, jakby nie zrozumiała tak prostej odpowiedzi.

— Jeśli przepowiednia mówi o mnie, to wiadomo, co zrobię.

Uśmiechnęła się szelmowsko. Jednak Chejron w żaden sposób nie podzielał jej humoru ani nie popierał żartów w takiej sytuacji. Nachylił się nad blatem, a gdy się odezwał, jego głos był spokojny, lecz rzeczowy, podszyty niezrozumiałą dla Arianny powagą.

— Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę, ale i tak muszę to powiedzieć. Kryje się w tobie siła, moc, jakiej nie ma i nie będzie miał żaden innych heros. Odpowiednie treningi sprawią, że żaden śmiertelnik, a może nawet niektórzy nieśmiertelni, nie będą w stanie ci zagrozić. Jesteś potężną bronią, która w niewłaściwych rękach może doprowadzić do katastrofy.

— Czy to moje ręce są tymi niewłaściwymi? — zapytała niepewnie Arianna. Słowa centaura niespodziewanie ją przeraziły, zamiast stać się potwierdzeniem tego, co sama o sobie myślała.

Chejron odchylił się do tyłu. Ponownie złożył ręce pod brodą.

— O tym wkrótce się przekonamy.

— Nie przesadzajmy. Obydwoje dobrze wiemy, czemu zawdzięczam to wszystko. — Położyła lewą dłoń na stole. W promieniach słońca wisiorek w kształcie chmury mienił się niczym prawdziwe złoto. — Oto sekret mojego sukcesu i siły, której tak lękają się bogowie. Bez niej jestem nikim.

— Twój ojciec stracił już jedną córkę, nie chciał, by to samo stało się z tobą, dlatego podarował ci tę bransoletkę z ułamkiem swojej mocy.

Chejron zmarszczył brwi. Nadal sądził, że Zeus zachował się nadzwyczaj nierozsądnie, dając tak potężną moc swojej córce, która w przyszłości mogła stać się przyczyną jego zguby i wszystkich bogów.

— Bransoletka rzeczywiście dodaje ci mocy, ale przede wszystkim wspomaga i wzmocnia twoje siły. To, co przed chwilą się stało, zawdzięczasz tylko sobie.

— Nie potrzebuję go! — Zacisnęła dłoń w pięść, a prąd nieprzyjemnie połaskotał ją w place. — Przez jedenaście lat świetnie radziłam sobie sama. Teraz również dam sobie radę.

— Droga, którą obrałaś, doprowadzi cię do zguby. Złość i nienawiść są największymi wrogami każdego herosa. Nie trzymaj urazy, zapomnij o tym, co było, i skup się na teraźniejszości. Z czasem zrozumiesz, że ojciec zawsze się o ciebie troszczył i zrobił dla ciebie więcej, niż powinien.

— Mogę już iść? — spytała Arianna, siląc się na obojętny ton. Miała serdecznie dość tej rozmowy.

— Wiem, że jest ci ciężko i jesteś zła, ale obiecaj mi, że nie zrobisz nic głupiego.

— Spokojnie, wracam do siebie — mruknęła obojętnie — możesz spać spokojnie.

Gdyby istniało urządzenie mierzące poziom wzburzenia, przy Ariannie dawno by eksplodowało, gdyż nie było skali ani słów, które mogłyby opisać, jak bardzo była wściekła. Miała ochotę stanąć i wykłócać się z niebiosami, wyrzucając im wszystkie nieszczęścia, które ją spotkały. Jednak zrezygnowała z tego pomysłu, przecież obiecała nie robić nic głupiego! A grożenie nieśmiertelnemu gościowi, który posiadał zabawkę o mocy elektrowni atomowej, było raczej nierozsądne i nieodpowiedzialne. Arianna chciała się dostosować do słów Chejrona i zapomnieć o wszystkim, ale nie potrafiła. Miała za złe Zeusowi, że pozwolił jej wychowywać się bez ojca, tak długo udawał, że jej nie znał i porzucił Bethany. Czymkolwiek się wtedy kierował, Arianna nie mogła mu tego przebaczyć.

Przez swoją nieuwagę na kogoś wpadła. Zazgrzytała zębami i podniosła wzrok na tę ofiarę losu, co miała czelność wejść jej w drogę.

— Ups — mruknął Luke, trzymając dziewczynę za ramiona po tym, jak odbiła się od jego piersi jak od ściany. — Wybacz, moja wina.

Córka Zeusa wymusiła na sobie nieszczery uśmiech i wyminęła chłopaka bez słowa. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z kimś, kogo podejrzewała o nieczyste zamiary w stosunku do obozu i wszystkich bogów.

— Teraz wszystko zaczyna nabierać kolorów.

Arianna zastygła w bezruchu. Nierozumnie zmarszczyła brwi i nieśpiesznie odwróciła się w stronę cwaniacko wyszczerzonego Luke'a. Mógł wypierać się swojego ojca, ale uśmiech miał dokładnie taki sam jak Hermes.

— Nie mam ochoty na zagadki. Jestem zmęczona, wściekła i rozczarowana, więc proszę, nie dodawaj mi kolejnych zmartwień.

— Chciałem tylko pogratulować ci zwycięstwa.

Twarz Luke'a wyrażała bezbrzeżne zdumienie, jakby nie rozumiał, skąd się wzięło tyle gniewu w córce Zeusa, a te bezpodstawne oskarżenia wydały mu się oburzające, a przynajmniej tak sugerowała jego mina.

— W takim razie jesteś pierwszy. — Uśmiechnęła się smutno. — Ktoś skradł mi całe show.

— Jeszcze będziesz mieć szansę, żeby się wykazać. — Przebiegły błysk w oku chłopaka współgrał z jego uśmieszkiem oszusta. Cokolwiek planował, nie mogło mieć to szczęśliwego zakończenia. — Niedługo pewnie dostaniesz jakąś niebezpieczną i śmiertelnie groźną misję.

— Serio? — rzuciła Arianna jakby od niechcenia. Nie chciała wierzyć w prawdziwość jego słów, ale jakaś część jej umysłu mówiła, że była to prawda. — To zabawne, że jeszcze dwadzieścia minut temu nikt nawet nie myślał o przydzieleniu mi misji, a teraz niespodziewanie wszyscy widzieliby mnie wszędzie byle nie tu.  

— Musisz udowodnić, że zasługujesz na miano córki Zeusa, więc zapewne wyślą cię gdzieś na morze albo do Podziemia.

Pomimo słonecznego i pogodnego dnia Arianna miała wrażenie, jakby temperatura spadła o jakieś dwadzieścia stopni. Na samą myśl o spotkaniu nowych wujaszków, którzy prawdopodobnie nienawidzili jej za sam fakt istnienia, robiło jej się niedobrze. Z trudem przełknęła ślinę. Stwierdziła, że nigdy więcej nie uzna rodziny matki za dziwną!

— A co jeśli nie chcę? — Wyzywająco uniosła podbródek, by stłamsić buntujące się na dnie jej serca zalążki strachu. — W nosie mam całe Podziemie! Nie będę nic nikomu udowadniać.

— Obawiam się, że nikt nie będzie pytał cię o zdanie. — Luke wzruszył ramionami. — Twój ojciec złamał przysięgę, jego bracia mają prawo być źli. Na tych terenach będzie dla ciebie najniebezpieczniej, zwłaszcza w Podziemiu, więc zapewne tam trafisz.

Syn Hermesa uśmiechnął się przyjaźnie, jakby za jego słowami nie kryły się większe plany, a jedynie chciał ją ostrzec. Ariannie nie podobało się to, że Luke tak nachalnie naciskał na wysłanie ją do Erebu. Jednak nie zdążyła dowiedzieć się niczego więcej, gdyż doszedł do nich głos Annabeth.

— Luke!

Córka Ateny nabiegała od strony zabudowań w typowym pomarańczowym, obozowym podkoszulku i włosach związanych w koński ogon. Policzki miała zaróżowione od biegu. Uśmiechnęła się szeroko do Luke'a. Z kolei Ariannę zupełnie zignorowała.

— Wzywają cię, podobno macie jakiś problem w jedenastce.

Faktycznie z okien domku Hermesa unosił się czarny dym, a jego mieszkańcy w popłochu opuszczali budynek. Pozostali gromadzili się na zewnątrz. Z tej odległości ciężko było stwierdzić, kto był powodem całego zamieszania, lecz również nie trudno było się domyślić, kto za tym stał. 

— Bracie Hood.

Cała trójka parsknęła śmiechem. Tylko oni byli gotowi dla żartu puścić z dymem własny domek.

— Gdy wychodziłem pięć minut temu, wszystko było w porządku.

Luke westchnął ze zrezygnowania, pomachał dziewczynom na pożegnanie i pobiegł opanować sytuację, dopiero wtedy córka Ateny wbiła w Ariannę ostrzegawcze spojrzenie.

— Annabeth, nie wiem, co tam sobie ubzdurałaś...

Dziewczyna przerwała jej wywód dziwnym ruchem ręki, przypominającym ścieranie tablicy w szkole, więc Arianna zamilkła.

— W ogóle nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia.

— Jakiego stanowię dla was? — sarknęła córka Zeusa. Miała tego świadomość i nie potrzebowała, by ktokolwiek jej o tym przypominał.

— Dla nas i dla siebie samej. Jako córka władcy Olimpu będziesz ze zdwojoną częstotliwością atakowana przez potwory oraz przez pozostałych bogów. Twoje pojawienie na pewno rozzłościło niektórych olimpijczyków, szczególnie Herę, nie dawaj im więc powodów, by się ciebie pozbyli szybciej, niż byś tego chciała. Dlatego musisz... bardziej przyłożyć się do dziennych zajęć.

Arianna przytaknęła głową. Była niemal pewna, że nie to córka Ateny planowała powiedzieć, ale doceniała jej starania.

— Luke na pewno....

— Nie — wtrąciła ostro Annabeth. Ta gwałtowność zaskoczyła nawet ją samą. — Znaczy, chodziło mi o nauki intelektualne. Z walką raczej nie powinnaś mieć problemów.

— Nie wiem, jakie uczucia żywisz do Luke'a, ale ja go traktuję tylko jako kolegę obozowego. — Arianna położyła nacisk na słowo kolega, by dziewczyna nie miała wątpliwości co do prawdziwości jej słów. — Poza tym, on trochę mnie przeraża.

Annabeth głupawo zamrugała powiekami.

— Przeraża? O czym ty mówisz?

Arianna zrobiła krok w stronę dziewczyny. Wszyscy byli zbyt pochłonięci obserwowaniem jedenastki, z której błyskały kolorowe światła, jakby w środku zamontowano kulę dyskotekową, więc córka Zeusa mogła pozwolić sobie na krótką chwilę szczerości.

— On coś przed nami ukrywa.

— Na pewno tak ci się tylko wydaje. Nie znasz go dobrze, on miał ciężkie dzieciństwo i to pewnie dlatego tak sądzisz.

— Tego nie da się tak zobaczyć! — Poirytowana przeczesała dłonią skołtunione od wiatru włosy. — Ale ja to czuję.

— I mam oskarżyć Luke'a o... coś. — Gwałtownie wyrzuciła ręce w powietrze, chcąc podkreślić irracjonalność tej sytuacji. — Bo nie zrobił nic, co moglibyśmy uznać za niestosowne, ale ty masz przeczucie!?

— Nie rozumiesz! Rozmawiałam o tym z jego ojcem. Coś jest na rzeczy, ale Hermes nie może mu pomóc, a tym bardziej opowiedzieć mi o tym. To nie ja sprowadzę na nas i na bogów zagrożenie, lecz on.

Twarz Annabeth poczerwieniała jeszcze zanim dziewczyna wybuchnęła krzykiem. Chwyciła Ariannę za ramiona i potrząsnęła nią jak szmacianą lalką.

— Kłamiesz! W ogóle go nie znasz i nie masz prawa go tak oczerniać!

Córka Zeusa wymownie wywróciła oczami.

— Nigdy nie waż się powtarzać takich rzeczy. — Annabeth położyła dłoń na rączce sztyletu, ale nie wyciągnęła go za pasa, jakby jeszcze się wahała, czy to dobry moment by poćwiartować Ariannę, czy może jednak poczekać kilka dni. — Jeżeli jeszcze raz usłyszę coś takiego, obiecuję, że nie będę miała więcej dylematu, co powinnam z tobą zrobić.

Arianna nie zdążyła powiedzieć, że grożenie jej nie było dobrym pomysłem, gdyż Annabeth odwróciła się i pośpiesznie odeszła, a nawet uciekła, jakby nie chciała usłyszeć kolejnych bluźnierstw z ust obozowej koleżanki. Córka Zeusa nie powstrzymywała jej przed tym, przekazała jej wszystko, co miała do przekazania, i teraz musiała dać jej czas na przemyślenie podejrzeń. Arianna odprowadziła wzrokiem córkę Ateny, aż do jej domku, a następnie sama udała się do swojego, tak jak pierwotnie zamierzała.

Po przekroczeniu progu jedynki Arianna oniemiała z zaskoczenia. Gdy wychodziła jakiś kwadrans temu, jej domek był praktycznie pusty, nie licząc posągu przedstawiającego Zeusa, a teraz został kompletnie wyposażony. Pod ścianami ustawiono nowiutkie, białe meble ze złotymi wykończeniami, regały zostały uzupełnione o stare księgi o kruchych, pożółkłych stronach, oprawione skórę. O te zbiory zabijałaby się wszystkie muzea na Manhattanie i zapewne słono za to by zapłaciły. Na ścianie wisiała jej błyszcząca, czysta zbroja. Obok w szklanym pudełeczku wsadzono oko Minotaura, wypełnione tą samą nienawiścią jak na początku. Z sufitu zwisał żyrandol z lampionami w kształcie błyskawic, które rzucały podobne cienie na ściany pomieszczenia. W powietrzu nadal unosił się zapach wiatru oraz nadchodzącej burzy — mieszanka niezmiernie przywodząca na myśl jej ojca. Znajdowało się tu jedno łóżko ze złotą ramą, nóżkami w kształcie orlich łap oraz białym piernatem, na którym siedział gość Arianny i to nie byle jaki gość!

Mężczyzna miał rozburzone włosy, jakby przedzierał się przez sam środek huraganu. Jego oczy radośnie błyszczały, jak gdyby usłyszał naprawdę dobry kawał, a na jego twarzy gościł ten sam charakterystyczny uśmiech, jakby znał twoje najwstydliwsze sekrety. Ubrany był w podkoszulek z napisem „Zawsze na czas”, kolorowe szorty i sandały ze skrzydełkami. W ręce trzymał nieustannie dzwoniący telefon, po którym wiły się dwa węże. Obecnie na wyświetlaczu widniał napis: „Persefona, pilna dostawa goździków”.

— Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałam się tu zobaczyć!

Arianna uśmiechnęła się szeroko na widok Hermesa. Szczerze go polubiła. Był pomocny i wesoły. Żałowała, że to nie on był jej ojcem. Nie powiedziała tego głośno z obawy przed gniewem Zeusa, ale naprawdę sądziła, że jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby była córką siedzącego naprzeciw niej faceta.

— Liczę, że jest to jednak miła niespodzianka dla ciebie! Ale mów, jak ci się podoba? — Hermes z zachwytem rozejrzał się po pomieszczeniu, dumny ze swojego dzieła. — Miałem mało czasu, ale ściągnąłem najlepsze meble z Ameryki.

— Brakuję mi słów, by opisać, jak bardzo jestem wdzięczna za ten nieoczekiwany prezent, choć przyznaję, że nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam.

Arianna nie mogła pojąć, jakim sposobem Hermes mógł kompletnie wyposażyć jej domek w tak krótkim czasie, nawet pomimo tego, że był bogiem. Usiadła na skraju swojego nowego łóżka, zapadając się w miękkim jak chmurka materacu. Sen był tym, czego teraz najbardziej potrzebowała.

— Nigdy wcześniej przynależność do mojego domku nie była takim zaszczytem. Zmieniłaś ten pogląd, a to — zatoczył dłonią koło — są wyrazy mojej wdzięczności za tę zasługę.

Komórka Hermesa leżąca na powierzchni łóżka wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować. Mężczyzna zerkał tylko na wyświetlacz i mruczał coś niezrozumiałego pod nosem, ale nie zamierzał odebrać.

— Dumnie nadal bym go reprezentowała, ale jak widzisz, ktoś bezczelnie musiał się wtrącić.

Hermes parsknął śmiechem, zupełnie nie zwracając uwagi na grzmot, który wstrząsnął budynkiem.

— Ale spójrz na to z dobrej strony, teraz jesteśmy rodzeństwem! — Arianna uśmiechnęła się kwaśno. Nigdy wcześniej nie przyszło jej to do głowy, ale Hermes miał rację, on również był synem Zeusa. — Nie martw się, znam twój ból, ale nie przejmuj się, z czasem się przyzwyczaisz. Ojciec nie jest taki zły, póki nie przypala tyłków tym swoim boskim piorunem.

— Jestem dość wytrzymała jak na śmiertelnika, ale obawiam się, że nie przeżyłabym tak bliskiego spotkania z taką ilością woltów.

Arianna wyszczerzyła się głupawo. Słowa Hermesa poprawiły jej humor.

— Nie rozumiem, dlaczego akurat teraz postanowił się ujawnić?

— To bardzo proste... Na Zeusa! Poczekaj chwileczkę.

Niechętnie sięgnął po telefon. Ze słuchawki wydobył się głośny wrzask kobiety. Węże wiły się po urządzeniu, tuż przy jego uchu, lecz Hermes musiał przywyknąć do tych gadzin, gdyż zupełnie nie zwracał na nie uwagi.

— Uspokój się, Persefono. — Wywrócił oczami, bo żona Hadesa wcale nie chciała go posłuchać. Jej krzyk Arianna słyszała, siedząc obok Hermesa. — Zapewniam cię, że otrzymasz swoje zamówienie. Przesyłka dotrze do ciebie w ciągu kilku godzin... Nie wiem, podobno były jakieś problemy z Charonem, strajkował czy coś... Mówił coś o jakimś garniturze, podwyżce i niewdzięczności... Nieważne! Jak mówię, że będzie, to znaczy, że będzie! I nie dzwoń więcej, bo zajmujesz linię. — Hermes nie czekając na odpowiedź, zerwał połączenie i machnął telefonem, który zamienił się w kaduceusza. — Chcę chwili spokoju, nawet się nie odzywajcie, bo zakleję wam buzię — ostrzegł dwa węże, które już otwierały paszcze, by rozpocząć konwersację. — Wybacz, bycie posłańcem to naprawdę niewdzięczna robota. Nie dość, że dostarczasz im towar pod sam nos, to oni jeszcze narzekają i jęczą.

— Już nigdy nie będę narzekać na żadnych posłańców i listonoszy — mruknęła Arianna, współczując osobom, które na co dzień użerały się z kapryśnymi klientami. Dodatkowo Hermes obsługiwał wiecznie niezadowolonych bogów i robił to od setek lat!

— Chyba nie o tym rozmawialiśmy — Lekceważąco machnął dłonią. Takie urocze, rodzinne pogawędki nie były dla niego nowością. —  Zeus nie miał wyboru. Musiał się ujawnić. Nie mógł pozwolić, by wszystkie pochwały i chwalebne zaszczyty, które powinien otrzymać, przypadły komuś innemu. Wszędzie mówiono: „Arianna Mason z domku Hermesa, chwalono cię, a co za tym idzie, również mnie.

— Czułam się o wiele lepiej, gdy o tym nie wiedziałam — burknęła gorzko Arianna. Z wyrzutem zerknęła na monument przedstawiający Zeusa. Po co był jej taki bezużyteczny ojciec?! — Zostałam określona tylko dlatego, że mój ojciec był zazdrosny!

— Nie miej mu tego za złe. Byłaś bezpieczniejsza jako moja córka. — Hermes uśmiechnął się słabo, jakby teraz Arainnie naprawdę groziło prawdziwe niebezpieczeństwo. — Jednak na pocieszenie przeniosłem ci prezent, nawet dwa!

Arianna uniosła brew w niemym pytaniu. To było ostatnie, czego się spodziewała. Niezrażony jej sceptyzmem Hermes machnął kaduceuszem nad powierzchnią łóżka, na której pojawiły się dwa przedmioty.

— Kryształowa kula zawsze prawdę ci powie! Jej nie oszukasz, lepsza niż wykrywacz kłamstw. W odpowiednim momencie może uratować ci życie, ale tylko raz, więc użyj jej rozważnie — mówił Hermesem głosem prezentera z reklamy, próbującego przekonać widzów do kupienia jego produktu. Trzymał w dłoni okrągłą kulę, wypełnioną białą mgiełką. W środku znajdowała się miniaturka jego samego. — Zawsze miej ją przy sobie, w razie potrzeby, stłucz.

— Yyy... dziękuję.

Niepewnie odebrała dziwaczny podarunek. Schowała go do kieszeni, chociaż nie miała pojęcia, w jakim celu miałaby go użyć.

— Niezbędnik każdego podróżnika — ciągnął dalej Hermes, podając jej okrągłą busolę.

Nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie istotny fakt, że kompas nie miał narysowanych kierunków świata i nie wskazywał północy. Na jego powierzchni wypisane były jakieś dziwne napisy, cyferki i literki, które po chwili znikały zastąpione przez nowe. Wskazówki kręciły się wkoło, ale nie pokazywały niczego konkretnego.

— Bardzo dziękuję za twoją hojność.

Arianna uśmiechnęła się wdzięcznie, choć nie miała bladego pojęcia, jaki pożytek miałaby zrobić z zepsutego kompasu i ozdobnej kuli, kupionej w sklepie z pamiątkami po wycieczce krajoznawczej na Olimpie.

— Jednak nie rozumiem, jaki mam zrobić z tego użytek? Przecież nigdzie się nie wybieram!

— Jeszcze — mruknął Hermes tajemniczo. Poderwał się z miejsca i z powrotem zamienił swój kijek w komórkę, która natychmiast eksplodowała telefonami. — No to czas na mnie! I tak już się zasiedziałem. Eee... — spojrzał na wyświetlacz urządzenia — no cóż, chyba jednak goździki będą miały minimalne opóźnienie. — Uśmiechnął się szelmowsko do Arianny. — Do zobaczenia!

Córka Zeusa odwróciła wzrok, gdy Hermes zniknął w błysku światła, pozostawiając ją samą z chaosem w głowie i tajemniczymi prezentami.

***

To był naprawdę ciężki dzień dla Bethany. Z samego rana pokłóciła się ze swoim mężem — Olivierem. Mężczyzna ponownie wyjeżdżał, pomimo obietnicy, że poprzedni wyjazd był jego ostatnim w ciągu najbliższych kilku tygodni. Dodatkowo zgubiła klucze od mieszkania, ktoś ukradł jej sto dolarów i musiała wziąć popołudniową zmianę w księgarni z powodu niespodziewanej choroby jej koleżanki.

Czy mogło być gorzej?

Zdecydowanie!

Jeżeli masz beznadziejny dzień, pełen niefortunnych wypadków, nigdy, pod żadnym pozorem nie pytaj: „Czy może być gorzej”, bo odpowiedź brzmi: „Zawsze może być gorzej”, a potem dzieje się coś, czego nigdy byśmy nie przewidzieli.

Bethany pieszo kierowała się w stronę domu. Jakoś nie śpieszyło jej się do mieszkania, w którym czekała ją tylko kolejna kłótnia. Przyjemna temperatura, księżyc w pełni i pustki na ulicach sprzyjały wieczornym spacerom. Warunki niezwiastujące żadnych problemów.

Skręciła w Lake Avenue. Z tej odległości widziała już kolorowe światło telewizora, wylewające z jej domu. Niespodziewanie przed nią wyrosły dwie postacie w wojskowych butach, czarnych spodniach i skórzanych kurtkach, przykrywających kości. W kobietę pustymi oczodołami ukrytymi w cieniu szerokich kapeluszy wpatrywały się dwa szkielety.

Bethany często przeklinała swoją umiejętność widzenia przez Mgłę, zwłaszcza w momentach, gdy widziała potwory w ich przerażających wydaniach. Chciała je wyminąć, lecz te dwa nieuprzejme bęcwały zastąpiły jej drogę, dlatego Bethany musiała sięgnąć po bardziej stanowcze argumenty. Zamachnęła się torebką, strącając jednemu z nich czaszkę, która z grzechotem spadła na ziemię. Rzuciła się do ucieczki, wpatrując się w upragniony dom, zabezpieczony przed niebezpieczeństwami przez samego Zeusa. Jednak gdy znalazła się już za furtką — terenie zazwyczaj chronionym — ziemia się przed nią otworzyła. Bethany nie zdążyła się zatrzymać i wpadła do szczeliny, znikając w jej nieprzeniknionych ciemnościach.

— Mamo! — krzyknęła Arianna, budząc się na swoim łóżku w Obozie Herosów.

Cała trzęsła się ze strachu, włosy przykleiły się do spoconego czoła. Starała się uporządkować myśli. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Wiedziała, że była to prawda, lecz nie potrafiła pogodzić się z faktem, że jej matce groziło niebezpieczeństwo, a ona niewiele może zrobić, by jej pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro