Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Sny herosów nigdy nie były jedynie zakręconymi wymysłami ich bujnej wyobraźni. Ukazywały teraźniejszość, a czasem nawet przyszłość. Zawsze coś oznaczyły. Nigdy nie były bezsensowne, nawet jeżeli z początku wydawały się kompletnie pozbawione zasad logiki, z biegiem czasu wyciągało się więcej faktów pasujących do całości. 

Arianna zgrzytała zębami za każdym razem, gdy tylko przypominała sobie swój sen. Nie mogła z nikim podzielić się swoimi obawami, przypuszczeniami ani wysnutymi teoriami, będącymi rezultatem jej geniuszu. Zwierzyła się tylko Willeyowi. Jemu mogła zaufać i obarczyć go swoimi niekończącymi się problemami. Satyr poczuł się wyróżniony przez jej szczerość i postawił diagnozę.

Zalecał czujność i wzmożoną ostrożność. 

Nie była to szczególnie pomocna porada dla kogoś, kto miewał trudności z koncentracją, dlatego Arianna skupiła się na czymś, co mogło dać jej przewagę w starciu z tym, co nastawał na jej życie: rozwoju umiejętności.

Potrafiła bezbłędnie posługiwać się każdym typem broni, jaki tylko dano jej do ręki. Jej zdolności znacznie przekraczały poziom nawet najstarszych obozowiczów. Mogła pokonać każdego, kto ośmielił się stanąć naprzeciw niej w pojedynku, z przepaską na oczach i rozwiązanymi sznurówkami. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie istotny szczegół, że Arianna nigdy wcześniej — znaczy się przed przybyciem do obozu — nie uczyła się fechtunku, a zachowywała się, jakby robiła to od urodzenia. Po prostu wiedziała, kiedy i jak atakować, kiedy się bronić, a kiedy należy się wycofać, by zyskać na czasie. 

Doskonale radziła sobie również na arenie, latając na pegazach czy ćwicząc na ściance wspinaczkowej, gdzie przeprawę utrudniała lawa i inne śmiercionośne przeszkody, nieodpowiednie do wieku obozowiczów.

Jedyną jej bolączką, cholerną piętą achillesową, było pływanie kajakiem i wszystko, co wiązało się z przymusem wejścia do wody. Nawet prysznica zaczęła unikać z obawy, że się utopi! Arianna nigdy nie była wybitnym pływakiem. Potrafiła utrzymać się na powierzchni, machnąć kilka razy rękoma, przepłynąć połowę basenu, ale na tym kończyła się lista jej sportowych osiągnięć w tej dyscyplinie. Bethany kategorycznie zakazała jej zbliżać się do otwartych zbiorników wodnych, nawet na kałuże krzywo patrzyła, dlatego nie miała za wielu okazji, by podnieść poziom swoich umiejętności.

Gdy tylko wypływała kajakiem, wody zdawały się złośliwie odwracać przeciw niej. Wzburzały się, wywracając jej kajak i wciągając ją pod wodę. Z tego powodu Pan D. nagminnie posyłał ją na te zajęcia, za każdym razem licząc, że więcej jej nie zobaczy. W końcu Chejron zaniepokojony nietypową ruchliwością zwykle spokojnego jeziora wystawił Ariannie odwieczne zwolnienie z kajaków, mimo głośnego sprzeciwu Dionizosa. Zamiast tego musiała spędzać popołudnia na pomocy harpią w kuchni, gdzie talerze płukało się w lawie.

Jednak pomijając te przeklęte kajaki, Arianna błyskawicznie stała się jednym z lepszych półbogów w obozie. Jej nazwisko było znane na całym Wzgórzu Herosów, ale nie przysporzyło jej to samych przyjaciół. Domek Aresa za swój główny i jedyny cel obrał sobie zniszczenie i ośmieszenie jej, co jak na razie wychodziło im z marnym skutkiem. Próbowali pokonać ją we wszystkich dyscyplinach, w których do tej pory byli niezwyciężeni, lecz jakimś cudem Arianna zawsze wygrywała. W zapasach, chociażby jej przeciwniczka byłaby dwa razy wyższa i trzy razy silniejsza, biegu na sto metrów, w rzutkach, a nawet w zjedzeniu największej ilości naleśników na śniadanie! Dzięki niej domek Hermesa wysławił się na tle innych, zwróciła mu należny szacunek i chwałę, na którą niewątpliwie zasługiwał.

Arianna zaraz po zakończeniu indywidualnych, wykańczających jak maraton ćwiczeń na arenie wraz z Chejronem — choć równie dobrze można było to nazwać przesłuchaniem, gdyż centaur zadawał zdecydowanie za dużo pytań, jak na zajęcia z łucznictwa — udała się w drogę powrotną. Po drodze trochę zboczyła z kursu, zahaczając jeszcze o łazienkę. Liczyła, że zdąży pozbyć się piasku z butów i brudu z twarzy, nim dźwięk konchy ogłosi porę obiadową.

Odłożyła wypożyczony ze zbrojowni miecz pod ścianę i stanęła nad umywalką, rozplątując warkocz. Z burzą rozpuszczonych włosów, kaskadą opadających jej na ramiona, była zupełnie do siebie niepodobna. Kobiety do takiej ekstremalnej metamorfozy zazwyczaj używają tony makijażu, jej wystarczyła zmiana fryzury.

W odbiciu lustra zauważyła Clarisse. Wspierała się o framugę drzwi. Umięśnione ręce opierała na drzewcu swojej elektrycznej włóczni — nowego wypasionego podarku od swojego ojca. Inne dziewczynki dostają lalki... błagam, ale kto z Was wyobraża sobie Clarisse z barbie pod pachą?

— Uśmiechasz się, jakbyś znała datę mojego zgonu — mruknęła Arianna.

Odwróciła się do dziewczyny przodem. Jakoś nie bała się dwa razy większej córki Aresa i to nie dlatego, że miała zaburzony licznik strachu, ale przez pewność, że przewyższała ją nie tylko inteligencją. Clarisse weszła w głąb pomieszczenia, a wraz z nią trójka jej rosłych sióstr z tą samą wściekłością emanującą z oczu.

— Lekcja numer jeden. — Uśmiechnęła się przekonana o swoim rychłym zwycięstwie. Przecież miała przygotowany plan doskonały! — Naucz się trzymać język za zębami.

— Lekcja numer dwa — dodała pogodnie Arianna. — Pogódź się ze smakiem porażki, bo póki tu jestem, a na twoje nieszczęście nigdzie się nie wybieram, nie wygrasz ponownie, nawet w ping-ponga.

— Popełniłam błąd! — burknęła Clarisse, nawiązując do ich ostatniej potyczki w Wielkim Domu, gdy z kretesem przegrała z Arianną we wspomnianą grę.

— Wymówki.

— Zamilcz!

— Po co tu przyszłaś? Wiem, że nie grzeszycie inteligencją, ale chyba jakiś pomysł miałaś?

W czasie, gdy Clarisse ociężale przechodziła z trybu „oszołomienia” w „kipiącą wściekłość”, Arianna wykorzystując jej chwilę nieuwagi, natarła ciałem na o wiele większą przeciwniczkę. Przemknęła pod wyciągniętą ręką Clarisse, która próbowała ją pochwycić. Mając już w zasięgu wzroku upragnione wyjście, uśmiechnęła się pobłażliwie. Jednak tuż przy drzwiach drogę zastąpiła jej wielka dziewczyna, od której odbiła się jak od ściany. Arianna straciła równowagę i nie zbyt efektownie upadła na ziemię, tłukąc sobie przy tym nie tylko kość ogonową, ale również swoją nieskalaną żadną porażką renomę. No cóż, każda bańka kiedyś pęka, a im dłużej utrzymuje się w całości ku uciesze publiki, tym większy jej upadek.

— Chciałaś uciec, tchórzu? — Clarisse wymierzyła skrzącym się grotem włóczni w pierś Arianny siedzącej na ziemi. — Przyda ci się lekcja szacunku — mruknęła i dźgnęła ją w klatkę.

Arianna przygotowana na nieprzyjemne kopnięcie prądu poczuła jedynie łagodne łaskotanie. Roześmiała się, podczas gdy zaskoczona Clarisse kłuła ją grotem, klnąc przy tym po starogrecku.

— Skończyłaś, bo jeszcze chwila i umrę, ale ze śmiechu!

Nie czekała na odpowiedź, chcąc wykorzystać zawsze dobry i skuteczny element zaskoczenia. Do Clarisse wreszcie by dotarło, że jej włócznia nie wyrządzała przeciwnicze żadnej krzywdy i przeszłaby do bardziej barbarzyńskich ruchów, czyli użycia własnych pięści. Arianna niezauważalnie potarła kciukiem powierzchnię chmury, a w jej ręce wyrósł idealnie wyważony i doskonały pod każdym względem miecz z niebiańskiego spiżu. Zamachnęła się nim, łamiąc włócznię Clarisse jak zapałkę.

— Miałaś pilnować jej miecza! — zagrzmiała Clarisse na swoją ogłupiałą siostrę, nim zorientowała się, że ta nadal trzymała skonfiskowany oręż.

— Jak już to trzymasz, to bądź tak uprzejma i odnieść to do zbrojowni. — Arianna podniosła się z ziemi i wymownie otrzepała spodenki z niewidzialnego kurzu. — Było miło, gdybyś chciała przegrać jeszcze raz, wiesz, gdzie mnie szukać!

— Mason! — zawyła rozwścieczona Clarisse, gdy Arianna była już w połowie drogi do swojego domku.

Zdezorientowani obozowicze, słysząc wściekły głos córki Aresa, rozglądali się wokół w poszukiwaniu przyczyny. Arianna wzruszała tylko ramionami, gdy napotykała ich pytające spojrzenia. Wypuściła z dłoni miecz, który natychmiast zniknął i znalazł się na swoim miejscu — w magicznej chmurze.

***

Bitwa o sztandar. Główna i jedna z ważniejszych rozgrywek w Obozie Herosów. Możliwość zabłyśnięcia swoją wiedzą i umiejętnościami w terenie. Dokładnie w pobliskim lesie pełnym cudacznych, mitologicznych potworów, które zostały specjalne na wpuszczane przez kierowników, by jak zawsze utrudnić życie herosom. A jak by inaczej?! Jest to również szansa na zdobycie chwały dla swojego domku, wysławienia i wywyższenia się ponad inne. 

Niebieski sztandar niosła Annabeth, grupowa domu Ateny. Dzisiejszy sprzymierzeniec dzieci Hermesa, Apolla i Hefajstosa. Drugą drużynę — czerwoną —prowadził domek Aresa ze wspólnikami od Demeter, Dionizosa i Afrodyty. Patrząc na zawarte sojusze, zwycięzca mógł być tylko jeden, lecz Clarisse miała taki wyraz twarzy, jakby zwycięstwo miała już w kieszeni.

— Ruszamy! — nakazała Annabeth rzeczowym tonem niosącym się ponad ogólną wrzawę.

Szarooka dziewczyna była mózgiem całej operacji. Nikt nie kwestionował jej kompetencji ani umiejętności, zważywszy na jej przynależność oraz najdłuższy status w obozie. Wszyscy żwawo za nią podążyli w kierunku lasu, by umieścić sztandar w dogodnym miejscu. Trudno dostępnym dla rywali, a zarazem łatwym do obrony.

— Jaki jest plan? — zapytała Arianna, gdy zrównała się krokiem z dziewczyną, nadającą sensu całemu przedsięwzięciu. — Masz dla mnie jakieś polecenia, wytyczne albo wskazówki? Oczywiście, że masz! Jestem przecież niezwyciężona!

— Nie licząc tego dnia, gdy stłukłem cię na kwaśne jabłko — wtrącił Nick.

Uśmiechnął się niemożliwie szeroko i denerwująco. Błysk jego zębów potrafił oślepić lepiej niż wiszące wysoko na niebie słońce. Syn Apollina ubrany był w ciemnozielony strój, który doskonale wtapiał go w otoczenie. Na plecach miał przewieszony kołczan pełen strzał o połyskujących grotach, a w ręce trzymał łuk.

— Nie wiem, o czym mówisz — odparła niewinnie Arianna. — Wymysły twojej wyobraźni się nie liczą.

— Wszyscy to widzieli!

— Oprócz mnie.

— Bo łzy zamazały ci widok.

— Dosyć! — Annabeth zmierzyła kłócących się herosów zdegustowanym spojrzeniem. — Kłócicie się jak stare małżeństwo. — Poprawiła hełm na głowie i skręciła w jedną z wydeptanych ścieżek. — A ja nie chcę tego słuchać. Arianno, masz zdobyć sztandar.

— Jasne — mruknęła, z nieprzekonaniem zerkając na sowę wymalowaną na tarczy Annabeth. Ten pomysł nie był godny inteligencji, jaką wyróżniały się dzieci Ateny. — Wy rozsiądźcie się wygodnie, ja wszystko załatwię.

— Doskonale! — Machnęła dłonią, ustawiając swoje rodzeństwo w strategicznych punktach, które wcześniej ustalili. — Ułożyłam plan obronny, a ty musisz tylko przemknąć niezauważona przez ich szyki. Clarisse na pewno jest przekonana, że spotkacie się w polu.

— Z miłą chęcią pogruchotam jej kości. Dawno nie udało mi się jej upokorzyć.

— Nie możecie się spotkać — upomniała ją Annabeth. — Clarisse będzie wyczekiwać na ciebie w polu, zdeterminowana, by cię rozgnieść. Zupełnie zapomni, po co się tu znaleźliśmy, a gdy zorientuje się, co się dzieje, będzie już za późno.

— Przez ciebie zostanę nazwana tchórzem — burknęła ponuro Arianna.

Zrobiła szybki przegląd swojego wyposażenia. Oprócz podkoszulka i krótkich spodenek miała na sobie jedynie kaftan z utwardzanej skóry. Nie pozwolono jej ubrać napierśnika, by jej nie obciążać. Szybkość miała być jej przewagą, ale równocześnie stała się łakomym celem dla strzelców. Niby łucznicy z domku Apollina mieli ją osłaniać, ale Arianna wciąż czuła się, jakby wysyłali ją na pole minowe, licząc, że nie wdepnie w żadną bombę. Była przynętą, a nie asem w rękawie.

— Przeze mnie zostaniesz nazwana zwycięzcą — poprawiła ją oschle Annabeth. Każde negowanie jej genialnego planu odbierała jak atak na własną osobę. — Nie martw się, wszystko zaplanowałam.

Wymownie spojrzała w kierunku dzieci Hefajstosa, sugerując, że miała przygotowane małe niespodzianki dla rywali.

— Nie martwię się, tylko dbam o siebie. Porażka zniszczy moją reputację!

— Jaką reputację? — zaśmiał się Nick. — Wszyscy wiedzą, że jesteś przemądrzała i denerwująca i tego nic nie zmieni.

— Cieszę się, w takim razie nie ma problemu. — Uśmiechnęła się ironicznie. — Do roboty.

— Wszyscy na stanowiska! — krzyknęła Annabeth, gdy w oddali rozległ się dźwięk konchy, otwierający rozgrywki. Wszyscy rozbiegli się w swoich kierunkach, by wypełnić przydzielone im zadania. — Mason, czekasz na specjalne zaproszenie?

— Nie, może na jakieś powodzenia albo coś! — mruknęła.

Odwróciła się i pobiegła w stronę największego zamieszania — chaos był przecież jej żywiołem — tylko tam mogła znaleźć sztandar przeciwników.

Arianna nieustannie parła do przodu jak buldożer przez las. Po drodze nie natknęła się na żywą duszę, co było równie niepokojące, jak i wspaniałe. Wokół słyszała charakterystyczne odgłosy walki, jęki ofiar, szczęk mieczy i siarczyste starogreckie przekleństwa, jednak sama Arianna przemykała przez szyki wrogów niezauważona. Wiedziała gdzie, miała iść. Czuła to — jej wewnętrzny kompas był wręcz nieomylny. Z bransoletki wyciągnęła swój miecz z niebiańskiego spiżu. Od razu poczuła się pewniej, bezpieczniej, silniej. Z nim mogła pokonać nawet samego boga wojny!

W końcu dotarła do niewielkiego wzniesienia, na którym tkwił wbity w ziemię czerwony sztandar, pilnowany przez największych osiłków, jakich Arianna w życiu widziała. Składali się głównie z mięśni. Łyse głowy połyskiwały w blasku słońca, a potężne łapska spoczywały na rękojeściach miecza.

Arianna przykucnęła w zaroślach. Nie mogła otwarcie ich zaatakować, nie dlatego, że obawiała się porażki, lecz straty czasu. W bitwie o sztandar liczyła się każda sekunda, nie mogła więc ich marnować na z góry przesądzone o jej zwycięstwie pojedynki.

— Potrzebuję czegoś, co odwróci ich uwagę — szepnęła do siebie.

Jej wzrok powędrował w stronę bransoletki — magicznego rozwiązania na wszystko. Potarła powierzchnię chmury, prosząc o coś skutecznego w jej przypadku. W dłoniach urósł jej automaton w kształcie lwa z rubinowymi oczami i ostrymi kłami jak noże rzeźnicze.

— Eee... no tak świetnie. Niby jak mi ma to pomóc?

Maszyna zeskoczył z jej rąk i natychmiast powiększyła się do rozmiarów prawdziwego drapieżnika. Arianna mocniej ścisnęła trzymany miecz, gdy zwierz ryknął. Miała tylko nadzieję, że sama nie zostanie ofiarą swojego podstępu. Jednak lew nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, jakby była tylko elementem krajobrazu, przeskoczył nad nią i pobiegł prosto na dwóch strażników sztandaru. Arianna spodziewała się trochę więcej odwagi po takich dwóch rosłych typkach, ale oni rozpierzchli się, gdy pierwszy cios odbił się od spiżowej powierzchni robota. Gdy droga się otwarła, wybiegła na wzniesienie, zgarnęła sztandar i pognała w stronę miejsca granicznego — pobliskiej rzeki przecinającej las.

Zerwanie sztandaru rywali podziałało niczym alarm antywłamaniowy. Momentalnie przy Ariannie pojawiło się mrowie rozjuszonych jak wściekłe osy przeciwników, którzy zaciekle, ale bardzo nieskutecznie, próbowali ją powalić. Arianna jedynie wrednie pomachała im sztandarem i pognała w stronę rzeki, nie zważając na ich przekleństwa i chybione strzały. Szczęście nadal jej sprzyjało, sprzymierzeńcy utorowali jej drogę do mety.

Spiżowy lew okazał się wrogiem wszystkich herosów. Atakował każdego, kto stanął mu przed nosem, a za główny cel tego dnia obrał sobie łydki półbogów, przez co obozowicze nie dość, że musieli użerać się ze sobą nawzajem, to na dodatek automaton siał prawdziwe przerażenie.

Arianna z niewielkimi problemami, kilkoma draśnięciami na skórze po grotach strzał, dotarła do rzeki. Dźwięk konchy zakończył rozgrywkę. Obozowicze wypełzli z lasu, wiwatując na cześć Arianny. Beckendorf szedł na samym przodzie, niosąc ogromny łeb spiżowego lwa, za którym ciągła się plątanina kabli.

— A skąd to się tu wzięło? — zawołała Arianna. Zmarszczyła czoło ze zdumienia, jakby nigdy wcześniej nie widziała tego potwora na oczy.

— Zaatakowało nas — odpowiedział Charlie. — Mistrzowska robota! Jak gdyby sam Hefajstos go stworzył!

— Chejronie, to już chyba przesada! — zawołała Arianna zbulwersowanym głosem, odszukując wzrokiem winnego. Każdy był podejrzany! — Ten robot mógł kogoś skrzywdzić!

Centaur uśmiechnął się pobłażliwie i spojrzał na nią wymownie, ale nie odpowiedział. Wiedział, kogo należało obwinić, ale bez dowodów mógł co najwyżej kręcić głową z rozczarowania.

— Zapraszamy zwycięzców na ucztę!

Wiwatujący z radości tłum porwał Ariannę ze sobą, kierując się do pawilonu jadalnego. Chociaż raz pozwolono herosom ze zwycięskiej drużyny usiąść przy jednym stole, by mogli wspólnie świętować swoją wygraną.

Na honorowym miejscu posadzono Ariannę. Co chwila ktoś gratulował jej zdobycia sztandaru, klepiąc ją w podzięce po plecach oraz wznosząc toasty na jej cześć. Na ich głowami górował proporzec z wyszytym kaduceuszem — symbolem Hermesa. Tego wieczora to właśnie on zasłużył sobie na wszelkie zaszczyty. 

Arianna bawiła się najlepiej ze wszystkich. Śmiała się najgłośniej, żartowała i jadła najwięcej. Chętnie i żywo opowiadała o tym, jak udało jej się zdobyć sztandar drużyny przeciwnej. To był jej wieczór. Jej krótka chwila chwały i zwycięstwa i nie zamierzała jej zmarnować. Każdy heros miał tylko pięć minut na estradzie, a potem na zawsze znikał z alei gwiazd. Zapomniany, opuszczony i zazwyczaj martwy. Niezbyt ciekawa perspektywa, dlatego każdy półbóg korzystał z nadarzającej się okazji, by zabłysnąć w świetle jupiterów. I to właśnie czyniła Arianna — błyszczała, jak najjaśniejsza gwiazda na atramentowym firmamencie, nim wzejdzie słońca, a jej blask przygaśnie. 

Arianna opuściła towarzystwo, by zaczerpnąć tchu i odpocząć od głośnej muzyki. Zresztą czuła się potwornie ciężka od ilości jedzenia, które w siebie wpakowała, oraz potwornie senna, jakby ktoś nafaszerował ją tabletkami nasennymi.

Ociężałym krokiem dotarła, aż nad brzeg morza. Zmęczona tą krótką przechadzką usiadła na piasku. Spokojne wody, zalewające się na horyzoncie z granatowym sklepieniem, wydały jej się wyjątkowo usypiające. Złote gwiazdy, szczególnie widoczne tego wieczora, układy się w gwiazdozbiory i konstelacje, które Arianna mogłaby wymienić z nazwy, gdyby tylko miała na to siłę. Obecnie myślenie było ponad zdolności.

— Mogę się dosiąść?

Arianna podskoczyła, jakby krab uszczypnął ją w tyłek, i nierozumnie spojrzała na stojącego nad nią faceta. Wyglądał dziwnie znajomo, choć Arianna była niemal pewna, że nigdy nie poznała żadnego fanatyka biegów, ubranego w jaskrawe spodenki i podkoszulek. Mężczyzna był wysoki i szczupły, a jego łajdacki uśmieszek, aż prosił, by pokropić go wodą święconą.

— Nie krępuj się— mruknęła, gdy facet usadowił się zaraz obok niej.

Arianna już dawno powinna uciec z wrzaskiem — to jest najrozsądniejsze wyjście, gdy natkniemy się na podejrzanego typka — i pewne tak by zrobiła, gdyby była zwykłą śmiertelniczką. Jednak jako heros — osoba obdarzona niespotykanymi zdolnościami, ale nie inteligencją — nie czuła się w żaden sposób zagrożona. Przecież nie z takimi monstrami już się mierzyła!

— Zgubił się pan? — zagadnęła Arianna, gdy panująca cisza zaczęła nadwyrężać jej cierpliwość. — To zabawne, bo w okolicy... wprawdzie to nie ma nic i w ogóle nie powinno tu pana być, bo... nie i już.

— A kto powiedział, że się zgubiłem? — Uśmiechnął się przyjaźnie, lecz nie oderwał wzroku od horyzontu. — Ty tak założyłaś.

— To skąd się pan tu wziął?

— Byłem w pobliżu. — Beztrosko wzruszył ramionami, jakby jego obecność nie była niczym nadzwyczajnym. — Rzadko tu bywam, więc postanowiłem wpaść z niezapowiedzianą wizytą. Takie są najlepsze, nigdy nie wiadomo, co się stanie!

Mężczyzna westchnął i wyciągnął z kieszeni wibrujący telefon, a blask, jaki bił od urządzenia, prawie nie oślepił Arianny.

— Wybacz, nie ma spokoju od telefonów. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje. Niestety Staruszek wszędzie mnie znajdzie.

Facet spojrzał na rażący jak popołudniowe słońce wyświetlacz, wymruczał coś pod nosem i schował komórkę z powrotem na miejsce. Widocznie nie było to aż tak ważne.

— Faktycznie bywa pan tu rzadko, bo nigdy pana tu nie widziałam.

Arianna potrząsnęła głową. Chciała się przekonać, czy rzeczywiście siedziała na plaży w towarzystwie dziwnego gościa z jeszcze dziwniejszym telefonem w ręce. Wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby się okazało, że jednak po drodze gdzieś tam sobie przysnęła.

— Bo nie bardzo mogę tu być — szepnął z szelmowskim uśmieszkiem przyklejonym do ust, jakby zdradzał Ariannie tajemnice rangi państwowej. — Jestem zdumiony, że wciąż rozmawiamy i jeszcze nic się nie wydarzyło!

— To co skłoniło pana do złamania obowiązujących prawideł?

— Prawdę mówiąc, to ty! — Arianna wskazała na siebie palcem. Na nic bardziej kreatywnego nie było ją stać w tym momencie. — Musiałem wreszcie poznać cię osobiście! Tyle już o tobie słyszałem, nim jeszcze tu przybyłaś, a teraz, dzięki tobie, stałem się niezmiernie popularny i szanowany. Przynależność do mojego domku nie jest już żadnym poniżeniem.

— Och, bogowie, pan jest Hermesem! — Arianna wytrzeszczyła oczy z zaskoczenia, a sądziła, że nic już nie było w stanie jej zdziwić. — Czuję się zaszczycona, że sam bóg z Olimpu zechciał mnie poznać.

— Nie przesadzajmy, byłem po prostu ciekawy. Tyle się o tobie mówiło i muszę przyznać, że krążące o tobie plotki wcale nie są wyolbrzymione.

— Co o mnie mówią?

— Że jesteś bezczelna. — Arianna przestała się głupawo uśmiechać, nie takiego określenia oczekiwała. — Pyskata i nieznośna, ale również utalentowana i niepokojąco potężna jak na swój wiek.

— Ooo, tak jestem — mruknęła i uniosła rękę, ukazując źródło swojego sukcesu. Innych mogła okłamywać, ale nie siebie. To bransoletka była jej siłą, ona sama była słaba, nieporadna i śmieszna. — Tylko niech pan nikomu tego nie wygada, bo znowu stanę się taką ofiarą, jaką byłam przed przybyciem tutaj.

Hermes z zaciekawieniem przyjrzał się bransoletce, błyszczącej w blasku księżyca. Wyciągnął dłoń, lecz w ostatniej chwili ją cofnął, jakby nie był pewien, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak jej dotknął. Może wybuch? Koniec świata? Nieważne, Arianna i tak nie była skłonna, by ściągnąć bransoletkę ze swojego nadgarstka.

— Twój ojciec nie dał ci tego bez przyczyny. Ujrzał w tobie coś, co przesądziło o tym, że ten potężny dar trafił akurat w twoje ręce.

— A już miałam się zapytać, czy jest pan moim ojcem — burknęła posępnie Arianna. — Ale sądząc po twojej odpowiedzi, to nie jesteś ty.

— Byłbym dumny z takiej córki! — Arianna uśmiechnęła się wdzięcznie, w końcu nie codziennie sam bóg ją komplementował. — Naprawdę, gdyby... Wybacz na chwilę. — Wyciągnął wibrujący telefon z kieszeni i podłożył urządzenie pod ucho. — O co chodzi, że tak się pieklisz? Przecięłaś sobie palec kartonem? Nie? Bo jestem odrobinę zajęty.

Hermes zmarszczył brwi, przedrzeźniając kogoś po drugiej stronie słuchawki. Arianna parsknęła śmiechem, zastanawiając się, czy wszyscy bogowie byli tacy super. Z jej szczęściem jej ojcem okaże się największy zrzęda i ponurak na Olimpie!

— Zaraz oddzwonię... Nic mnie to nie obchodzi, niech poczeka... To już nie mój problem... Mam dość własnych, by jeszcze przejmować się twoimi! — mruknął Hermes, rozłączając się. Widać, kto był szefem z tej dwójki. — O czym ja to mówiłem? A no tak... więcej wiary w siebie, Arianno Mason. Nie wszystko, co dobre pochodzi od bogów, a co złe od śmiertelników. Pamiętaj o tym, gdy ponownie będziesz wywyższać moje imię ponad innych.

— Na pewno cię nie zawiodę. Mam w planach jeszcze kilka sukcesów.

— Świetnie, myślę, że jeszcze się spotkamy.

— Panie Hermesie — zawołała Arianna, nim bóg zniknął w oślepiającym blasku. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, w dłoni już trzymając swój niezwykły, nieustannie wibrujący telefon.

Arianna sparaliżowana nagłym strachem, zapomniała, co chciała powiedzieć. Hermes również wyglądał na zniecierpliwionego. Domyślał się, czego Arianna od niego chciała, a na dodatek sytuacji nie poprawiał nieustannie dzwoniący telefon — klienci z całego świata domagali się dostarczenia swojej przesyłki.

— Pana syn...

Oczy Hermesa rozbłysły wściekle, urósł do nieprzeciętnych rozmiarów, biła od niego złowroga aura. Arianna zaczęła się obawiać, czy rozzłoszczony bóg nie przemieni się do swojej prawdziwej postaci, przy okazji nie spalając jej na popiół.

— Wiem.

Niespodziewanie Hermes skurczył się do ludzkiego wydania, zupełnie jakby ktoś spuścił z niego powietrza. Wyglądał na naprawdę smutnego i zdołowanego. Ciążyło na nim brzemię, lecz jako bóg nie mógł nic z tym zrobić.

— Czy mogę jakoś pomóc? Może mogę coś zrobić?

Arianna nie do końca była przekonana, czy to dobry pomysł, by nadal drążyć temat, lecz nie mogła też tak po prostu odejść. Bogowie posługują się śmiertelnikami w sprawach, które są zastrzeżone ich boskimi zasadami. W tym przypadku mogła okazać się bardziej przydatna niż sam Hermes.

— Spróbować nie zaszkodzi — odparł Hermes, kwaśno się uśmiechając, po czym zniknął w blasku oślepiającego światła.

Arianna jeszcze długo samotnie stała nad brzegiem morza, zastanawiając się nad słowami Hermesa. Posiadała minimalny ułamek wiedzy na temat swego obozowego kolegi, a sama zobowiązała się do podjęcia niemożliwego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro