Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Ten rok szkolny był podejrzanie spokojny jak dla Arianny. Obyło się bez niewyjaśnionych sytuacji, niespodziewanych wybuchów czy potworów, ukrytych w ludzkiej postaci, czyhających tylko, by przerobić córkę Zeusa na swoją przekąskę. Oczywiście, w szkole nadal była na cenzurowanym po ostatnich latach, naszpikowanych problemami, jak indyk dodatkami na święto dziękczynienia, ale grono pedagogiczne przestało patrzeć na nią podejrzliwie, a rówieśnicy wytykać palcami. Nie licząc może Mileny Walter i jej głupawych pomagierów, którzy dręczyli Ariannę dwa razy intensywniej, odkąd zaczęła się przyjaźnić z Dylanem.

Córce Zeusa klasowe „koleżanki" przypominały głupszą i łagodniejszą wersję Clarisse i jej rodzeństwa, a że potomkowie Aresa, mimo że rośli i silni, nie stanowili dla Arianny żadnego zagrożenia, to Milenę traktowała z wyrozumiałą pobłażliwością. Bo co jej mogła zrobić zwykła śmiertelniczka, gdy nawet bogowie się jej obawiali? Czasem tylko zastanawiała się, za jakie grzechy skazano ją na przebywanie w otoczeniu takich ludzi. W końcu jednak zaczęła to traktować jako dzienny element ćwiczeń. Trening na cierpliwość i wytrzymałość, czyli coś, czego w życiu zdecydowanie jej brakowało.

Z powodu, że szkołę Arianny opuściły niewyjaśnione problemy, dyrekcja udzieliła jednokrotnego pozwolenia na wyjazd siódmoklasistów na wycieczkę z ostro ograniczonym wyborem miejsca. Dlatego wiekowa historyczka — pani Washington — stara jak sam gmach w jej nazwisku, zorganizowała wyjazd do Metropolitan Museum of Art, usytuowanego na wschodnim skraju nowojorskiego Central Parku, przy Fifth Avenue.

Uczniowie w nieprzeciętnie radosnych humorach dojechali do celu, rozglądając się po dobrze znanej im okolicy. Nie ekscytowała ich sama wizyta w muzeum, lecz możliwość wyrwania się ze szkolnych murów.

W czasie gdy druga z opiekunek poszła zakupić bilety, pani Washington zebrała wkoło siebie podopiecznych, by przekazać im nadrzędne zasady, obowiązujące w miejscach publicznych, zwłaszcza w tych wypełnionych cennymi eksponatami. Nauczycielka spokojnie mogła mieć ze siedemdziesiąt pięć lat. Była pomarszczona, przygarbiona i zawsze pachniała piernikami i cynamonem, chociaż zastrzegała, że nie cierpi obu tych rzeczy. Zazwyczaj poruszała się za pomocą laski, uskarżała się na ból w krzyżu oraz strzykanie w kolanach, ale na egzaminach miała zdrowie nastolatki, a nagłego uzdrowienia zawsze doznawała podczas wyścigu po darmowe pączki.

— Nasza kochana pani dyrektor pozwoliła zabrać was na wycieczkę, za co powinniście być jej wdzięczni — powiedziała patetycznie kobieta. Ostro spojrzała na każdego ucznia dla pewności, że żaden z nich nie zaprzeczy, chociażby niepoprawną mimiką. — Apeluję, byście nie zaprzepaścili swej szansy na poszerzenie swojej wiedzy.

Arianna ziewnęła. Nie słucha dłużącego się monologu pani Washington, rozpływającej się nad wspaniałością Metropolitan Museum of Art. Chciała tylko udać się na wystawę poświęconą mitologii greckiej, jednak istniała na to mała szansa, gdyż historyczka uważała to za stratę czasu.

— Panno Mason, mówię do ciebie.

Dylan trącił łokciem córkę Zeusa, chichotając pod nosem, jakby tylko on zrozumiał wypowiedziany żart. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę szkolnych dziwaków, stojących w ostatnim rzędzie.

— Słucham? — zapytała Arianna.

Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na nauczycielkę. Czy ona zapomniała, że należało ją ignorować, zwłaszcza gdy na jej twarzy znudzenie przeplatało się z irytacją? W takich momentach córka Zeusa zazwyczaj odpływała myślami i błądziła we wspomnieniach lub marzyła o przerwie na lunch, by zjeść pyszności przygotowane przez matkę. Arianna obojętnie zerknęła na głupio wyszczerzoną Milenę oraz jej jeszcze głupsze koleżanki. Nie przyjmowała się nimi. Wiedziała, że gdyby jej się chciało, mogłaby unicestwić Walter jednym ruchem. No, ale po prostu jej się nie chciało. Zresztą, straciłaby tylko swoją ulubioną formę rozrywki.

— Dobrze znam twoją szemraną przeszłość — ostrzegał pani Washington, grożąc uczennicy palcem. Okulary zjechały jej na koniec zakrzywionego nosa, podkreślając ostre spojrzenie i nieprzyjemnie upodabniając ją do wygłodniałego jastrzębia. — Oczekuję, że chociaż raz zachowasz się, jak należy i nie sprawisz żadnych problemów wychowawczych.

— Niczego nie mogę obiecać. — Bezwiednie wzruszyła ramionami. — Ale będę się starać. — Nauczycielka westchnęła ciężko i dała jej spokój.

— Musimy obejrzeć tę grecką wystawę — mruknął podekscytowany Dylan, gdy wycieczka przekroczyła próg wielkiego gmachu.

W holu działała klimatyzacja, dzięki czemu w pomieszczeniu było przyjemnie chłodno i od razu chciało się rozpocząć zwiedzanie. Do uczniów podeszła uśmiechnięta przewodniczka, prowadząc ich na pierwszą wystawę.

— Wymkniemy się, gdy Washington nie będzie patrzeć.

Dylan odpowiedział tylko głupawym uśmiechem, gdyż w momencie wypowiedzi Arianny, mijali akurat posąg prawdziwego Georga Washingtona.

Ktokolwiek był kiedyś w muzeum, ten wie, że jest to miejsce pełne nudnych staroci, często zniszczonych i śmierdzących zgnilizną. Ludzie mogą godzinami się zachwycać na kawałkiem rozbitego talerza z osiemnastego wieku, ale nie potrafią poświęcić chwili uwagi greckiej sztuce.

Arianna nie wymagała od nich wiary w całą mitologię. Ona sama wciąż w to nie wierzyła, chociaż na co dzień użerała się z potworami i o wiele bardziej denerwującymi bogami od ponad dwóch lat, ale chciała, by okazywano jej więcej szacunku. Jednak po ostatnich nieprzyjemnych wydarzeniach związanych z olimpijską rozprawą zaczęła zważać na to, co mówiła, by nie dawać kolejnego pretekstu swemu stukniętemu braciszkowi.

Wiedziała, że Ares z nią jeszcze nie skończył. Może nie był inteligentny jak Atena, ale wytrwałości i uporu nie można było mu odmówić. Na dodatek nadal dręczyło ją poparcie od starego zrzędy. Nie mogła znaleźć racjonalnego powodu, który uzasadniłby, dlaczego Hades poparł jej sprawę. Nudził się? Chciał wprowadzić zamęt, chaos? Dobrze się bawił, widząc wściekłego Aresa? A może chodziło o coś innego. Arianna nie mogła dojść do zadowalających wniosków. Obawiała się, że Hades w każdej chwili może się przed nią zmaterializować, ubrany w swój przerażający Hełm Mroku, sprawiający, że podglądanie staje się prostsze niż rozzłoszczenie Clarisse, i zażąda niemożliwych przysług do spełnienia.

Pan D przez całe wakacje tak uprzykrzał córce Zeusa życie, jakby czuł się upoważnionym do dręczenia niedoszłego pogromcy bogów. Czasem Arianna miała po uszy jego kaprysów i była bliska domagania się ponownego przeprowadzenia rozprawy i przyznania się do wszystkich postawionych zarzutów. Jeżeli teraz miała spełniać życzenia bogów, w których mniemaniu, była ich dłużnikiem, to Arianna mogła nie pożyć tak długo, jakby tego chciała.

Córka Zeusa wymknęła się z Dylanem spod opieki nauczycielki historii przy pierwszej nadarzającej się okazji. Czasu mieli niewiele, a pani Washington nieustannie świdrowała Ariannę wzrokiem, jakby samym oddychaniem łamała zasady jej regulaminu. To też nie było dla niej niczym nowym. Czasem patrzyli na nią krzywo, gdy w drugiej części miasta doszło do zamieszek, jakby sama je wywołała.

— Myślisz, że będą tam rzeźby bogów? — zapytał podekscytowany Dylan. Z rozpierającej go radości skakał jak nakręcona zabawka. Czarne włosy podskakiwały razem z nim, niwecząc godzinną próbę okiełznania ich. — Nie mogę sobie ich wyobrazić, a chciałbym w końcu zobaczyć, jak wyglądają — ciągnął dalej, komicznym zachowaniem zwracając na siebie uwagę. Mało kto nosił koszulkę z napisem: „bogowie greccy rządzą”. W sumie to nikt nie nosił, nawet herosi.

— Na twoje potrzeby wystarczy, jak będziesz wiedział, że są nieznośni. — Uśmiechnęła się szeroko, jakby wygłaszała wnioski ze swojego przełomowego odkrycia. — Nic więcej nie jest ci do szczęścia potrzebne.

Dylan spojrzał na córkę Zeusa, jakby właśnie upuściła mózg i z nieuwagi jeszcze go zdeptała.

— A jak to się niby ma do ich wyglądu? — Wkroczyli na marmurowe schody. — Przecież jak ludzie na ciebie patrzą, nie mówią ci, że jesteś denerwująca. — Skręcili we właściwy korytarz, oznaczony pomocniczymi tabliczkami. — Więc jak pytam o opis bogów, to nie podawaj mi cech charakteru.

— Posągi nawet w połowie nie będą oddawać ich prawdziwego wyglądu.  Ktokolwiek tworzył te rzeźby, już dawno nie żyje, a bogowie od tego momentu zmienili swoje postacie, dostosowując się do obecnych czasów. — Pociągnęła chłopaka za nadgarstek w odpowiednim kierunku. Dylan zgubiłby się w pustym pomieszczeniu. — Żałuj, że nie widziałeś posągu mego ojca, stojącego w moim domku, w obozie. Wygląda jak prawdziwy Zeus, zamieniony w kamień przez Meduzę.

— Czy to nie ty przypadkiem nie ostrzegałaś mnie przed imionami?

— Meduza wróciła do Podziemia. Nie będzie nam zagrażać w ciągu kilkudziesięciu lat.

Arianna przestała się uśmiechać, gdy tylko weszła na grecką wystawę. Natychmiast ogarnął ją dziwny niepokój. Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Poczuła się nieswojo, jak gdyby ktoś obserwował ją z ukrycia i wzrokiem wywiercał dziurę w plecach. Odetchnęła głęboko. Spodziewała się... sama nie wiedziała czego, ale na pewno nie irracjonalnego paraliżu na widok miejsca, które od dawna chciała zobaczyć.

Pomieszczenie było przepełnione starożytnymi przedmiotami opatrzonymi krótkimi opisami, by zwiedzającym łatwiej było zorientować się w przeszłych wydarzeniach. Na ścianach malowidła przedstawiały dwanaście prac Heraklesa. Gliniane przedmioty były udekorowane czarnymi obrazkami ze znanych mitów, jak o Dedalu i Ikarze, Puszcze Pandory czy Pracach Syzyfa oraz wiele innych fajowych przedmiotów, od których Dylan piszczał jak dziewczynka, biegając z jednego końca pomieszczenia do drugiego.

Ariannę skupiła uwagę na dwu i półmetrowych posągach, stojących w półkole, na cokołach. Przedstawiały greckich wojowników w brązowych hełmach z ochroną policzków i grzbietami, płóciennych pancerzach z naszywanymi metalowymi łuskami, nagolennikach z brązu oraz z okrągłymi tarczami.

Córka Zeusa zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, dlaczego starożytni żołnierze nosili broń maszynową, a nie typową dla tych czasów włócznię bądź chociażby miecz. Czuła się osaczona i śledzona przez nieruchome gałki oczne.

— Nie dotykaj ich — krzyknęła, wiedziona jakimś osobliwym przeczuciem, że nie powinni nawet przebywać w towarzystwie kamiennych figurek.

Ręką Dylana zawisła w powietrzu. Zawahał się. Ariannę zawsze ciężko było zrozumieć, ale tym razem jej słowa wydały mu się głupotą. Jednak  posłusznie cofnął dłoń, gdy ujrzał zaniepokojony wyraz twarzy dziewczyny.

— Przecież nie ożyją.

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał. Zdał sobie sprawę, że jego wypowiedziane w formie żartu słowa z dużym prawdopodobieństwem mogły okazać się prawdą. Przecież nie takie rzeczy zdarzało mu się w życiu widzieć!

— A jesteś w stanie mi to zagwarantować? — Ostro spojrzała na zawstydzonego chłopaka. — Z nas dwóch ja mam doświadczenie i więcej rozumu, więc jak mówię nie dotykaj, to nie dotykasz.

— Nie dotykaj, nie dotykaj — przedrzeźnił ją Dylan, ale przytaknął głową na znak zrozumienia. — Masz jeszcze jakieś życzenia, najjaśniejsza pani? 

— Wynosimy się stąd. — Skierowała się do wyjścia, lecz drzwi z głośnym trzaskiem zamknęły się tuż przed jej nosem. — Pięknie! Gdybyś tyle nie gadał, to nie byłoby problemu.

— Co ja znowu zrobiłem? — oburzył się Dylan. Bezpodstawne oskarżenia zaczynały nadwyrężać jego cierpliwość. — Przecież niczego nie dotykałem!

— Ale chciałeś! Widocznie to wystarczyło!

Arianna machnęła ręką. Nie miała ochoty się z nim wykłócać. Mieli na głowie większe problemy, jak niepokojący dźwięk przypominający nakręcanie robota. Przeklęła pod nosem. Tak coś czuła, że ten wypada do muzeum nie będzie miał szczęśliwego zakończenia! A mama mówiła nie idź! Ale córka Zeusa zawsze była uparta i musiała postawić na swoim.

Ostrożnie odwróciła się za siebie, jednocześnie szeptem ostrzegając Dylana, by nie robił żadnych gwałtownych ruchów, a najlepiej w ogóle się nie poruszał, niezależnie, co znajdowało za ich plecami. Przewidywała, że raczej nie był to komitet powitalny na cześć tysięcznego zwiedzającego.

Posągi przebudziły się do życia, rozprostowały zastane kończyny i zamrugały powiekami, aż ich oczy rozjarzyły się krwistą czerwienią. Zeskoczyły z cokołów, a w miejscu, w którym wylądowały, popękała posadzka od ich ciężaru. Kamienni przeciwnicy jak po kilkudziesięcioletnim śnie byli bardzo szybcy i zwinni, ale zacofani w rozwoju, bo nie potrafili posługiwać się bronią maszynową.

— Ostrożnie, na bogów! — wrzasnęła zbulwersowana córka Zeusa. Przecież nikt jej nie uwierzy, gdy powie, że to ożywione posągi zniszczyły podłogę. — Dylan, trzymaj się blisko mnie. — Sięgnęła po miecz z ostrzem z niebiańskiego spiżu, który przy wielkości monumentów mógł robić za wykałaczkę. — Tuż za moimi plecami. Nie wychylaj się, to może przeżyjesz.

Arianna nie czekała na pierwszy ruch przeciwnika — zaskoczenie dawało jej przewagę — i zaatakowała najbliżej stojący posąg, lecz ten sparował uderzenie lufą swego karabinu, którego następnie użył jak młota, próbując spłaszczyć córkę Zeusa jak naleśnika. Arianna efektywnym piruetem uniknęła kamiennej ręki, która prawdopodobnie pozbawiłaby ją zębów, dzięki czemu mogłaby startować w konkursie „Szczerbaty heros roku”. Przygotowała się do następnego ataku.

Dylan wbrew początkowym założeniom spisywał się mniej problematycznie, niż powinien ktoś, kto spotykał się z czymś, co nie miało prawa się wydarzyć. Zgodnie z poleceniem trzymał się córki Zeusa, z dziecięcą radością obserwując, jak walczyła o życie.

Arianna pozbyła się miecza. Nie był szczególnie pomocny, gdy nie mogła zbliżyć się do adwersarza. Tym razem zdecydowała się skorzystać z włóczni, która dawała jej większy zasięg i pole do popisu.

Wykonała zwód, unikając kolejnego potężnego ciosu, a następnie pośpiesznie przeszła do ofensywny. Chwyciła drzewiec oburącz i pchnęła grotem posąg w plecy. Kuriozalnie ostrze włóczni przeszło przez jego ciało jak przez masło, zostawiając dziurę wielkości talerza. Figura runęła na ziemię z hałasem porównywalnym do zwalenia się kamiennej konstrukcji.

Z kolejnymi przeciwnikami Arianna poradziła sobie równie szybko oraz łatwo. Ich gabaryty nie szły w parze z rozumem. Córka Zeusa wykorzystała ich tępote, sprawiając, że same się unicestwiły, a jednego nawet wyeliminował Dylan, celnym zrzutem prosto w głowę. Resztę załatwiła grawitacja.

Obecnie ta część budynku bardziej przypomniała kamieniołom niż muzealną wystawę. Pozostałości po posągach walały się po całym pomieszczeniu, układając się w kupki gruzu.

— Wiesz co? Było super i w ogóle, ale chyba powinniśmy iść nim...

Dylan przerwał i zwrócił się w stronę drzwi, które otwarły się z hukiem, uderzając w przeciwległą ścianę. Jego obawy stały się rzeczywistością. Do środka wsypał się z tuzin strażników z paluchami na spustach, zwabionych niepokojącymi hałasami.

— Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to nie nasza wina — mruknęła Arianna, gdy wszystkie oskarżycielskie spojrzenia jak zawsze skierowały się w jej stronę.

***

Arianna wpadła w prawdziwe problemy. Zniszczenie cennej wystawy było poważnym przestępstwem, na które personel muzeum nie mógł przymknąć oka. Właściciel budynku wezwał chyba wszystkie służby państwowe, o których kiedykolwiek słyszał. Nagadał im takich rzeczy, że aż sami musieli przyjechać i sprawdzić, co z tego było prawdą.

Ariannę i Dylana zamknięto w osobnych pomieszczeniach, gdzie mieli na przybycie służb. Córka Zeusa miała przynajmniej sporo czasu na przemyślenia.

A miała, o czym myśleć!

Zwykle przedmioty nie ożywały na jej widok. Mogły jej nie lubić za protekcjonalne zachowanie, ale nigdy wcześniej nie próbowały jej zabić. Ktoś musiał w nich tknąć tę nienawiść. Lecz kto? Córka Zeusa miała tylu wrogów, że nie sposób było zgadnąć!

Jednak istniała tylko jedna osoba, która mogła jej pomóc, dlatego skorzystała ze swego prawa do wykonania telefonu, by skontaktować się z Chejronem. W pierwszym momencie miała być to Bethany. To chyba byłby rozsądny wybór z uwagi, że kobieta była jej matką. Arianna wolała sama jej opowiedzieć, co się stało, nim zrobi to stuknięty dyrektor muzeum, który najchętniej widziałby dwóch zbrodniarzy na dożywociu w zamkniętym ośrodku dla recydywistów. Niestety Bethany niewiele mogłaby wskórać w tej sytuacji. Gdyby poręczyła za córkę, uznanoby ją za równą niepoczytalną i zamknięto w psychiatryku.

Córką Zeusa udała się do łazienki, pomajstrowała przy kranie niczym potomek Hefajstosa i wrzuciła złotą drachmę do wygenerowanej tęczy, prosząc boginię Irys o kontakt z obozowym koordynatorem zajęć. Połączenie zostało nawiązanie niemal natychmiast, ale to nie był pokój centaura na Obozie Herosów z morderczą muzyką w tle. Chejron znajdował się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, obrzucony kolorowymi papierkami, w śmieszniej, łaciatej koszulce, a nad jego głową latały przedmioty różnego pochodzenia — koszulki, puszki, a przede wszystkim kawałki jedzenia.

— Arianno, o co chodzi? — spytał uprzejmie Chejron, uchylając się przed kolejnym pociskiem, który z głośnym plaskiem rozbił się o ścianę za jego plecami. Córka Zeusa wytrzeszczyła oczy. Była tak zaskoczona tym, co zobaczyła, że praktycznie zapomniała o swoim beznadziejnym położeniu. — To nie najlepszy moment na pogawędki.

— Na piorun Zeusa, gdzie ty jesteś, Chejronie? — Nachyliła się nad wygenerowanym obrazem, lecz niewiele mogła ujrzeć poza twarzą centaura. — Nie przypominam sobie, by obóz zamienił się w Dziki Zschód!

— Jestem na Florydzie, drogie dziecko. Udałem się w odwiedziny do moich dzikich kuzynów.

— W odwiedziny? — powtórzyła nierozumnie Arianna. Jakoś nie bardzo mogła sobie wyobrazić Chejrona na wakacjach, zwłaszcza w otoczeniu takich centaurów, jakich miała już przyjemność poznać. — Dlaczego nie jesteś w obozie?

— Zostałem wyrzucony — oświadczył, jakby nie było to nic dziwnego — ale to nie jest rozmowa na telefon.

— Co tam się dzieje? Mama nic nie chciała mi powiedzieć! Ledwo udało mi się ją przekonać, bym mogła tam wrócić.

Arianna wiedziała, że Bethany kontaktowała się z Chejronem podczas roku szkolnego, i to kilkukrotnie. Niestety nigdy nie chciała powiedzieć, co było ich tematem rozmów.

— I miała rację, nie powinnaś wracać do Obozu. Teraz nie jest tam dla ciebie bezpiecznie.

Obraz zamigotał, gdy przeleciał przez niego jakiś przedmiot z prędkością światła. Arianna odruchowo uchyliła się przed atakiem, chociaż nie było możliwości, by oberwała burito przez iryfon. Nie mogła pojąć, jak Chejron mógł aż tak różnić od swych pobratymców.

— Posłuchaj, Chejronie — powiedziała rzeczowym tonem, rezygnując z bezsensownych sprzeczek. Jeżeli obóz miał kłopoty, tym bardziej powinna tam wrócić. — Mam... niewielkiw problemy. Jestem w Metropolitan Museum of Art i tak jakby zniszczyłam jedną z wystaw. Mnie i mojego przyjaciela zaatakowały posągi.

— Zaatakowały, powiadasz?

Arianna przewróciła oczami. Dlaczego wcale jej nie dziwiło, że Chejron jej nie uwierzył?

— No, wstały z cokołów i próbowały mnie zabić. — Wzruszyła ramionami, przywykła do powtarzalnych zamachów na jej życie. — Żadna nowość.

— Co mogę dla ciebie zrobić? — spytał Chejron, skrycie wdzięczny, że choć na chwilę będzie mógł wyrwać się od towarzystwa od swych stukniętych kuzynów. Przy nich nawet pomysły Pana D wydawały się inteligentne.

— Mógłbyś zrobić jakieś czary-mary, hokus pokus i te sprawy, bym to ja wyszła na biedne dziecko na pokrzywdzone przez los?

Córka Zeusa nigdy nie rozumiała działania Mgły, ale umiejętność kontrolowania jej bywała bardzo przydatna, a czasem nawet zbawienna. W obecnej sytuacji Mgła była jej jednym ratunkiem przed przyczepieniem łatki kryminalisty.

— Będę za niedługo.

Machnął ręką i zerwał połączenie. Nie dał Ariannie czasu na pytania. A ona nie mogła zrozumieć, jakim kurde sposobem Chejron planował tak szybko dostać się z Florydy do Nowego Jorku? No cóż, w świecie pełnym bogów olimpijskich nie ma rzeczy niemożliwych, ale wciąż potrafiły zaskoczyć córkę Zeusa.

***

Komisarz policji przybył szybciej, niż by się tego Arianna spodziewała. Towarzyszyły mu dwa tuziny policjantów, jakby przyjechali zapuszkować jednego z groźniejszych przestępców na Manhattanie, a nie trzynastoletnią dziewczynkę. Córkę Zeusa zaprowadzono do pomieszczenia przypominającego izolatkę w poprawczaku — pokoju z przytłaczającą szpitalną bielą oraz jednym meblem na środku. Jedynym pozytywnym aspektem było okno, przez które wpadały ciepłe promienie słoneczne, przypominające jej, że ktoś nad nią czuwał. Niekoniecznie w sposób, jaki by chciała, ale jednak czuwał. Siedział na tronie i pewnie śmiał się jak opętany, ale przynajmniej oglądał!

Policjant, który przyszedł, przedstawił się jako porucznik Simmons, lecz nim zdążył zadać pierwsze pytanie, stuknięty właściciel muzeum wybuchnął niepohamowanym krzykiem. Wrzeszczał tak długo, aż jego twarz przybrała bordowej barwy. Dziesięć minut zajęło uspokojenie go, a drugie tyle wyprowadzenie z pomieszczenia.

— No dobrze — odezwał się ponownie porucznik Simmons, ocierając chusteczką spocone czoło. Na jego życzenie przyniesiono mu kolejne krzesło, by nie musiał stać nad podejrzaną jak czekający na wykonanie wyroku kat. — Zacznijmy od początku, co tam się wydarzyło?

Arianna nie odpowiedziała. Zastukała paznokciami w blat stołu, nie odrywając wzroku od porucznika. Nie wiedziała, czy powinna powiedzieć prawdę, czy raczej zaproponować mu jakieś wymyślne kłamstwo, dlatego milczała.

— Słuchaj, dziecko, jesteś oskarżona o zniszczenie cennych eksponatów. Milczenie ci nie pomoże.

Mężczyzna sięgnął po laptop najnowszej generacji. Tak nowoczesny, że nie widziano go nawet na wystawach sklepowych i pewnie tak drogi, że był nieosiągalny dla przeciętnego Amerykanina. Arianna już widziała wyraz twarzy swego przybranego brata, gdyby podarowała mu taki komputer.

Córka Zeusa zeszła na ziemię, gdy Simmons puścił nagranie w bardzo słabej jakości, zarejestrowane przez kamerę. Arianna ujrzała siebie, wymachującą swym ulubionym mieczem, a potem włócznią i pokonującą ponad dwumetrowe posągi o oczach jarzących się czerwienią. Dopiero teraz dostrzegła, ile razy cudem uniknęła zmiażdżenia oraz jak efektywnie wygląda jej walka dla biernego obserwatora. Poruszała się zwinnie i szybko. Jej ruchy były płynne, wyważone i doskonale przemyślane. Mogło się zdawać, że nic innego nie robiła od maleńkości.

Arianna nie mogła uwierzyć, że zrobiła takie postępy w ciągu dwóch lat i co jeszcze mogła osiągnąć, ciężko pracując nad udoskonaleniem swoich umiejętności. Była taka dumna z siebie, że aż z trudem powstrzymywał cisnący się na usta uśmiech. Zaraz potem przypomniała sobie, że Mgła wszystko przekształciła, a siedzący obok mężczyzna widział to w innych barwach i gorszym świetle. Świetle czyniącym z Arianny przestępcę.

— Na nagraniu doskonale widać, jak w przypływie furii rozbijasz zabytkowe posągi na pył za pomocą szczotki z kantorka, znajdującego się opodal greckiej wystawy. — Arianna jeszcze raz spojrzała na nagranie. Faktycznie jej miecz mógł wyglądać na miotłę, ale dla kogoś ze zdiagnozowaną poważną ślepotą. — Skąd miałaś kluczki do drzwi?

— Na litość boską, gdzie pan tu widzi miotłę?

Ponownie spojrzała się swój cudny miecz, używany przez samego Zeusa. Nadal nie mogła doszukać się podobieństw do wspomnianego przedmiotu.

— A jak inaczej chcesz to nazwać? Intryguje mnie tylko, jakim sposobem ją uzyskałaś? Ze schowka nic nie zniknęło, a woźny zarzeka się, że klucz miał cały czas przy sobie. Zaplanowałaś to wcześniej?

— Gdzie jest Dylan? — zapytała chłodno, ignorując pytanie policjanta. Nie wiedziała nic o żadnym kluczu, a tym bardziej o drzwiach, woźnym i planie.

Simmons podejrzliwie zmrużył oczy, jakby nie mógł uwierzyć, że w takiej sytuacji można się troszczyć o kogoś więcej niż o siebie.

— Pan Bennett jest w drodze do swojego domu. Po prostu znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.

Porucznik wskazał na poszczególne fragmenty nagrania, które potwierdzały niewinność chłopaka. Zabawne, że kamera ujęła akurat te momenty, w których Dylan stał bezczynnie i wyglądał na jawnie przerażonego. Jakoś nie zarejestrowano jego heroicznego uczynku, gdy wskoczył posągowi na plecy, by odciągnąć jego uwagę od Arianny.

— Dobrze. — Z ulgą wypuściła powietrze. Przynajmniej miała jeden problem mniej. — Bo on jest niewinny.

— Czyli przyznajesz się do winny? — zapytał Simmons, jastrzębim spojrzeniem starając się wyciągnąć prawdę z dziewczyny.

Arianna nie wyglądała na przestraszoną, co było zaskakujące dla policjanta, gdyż zazwyczaj najwięksi twardziele pękali pod wpływem jego świdrującego spojrzenia. Nie mógł wiedzieć, że córka Zeusa przeżyła spotkania z gorszym niż on.

— Wydaje mi się, że powiedziałam, że Dylan jest niewinny. Zresztą nic więcej nie powiem do czasu przyjazdu mojego nauczyciela historii.

Arianna zdobyła się na jak najbardziej dumną i wyniosłą minę, jaką odziedziczyła po ojcu. Czyli całkiem przytłaczającą, aż Simmons poczuł się niepewnie i zapragnął już opuścić to pomieszczenie.

— Nauczyciela historii? — powtórzył z niedowierzaniem porucznik, walcząc z pokusą roześmiania się. Poluźnił ciasno związany krawat, który niespodziewanie zaczął go uwierać. Miał wrażenie, że to on był przesłuchiwany, a nie odwrotnie. — Po co ci w tej sytuacji potrzebny szkolny profesor, dziecko?

— Przysługiwała mi możliwość wykonania jednego telefonu, więc z niej skorzystałam.

— Dlaczego nie zadzwoniłaś do kogoś z rodziny? — dopytywał Simmons, zupełnie nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Nie mógł pojąć, jak dziecko mogło zwracać się o pomoc do obcego człowieka i to dodatkowo do nauczyciela historii. — Matki, ojca, czy nawet babki?

— Do mojej mamy zapewne zadzwoniliście. — Milcząca odpowiedź porucznika utwierdzała Ariannę o prawdziwości tych słów. — Babka jest pogrążona w długim śnie i lepiej jej nie budzić, a ojciec wszystko widział i zapewne jest ze mnie dumny.

— Dumny? — Mężczyzna powstał z miejsca, ręką przeczesując przerzedzające się włosy. Dla niego było to za wiele. Nerwowo zerkał na Arianne, jakby nie był pewny, czy ponownie nie zaatakuje go miotłą. — W takim razie poczekaj tutaj do czasu przyjazdu... nauczyciela historii.

— Czy mogę otworzyć okno? Nie lubię zamkniętych pomieszczeń.

Simmons skinął głową na znak zgody, nie widział szansy ucieczki tą drogą, gdyż wysokość była wystarczającym problem do sforsowania dla trzynastolatki.

Arianna usiadła na swym nieszczęsnym krzesełku, uprzednio podsuwające je pod okno. Ciepłe powietrze i chłodny wiaterek doskonale ukoiły jej nerwy i odświeżyły jej umysł. Spojrzała na tłum ludzi, gromadzący się przed wejściem budynku, domagający się wyjaśnień i zwrotu pieniędzy za bilety. Wśród turystów stali dziennikarze, czekający tylko na sensacyjną wiadomość, którą będą mogli podać do swoich gazet.

Arianna miała jedynie nadzieję, że nie ujawniono jej nazwiska do wiadomości publicznej jako przyczynę powstałego zamieszania, chociaż miała uzasadnione obawy, że Milena już o wszystko zadbała.

Na parapecie, tuż obok jej ręki, usiadł sporych rozmiarów robak. Arianna skrzywiła się z odrazą. Nie cierpiała robactwa. Natychmiast je eliminowała, ale w tym wypadku jakaś dziwna siła powstrzymywała ją przed tym, jak gdyby szkodnik mówił: „Nie zabijaj mnie, jestem tylko twoim nieszkodliwym przyjacielem”.

Robak zaczął wybijać nogą wiadomość, używając alfabetu Morse'a. Arianna po raz pierwszy była wdzięczna Dylanowi za to, że przez ostatnie tygodnie, uparcie twierdził, że jest to przydatna umiejętność.

— Nadchodzą problemy?

Arianna zmarszczyła brwi. A co to miało oznaczać? Nie miała czasu dłużej zastanawiać się nad sensem tej wiadomości, gdyż do środka wjechał Chejron na swym elektrycznym wózku inwalidzkim, prowadzony przez Simmonsa, który miał taką minę, jakby jego największym wyczynem było zapuszkowanie trzynastolatki.

— Pan Brunner twierdzi, że go wzywałaś.

Arianna twierdząco skinęła głową, chociaż po raz pierwszy w życiu słyszała, by centaur używał takiego nazwiska. Chejron podjechał bliżej, krótkim spojrzeniem przekazując jej, że wszystko było już pod kontrolą.

— Chciałbym obejrzeć nagranie — zakomunikował Chejron.

Porucznik Simmons podał mu laptop i stanął za jego plecami, by mieć pewność, że oglądali to samo. Centaur obejrzał krótki filmik z nieprzeciętnym zainteresowaniem, jakby w życiu nie widział nic lepszego.

— Dowód jest niepodważalny! — zawołał zadowolony Simmons, gdy nagranie rozpoczęło się po raz trzeci, a Chejron nadal milczał.

— Przecież moja uczennica jest niewinna. Proszę spojrzeć jeszcze raz.

Centaur pstryknął palcami i wykonał jakiś dziwny gest na wysokości klatki piersiowej. Simmons nie widział w tym dziwnego, dlatego dostosował się do prośby pana Brunnera.

— To niemożliwe! Jak mogłem tego nie zauważyć? — Porucznik z wyrwał laptopa Chejronowi, niemal dotykając nosem ekranu. Arianna widziała, jak jego pewność kurczy się z każdą sekundą. Zrobiło jej się żal Simmonsa, gdyż teraz zwątpi w swoje umiejętności po takim niedopatrzeniu. — Jak mogliśmy przegapić ten wybuch? Muszę natychmiast porozmawiać z właścicielem! Ktoś mógł zginąć.

— To znaczy, że mogę iść? — zapytała Arianna z nadzieją w głosie. Miała pilniejsze sprawy, niż użeranie się z policją.

— Oczywiście, tylko użyjcie tylnego wyjścia.

Simmons machnął ręką i natychmiast wybiegł, już w progu wyzywając swych podwładnych od imbecyli i bęcwałów za takie niedopuszczalne niedociągnięcie.

— Gdy wszystko się wyjaśni, nauczę cię manipulować Mgła — odezwał się Chejron, gdy wyszli na zewnątrz, powoli kierując się w kierunku stacji metra. — Wpadasz w problemy trzy razy częściej niż przeciętny półbóg.

— Co się dzieje w Obozie? Dlaczego cię wyrzucili? Dlaczego nie powinnam tam wracać?

— Sosna twojej siostry została otruta — powiedział z żałością, jakby cała sytuacja była jego winą. Arianna nigdy nie uwierzyłaby, że mógłby mieć coś z tym wspólnego. — Twój ojciec domagał się ukarania winnych. No cóż, padło na mnie. Ochronna bariera obozu drastycznie spadła. Niedługo potwory bez problemu będą się wdzierać do środka.

— Tym bardziej powinnam wrócić! —  Ze złością tupnęła nogą, zapalając wszystkie latarnie, jakie znajdowały się w pobliżu. Śmiertelnicy zajęci swoimi obowiązkami nawet tego nie zauważyli. — Moi przyjaciele będą mnie potrzebować! Dostałam wiadomość od robaka.

Arianna na jednym wdechu wyrzuciła z siebie dziwne spotkanie ze szkodnikiem.

— Apollo. Jego symbolem jest cykada.

— Och, błagam nie — jęknęła, nadal mając w pamięci ostatnią pomoc bogowi słońca. Nie skończyło się to dla niej najlepiej. Co prawda uratowała swego przyjaciela, ale stworzyła sobie kolejnego wroga w postaci boga wojny. — Czy Nick był w obozie?

— Był. Wśród swych braci będzie bezpieczny. Niepokojące jest to, że dzieci dwóch najpotężniejszych bogów na Olimpie, narobiły sobie problemów w tym samym dniu. Nie powinnaś wracać do obozu, Arianno, ale zrobisz, co będziesz uważać za słuszne.

Chejron zatrzymał swój wózek tuż przed schodami prowadzącymi do metra. Gdy córka Zeusa uważniej mu się przyjrzała, zauważyła głębokie zmartwienie wymalowane na jego twarzy, zupełnie jakby wiedział, co nadchodziło, ale nic nie mógł na to poradzić.

— Teraz wracaj do domu. Przemyśl moje słowa.

— Do zobaczenia — odparła, chcąc wierzyć, że nie było to ich ostatnie spotkanie. Pobiegła do na stacje. Musiała jak najszybciej dostać się do domu i wyjaśnić kilka spraw przed wyjazdem do Obozu Herosów.

***

Po burzliwej dyskusji z matką córce Zeusa udało się wszystko ustalić. Nie obeszło się bez krzyków i płaczu, lecz wreszcie Bethany przystała na prośbę córki. Następnego dnia miała ją zawieźć na Long Island, by mogła dopomóc swym przyjaciołom i wspólnie zmierzyć się z problemami nękającymi obóz.

Arianna wcześnie położyła się do łóżka, ignorując swego brata, pochłaniającego trzecią paczkę chrupek. Jak co dzień zażyła lekarstwo od Apollina, zapewniające jej spokojny sen. Przez ostatni rok mieszanka ziółek działała bez zarzutu, lecz tej nocy bariera otaczająca jej umysł pozwoliła wedrzeć się do środka intruzowi.

— Nadszedł czas, Arianno Mason — oświadczył głos, ale tym razem nie znajdował się on w głębiach Tartaru, lecz gdzieś na powierzchni. Bliżej niż Arianna tego by chciała. — Moja siła wzrasta. Nie uchronią cię przede mną jakieś kropelki tego błazna z lirą. Długo się wzbraniałaś, bardzo dobrze. Jesteś silniejsza, niż przypuszczałem. Niedługo się spotkamy, godzina wybiła. Od ciebie zależy, po której znajdziesz się stronie. Wybierz mądrze, gdyż wszyscy po stronie olimpijczyków skosztują mojej zemsty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro