Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Orzeł stojący przed Arianną był zadowolony z zainteresowania, jakie mu okazywano. Prężył skrzydła, jakby pozował do miesięcznika „Boskie Atrybuty”, sprzedawanego tylko i wyłącznie na Olimpie. Gdy córka Zeusa lepiej przyjrzała się zwierzęciu, dostrzegła, że jego dziób był z prawdziwego, oślepiająco połyskującego w blasku słońca złota. Jego szpony było ostre jak brzytwa, spokojnie mogły oderwać rękę, i tylko to powstrzymywało Ariannę przed wyrwaniem mu pióra. Tak ładnie błyszczało, a ona chciała mieć jakąś pamiątką na przyszłość, która przypominałaby jej o tym dniu. Dniu, w którym wymknęła się śmierci, przechytrzyła starego zrzędę i zapewniła swojej duszy wycieczkę na Równinę Kar.

— Musisz z nim lecieć.

Głos Bethany wyrwał córkę Zeusa z podziwiania ptaka, co nie spodobało się ani orłowi, ani jej. Arianna z powątpiewaniem zmarszczyła brwi, pewna, że matka tylko sobie z niej żartowała. Spojrzała na słońce — po jego ułożeniu wywnioskowała, że zbliżało się południe — więc śmiało mogła sądzić, że wysoka temperatura źle wpłynęła na jej mamę i dlatego bredziła takie głupoty. Córka Zeusa nie zamierzał nigdzie iść z żadnym orłem, a zwłaszcza orłem należącym do jej ojca.

— Podziękuj mu i powiedz, że sami dotrzemy do domu.

Założyła ręce na piersi i zawiesiła wzrok na kręcących się w pobliżu śmiertelnikach. Oczywiście, żaden z nich nie zwrócił uwagi na ogromne ptaszysko, stojące przy trójce obdartych włóczęg. 

— Ojciec chce się z tobą zobaczyć.

Arianna wywróciła oczami. Może nie była wybitnie inteligentna, co też wypominali jej na każdym kroku, jakby z obawy, że o tym zapomni, ale domyśliła się, że Zeus nie przysłał orła, tylko po to by przekazał im jego gratulacje. Musiał coś chcieć, inaczej nadal udawałby, że nie istnieje.

— Serio? — zapytała z udawanym podekscytowaniem. — Szkoda, bo ja nie mam na to ochoty.

— To nie była prośba.

Wymownie wskazała na ptaka, jakby był on odpowiedzią na wszystkie wątpliwości.

— Ale to była odmowa — burknęła Arianna. Odwróciła się tyłem do zwierzęcia. W nosie miała radosną nowinę, jaką ze sobą niósł. — Chcesz, to sama sobie leć, ja nie zamierzam spotykać kogoś, kto próbował mnie zabić podczas ostatniego lotu!

— Zeus nigdy by cię nie skrzywdził — odparła Bethany usprawiedliwiającym głosem. Nie wierzyła, by władca Olimpu mógł skrzywdzić ich córkę. Nie po tych wszystkich latach ich znajomości. — Pamiętaj o tym i nigdy więcej tak nie mów.

— Dlaczego go bronisz? — Z wyrzutem spojrzała na matkę. Czuła się urażona stronniczością kobiety. — Dlaczego wciąż bierzesz jego stronę? Po tym, jak cię porzucił i potraktował, powinnaś używać jego imienia w zastępstwie za najgorsze przekleństwo!

— Arianno!

— Gdzie był ojciec, gdy siedziałaś w Podziemiu?! — Wbiła rozdrażnione spojrzenie w matkę. — Kto pośpieszył ci z pomocą? Ja! To ja pognałam ci z odsieczą, zrobiłam sobie wroga w nieśmiertelnym facecie, zapewniłam sobie moc pośmiertnych atrakcji na Równinie Kar, podczas gdy on nawet nie kiwnął boskim paluchem!

— ARIANNO! — zagrzmiała Bethany. 

Córka Zeusa znieruchomiała jak po spotkaniu wzroku Meduzy. Nigdy nie słyszała, by matka, aż tak podnosiła na nią głos. Bethany była usposobieniem spokoju, sporadycznie krzyczała, a przekleństw używała rzadziej niż Dave szamponu. Jednak teraz z rozczochranymi włosami, brudną twarzą i ostrym spojrzeniem mogła gwizdnąć stanowisko Erynią. 

— Nigdy więcej nie wyrażaj się w taki sposób o swoim ojcu. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiesz albo nie pojmujesz, ale bez względu na okoliczności ojcu należy się szacunek. Ostrzegam cię po raz pierwszy i ostatni!

Bethany aż poczerwieniała na twarzy. Odgarnęła włosy wpadające jej do oczu. Głośno westchnęła z rozsadzającego ją gniewu i podeszła do wybrzeża, by chłodne wody zatoki Santa Monica ostudziły jej nerwy. Arianna była tak zdumiona niespodziewanym wybuchem matki, jakby co najmniej dopuściła się jakiegoś haniebnego uczynku, że mogła jedynie wpatrywać się w jej plecy. Poczuła się zażenowana przez swoje zachowanie. Matka miała rację, ale ona wolała wszcząć III wojnę światową, niż się z nią zgodzić.

— I po co ci to było? — mruknął ponuro Nick. — Tylko pokłóciłaś się z matką, a będziesz musiała wstawić się na wezwanie ojca, czy to ci się podoba, czy nie.

— Dlaczego?

— Bo twój ojciec jest bogiem! BOGIEM, rozumiesz? — Włożył ręce do kieszeni, jakby czegoś szukał. — Nie wziąłem słownika, by ci zdefiniować to słowo, ale zapewniam cię, że użyli tam takich określeń jak nieśmiertelny, potężny i nieprzyzwyczajony do przyjmowania odmowy!

— To może ktoś powinien ich tego nauczyć? — Uśmiechnęła się niewinnie, ale szybko spoważniała widząc karcącą minę syna Apollina. — A co jeśli on... no wiesz, chce mnie ukarać za to wszystko, co zrobiłam i powiedziałam?

Nick udał, że zastanawia się nad tym pytaniem.

— No cóż, gdy staniesz przed jego obliczem, padnij na kolana i błagaj o wybaczenie. To twoja jedyna szansa na przeżycie.

Syn Apolla zrezygnował z pustych słów pocieszenia. Każdy inny śmiertelnik już dawno wędrowałby przez świat w postaci popiołu lub — w bardziej optymistycznych prognozach — jako jakiś ptaszek, ale Ariannę chronił status córki Zeusa, lecz on również posiadał granice cierpliwości i one prawdopodobnie zostały już przekroczone.

— Dzięki, Nick, co ja bym zrobiła bez twoich mądrości?! — prychnęła Arianna. Machnęła ręką, nim Nick zdążył się odezwać. — Nieważne, cokolwiek powiesz i tak się z tym nie zgodzę.

— To ty sobie idź, a ja wracam do obozu. — Uśmiechnął się złośliwie. — Będę się wylegiwał na nieziemsko wygodnym łóżeczku, oczekując na znak, że jednak cię nie eksterminowano.

— Nie martw się, wrócę! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. — Wyciągnęła do Nicka dłoń, którą chłopak uścisnął bez zawahania. — Było miło.

Nick przytaknął głową. Rozumiał, że te słowa — według mniemania Arianny — oznaczały tyle, co „dziękuję”.

— Zmieniłam zdanie — oznajmiła córka Zeusa. — Jednak wpadnę na Olimp z wizytą.

Bethany odwróciła się przodem do córki. Wyraz jej twarzy zdążył już złagodnieć, lecz Arianna nadal czuła się nieswojo po jej ostatnim wybuchu.

— Nie zapominaj, kim jest twój ojciec, i pod żadnym pozorem nie odzywaj się niepytana ani w ten sposób, ani takim tonem. — Spojrzała córce w oczy. Arianna posłusznie pokiwała głową na znak zrozumienia, bo tego od niej oczekiwano. — Masz go przeprosić za swoje słownictwo oraz grzecznie wysłuchać. Przyjąć karę, jeśli będzie trzeba i...

— Stanąć na rzęsach i klaskać uszami. — Arianna położyła matce dłoń na ramieniu. — Rozumiem, poradzę sobie, ale uważaj na siebie. Drugi raz nie zejdę tam na dół.

Bethany parsknęła śmiechem i ucałowała córkę w czoło na pożegnanie. Arianna usiadła na grzbiecie orła, ale ten, zamiast odlecieć, wskazał skrzydłem na syna Apollina.

— Ty też, chłopcze. — Nick nie protestował, chociaż blady kolor jego twarzy sugerował, że zupełnie nie miał ochoty na odwiedziny siedziby bogów. — Trzymajcie się mocno, ale nie wyrywajcie mu piór, bardzo tego nie lubi. 

— Trzymać się? Czego?! — krzyknęła Arianna w momencie, gdy orzeł wyprostował skrzydła i z mocnym szarpnięciem oderwał się od ziemi.

Córka Zeusa nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć, a Nick razem z nią. Objęła wielki łeb ptaszyska, próbując nie zjechać po jego śliskich piórach.

Jednak wbrew jej początkowym założeniom lot był spokojny, wyrównany i niepoprawnie krótki. Podróż, która powinna potrwać przynajmniej z pięć godzin, skróciła się prawie o połowę. Arianna tylko przez kilka minut podziwiała przepiękny widok z grzbietu orła, który leciał tuż nad budynkami, znajdującymi się na wyciągnięcie ręki. Z tej wysokości samochody przypominały zabawki, a ludzie mrówki, które łatwo można rozgnieść. Po jakimś czasie córka Zeusa poczuła się na tyle bezpiecznie, że zasnęła. Zaufała orłowi i jego umiejętnościom oraz rozkazowi, by doprowadzić ją w całości na miejsce. Ptak gładko wylądował przed Empire State Building i odleciał nim zdążyła mu podziękować za podróż. Herosi podeszli do strażnika pogrążonego w jakiejś lekturze, której tytuł pozostał dla córki Zeusa wieczną zagadką.

— Dwa bilety na Olimp. — Zastukała paznokciami w ladę, by zwrócić na siebie uwagę. — W jedną stronę... I nie mów, że nie ma czegoś takiego jak Olimp, bo inaczej będę tak długo walić twoją głową w drzwi windy, aż przypomnisz sobie o jego istnieniu.

Mężczyzna zaniemówił z zaskoczenia. Tyle lat już tu pracował, a jeszcze nigdy nie spotkał się z taką bezczelnością! Z hukiem odłożył czytaną książkę na blat.

— Jesteście umówieni? — zapytał sucho. Sięgnął po zeszyt z rozpiską odwiedzin na najbliższe tygodnie.

— Nie — odezwał się Nick, odgarniając włosy z czoła, które zrobiły się jeszcze niesforniejsze po krótkiej drzemce. — Raczej nie.

Strażnik uśmiechnął się ozięble.

— To się wynoście, nim wezwę ochronę.

— Dobrze. — Arianna zachowała spokój, choć w środku gotowała się od złości. Nachyliła się nad ladą. — Znasz Zeusa? Oczywiście, że tak, wszyscy go znają! Jestem twoim szefem... szefem wszystkich szefów! A ja... — wskazała na siebie umorosanym paluchem — ...jestem jego córką. I gdy ojciec zapyta mnie, dlaczego nie wstawiłam się na jego wezwanie, imiennie i z przyjemnością wskażę mu winnego!

Odetchnęła głęboko, przymykając powieki. Była zmęczona, brudna i głodna, chciała wrócić do obozu i już odpocząć. Nie miała ochoty wykłócać się z jakimś miłośnikiem romansów za parę centów.

— Przekonałam pana?

— Wsadźcie kartę do czytnika, gdy w windzie nie będzie nikogo.

— To nie było takie trudne, prawda?

Mężczyzna prychnął, ale nie odpowiedział. Podał im wejściówkę i posępnym wzrokiem odprowadził do windy. Miał po dziurki w nosie rozwydrzonych herosów próbujących dostać się do Olimpu.

Arianna niespokojnie przestępowała z nogi na nogę, wsłuchując się w spokojną muzykę lecącą w windzie. Melodia działała jej tylko na nerwy i miała ochotę roznieść głośniki.

Gdy winda wreszcie dotarła na sześćsetne piętro i z wesołym dzyń otworzyły się drzwi, córka Zeusa była przekonana, że śniła. Przed nią rozciągał się kamienny, zawieszony w powietrzu chodnik. Dalej biegły marmurowe schody, prowadzące ku górskiemu szczytowi, pokrytego śniegiem na wierzchołku. Do zbocza przylegały dziesiątki pałaców otoczone tarasami oraz trójnogami, na których płonął ogień. Gdy Arianna spojrzała w dół, dostrzegła Manhattan rozciągający się u jej stóp. Olimp naprawdę wisiał nad Nowym Jorkiem niczym potężna asteroida i choć córka Zeusa była świadkiem tego dziwacznego zjawiska, nadal trudno było jej w to uwierzyć.

— To jest niesamowite! — szepnęła Arianna, wyrywając swego przyjaciela z otępienia. — Powinnam się tu przeprowadzić!

Miasto było urządzone w starożytnym stylu z oliwnymi ogrodami, kamiennym teatrem i amfiteatrem. To miejsce wyglądało jak rodem wyciągnięte sprzed tysiącleci z tą różnicą, że nie leżało w ruinach.

— Nikt nie chciałby mieć cię tu jako sąsiada — mruknął Nick. — Lepiej się pośpieszmy.

Pociągnął córkę Zeusa za nadgarstek, prowadząc ją ścieżką wijącą się na sam szczyt góry. Syn Apollina wyglądał na spiętego, lecz bynajmniej nie spotkaniem ze Zeusem.

— Byłeś tu kiedyś? — odezwała się Arianna po chwili milczącej wędrówki wśród otoczenia jak z bajki.

Rozchichotane driady zaczepiały przechodniów, częstując ich oliwkami, muzy stroiły instrumenty, a jakiś sprzedawca próbował wcisnąć Nickowi nową tarczę. Mijali również innych mieszkańców Olimpu: grupki satyrów i najad oraz inne pomniejsze bóstwa, przyćmiewające swą urodą większość śmiertelników.

— Jakoś jeszcze nie miałem okazji.

Syn Apollina uśmiechnął się nieporadnie, lecz z każdym postawionym krokiem, który zbliżał ich do górującego na miasteczkiem pałacu, mina mu rzedła, aż wreszcie zamilkł. Był niespotykanie nerwowy i nieobecny. To, o czym myślał, tak go zafrasowało, że omal rozdeptał wylegujące się na trawie driady.

— Spotkałeś kiedyś swojego ojca? — zapytała ostrożnie Arianna.

W takim nastroju nie chciała prowokować go do kłótni i to jeszcze gdy wszyscy przyglądali się im z zaciekawieniem. W tym czasie weszli na główną drogę, prowadzącą do Olimpu. Wszystko było tu utrzymane w bieli i złocie, co było miłą odmianą po wszechobecnej czerni w Podziemiu, chociaż pałac Hadesa nie odstępował wyglądem głównej siedzibie bogów.

— Nie.

Arianna przytaknęła głową i nic już nie powiedziała. Teraz wszystko zrozumiała. Nie tylko ona miała okazję po raz pierwszy w życiu spotkać swojego ojca. Nick zawsze próbował sprostać stawianym przed nim wymaganiom, by ojciec był z niego dumny i mógł zasłużyć na miano syna Apollina.

Z dziedzińca weszli do sali tronowej. Przez ten krótki spacerek Ariannie prawie udało się zapomnieć o powodzie, dla którego tu przybyła. Teraz obawy uderzyły w nią z podwójną siłą, aż Nick musiał ją pchnąć, by ruszyła dalej. 

Pomieszczenie wielkością przerastało wszystko, co Arianna dotychczas widziała. Potężne kolumny podtrzymywały sufit, ozdobiony ruchomymi gwiazdozbiorami. Pośrodku sali znajdowało się palenisko z trzaskającym ogniem. Dwanaście tronów ustawiono w kształcie litery U, ale tym razem, zajęty był tylko jeden — środkowy — znajdujący się na samym końcu. Władca Olimpu zasiadał na prostym tronie z platyny. Był w swojej potężnej trzymetrowej postaci, ubrany w zwykłą białą szatę przytykaną nitkami z prawdziwego złota. Miał doskonale utrzymaną czarną brodę, przeplataną ciemnoszarymi nitkami. Niewątpliwe był przystojny, lecz jego twarz była dumna i posępna, a spojrzenie tak ostre, że Arianna skuliła się w sobie. Dotarło do niej, że ten wyniosły facet nie należał do szczególnie cierpliwych i chyba tylko cudem nadal żyła. Trzeszczący u boku Zeusa piorun piorunów — sześciometrowa włócznia, sycząca energią i rozrzucająca małe ładunki elektryczne — był jednym z wielu powodów, dla którego wszyscy szanowali władcę Olimpu. 

Nick szturchnął Ariannę łokciem. Przejęta nagłym, osobliwym i dotąd jej nieznanym uczuciem zapomniała, jak się chodzi, przełyka ślinę i oddycha. Całą drogę przeszła ze spuszczoną głową, czując, jak włosy jeżą jej się na ciele z każdym przebytym metrem.

— Panie....

Ddrżący głos Nicka zdradzał jego strach. Dzięki bogom, bo jego przerażenie zostało odczytane jak wyraz szacunku. Ukląkł u stóp tronu i pociągnął za sobą oszołomioną Ariannę, która nawet nie zaprotestowała.

— Teraz nie masz mi już nic do powiedzenia, Ariadno?

Gdyby tego było mało, nawet głos Zeusa emanował potęgą i władzą. Nie trzeba było go widzieć, by zacząć się bać. Arianna zmarszczyła brwi i podniosła się z klęczek. Ariadno? Nie znała nikogo o takim imieniu, choć łudząco przypominało jej. Czyżby Zeus się przejęzyczył? Nie wiedział, jak się nazywała? Ostrożnie uniosła wzrok i utkwiła go gdzieś na torsie ojca. Obawiała się, co mogła ujrzeć w jego oczach. 

— Do kogo mówisz, p-panie? — zapytała niepewnie. — No, chyba nie do mnie?

— Do ciebie. — Zeus westchnął ciężko. — Czy nie tak się zwiesz?

Dziewczyna zazgrzytała zębami z rozdrażnienia. I on nazywał się jej ojcem? On?! Nie zasługiwał na ten tytuł, jeśli nawet nie pamiętał jej imienia! Arianna zacisnęła dłonie w pięści. Odliczyła do dziesięciu. Nie mogła wybuchnąć. Nie teraz. Czuła, że to była jej ostatnia szansa. Nie mogła przepuścić okazji i zawieść matki, która wierzyła, że jej jedyna córka nie była taka głupia, jak wskazywały na to jej oceny. Ale córka Zeusa nie mogła się uspokoić, gdy gniew rozsadzał ją od środka, a czaszce kołatało się tylko jedno słowo „idiota”. Zerknęła na Nicka. Kręcił przecząco głową, a czające się w jego spojrzeniu przerażenie nie pasowało do prezentowanego mimiką ciała opanowania.

— Mam na imię Arianna. Nie ma tam żadnego d — mruknęła oschle. — W d to możesz się, co najwyżej kopnąć.

Odetchnęła głęboko i zmusiła się do uniesienia głowy, by spojrzeć ojcu w oczy. Nie dostrzegła tam złości, wściekłości czy oburzenia ani żadnych innych emocji, które mogłaby określić mianem negatywnych. Nie potrafiła tego nazwać, lecz świadomość, że Zeus nie była na nią zły, dodała jej trochę odwagi.

— Czyli Ariadna. — Uderzył zaciśniętą w pięść dłonią w poręcz tronu jak sędzia przybijający ostateczny wyrok. — Matka na potrzeby waszego świata zmieniła ci imię na bardziej współczesne.

Brwi dziewczyny powędrowały do góry, aż Arianna zaczęła się obawiać, czy z tego zaskoczenia nie uciekły jej z twarzy. Nie mogła w to uwierzyć. Miała inaczej na imię? Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że całe życie żyła w takim kłamstwie. Niby nie była to wielka różnica, a mimo to czuła się oszukana jak dziecko, któremu powiedziano, że Mikołaj nie istnieje.

— Chłopcze, zostaw nas samych.

— Oczywiście, panie.

Nick dygnął w ukłonie, ostatni raz ostrzegawczo zerknął na przyjaciółkę i szybko opuścił salę tronową, czując kopiące spojrzenie na plecach. Arianna wraz z wyjściem syna Apollina poczuła się niezmiernie samotna, chociaż obok niej stała druga z bliskich osób, a przynajmniej taka powinna być. 

— Mam nadzieję, że wyciągnęłaś odpowiednie wnioski po tej kilkudniowej podróży.

— Tak. — Z wyrzutem spojrzała na ojca, lecz nie wyglądało na to, by pamiętał, co uczynił, a tym bardziej żałował swojego postępowania. — By nigdy więcej nie wsiadać do samolotu.

— Nie mogłem się powstrzymać, ale przyznasz, że należała ci się nauczka? — Arianna czuła potęgującą się moc Zeusa, wypełniającą pomieszczenie, dlatego nie odważyła mu się sprzeciwić w takim momencie. — Obiecuję, że od tej pory będzie zawsze bezpieczna, gdy znajdziesz się w przestworzach.

— Obawiam się, że większe zagrożenie czyha na mnie na ziemi.

Arianna uśmiechnęła się blado na te słowa Zeusa. Zapewnił jej ochronę na swoim terenie, co było ogromnym darem dla śmiertelnika. Może faktycznie nie była mu taka obojętna, jak przypuszczała? Teraz była skłonna w to uwierzyć.

— Nie chcę twojego zachowania nazwać głupotą, ale... to była głupota.

Arianna hardo zadarła podbródek. Nie żałowała swojej decyzji, bo to ona ocaliła życie jej matce. Zresztą głos Zeusa nie brzmiał szczególnie groźnie i srogo, jakby tylko z obowiązku musiał ją ochrzanić. Dziewczyna nie mogła powstrzymać cisnącego się jej na usta uśmiechu. Wreszcie doczekała się tego, o co przez tyle lat prosiła — uwagi i troski ze strony ojca.

— To było nieodpowiedzialne i nierozsądne, by udać się na terytorium mojego brata, zaraz po tym jak zostałaś określona.

— Może była to głupota, ale bez wahania uczyniłabym to samo po raz drugi — powiedziała Arianna z pewnością w głosie. — Dla matki zrobiłabym wszystko. 

Zeus pogładził brodę w skupieniu. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, a przedłużająca się cisza tylko zaczynała stresować dziewczynę.

— I bardzo dobrze! — Grzmotnął pięścią w podłokietnik tronu, aż od jego mocy zadrżały ściany w sali tronowej. — Moja córka musi być odważna!

Arianna omal zaliczyła spotkanie z błyszczącą posadzką. Nogi jej zmiękły na te słowa. Tyle lat na to czekała! Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zależało jej na usłyszeniu pochwały z ust ojca.

— Oczywiście wymagasz pracy i nie tylko nad umiejętnościami, ale również nad charakterem, ale dobrze się spisałaś, Arianno.

Przytaknęła głową w podzięce. Była tak zaaferowana całą sytuacją, że nie mogła wydusić z siebie składnego zdania. Chciało jej się krzyczeć, lecz tym razem nie ze złości, tylko ze szczęścia.

— Możesz odejść, jeśli to wszystko.

Wnikliwie spojrzał na córkę, jakby chciał jej uświadomić, że o czymś zapomniała.

— Chciałabym, o czymś ci powiedzieć.

Zeus machnięciem dłoni przyzwolił na kontynuację, więc Arianna, na jednym wdechu, jak gdyby goniły ją Erynie, opowiedziała o swoich snach, tajemniczej figurce w plecaku, która próbowała ją zepchnąć do otchłani, oraz wydobywającym się stamtąd przerażającym głosie.

— Ciekawe — mruknął jedynie Zeus w odpowiedzi. Albo uznał, że nie ma się czym martwić, albo nie chciał dzielić się obawami z córką. Arianna była przekonana, że chodziło o to drugie. — Chyba nie muszę tłumaczyć, jak cenny dar ci ofiarowałem? Musisz go strzec, zwłaszcza teraz, w niepowołanych rękach może wyrządzić niewyobrażalne i nieodwracalne szkody.

— Nie zawiodę, ojcze — zapewniła gorliwie Arianna. — A jeśli tak, to zapewne nie ze swojej winy.

Zeus spojrzał ze współczuciem na córkę. Wiele ciążyło na jej barkach, chociaż miała dopiero jedenaście lat.

— Idź już, nie długo się spotkamy.

Arianna bez ociągania wykonała polecenie. Nie chciała nadwyrężać dobrego humoru ojca i psuć tak pamiętniej chwili, na którą tyle lat czekała. Szybko się oddaliła. Przystanęła na progu budynku, głęboko wciągając czyste powietrze. Świat od razu przybrał żywszych barw, jakby wreszcie pozbyła się okularów o szarych szkłach, przez które widziała wszystko w ponurych kolorach. Przez tyle lat coś gryzło ją od środka, karmiło jej zgryzotę i podsycało złość na ojca, teraz pozbyła się tego brzemienia. Jedna rozmowa zmieniła cały jej pogląd i nastawienie. Czuła się lżej, pewniej, jakby ze wsparciem Zeusa mogła osiągnąć wszystko.

Nick czekał na nią tuż przed wejściem do sali tronowej, wsparty o potężny filar wykonany z białego marmuru. Przyglądał się jakiejś kartce, znajdującej się w jego plecaku. Z daleka przypominało to fotografię. Była wyblakła i pomięta od ciągłego upychania, co też chłopak od razu zrobił, gdy dostrzegł nadchodzącą Ariannę.

— Jednak żyjesz — mruknął Nick z powątpiewaniem, jakby nie sądził, że jeszcze się spotkają.

— Wątpiłeś, że mogło być inaczej? — Syn Apollina nerwowo rozejrzała się wkoło i wrócił wzrokiem do Arianny. — Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

— Nie, dość się ciebie nasłuchałem przez ostatnie dni. — Uśmiechnął się nieznacznie. — To co mówisz wpada jednym uchem, a wypada drugim. 

— Jestem w dobrym humorze, więc udam, że tego nie słyszałam.

Arianna wymownie wywróciła oczami, podkreślając łaskę, której nie powinien dostąpić. Chwyciła chłopaka za nadgarstek i pociągnęła go w stronę pobliskiego ogrodu oliwnego, gdzie usiedli na kamiennej ławeczce w otoczeniu różanych krzewów o krwistoczerwonych płatkach. 

— Nie powinniśmy iść?

Nick niepewnie rozejrzał się po urokliwym otoczeniu. Pomniejsze bóstwa spacerowały po ogrodzie, z oddali płynęła piękna muzyka w wykonaniu Muz, driady siedziały w cieniu drzew, nieustannie chichotając, ale jak zwykle na herosów nikt nie zwracał większej uwagi.

— Może powinniśmy. — Wzruszyła ramionami. — Ale póki nikt mnie stąd nie wyrzuci, to nie zamierzam wychodzić. Jakoś nie stęskniłam się za Clarisse.

Nick sztywno kiwnął głową, ale niekoniecznie zgadzał się z jej postępowaniem, a na pewno nie potrafił się tak rozluźnić jak ona. Przez jakiś czas trwali w milczeniu, wsłuchując się w płynące na Olimpie życie, które zdawało się wolne od jakichkolwiek trosk, zmartwień i problemów.

Za zakrętu wyszedł uśmiechnięty mężczyzna, niemający więcej niż siedemnaście lat. Był wysoki o opalonej skórze i jasnych włosach. Uśmiechał się szeroko i radośnie, a biel jego zębów mogła przyćmić blask słońca. Był ubrany w szorty, trampki, podkoszulek, a w ręce niósł lirę, co chwilę przejeżdżając po niej palcami. Nick zachłysnął się powietrzem. On znał tę twarz! Trącił Ariannę z łokcia i ukradkowo wskazał na nadchodzącego mężczyznę. Na wargach córki Zeusa pojawił się blady uśmieszek. Nigdy nie widziała kogoś tak przystojnego. 

— To... To...

Nick otwierał i zamykał usta, ale żadne słowa nie wydobyły się z jego ściśniętego z szoku gardła. Błądził wzrokiem po sylwetce młodzieńca, a z każdym jego krokiem coraz bardziej się garbił i kulił, jakby próbował się schować. Arianna uśmiechnęła się szerzej, gdy uderzyło w nią podobieństwo obu chłopaków. Sprzyjało im szczęście, choć Nick zachowywał się, jakby spotkała go kara boska.

— Och, proszę, kogo my tu mamy! — Apollo zatrzymał się przed herosami, a płynąca spod jego palców muzyka nagle się urwała. — Ja cię znam! — wskazał smukłym palcem na rumieniącą się dziewczynę — Arianna, córka Zeusa! Kibicowałem ci w turnieju, oczywiście po tym jak odpadły wszystkie moje dzieci! Masz talent! Zrobiło się o tobie głośno, przysporzyłaś sobie sprzymierzeńców, ale też wrogów!

— Wrogów? — Uśmiechnęła się niewinnie, jakby nie miała pojęcia, o czym on mówił. — Przecież mnie wszyscy kochają!

Nick prychnął. Nigdy nie słyszał nic głupszego! Jego nagły wybuch niezadowolenia zwrócił na niego uwagę Apolla.

— A to kto? — Wnikliwie przyjrzał się swojej mini kopi. — To mój syn! — Apollo rozpromienił się ze szczęścia, jakby właśnie dowiedział się, że został ojcem. — Co tam, Nick? Świetnie się spisałeś! — paplał dalej bóg słońca, nie czekając na odpowiedź ogłupiałego chłopaka. — Obserwowałem cię przez całą podróż, no wiecie, ja wszystko widzę. — Puścił oczko do Arianny. — Jak podoba ci się łuk?

— Nie miałem okazji, by ci jeszcze podziękować, ojcze — wykrztusił z siebie Nick, poprawiając włosy opadające na czoło. Gdy stał koło swego ojca, Arianna mogła stwierdzić, że byli niezmiernie do siebie podobni, nawet kosmyki niesfornie odkręcały im się w tę samą stronę.

Apollo uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno, klepnął syna w plecy i spojrzał w kierunku pałacu, do którego zmierzał, nim natknął się na herosów.

— Idziecie odwiedzić staruszka czy już byliście?

— Byliśmy...

— I przeżyłaś? — wykrzyknął zdumiony Apollo. — Pelgia wisi mi drachmę!

— Dlaczego tak was to dziwi?! — prychnęła oburzona Arianna. Nie rozumiała, co wszyscy mieli z tym umieraniem? Może i zdarzało jej się obrazić władcę Olimpu, ale czy to od razu był powód do zabicia jej? — Wracamy do obozu.

Dłoń Apollina wystrzeliła do góry. Był tak podekscytowany, jak zgłaszająca się do odpowiedzi Hermiona Granger.

— Podrzucę was!

Apollo nie czekał na odpowiedź, raźnym krokiem skierował się do pałacu, by załatwić swoje sprawy, podśpiewując pod nosem. Jego pojawienie wzbudzało ogromny zachwyt wśród wszystkich przedstawicielek płci pięknej.

— Jedź z ojcem, ja skorzystam z taksówki.

— Daj spokój, nie potrzeba — mruknął Nick. Uśmiechnął się niemrawo. Doceniał propozycję, ale  perspektywa przebywania sam na sam ojcem wydawała mu sie przerażająca. Nie był jeszcze na to gotowy. 

Apollo wrócił po niecałych trzech minutach i zawołał herosów, by podążyli za nim. Zaprowadził ich na tyły Olimpu, gdzie na żwirowanym podjeździe stał jego słoneczny rydwan. Arianna pisnęła z ekscytacji. Wpatrywała się w czerwony kabriolet maserati spyder — samochód marzeń wielu dzieciaków — jak w ośmy cud świata. Nie mogła uwierzyć, że zaraz miała się nim przejechać!

— Zapraszam na pokład, heroski! — zawołał Apollo, próbując przekrzyczeć się przez niezrozumiałe wrzaski córki Zeusa, okrążającej zaparkowane auto. Mogła się przejrzeć w jego nagrzanej po ostatniej podróży blasze.

Apollo usiadł za kierownicą, a Nick z Arianną na jednym siedzeniu, obowiązkowo zapinając pasy. Ryk silnika zagłuszył kolejny wrzask zachwytu córki Zeusa. Bóg słońca ubrał na nos markowe okulary, ponowne błysnął zębami i powiedział coś co zabrzmiało, jak: „Trzymajcie się, dzieciaczki”. Arianna nie była pewna, czy dobrze zrozumiała, dlatego na wszelki wypadek mocniej chwyciła dłoń przyjaciela. Wcisnęło ją w fotel, gdy Apollo nacisnął pedał gazu. Córka Zeusa zerknęła za siebie, lecz Empire State Building było już tylko rozmazanym kształtem niewyraźnie rysującym się na horyzoncie. Samochód pruł w przestworzach, pozostawiając czerwone smugi na sklepieniu.

Apollo okazał się okropnym gadułą, niemożliwie wesołym gadułą. Uśmiech praktycznie nie schodził mu ust, dzięki czemu podróż minęła córce Zeusa błyskawicznie. Nim się obejrzała, zaparkowali niedaleko strzegącego granic obozu drzewa Thalii.

— Za niedługo obowiązkowo widzę cię na nauce jazdy! — powiedział Apollo, gdy Arianna opuściła słoneczny rydwan. 

— Trzymam za słowo, ale za szkody nie odpowiadam!

Arianna pomachała mu na pożegnanie i zbiegła ze wzgórza, pozostawiając Nicka na kilka chwil ze swoim ojcem. W obozie praktycznie nic się nie zmieniło przez te ostatnie dni. Annabeth nadal uczyła herosów greki, Luke trenował z nimi szermierkę, a Chejron prowadził łucznictwo. Dzieciaki wciąż pływały kajakami po jeziorze, urządzając sobie wyścigi, nad głową krążyły pegazy, a na boisku grano w siatkówkę z satyrami.

Niewiele osób wiedziało, co działo się z Arianną. Część obozowiczów przywitała ją przyjaźnie i entuzjastycznie, wypytując o powody jej nagłego zniknięcia, pozostali, na czele z domkiem Aresa, wściekali się, że wróciła jednak w całości, bez ani jednego zadrapania, oraz — jak córka Zeusa przewidywała — wyśmiewali jej tchórzostwo. Clarisse przy czas jej nieobecności rozpowiadała wszystkim, że Arianna uciekła, bojąc się zmierzyć z brzmieniem córki władcy Olimpu.

Arianna stawiła się u kierownika, ale Pan D. przy partyjce remika z niewidzialnymi graczami wcale nie miał ochoty na rozmowy i zbył ją tylko kiwnięciem ręki, zadowolony, że będzie miał w końcu kogo dręczyć.

Córka Zeusa pomaszerowała do swojego domku. Nigdy wcześniej nie była tak szczęśliwa z przynależności do niego. Tuż przed wejściem natknęła się na spacerującego Luke'a. Nie podobała się myśl, że ciągle go tam spotykała. Wyglądało to tak, jakby nie miał innych zajęć i czuwał pod progiem jej domku niczym stalker.

— Wróciłaś w jednym kawałku — zauważył Luke. Mówił takim tonem, jakby jednak oczekiwał innego zakończenia. 

Córka Zeusa nie mogła wyzbyć się myśli, że to on stał za wypadkiem nad otchłanią, chociaż nie mogła pojąć, jak udało mu się podrzucić figurkę do jej domku.

— Chyba nie uwierzyłeś Clarisse rozpowiadającej o mojej ucieczce?

— Nie, choć udało jej się przekonać większość obozu. — Bezradnie rozłożył ręce, jakby chciał ją zapewnić, że nie mógł nic na to poradzić. Akurat w tym przypadku Arianna go nie obwiniała. — To jak udało ci się wyjść z Podziemia?

— Skąd wiesz, że byłam w Podziemiu? — spytała podejrzliwie Arianna.

Z obozu uciekła w środku nocy, niezauważona, nikogo o tym nie powiadamiając. Luke musiał się dowiedzieć o tym na swój sposób, gdyż ona nigdy mu o tym nie wspominała.

— Od... — Nerwowo podrapał się po karku. Chyba nie do końca przemyślał to pytanie. — Od Chejrona. Nie chcący usłyszałem część jego rozmowy przez iryfon. Wspominał coś o tobie, więc postanowiłem się dowiedzieć czegoś więcej o twoim zniknięciu.

— I czego się dowiedziałeś? — zapytała córka Zeusa, starając się uwierzyć w przekonujące słowa chłopaka.

— Niewiele. — Wzruszył ramionami. — Chejron nie był zbytnio rozmowny. Powiedział tylko, że pilnie musiałaś udać się do Podziemia, by ocalić coś dla ciebie cennego. 

— I ty to nazywasz niewiele? — Zaśmiała się, licząc, że jej słowa definitywnie zamkną całą dyskusję. — W jednym zdaniu opisał całą moją podróż!

— Ale dlaczego pan Podziemia cię wypuścił? Jak przeżyłaś spotkanie z Cerberem? Jak udało ci się przekonać Charona, by cię przepuścił? Jak wyminęłaś wszystkich strażników?

Luke zalał córkę Zeusa masą niewygodnych pytań. Do potwierdzenia jej obaw wystarczyło, by zapytał jeszcze, jak udało ci się uniknąć wciągnięcia przez otchłań?

— Miałam dużo, dużo szczęścia, czasem więcej niż rozum. Kilka magicznych prezentów, które wyciągnęły mnie z opresji, oraz niezawodnego przyjaciela u boku.

— Prezentów? — powtórzył Luke, jak gdyby tylko tę część wypowiedzi Arianny zrozumiał. Ukradkowo spojrzał na nadgarstek dziewczyny ale szybko zrozumiał, że nie to miała na myśli. — Twój pan ojciec sprzyjał ci podczas podróży.

— Można tak powiedzieć — przyznała, chociaż tylko po części była to prawda. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że to, że wciąż żyła zawdzięczała ojcu, ale jego ojcu. 

— Powinnaś się cieszyć. Przynajmniej odpowiedział na twoje modlitwy — burknął Luke, posępniejąc, aż z wściekłości pobielała jego blizna. 

— Nie trzymaj swej złości. Pewnego dnia zrozumiesz, że mu na tobie zależy. Tak jak w końcu, ja to zauważyłam.

Luke nie odpowiedział. Wyrzucił z siebie kilka starogreckich przekleństw, których nawet nie warto przytaczać, i odszedł, więcej się za siebie nie oglądając. Córkę Zeusa zaniepokoiła jego reakcja. Cokolwiek robił, nie wróżyło to niczego dobrego dla wszystkich bogów.

Arianna weszła do środka, głęboko wdychając powietrze pachnące deszczem. Rozejrzała się wkoło. Tym razem wszystko znajdowało się na swoim miejscu, ale wewnątrz domku, ktoś jeszcze na nią czekał. 

— Hermesie! — zawołała, wbiegając w głąb pomieszczenia i zapominając o swoich zmartwieniach.

Mężczyzna, podobnie jak poprzednim razem, siedział na łóżku w krótkich spodenkach, podkoszulkiem z napisem „Gwarancja Jakości” oraz wysokich sandałach. W jednej ręce trzymał kaduceusz, a w drugiej podłużne, białe pudełko z nieznaną pieczęcią.

— To nieprawda, że nie odpowiadam na jego modlitwy. Ja po prostu nie mogę się z nim spotkać — odezwał się Hermes, jasno przyznając, że słyszał cały przebieg jej rozmowy z jego synem. Wyglądał na załamanego i przybitego, nękająca go bezsilność była przytłaczająca. — Bardzo bym tego chciał, ale nie mogę. Staram się pomagać na odległość. W razie możliwości. Bogowie w ogóle nie powinni angażować się w życie swych dzieci. 

— Rozumiem i Luke w końcu też zrozumie.

— Oby nie było jeszcze za późno — odparł Hermes, kwaśno się uśmiechając. — No, no, no. Nieźle się spisałaś! Możesz być z siebie dumna. 

— Jestem! — Wypięła pierś, jakby oczekiwała na oklaski. — Ale gdyby nie twoje cenne prezenty, nie opuściłambym nawet Manhattanu — mruknęła. Wszyscy gratulowali jej powodzenia w misji, lecz ona w dużej mierze zawdzięczała sukcesu temu specyficznemu mężczyźnie. — Wybudowanie dla ciebie świątyni to będzie nikłe odzwierciedlenie mojej wdzięczności.

— Nie rezygnuj z należnych ci zaszczytów — odparł Hermes, zupełnie jakby czytał swojej rozmówczyni w myślach. Arianna nie cierpiała tej niepewności i skrępowania w obliczu bogów, nie wiedząc, jak daleko sięgała ich potęga. — Zasłużyłaś na odpoczynek. Ciesz się spokojem, póki możesz, prawdziwa próba dopiero nadejdzie. 

— A co to niby ma znaczyć?

Sceptycznie uniosła brwi. Słowa Hermesa niebezpiecznie przypominały ostrzeżenie. 

— Nie zaprzątaj sobie głowy przyszłością, gdy ona nadejdzie, bądź gotowa się z nią zmierzyć. — Hermes podniósł się z łóżka, przybierając częsty dla siebie wyraz twarzy, łajdacki uśmiech. — A teraz ciesz się spokojem, póki jeszcze możesz. Był bym zapomniał, przesyłka dla ciebie!

Podał podarek Ariannie.

— Od kogo to?

— Myślę, że gdy otworzysz, to będziesz wiedzieć.

Hermes dziarskim krokiem skierował się w stronę drzwi, mrucząc coś pod nosem na temat otrzymanej wiadomości na telefonie. Arianna odłożyła pudełko na łóżko, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o otrzymanym ostrzeżeniu. 

— Poczekaj! — krzyknęła, ale boskiego posłańca już nie było. Pozostawił po sobie tylko małą figurkę ze swoją podobizną, opatrzoną karteczką „Tym razem wolna od wszelkich zaklęć i uroków”. 

Arianna wróciła do domku i postawiła figurkę na centralnym miejscu na szafce, skąd była doskonale widoczna. Usiadła na łóżku, sięgając po białe pudełko. Ostrożnie je otwarła. Nie chciała przez własną głupotę uszkodzić tego, co znajdowało się wewnątrz. W środku, na jedwabnym materiale, leżało lśniące złote orle pióro. Wyciągnęła dołączoną krótką wiadomość.

Na pamiątkę”. 

Nie było podpisu, ale Arianna go nie potrzebowała, by wiedzieć, od kogo otrzymała ten podarek. Z szerokim uśmiechem spojrzała na monument przedstawiający jej ojca i bezgłośnie powiedziała dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro