Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Oszołomiona Arianna nierozumnie wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą siedziała szykownie ubrana pani Bryant. Może tylko sobie ją wyobraziła? Wybuch ciasteczka w ręce był niemalże odpowiedzią na durne pytanie córki Zeusa. Okruchy uderzyły ją w czoło, jakby próbując wybić jej podobne pomysły z głowy... Bo przecież znikający ludzie nie są niczym dziwnym.

Arianna nawet nie zdążyła się podnieść z miejsca, gdy kolejne wypieki z hukiem pękających balonów zaczęły eksplodować. Klapa piekarnika niespodziewanie się otworzyła, wystrzeliwując ciasteczka jak z armaty. Zamieniły kuchnię w istne pole walki. Rozbijały talerze i tłukły szklanki, a na swego jedynego i prawdziwego przeciwnika wybrały Ariannę, która — zaraz po tym jak kilka razy oberwał prosto w głowę — próbowała schować się pod stołem.

Córka Zeusa wypełzła spod blatu i wyciągnęła z bransoletki tarczę z wymalowanym piorunem. Powoli wycofywała się do salonu, gdzie znalazła się poza zasięgiem strzału.

Chyba nikt się nie obrazi, jeśli trochę się rozejrzy?

Wzruszyła ramionami. I tak nie miał, kto jej przed tym powstrzymać... nawet jeśli chciałaby coś zabrać. Arianna posępnie zmarszczyła brwi. Gdzie się wszyscy podziali? Odwróciła się, rozglądając się z zaciekawieniem. Na środku stała skórzana kanapa. Jedną ze ścian zajmował ogromny regał z książkami oraz pamiątkami wakacyjnymi, jak również tymi pochodzącymi ze świata herosów. Podłoga wyłożono drewnianymi panelami, z sufitu zwisała lampa w kryształowym klosza, a pod łukiem drzwiowym, prowadzącym na przedpokój, stała zniszczona tarcza z głębokimi wnękami po ostrzach i odpryśniętą farbą, uniemożliwiającą odgadnięcie rysunku.

Na jednej z półeczek ustawiono ramki na zdjęcia, ale brakowało w nich fotografii — jedna z nich miała nawet pęknięte szkiełko. Arianna ruszyła w ich kierunku. Chciała się lepiej przyjrzeć temu dziwnemu odkryciu, gdy nagle ziemia pod jej stopami zadrżała. Wiszące na ścianach ozdoby pospadały na panele, szklana zastawa grzechotała na półkach, a powodem tych trzęsień był ochrypły śmiech, dochodzący... znikąd. Wstyd przyznać, ale Arianna po raz pierwszy w swoim krótkim życiu wpadła w panikę. Obiegła sofę na około, wymachując rękoma i własnym krzykiem próbując zagłuszyć ten przerażający śmiech.

— I ty się uważasz za córkę Zeusa? — odezwał się głos wstrząsający ścianami. Arianna zesztywniała, po części ze strachu, po części z zaskoczenia. Nasłuchiwała, ale tego kogoś po prostu nie było w tym domu. — Ojciec będzie zgorszony, gdy się o tym dowie. Nie uwierzy, że jego nowy pupilek wrzeszczał ze strachu wniebogłosy.

— Przynajmniej ja... nie chowam się w jakiejś dziurze! — krzyknęła, zawstydzona swoją chwilą słabości. Ogarnęła ją furia. Miała ochotę coś rozwalić albo najlepiej kogoś. Konkretnie tego kogoś.

— Chętnie bym tam wpadł, przemienił cię w karalucha i rozjechał motocyklem, ale eksplozję lubię oglądać z dystansu.

— Eksplozję? — powtórzyła niczym echo. Nie bardzo rozumiała, co właściciel głosu miał na myśli. Wierzyła, zapewne naiwnie, iż ten ktoś próbował ją tylko nastraszyć i ośmieszyć przed ojcem. — Co zrobiłeś z Nickiem?

— Z tym pyskatym szczylem? — prychnął głos opryskliwym tonem.

Arianna miała wrażenie, że ten ktoś był ciągle wściekły, a jego ulubioną rozrywką było gnębienie innych. Po tym krótkim opisie powinna się zorientować, z kim miała do czynienia, ale ona była realnie przerażona całą sytuacją, by myśleć trzeźwo.

— Nazywa się Nick, może jest pyskaty, ale na pewno nie jest szczylem!

Pogroziła pięścią niewidzialnemu przeciwnikowi. Rozglądała się wkoło na wypadek, gdyby próbowano ją zaskoczyć od tyłu, ale w obcym mieszkaniu czuła się całkowicie zagubiona i bezbronna.

— Nie zwracaj sobie nim głowy, masz większe problemy.

— Jakie znowu problemy? — spytała Arianna, lecz tym razem nie uzyskała odpowiedzi, poza kolejną porcją śmiechu, cichnącego z każdą sekundą aż całkowicie umilkł.

„Wynoś się stąd, herosku, o ile życie ci miłe. Masz dziesięć sekund”, trąbił dziwnie znajomy głos w głowie Arianny.

Córka Zeusa nie zastanawiała się długo nad podjęciem decyzji. Dziesięć sekund miało w zwyczaju potwornie szybko uciekać. Nie potrzebowała dodatkowej zachęty, by wynieść się z tego nawiedzonego domu. Ilość udzielonych ostrzeżeń była wystarczającym powdem, by chociaż raz nie kwestionować udzielonych porad.

Arianna rzuciła się do wyjścia. Jeśli ktoś zapytałby ją, jak wygląda strach, to jako przykład zaproponowałaby siebie, gdy w panicznym pośpiechu uciekała z mieszkania przyjaciela, jakby goniło ją stado piekielnych ogarów. Wzrok miała rozbiegany, włosy rozczochrane, jak gdyby od stuleci nie widziały szczotki, a wyraz twarzy tak przerażony, że samo patrzenie na nią powodowało nocne koszmary.  Na miękkich nogach potknęła się na schodach, stoczyła po stopniach i przygmociła głową w ziemię. Podniosła się, nie czując bólu, choć coś ciepłego ciekło jej po skroni. Przeraźliwie dudniło jej w uszach, aż nie była pewna, czy ktoś ją gonił, czy jednak to było jej serce. Nie miała czasu się odwrócić. Zdyszana i pobijana dobiegła do furtki.

Wtedy coś ze świstem uderzyło w budynek. Następnie rozległ się potężny huk, towarzyszący eksplozji bomby, a siła wybuchu wyrzuciła ją w powietrze. Arianna machała rękami, jakby ubzdurała sobie, że była ptakiem, lecz grunt niezmiennie zbliżał się do niej z zatrważającą prędkością. Zdążyła wypuścić powietrze z płuc, nim twardo uderzyła w ziemię. Wyhamowała dopiero na górce piasku, który powpadł jej wszędzie tam, gdzie tylko mógł się zmieścić.

Córka Zeusa jęknęła, czując niemiłosierne pieczenie po oparzeniach. Ostatkiem sił podniosła się na nogi i oddaliła się od budynku, plując piaskiem i mrucząc pod nosem obelgi w kierunku tego miłośnika ładunków wybuchowych, który spowodował u niej takie obrażenia. Była tak wściekła, że aż złość łagodziła ból pleców przypominający przypalanie żelazkiem.

Spojrzała w stronę domu Nicka, a raczej w miejsce, w którym jeszcze kilka sekund stał. Teraz nie było tam niczego ani szczątków budowli, ani leju po uderzeniu. Zupełnie jakby żaden dom nigdy się tam nie znajdował. Stojący w sąsiedztwie budynek był w nienaruszonym stanie, nawet nie osmaliło mu ścian po eksplozji, co było tak niedorzeczne, że Arianna nie potrafiła tego pojąć, chociaż przez ostatnie tygodnie widziała cudaczne rzeczy.

— Co się właściwie stało? — zapytała samą siebie.

Ciężko usiadła na piasku. Potrzebowała chwili na złapanie oddechu, pozbieranie myśli i określenie planu ratunkowego. Wszystko ją bolało, a na domiar złego kręciło jej się w głowie, jakby właśnie zeszła z karuzeli. Z trudem powstrzymywała mdłości. Nie miała najmniejszy ochoty ponownie oglądać grzanek, które zjadła na śniadanie.

Wyjęła z plecaka termos i upiła kilka łyków nektaru, który w smaku przypominał gorącą czekoladę Bethany, aż Arianna zatęskniła za domem. Chciałaby już znaleźć się w swoim pokoju, wysłuchując chociażby gadania Dave'a, gdzie czułaby się w miarę bezpieczna i mogłaby spokojnie odpocząć. Opuszczenia zajęć nie żałowała. Nawet wybuch bomby nie mógł jej przekonać do zmiany zdania.

Po kilku minutach córka Zeusa poczuła się odrobinę lepiej. Ból zelżał, nudności ustały, a świat przestał wirować w zabójczym dla jej zmysłów tańcu. Była gotowa zmierzyć się ze skrytym zabójcą nastającym na jej życie.

Pogrzebała w kieszeni, wyciągając swój magiczny kompas. Przez jakiś czas wskazówki kręciły się bez celu, trybik przecierały się w środku, a obudowa nieprzyjemnie się nagrzewała. Gdziekolwiek znajdował się Nick, kryła się tam potężna moc, strzegąca swego terytorium. W końcu busola przełamała zabezpieczenia i wskazał kierunek oraz nowe współrzędne.

— Nabrzeże 86, USS Intrepid — przeczytała nazwę miejsca docelowego, która wyświetliła się na obrzeżu kompasu. — A co, na bogów, się tam znajduje?

Odpowiedź przyszła natychmiastowo. W miejscu, które pokazywała wskazówka, podświetlił się czarny napis, przerażając córkę Zeusa do tego stopnia, że zapomniała, jak się oddycha.

— Muzeum wojenne, świątynia Aresa. — Wytrzeszczyła ze zdumienia oczy. — To chyba potrzebuję transportu.

Dobrowolna wycieczka do świątyni Aresa wydawała jej się beznadziejnym pomysłem, zwłaszcza gdy braciszek urządził sobie na nią polowanie. Arianna nie miała jeszcze nieprzyjemności spotkać boga wojny, ale to, co dotychczas zaprezentował, wystarczyło, by sparaliżować ją ze strachu. Jakie miała szanse w starciu z olimpijskim bogiem, patronującym krwawym walkom i rzezi, a najbardziej był zadowolony, gdy panował zamęt, chaos i płynęło dużo krwi? Żadne! Nawet nie minimalne, tylko żadne!

„Przeżyłam spotkanie z Hadesem, a on stoi wyżej w hierarchii niż mój tępy braciszek”, próbowała się pocieszyć Arianna, ale niemalże od razu odpowiedział jej drugi głosik, należący do tej bardziej pesymistycznej strony. „On cię nie zabije, tylko po prostu rozkwasi! Po co się tam pchasz, kretynie?!”.

Mimo to ruszyła do przodu, chociaż każdy krok kosztował ją niewyobrażalnie dużo siły i samozaparcia. Nie odwracała się za siebie. Nie chciała się bardziej dołować. Nie miała pojęcia, jak wytłumaczy swemu przyjacielowi, że wyparowała jego dom.

No cóż, tym postanowiła się martwić później.

Gdy doszła na stację, uświadomiła sobie, że nektar może i naprawił jej zewnętrzne obrażenia, ale nie uzupełnił braków w portfelu... Wciąż była biedna. Jak teraz miała się stąd wydostać?! Arianna prychnęła z ogarniającej ją frustracji. Przeczesała palcami skołtunione włosy, starając się nie myśleć o uciekającym czasie, zbrojącym się Aresie i zagubionym Nicku. Zacisnęła dłonie w pięści. Nie mogła zawieść siebie, jego ani Apolla.

Nie mogła.

Odmówiła krótką modlitwę do ojca, prosząc o wsparcie i potrzebną siłę. Wyjątkowo nie musiała długo czekać na odpowiedź. Natychmiast wzmógł się wiatr, targając jej włosami i otulając ciało przyjemnie chłodnym podmuchem. Prąd powietrza ją pchnął. Chciał jej coś pokazać, więc pozwoliła się prowadzić. Dotarła do wypożyczalni rowerów. Pomysł świetny, tylko Arianna wciąż nie miał, czym zapłacić, lecz mimo to wmaszerowała do środka z taką pewnością, jakby była właścicielem sklepu. Przyodzianego pancerza zdecydowania nie mógł nawet przebić krytyczny wzrok młodego sprzedawcy.

— Dzień dobry — powiedziała mężczyzna ostrożnie.

— Czy dobry to się jeszcze okaże — mruknęła Arianna. Podeszła do lady i zastukała w nią osmalonymi palcami. — Potrzebuję roweru, na już, kryzysowa sytuacja, chyba pan rozumie?

— Oczywiście, o ile masz czym zapłacić.

Arianna go zignorowała. Wiatr kazał jej tu przyjść, jednoznacznie wskazując, iż rowerem wybędzie w swą ostatnią podróż, a więc z rowerem zamierzała stamtąd wyjść, chociaż miałaby go ukraść. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a życie Nicka w obliczu kilku tygodni w poprawczaku było... Córka Zeusa zmarszczyła brwi. Wcale nie podobała jej się taka perspektywa. Może Nick jednak poradzi sobie sam?

Nie!

Gwałtownie uderzyła pięścią w stół, aż zapaliła się żarówka w pomieszczeniu, a sprzedawca spłoszony nagłym ruchem dziewczyny usiadł na krześle.
Chciała dostać rower, szybki i odpowiedni dla niej... Tylko nie różowy. Chyba dużo nie wymagała?

— Chcę ten.

Arianna wskazała na pojazd, który najbardziej przypadł jej do gustu — z czarną ramą oraz z wymalowanymi błyskawicami. Coż za oryginalność! Nikt się tego po niej nie spodziewał... Córka Zeusa czuła jednak, że to ten jedyny.

— O ile masz czym zapłacić — powtórzył uparcie mężczyzna. Czy on nie rozumiał, że to była wyjątkowa sytuacja!?

Arianna westchnęła ciężko i wyciągnęła z kieszeni monety, wśród których znalazło się jedynie kilka marnych centów oraz drachm. Mężczyzna z powątpiewaniem pokręcił głową; taka kwota nie starczyłaby nawet na lizaka w spożywczaku.

— Ja płacę.

Znajomy głos dochodzący za pleców córki Zeusa wprawił ją w osłupienie. Potrząsnęła głową.

Czy świat się właśnie kończył?

Niespiesznie odwróciła się w stronę śmiesznie ubranego facecika, powtarzając sobie w myślach, że nie było to możliwe... A jednak przed nią stał stary — zwykle wredny —Dionizos. Jego okropny strój —  jaskrawy podkoszulek, szorty w soczyste winogrona, hawajska koszula narzucona na plecy i basenowe klapki — wykluczał możliwość popełnienia błędu. Nikt nie miał tak koszmarnej stylówy jak Pan D.

— Panie D. — wydusiła wreszcie z siebie Arianna. Zamrugała, ale kierownik obozu wcale nie chciał zniknąć. Wpatrywał się w nią znudzonym wzrokiem, jakby jego obecność w wypożyczalni rowerów nie była niczym zaskakującym, chociaż ze sportem i wysiłkiem miał tyle wspólnego co Zeus w wiernością. — To do pana... niepodobne.

Czerwieniące się policzki Pana D. uświadomiły córce Zeusa, iż odpowiedniejsze w tej chwili byłoby zwykłe dziękuję, ale Ariannie jakoś to słowo nie chciało przejść przez gardło. Dionizos wymamrotał coś pod nosem i położył na ladzie kilka dwudziestek — zdecydowanie za dużo jak na wypożyczenie roweru, lecz nie prosił o resztę, więc i sprzedawca się nie sprzeczał.

— Nie robię tego dla ciebie. — Lekceważąco machnął ręką, jakby strącał z powietrza jej głupie słowa. — Tylko dla siebie.

Córka Zeusa powątpiewająco uniosła brew. Jak niby podarowanie Ariannie roweru miało mu pomóc? Nie uznała za stosowne, by o to zapytać — nie chciała wiedzieć. Spojrzenie Dionizosa, mierzące ją, jakby chciał zapamiętać, jak wyglądała przed wyjazdem, było dla niej wystarczającą odpowiedzią.

— Będzie bardzo zabawnie oglądać, jak Ares rozgniata cię na mokrą plamę.

— Postaram się pana nie zawieść — mruknęła Arianna. Wyprowadziła rower na zewnątrz, wymuszając na sobie nieszczery uśmiech. Dionizosowi należała się odrobina wdzięczności, poza tym nie chciała, by z ramy rowerowej wyrosła winorośl i udusiła ją na miejscu. Tak, Pan D. jak najbardziej był do tego zdolny.

— A dotąd się nie starałaś? — Pan D. uśmiechnął się leniwie znad krawędzi puszki coli. — To zacznij, może wtedy... zginiesz?

Córka Zeusa nie odpowiedziała — nie miała nic miłego do powiedzenia, więc wolała nie powiedzieć nic. W milczeniu, nie spuszczając Dionizosa z oczu, na wypadek, gdyby zamierzał wyparować ją wraz z rowerem, usiadła na siodełku. Skinęła Panu D. głową i popedałowała w kierunku centrum Nowego Jorku. Jechała nieustannie, wymijając ciągle zabieganych śmiertelników, którym Arianna tak bardzo zazdrościła życia w błogiej niewiedzy i braku przymusu mierzenia się z irytującymi, nieśmiertelnymi braćmi. Ominęła korek na Hudson Street oraz roboty drogowe na West Street, przejechała obok Empire State Building, salutując chmurą, w których była ukryta siedziba bogów, i zatrzymała się dopiero u celu.

Zwinęła jakiemuś turyście bilet i z kompasem w ręce weszła na teren muzeum. Skierowała się w stronę doku 86, przy którym cumował ogromny lotniskowiec wyłożony samolotami i helikopterami. Nieopodal znajdował niewielki hangar i tam też kompas ją kierował. W środku stał wielki, złotoczerwony rydwan, zaprzężony w cztery, ziejące ogniem z nozdrzy konie. Miał starannie wykonane dekoracje, przedstawiające ludzi umierające w cierpieniach.

To takie w stylu Aresa.

Arianna szerokim łukiem okrążyła wierzchowce, które były niebezpieczne jak ich właściciel, lecz wskazówka busoli uparcie wskazywała w stronę rydwanu, a raczej za niego, gdyż tam siedział związany Nick, próbujący bezskutecznie oswobodzić się z wiązów. U jego boku leżała nieprzytomna Pani Bryant. Wyglądała tak samo jak ten hologram, który spotkała Arianna, lecz teraz była brudna z obszarpaną sukienka i rozmytym makijażem.

— Nick! — krzyknęła, ale gdy tylko zrobiła krok do przodu, konik buchnął w jej stronę ogniem, zagradzając przejście. Ich oczy jarzyły się krwistą czerwienią. Patrząc w nie, córka Zeusa miała wrażenie, że wierzchowce planują, jak ją zjeść.

— Pomóż nam!

Syn Apollina nie wyglądał na zaskoczonego obecnością swojej przyjaciółki, wręcz zdawał się poirytowany, że to tak długo trwało.

— Gdzie Ares?

Było to najsensowniejsze pytanie, jakie Arianna mogła zadać w tym momencie, nim zdecydowała się podjąć jakieś kroki. Zauważyła jego włócznię, tarczę, a nawet hełm, lecz samego właściciela nigdzie nie dostrzegła. Nie mógł jednak oddalić się daleko, jeśli oczekiwał przybycia siostrzyczki. Chociaż z drugiej strony zostawił otwarte drzwi, tak jakby zapraszał ją do środka, by mogła się rozgościć to jego powrotu.

— Czy to ważne? Ważne, że go nie ma! — Szarpnął się, co robił przez ostatnie kilka godzin, ale ponownie jedynie obdarł sobie nadgarstki. — Pośpiesz się!

Arianna zmarszczyła brwi, miała wrażenie, że bóg wojny zjawi się w jakiś bardziej spektakularny sposób. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ona czuła, że nie mieli już wiele czasu.

— Za ile jest zachód?

Nick jako syn Apollina miał niezwykłą umiejętność określenia pory dnia. Jeżeli Arianna nie pomyliła się w swoich kalkulacjach, Ares miał się zjawić o zachodzie słońca, dlatego też musiała wiedzieć, jak mają wiele czasu, by zrealizować jej pomysł.

— Dokładnie 3 minuty i 21 sekund — odparł mechanicznie, starając się wyczytać z twarzy przyjaciółki jej zamiary, ale nie miał najlepszych przeczuć.

— Jeżeli mój plan nie wypali, ja odwrócę uwagę Aresa, a ty w tym czasie uciekniesz wraz z matką. — Przetarła kciukiem powierzchnię chmury. W jej dłoniach pojawiała się mała figurka odzwierciedlająca ją w najmniejszych szczegółach. — Udacie się do mnie, tam będziecie bezpieczni. Na Lake Avenue nie jest stąd daleko, zresztą znasz drogę.

— Nie ma mowy, pomogę ci!

— Nie, to mnie Ares chce się pozbyć, nie was!

Odłożyła figurkę na ziemię, która natychmiast urosła do ludzkich rozmiarów. Na jej twarzy zostały nawet odtworzone rysy i poparzenia po przeżyciu ostatniego wybuchu.

— To może się udać — mruknął drżącym głosem Nick. Sytuacja była poważna, nerwy balansowały na granicy wytrzymałości, lecz starał się przekonać, że po raz kolejny uda im się wyjść cało z opałów, w które wpadli tylko z powodu, że Arianna był córką Zeusa. — 56 sekund.

— Uda się.

Uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć nie była pewna, kogo chciała o tym przekonać, siebie czy Nicka. Poprowadziła automatona w stronę rydwanu. Maszynie ogień nie przeszkadzał, przedarł się przez pożogę, zupełnie jakby przechodził przez mgłę. Arianna chwyciła w powietrzu niewidzialne wodze, robot uczynił to samo tylko z prawdziwymi.

— Dziesięć, dziewięć, osiem... — zaczął odliczać syn Apollina, nie odrywając wzroku od wejścia.

„Nigdy nie będę już narzekać na brak emocji”, pomyślała Arianna, nakazując automatonowi obwinąć rękę lejcami dla pewności, że nie spadnie.

— Pięć sekund.

— To do dzieła!

Strzeliła wodzami. Cztery rumaki zarżały jednocześnie i wystrzeliły z hangaru z zawrotną prędkością. Rozległ się przeraźliwy, wstrząsający budynkami ryk, masa wybrednych przekleństw po starogrecku, których nie warto nawet przytaczać, oraz wrzask Aresa, obiecujący śmierć Ariannie w męczarniach

— Nie jest zbyt bystry, zwłaszcza jak jest wściekły, ale wreszcie się zorientuje, że goni kupę złomu. Więc się pośpieszmy, musimy zabrać stąd twoją mamę.

Córka Zeusa przecięła więzy sztyletem z niebiańskiego spiżu i wraz z przyjacielem pośpieszyła do wyjścia, modląc sje, by towarzyszące im szczęście, nie opuściło ich do czasu przybycia na Lake Avenue.

Podróż do mieszkania Arianny była prawdziwą udręką. Nie dość, że herosi musieli tachać ze sobą półprzytomną panią Bryant, to dodatkowo musieli uważać na rozwścieczonego boga wojny, żądnego krwi dzieciaków, które go przechytrzyły. Nick nie odzywał się całą drogę, a jego reakcja na wiadomość, że został bezdomnym, ograniczała się do „aha”. Arianna nie była pewna, czy syn Apollina zrozumiał, co do niego mówiła, lecz drugi raz ta informacja nie chciała jej przejść przez gardło.

Herosi stanęli pod domem Arianny, gdy zegar wskazywał równą północ. W salonie nadal paliło się światło. Córka Zeusa była przekonana, że jej mama jeszcze nie spała i nim będzie mogła odpocząć, czekała ją długa i nieprzyjemna rozmowa.

— Na bogów, Arianno! Gdzieś ty się podziewała? — krzyknęła Bethany, gdy tylko usłyszała dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Jej złość podsycił jedynie widok trzech obszarpańców, stojących na progu domu. — Kto to jest i co się jej stało?

— To mama Nicka. Pomóż nam.

Kobieta ujęła panią Bryant w pasie i wspólnie z jej synem zaniosła ją do wolnego, gościnnego pokoju. W tym czasie Arianna nalała sobie szklankę zimnej wody i usiadła w salonie.

— Jest źle? — spytał siedzący tam Olivier, ubrany w piżamę i szlafrok.

Wyglądał na znużonego, jakby guzik obchodziły go losy pasierbicy i jej przedłużająca się nieobecność. Patrzył na córkę Zeusa z lekkim wyrzutem, jak gdyby miał jej za złe, że przez nią nie mógł iść się położyć. Arianna wiedziała, że były to tylko pozory i mężczyzna naprawdę się martwił, lecz nie eksponował tego tak bardzo jak jego żona. Lata pracy nauczyły go opanowania i wyrozumiałości, dlatego nie nosiło go z nerwów po całym mieszkaniu.

— Hmm. — Nieśpiesznie przełknęła wodę, która miała w ustach. — Obawiam się, że jest nawet gorzej.

Dopiero teraz czuła, jak bardzo była zmęczona, obolała i głodna. Do salonu weszła Bethany, praktycznie ciągnąc Nicka za rękę. Usadziła herosów obok siebie na kanapie, lustrując ich badawczym spojrzeniem.

— Żądam natychmiastowych wyjaśnień! — rozkazała Bethany, palcem wskazując na podłogę, by podkreślić, że miała na myśli tu i teraz.

— Nie był u ciebie taki przystojny, opalony młodzieniec o jasnych włosach? — Wymownie ziewnęła. Jednak widząc spojrzenie matki, Arianna wiedziała, że nie puści jej, póki nie pozna prawdy, chociażby przesłuchanie miało trwać do świtu. — Apollo na niego wołają.

Bethany niecierpliwie zatupała nogą w posadzkę. Nie wróżyło to niczego dobrego.

— Bóg słońca — dodała, widząc skonfudowaną minę ojczyma.

— Na bogów, przestań się wydurniać i mów, co się stało!

Olivier szepnął żonie na ucho uspakajające słówko, lecz niestety nie podziałało. Kobieta przez pół dnia rwała sobie włosy z głowy, nie mając pojęcia, co się działo z jej córką. Teraz, dla spokoju ducha, musiała dać jej nauczkę, by nigdy więcej tak nie robiła.

— To będzie długa opowieść.

Bethany obrzuciła Ariannę ostrym spojrzeniem godnym Łaskawych. Nie wyglądała na zniechęconą. Obecnie nie pracowała. Po długotrwałej nieobecności w bibliotece z powodu porwania została zwolniona, dlatego teraz zajmowała się domem. Rozwijała swoje umiejętności kulinarne oraz powoli zmierzała do spełnienia swoich marzeń o otwarciu własnej restauracji. Na razie wszystko trzymała w tajemnicy. Nie chciała się nakręcać na wypadek, gdyby coś nie wyszło, ale potajemnie szukała już lokalu w przystępnej cenie i umiejscowionego w takiej części miasta, która będzie przyciągać klientów. Niestety Arianna — jak zawsze — nie miała tyle szczęścia, rano musiała iść do szkoły. Wiedziała, że matka po wysłuchaniu opowieści nie zgodzi się na kolejny dzień wolnego. Spojrzała na swego przyjaciela. Marnie wyglądał, ręce nadal mu się trzęsły po dzisiejszych przygodach, za które się obwiniał. Ariannie wystarczyło jedno spojrzenie, by porozumieć się z Nickiem. Nie chciał, by ktokolwiek poznał powody, dla których Apollo zwrócił się o pomoc do Arianny. Dlatego w swojej opowieść pominęła te fakty i pozmieniała inne, by wycieczka nie wyglądała na aż taką niebezpieczną, jak w rzeczywistości była.

— Czyli dzięki tobie... — Olivier wskazał na Ariannę — ...ci ludzie... — tym razem zerknął na Nicka — ...są bezdomni?

Według wersji Arianny syn Apollina wyszedł na dziecko dotkliwie pokrzywdzone przez los, chociaż nie był bez winy, jak mogłoby się wydawać.

— Fajnie, że tylko to zapamiętałeś. — Z oburzeniem spojrzała na ojczyma. A gdzie były gratulacje za jej wielkie czyny?! — Nie dzięki mnie, tylko mojemu boskiemu braciszkowi.

Arianna nie chciała kusić losu ani powiadamiać boga wojny o swoim położeniu, dlatego starała się unikać wypowiadania jego imienia. Olivier skwitował to wszystko tylko jednym ironicznym słowem cudownie, podszedł do barku, wyciągając ze środka brandy. Nie trudził się nawet szukaniem szklanki, od razu pociągnął kilka łyków prosto z butelki.

— Nie martw się, kochanie. Zostaniecie u nas do czasu, aż coś wymyślimy — powiedziała łagodnym głosem Bethany do chłopaka, myśląc, że jego smutek wynikał ze straty domu. Ariannie spadł ogromny kamień z serca, miałby okropne wyrzuty sumienia, gdyby jej mama nie wyszła z taką propozycją. —Mamy sporo miejsca, wszyscy się zmieścimy.

— Dziękuję, pani — odparł Nick, blado się uśmiechając. Niepewnie podniósł się z miejsca, jakby nie wiedział, czy może opuścić pomieszczenie. — Pójdę do mamy, sprawdzę, jak się czuje.

— Oczywiście, zaraz przygotuję ci czyste posłanie.

Syn Apollina skinął głową w ramach podziękowania i odszedł, po chwili znikając na końcu korytarza. Teraz Bethany spojrzała na córkę. Nie bardzo wiedziała, co powinna myśleć o całej sytuacji. Nie mogła jej obwiniać za występki i kaprysy brata z boskiej strony.

— Przepraszam za to, że tak wyszło. Nie mogłam odmówić, w końcu Nick jest moim przyjacielem — mruknęła Arianna, ukrócając powstałą ciszę, przerywaną siorbaniem napoju przez Oliviera.

— Na drugi raz po prostu uprzedź mnie wcześniej o swoich zamiarach.

— To będzie drugi raz? — jęknęła, podnosząc się z kanapy. Cudem udało jej się wyrwać z objęć śmierci, nie była pewna, czy następnym razie będzie miała tyle samo szczęścia.

— Przykro mi, kochanie. Takich sytuacji będzie coraz więcej — odparła Bethany, mierzwiąc córce włosy, w których znajdowały się śmieci, stanowiące dowód potwierdzający opowiedzianą przez nią historię. — Ale dasz sobie radę. Nikt nie może się pochwalić takim osiągnięciami w twoim wieku.

— Bo inni wiodą spokojne życie, bez stukniętej rodzinki — mruknęła Arianna, mimowolnie się uśmiechając.

Ciągle żyła, a mierzyła się już z bogiem śmierci i bogiem wojny, to chyba coś znaczyło, a zdobyte doświadczenie wykorzysta w nadchodzących potyczkach.

— To był ciężki dzień. Dobranoc.

Córka Zeusa smętnie poczłapała w kierunku swojego pokoju. Niczego teraz tak bardzo nie pragnęła, jak położyć się do łóżka.

„Zasłużyłam”.

Z taką myślą rzuciła się na posłanie, natychmiast zasypiając. Nie było jednak jej dane spokojne przespanie całej nocy. Niecałe cztery godziny później, ktoś szarpał ją za ramię, próbując ją wyrwać z objęć Morfeusza. Arianna uchyliła powieki. Przez chwilę sądziła, że nadal śniła, bo na jej łóżku siedział roześmiany, cicho brzdękający sobie na harfie Apollo. Zdawał się rozpraszać ciemność. Biło od niego delikatne światło, nasilające się wraz ze wschodem słońca.

— Wybacz, jestem zmęczona. — Odgarnęła rozburzone włosy z twarzy. — I chociażbym miała zostać przeklęta, nie wyświadczę ci żadnej przysługi, Fred.

Apollo roześmiał się, a jego głos był czysty i radosny, aż Ariannie od razu odechciało się obrażania na niego za to najście.

— Świetnie się spisałaś. Chyba ułożę o tobie jakiś wiersz — odparł, nucąc pod nosem już pierwsze wersy. Arianna była tak zmęczona, że usypiała na siedząco, ale bogowi jakoś nie śpieszyło, by wyjaśnić przyczynę swojej wizyty. — Ares jest wściekły. Ciągle rozpowiada, jak to cię rozgniecie.

— Dzięki. — Zmarszczyła brwi. — Teraz na pewno będzie mi się lepiej spało.

— Uratowałaś moją rodzinę. Masz moją wdzięczność, Arianno Mason — powiedział Apollo, błyskając zębami w ciemności niczym reflektorami. Córka Zeusa dziwiła się, że jej przybrany brat jeszcze się nie obudził. — Mam dla ciebie mały prezent — Wyciągnął z kieszeni małą, wypełnioną rażącym światłem fiolkę. — Tak, herosku, to jest to, co myślisz. Kawałek słońca, będzie dobrze ci służył.

— Mam nadzieję, że mówisz tak z grzeczności, a nie dlatego, że wiesz, co mnie czeka.

Arianna uśmiechnęła się szeroko, była wdzięczna za ten unikatowy podarek. Dumny Apollo podniósł się z miejsca, zupełnie jakby to on samodzielnie pokonał Aresa i jego niespodzianki postawione na drodze.

— Mam jeszcze jedną prośbę. Czy mogłabyś przekazać to mojemu synowi? — Podał jej kopertę z pieczęcią słońca. Arianna chętnie przytaknęła głową, liczyła, że dzięki temu Nickowi poprawi się humor. — Świetnie! Jeszcze się spotkamy. Muszę lecieć, rydwan czeka — zawołał Apollo, znikając w rozbłysku światła.

Arianna ponownie zasnęła, w jednej ręce ściskając kopertę, w drugiej fiolkę z ułamkiem słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro