Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Jakkolwiek brzmiał plan, Nick wiedział, że był beznadziejny.

— Zamierzasz iść do swojego domu na nogach? — zapytał po raz pięćsetny i po raz pięćsetny został zignorowany przez Ariannę. 

Nick wbił posępny wzrok w plecy idącej przed nim dziewczyny i westchnął z rozdrażnienia. Gdy decydował się na udział w tej samobójczej eskapadzie, zdawał sobie sprawę z trudu towarzyszącego podczas podróży, czyhających niebezpieczeństw i możliwej porażki. Jednak chciałby wiedzieć, kiedy umrze, by móc się przygotować. Ale jak na bogów miał to zrobić, gdy o niczym nie wiedział?! Córka Zeusa, oprócz obwieszczenia ich celu, nie odezwała się od czasu opuszczenia Obozu Herosów, pozostawiając Nicka ze swoimi myślami.

Od kilku godzin niestrudzenie maszerowali wzdłuż szosy, która miała zaprowadzić ich prosto na Manhattan. Gdzieś po ich lewej stronie znajdowało się morze. Słyszeli szum fal rozbijających się o kamienie, czuli woń bryzy i soli, lecz go nie widzieli przez gęstniejącą mgłę, powoli unoszącą się wraz ze wstającym dniem. Panująca pogoda przywodziła Ariannie na myśl jej ostatni sen. Doskonale pamiętała, jak on się kończył, ale mimo to brnęła do przodu na spotkanie z przeznaczeniem. Było już za późno, by zawrócić.

— Jestem głodny — marudził dalej Nick. Westchnął tak żałośnie, jakby nie jadł co najmniej od miesiąca. — Zapomniałem zjeść podwieczorek. Zabrałem prowiant, ale nie wziąłem pod uwagę, że będziemy szli na nogach. Dojdziemy na miejsce za jakiś rok, ale ja umrę po tygodniu, więc...

— Będziesz tak zrzędził przez całą drogę?

Nick uśmiechnął się chytrze.

— A idziemy na Lake Avenue pieszo? 

— Nie stać nas na taksówkę.

Westchnęła ze zrezygnowaniem. W jej kieszeni pobrzękiwało kilka niezmiernie bezużytecznych w świecie śmiertelników drachm. Liczyła na jakąś dobrą duszkę, która zlituje się nad dwójką samotnie drałujących przy ulicy dzieci i podrzuci ich do miasta. Jednak do tego potrzebowała świtu, gdyż na razie Long Island było zatrważające puste i nie miała kogo poprosić o pomoc. 

— Nie rozumiem, dlaczego w ogóle tam idziemy? Przecież dobrze wiesz, że twojej mamy tam nie będzie.

Arianna z politowaniem zerknęła przez ramię na chłopaka. Szedł za nią niecałe trzy kroki, lecz z trudem dostrzegała jego twarz przez ścianę mgły. Nie podobało jej się to, co miało się za chwilę wydarzyć.

— Potrzebujemy pieniędzy, pożywienia i przede wszystkim planu.

— Przecież mamy świetny plan! — Uśmiechnął się szeroko, a jego bielutkie ząbki błysnęły w ciemności niczym latarnia na nabrzeżu. — Wpadamy do Podziemia, kopiemy tyłki kilku potworom, ratujemy twoją mamę i zwiewamy.

— No jasne! Czemu wcześniej na to nie wpadłam? — Zatrzymała się, by Nick dokładnie mógł przyjrzeć się jej twarzy, wyrażającej głębokie politowanie. — A wiesz, gdzie jest wejście do Podziemia?

— Nooo... nie wiem — przyznał niechętnie Nick, ale tym bardziej nie wiedział, jak córka Zeusa miałaby rozwiązać ten problem wśród śmiertelników.

— No właśnie — mruknęła, odwracając się i ruszając w dalszą, monotonną pieszą wędrówkę. — W obozie pomyślą, że uciekłam. Będę powtarzać, że stchórzyłam i uciekłam! Mogę znieść wszelkie wyzwiska, ale nie to, że jestem tchórzem!

— Są ważniejsze rzeczy od opinii.

Nick obejrzał się za siebie, jakby był pewny, że dostrzeże pościg. Jego rodzeństwo nie miało pojęcia, co się z nim stało, ale nie przypuszczał, by ktokolwiek za nim tęsknił. To nie tak, że się nie lubili. Po prostu w ich domku istniało przekonanie, że każde dziecię Apollina musiało nauczyć radzić sobie samemu. Oczywiście, że się wspierali i pomagali sobie nawzajem, ale samodzielność była jedną z pożądanych cech u półbogów, a to wszystko zdobywało się wyłącznie na misjach.

— Chociaż Clarisse będzie najszczęśliwszym herosem na świecie, gdy zobaczy pusty stół w pawilonie jadalnym.

— Przekonałeś mnie, zawracam. Nie mogę do tego dopuścić — zażartowała Arianna, ale szybko spoważniała. Niespokojnie się rozejrzała, ale mgła była już gęsta jak zupa i niewiele mogła dostrzec. — Słyszysz to?

Mogłaby ten niezidentyfikowany dźwięk wziąć za wymysł swojej wyobraźni, jednak mina Nicka sugerowała, że on również to usłyszał. Obydwoje nie mogli równocześnie zwariować.

— Cudownie — prychnął ironicznie Nick. — Tego mi brakowało.

Sięgnął po łuk, nałożył strzałę na cięciwę i wzrokiem przeczesał otoczenie. Dźwięk, który ich tak zaniepokoił, powtórzył się, tylko znacznie bliżej niż uprzednio, a co gorsza odpowiedziały mu następne. Ręką Arianny bezwiednie powędrowała w stronę nadgarstka, szukając wsparcia, lecz tym razem była zdana tylko na siebie.

— Uwaga!

Ostrzeżenie Nicka utonęło w gardłowym warknięciu wielkiego potwora, wyglądem przypominającego psa na sterydach. Syn Apollina powalił Ariannę na ziemię, nim piekielny ogar zdążył ją przepołowić już przy pierwszym ataku. Córka Zeusa zamarła w bezruchu, była niezdolna do walki. Próbowała się ruszyć, jednak bezradność przykleiła jej trampki do podłoża, jawnie kpiąc sobie z jej bezsilności. Poruszała ustami, ale żaden słowo nie zdołało przecisnąć się przez krtań, w którym utknął jej rozpaczliwy krzyk przerażenia. Serce tłukło jej się w piersi z taką prędkością, że aż odebrało jej dech.

Szpony piekielnego ogara, które przeorały jej skórę, trochę ją ocuciły. Arianna podniosła się z kolan i spojrzała prosto w gorejące na czerwono oczy potwora. Miał rdzawoczerwone futro z czarnymi plamami, zęby i język również miał w kolorze sadzy. Powietrze przesiąkło nieprzyjemnym smrodem siarki i dymu. Piekielny ogar warknął i skoczył na swoją wciąż nieruchomą ofiarę. Tym razem naprzeciw wyszedł mu Nick, trafiając płonącą strzałą prosto w jego oko. Stwór zawył i zniknął, zamieniając się w kupkę popiół.

— Sam nie dam rady! — zagrzmiał syn Apollina. — Co się z tobą dzieje!?

Nie miał nawet czasu, by spojrzeć na córkę Zeusa. Nieustannie posyłał kolejne strzały w mgłę. Skowyt ogarów powiadamiał ich o celności każdego strzału.

— Nie mogę — odparła drżącym głosem Arianna.

Na miękkich nogach podniosła się do pionu. Nie potrafiła zebrać myśli ani się skupić. Ręce tak jej się trzęsły, że wybiłaby sobie oko przy próbie poprawienia włosów. Arianna miała się ochotę rozpłakać z powodu swojej głupoty i bezsilności.

— Co ty pleciesz? Jak to nie możesz? Jesteś świetną wojowniczką! Najlepszą, jaką kiedykolwiek spotkałem! Radziłaś sobie z większymi potworami, to... to tylko banda wściekłych piesków.

Nick parsknął żałosnym śmiechem. W takim stanie jeszcze nigdy nie widział Arianny. Nie miał czasu, by dłużej się nad tym rozwodzić, gdyż dwa tuziny piekielnych ogarów próbowały przerobić ich na psią karmę.

— To nie ja. T-to bra-ansoletka. J-ja nie potrafię. — Wbiła wzrok w nadgarstek, jakby dzięki temu miała sprawić, że bransoletka wróci na swoje miejsce. — Nie mogę!

— Uciekaj!

Nick pchnął córkę Zeusa, pobudzając ją do działania. Jego kołczan był pusty, a w jego przypadku miecz był bardziej elementem dekoracji niż śmiercionośnym narzędziem. Szarpnięcie otrzeźwiło Ariannę. Biegła ile sił w nogach, bardziej z przymusu, niż chęci ratowania własnego życia. Wiedziała, jaki będzie koniec. Przecież go widziała! Jej sen spełniał się w każdym najmniejszym szczególe. Co — według niej — było odrobinę przerażające. Nic dziwnego, że Wyrocznia zwariowała. Nie można zostać normalnym, gdy wie się, co się wydarzy.

Arianna czuła na karku oddechy goniących ją bestii. Strach skutecznie dodawał jej energii. Nie była zmęczona, lecz naładowana, jakby podłączono ją do zasilania. W takim stanie mogłaby dobiec do Manhattanu. Ba! Mogłaby przebiec maraton i obiec równik!

Nick gdzieś zniknął we mgle. Skręcił w stronę wybrzeża, pozostawiając córkę Zeusa samą, a ogary, jak na złość, pobiegły akurat za nią. Jeden z nich ją powalił, ciężką łapą opierając się o jej klatkę. Czarne kły znalazły się tuż przed jej twarzą. Z paszczy cuchnęło mu dymem jak z tysiąca ognisk, aż Ariannie oczy zaszły łzami.

— Nie wiem, co sobie ubzdurałaś, ale wszystko zawdzięczasz sobie.

Nick pojawił się znikąd, zaciekle atakując najbliższego ogara łukiem. Uderzenie było potężne, lecz drewno nie pękło w pół. Stwór upadł na ziemię, skomląc jak mały szczeniaczek. Uderzył go jeszcze kilka razy, aż przerobił go na stertę pyłu.

— Na bogów, jesteś córką Zeusa! Siłę i umiejętności zawdzięczasz sobie, moc ojcu, więc połącz te dwa elementy i weź się w garść, bo tu umrzemy, a to dopiero będzie obciach!

Arianna nigdy by nie przypuszczała, że mowa motywacyjna może być tak skuteczna. Poczuła, jak wstępują w nią nowe siły. Uwierzyła, że może sobie poradzić bez niczyjej pomocy. Przez głowę przeszło jej tysiące myśli, setki pomysłów wybrnięcia z sytuacji, lecz ona skupiła się na chmurach. W jednym momencie mgła się rozpłynęła, zastąpiona przez burzowe chmury, płynące przez niebo z szybkością wyścigówki. Noc na kilka sekund zamieniła się w dzień, gdy tuzin piorunów przeciął sklepienie, wybijając wszystkie ogary. Huk, jaki wyrządziły błyskawice, śmiało mógł zagłuszyć eksplozję bomby atomowej. Arianna osłabiona po zużyciu takiej ogromnej ilości mocy upadła na trawę. Uśmiechnęła się blado. Udało jej się i to bez bransoletki.

— No, to było coś!

Nick szczerząc się jak do pamiątkowej fotografii, pojawił się u boku córki Zeusa. Chciał pogratulować jej sukcesu, jednak ona zasnęła, nim syn Apollina zdążył się ponownie odezwać.

***

Centrum Nowego Jorku w godzinach szczytowych było kompletnie nieprzejezdne — żółte taksówki i samochody osobowe wężykiem stały w korku do najbliższych świateł. Sytuacja na chodniku wcale nie wyglądała lepiej. Ludzie niczym nurt rzeki nieustannie płynneli deptakiem, przepychali się między sobą, nie zwracali uwagi na innych przechodniów i wisieli na telefonie, rozkazując podwładnym lub słuchając czyiś rozkazów. Nie dość, że było tłoczno, to dodatkowo okropnie głośno. Samochody trąbiły, kierowcy przeklinali się nawzajem za kierownic swoich aut, kłócąc się o nieistotne błahostki, a przez ten cały rumor przebijał się warkot wiertarki za ścian Palace Theatre, gdzie przeprowadzono remont. Rusztowanie budynku zajęło cały chodnik. Przejście było możliwe tylko drugą stroną — jakoś nikt nie chciał ryzykować oberwania cegłom lub jakimś innym budowlanym odłamkiem.

Herosi stali tuż obok Time Square, oceniając sytuację. Arianna zmrużyła oczy. Cała odpowiedzialność za podjęte decyzje spoczywała na jej barkach. Nick nie mówił za wiele od ataku piekielnych ogarów, jakby język zostawił przy szosie na Long Island. Posyłał córce Zeusa jedynie zaniepokojone spojrzenia i mruczał coś niezrozumiałego pod nosem, jak gdyby nie mógł połączyć teraźniejszej, pewnej i stanowczej Arianny z tą przestraszoną dziewczyną, z którą szedł wzdłuż wybrzeża.

Do centrum przywiozła ich starsza kobieta o pomarszczonej twarzy, intensywnie pachnącą miętą. Zlitowała się nad dwójką zagubionych dzieci plątających się samotnie przy drodze. Mimo że ford galaxy staruszki był siedmioosobowy, herosi ledwo się zmieścili na tylnym siedzeniu samochodu. Auto było zagracone jakimś pudełkami i kartonami, pojedynczymi ubraniami, a nawet kawałkami przeterminowanej żywności. Może nie było rozsądnie wsiadać do samochodu obcej kobiety z podejrzaną zawartością, ale Arianna, patrząc w twarz przemiłej staruszki o ciepłym uśmiechu i roześmianych oczach, nie potrafiła jej odmówić. I nie miała wyboru. Musiała dostać się na Manhattan, a jakoś nikt inny nie był skłonny im pomóc.

— Co jest? — zapytał Nick i wcale nie miał na myśli obecnej sytuacji.

Chciał dostać wyjaśnienia za katastrofalną akcję z ogarami, jednak obawiał zapytać się o to wprost. Nie chciał rozzłościć córki Zeusa, widząc, do czego była zdolna.

— Do mnie jeszcze daleko — mruknęła Arianna. — Musimy skorzystać z metra.

Skinęła głową do niezadowolonego syna Apollina i ruszyła w stronę najbliższej stacji metra. Time Square znajdowało się daleko od Lake Avenue, na której mieszkała Arianna, lecz staruszka, która ich tu przywiozła, zastrzegła, że mogła ich zawieźć tylko tutaj.

— Nie mogłabyś zadzwonić do swego przybranego ojca? — zapytał Nick.

Poprawił łuk przewieszony przez ramię. Nie był to pakunek, który zwykły dzieciak powinien nosić w normalny, słoneczny dzień w Nowym Jorku, lecz patrolujący ulicę policjanci zupełnie nie zwrócili na to uwagi. Mgła sprawiała, że nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego.

— A niby jak mam to zrobić?

Spojrzała na rozkład jazdy. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Mieli szczęście, metro odjeżdżało za niecałe pięć minut.

— Nie mam komórki, a nie wiem, jak Olivier zareaguje na mój widok w obłokach mgły. Zresztą, co bym mu powiedziała?

Nick bezwiednie wzruszył ramionami.

— Więc przestań marudzić i chodź.

Usadowili się w metrze — z dala od innych śmiertelników. Nikt nie zwracał na nich większej uwagi, chociaż jeden chłopczyk, co najwyżej sześcioletni, wgapiał się w nich z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że widział przez Mgłę i półbogowie stali przed nim w całej okazałości, w pełnym uzbrojeniu. Dziecko powiadomiło o tym matkę, lecz kobieta tylko go skrzyczała za wymyślne kłamstwa. Chłopczyk nie chciał się narażać na gorsze konsekwencje i kolejne reprymendy, więc w milczeniu obserwował dziwacznych pasażerów.

— Przestanę marudzić, jeśli wyjaśnisz mi, co tam na bogów się wydarzyło! — mruknął półszeptem Nick.

Z zainteresowaniem wyjrzał przez okno, chociaż nie było tam niczego więcej poza ciemnymi ścianami.

— Nie teraz.

Machnięciem dłoni zbyła pytanie syna Apollina. Przypuszczała, że w końcu będzie musiała wyjaśnić Nickowi powód jej nagłego paraliżu, lecz nie wiedziała, jak miała to zrobić, by nie wyjść na takiego głupca, jakim się czuła.

— Ale to zrobisz, prawda? Chciałbym wiedzieć, kiedy miewasz takie... napady. — Arianna przytaknęła głową. — Świetnie! Mam nadzieję, że zrobisz to szybciej, niż zdążymy umrzeć.

Metro gładko jechało po torach w podziemiach, co rusz zatrzymując się na kolejnych stacjach. Ludzie wysiadali na swoich przystankach, śpiesząc do swych domów czy obowiązków, a na ich miejsce przychodzili inni, nie patrząc nawet na pozostałych podróżujących. Jadąc pod ziemią, często się zdarza, że na kilka sekund gasną światła — nikt nie zwracał na to zbytnio uwagi. Nastolatki nadal wpatrywały się w ekrany swoich komórek, a starsi czytali książki lub bezwiednie wpatrywali się w widok za oknem. Arianna również się tym nie przejmowała. Wolny czas starała się wykorzystać na obmyślenie skutecznego planu.

I wszystko było fajnie i spokojnie, dopóki nie zauważyła kobiety w średnim wieku z twarzą zasłoniętą gazetą ze zeszłego tygodnia, ubraną w szeroką, workowatą suknię. Córka Zeusa trąciła łokciem przyjaciela, dyskretnie wskazując mu kobietę, której na pewno nie było tutaj przed błyskiem światła, lecz Nick wzruszył tylko ramionami — nie widział w tym nic podejrzanego.

— Wysiadamy — mruknęła Arianna. Chwyciła protestującego Nicka za nadgarstek i pociągnęła go w stronę wyjścia. — Im mniej będziesz gadał, tym większa szansa, że przeżyjemy.

To wystarczyło, by przekonać syna Apollina do milczenia.

Kobieta wychyliła się znad prasy, ukazując czarne, paciorkowate oczy. Powstała z miejsca. Złożoną gazetę wzięła pod pachę i nieśpiesznie ruszyła w kierunku herosów. Stanęła tuż za plecami Nicka. W przesłodzonym uśmiechu odsłoniła ostre, czarne zęby.

— No pięknie — mruknęła Arianna.

Nick spojrzał na nią pytająco, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie przeczące kiwnięcie głową.

— Oj, biedne dzieciaczki, jesteście daleko od domu — odezwała się kobieta.

Niespodziewanie sięgnęła szponiastą dłonią w stronę Nicka, który, pomimo rozkojarzenia, zdążył zauważyć nadchodzące zagrożenie i zwinnie uskoczył na bok. Po drodze potrącił stojącego mężczyznę, a ten z kolei wylał trzymaną kawę wprost na workowatą suknię potwora. Kobieta zasyczała, przemieniając się w swą prawdziwą postać.

— Echidna — mruknął pobladły ze strachu syn Apollina, widząc mitologicznego potwora o ciele w połowie kobiety, a w połowie węża.

Wypuścił strzałę, lecz ona odbiła się od jej grubej, łuskowatej skóry. Śmiertelnicy wpadli w panikę. Cokolwiek zobaczyli, wystraszyło ich to do tego stopnia, że przeszli na drugi koniec wagonu, płacząc i wrzeszcząc.

— Spodziewałam się czegoś więcej po córce Zeusa — wysyczała Echidna, wysuwając swój rozcięty język.

Arianna wycofała się, obserwując pełzające stworzenie zielone na twarzy z oburzenia.

— Za plącz jej ogon, ja odwrócę jej uwagę — szepnęła do Nicka, wpadając na genialny plan wyjścia z sytuacji cało.

Arianna nie była głupia. Nie mogła pokonać takiego potwora, ale spróbować przechytrzyć już owszem. Nick nie widział w tym poleceniu najmniejszego sensu, ale nie było czasu na pytania i protesty, musiał zaufać córce Zeusa. Echidna nie zwróciła najmniejszej uwagi na syna Apollina, gdy przemknął obok jej cielska na drugą stronę.

— Ty gadzie! Zwą cię Matką Potworów, ale nie byłabyś w stanie pożreć nawet dwuletniego herosa.

— Nie będziesz sobie ze mnie kpić! — zawył sfrustrowany potwór, nieporadnie grzebiąc w swojej torebce w poszukiwaniu czegoś śmiercionośnego. — No gdzież ja to dałam? Jeszcze przed chwilą to widziałam!

Nick za jej plecami przywiązywał jej ogon do nóżek krzesełek za pomocą swej nierozerwalnej linki wykonanej przez samego Hefajstosa. Uniósł kciuki do góry, meldując wykonanie zadania.

— Złożę na ciebie zażalenie do Centralnego Biura Potworów. Na misji chciałabym się wykazać, a nie umrzeć ze śmiechu!

Oczy Echidny rozgorzały czerwonym blaskiem, obnażyła kły i zaatakowała. Arianna uskoczyła przed jej ręką, czując na karku oddech śmierdzący zgnilizną. Liny pociągnęły potwora do tyłu, aż zatrzęsło się całe metro. Śmiertelnicy krzyczeli, gad syczał starogreckie przekleństwa, próbując się oswobodzić, a córka Zeusa przybiła piątkę ze swym przyjacielem.

— Było nam niemiło. — Ukłoniła się teatralnie. — Na drugi raz przygotuję dla ciebie coś bardziej wymyślnego. Do niezobaczenia!

Liny niebezpiecznie zazgrzytały, gdy Echidna szarpnęła się z wściekłością z żądzą mordu w czerwonych tęczówkach, lecz powróz wytrzymał napór.

Metro wyjechało z tunelu na światło i zwolniło przed kolejną stacją. Gdy tylko drzwi się otwarły, ludzie wysypali się na przystanek, wrzeszcząc wniebogłosy. Herosi wmieszali się w tłum, poganiani przekleństwami Echidny.

***

Co złego mogło wydarzyć się na Lake Avenue? Przecież to takie spokojne miejsce, gdzie w wakacje słychać dziecięcy śmiech z pobliskiego placu zabaw, śpiew ptaków oraz dzwonki rowerowe. Przecież w takiej zacisznej okolicy nie może czyhać żadne niebezpieczeństwo na herosów, prawda? No cóż, Arianna też tak myślała, ale rzeczywistość błyskawicznie zrewidowała jej naiwne poglądy.

Piesza wędrówka od stacji, na której wysiedli, potrwała blisko dwie godziny. Córka Zeusa w połowie drogi uświadomiła sobie, że zdecydowanie łatwiej i szybciej byłoby wybrać autobus. Przystanek miała niecałe dwie minuty od mieszkania i teraz nie musiałby tłuc się przez pół miasta na nogach. Arianna przez całą drogę pluła sobie przez to w brodę. Była okropnie zmęczona — choć z założenia to miała być ta łatwiejsza część jej zadania — i jedyne, o czym marzyła, to ciepły, wartościowy posiłek oraz skrawek podłogi, na którym mogłaby się zwinąć i zasnąć. Na dodatek nie zdążyła całkowicie zregenerować sił po ostatnim festiwalu piorunów. Czuła się ospała, wyżuta z energii i nienaładowana, lecz nie mogła wzmocnić się ambrozjowym batonikiem. I tak zjadła już za dużo, jeszcze jeden kęs i pozostałaby z niej kupka popiołu. Pogryzała tylko jakieś przekąski zwinięte harpią z kuchni, by zająć czymś myśli i ręce.

Arianna już widziała srebrny kabriolet Oliviera, zaparkowany przed ich mieszkaniem, gdy za plecami usłyszała bardzo niepokojący dźwięk, przypominający sapanie miecha. Na krańcu ulicy stał ogromny spiżowy byk z czerwonymi ślepiami i buchającą parą z nozdrzy. Przy każdym jego ruchu można było usłyszeć pracujące w środku kołatki i trybiki.

— Masz jeszcze jeden genialny plan? — spytał cicho Nick.

Obserwował robota, jak gotował się do szarży, uderzając kopytami w asfalt i zarzucając łbem. Szukał w jego wykonaniu słabych punktów, lecz jego pancerz był zdecydowanie zbyt gruby, by przebić go grotem strzały czy ostrzem sztyletu, dlatego nawet przez myśl mu nie przeszło, by go zaatakować.

— Tak. — Zacisnęła palce na ramieniu chłopaka. — Na pewno ci się spodoba. To najlepszy pomysł, jaki dziś miałam. Wiejemy!

Odwróciła się na pięcie, pociągnęła Nicka za sobą i razem pognali przed siebie. Jej dom był już w zasięgu wzroku. Nie musieli się odwracać, by wiedzieć, że byk ruszył za nimi. Ziemia zadrżała pod ich stopami, a jego ryk przypominał warczenie silnika.

Na ich jeden krok, spiżowy potwór robił cztery, a Arianna nie chciała nawet myśleć, co się wydarzy, gdy ich dogoni, a to miało nastąpić szybciej, niż by tego chcieli.

Zdyszani herosi wbiegli na podwórko przed budynkiem, lecz deptający im po piętach byk nie miał tyle szczęścia — niespodziewanie został odrzucony do tyłu przez niewidzialną siłę. Poleciał parę dobrych metrów, nim wreszcie z powrotem wylądował na podłożu. Od wstrząsów w autach odezwały się alarmy, a niektóre pokoziołkowały do tyłu, zatrzymując się kilkanaście jardów dalej. Byk zaatakował po raz kolejny, lecz ponownie został odparty. Domy za plecami Arianny zadrżały, ziemia u jej stóp popękała, lecz bariera nie puściła. Automaton kręcił się wzdłuż żywopłotu, buchając parą z mechanicznych nozdrzy, lecz w tej sytuacji był bezsilny.

— Jak to możliwe?

Nick potrząsnął głową. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Podszedł do granicy oddzielającej oba tereny. Stał zaledwie pięć stóp od maszyny, ale ta nie mogła mu zrobić krzywdy, przynajmniej teraz.

— Szczerze, to jestem nie mniej zdumiona niż ty, ale nie będę narzekać! — Pociągnęła chłopaka za łokieć w stronę wejścia budynku. — Ale nie chcę się tu znaleźć, gdy bariera puści.

Arianna wdrapała się po schodach na najwyższą kondygnację budynku. Całe piętro było przeznaczone do użytku jej rodziny. Olivier niejednokrotnie proponował przeprowadzkę do luksusowego domku na przedmieściach z wielkim ogrodem oraz jeziorem za terenem posesji, lecz Bethany nigdy nie chciała na to przystać. Swoją decyzję tłumaczyła lepszą komunikacją w centrum miasta oraz bliskością do pracy i szkoły, lecz przyczyną jej uporu okazało się coś zupełnie innego. Na Lake Avenue Arianna była bezpieczna — chroniona przez moc Zeusa — i kobieta świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Wolałby mieszkać w mysiej dziurze, niż narazić swoją córkę na niebezpieczeństwo.

Na samą myśl o matce Ariannie zrobiło się smutno. Bethany tyle przeszła, tyle dla niej poświęciła, a teraz — wyłącznie z jej winy — została zamknięta gdzieś w ciemnym, zimnym lochu w Podziemiu.

Zapukała do właściwych drzwi.

— Miałaś być na obozie!

W progu stanął jasnowłosy mężczyzna. Wyglądał na zmęczonego i przepracowanego. Jego włosy były rozburzone, podbródek zarośnięty, a ubranie — spodnie dresowe i podkoszulek — zmięte. Gdyby teraz zobaczyłby go wspólnik z kancelarii, to natychmiast zrezygnowałby z ich dalszej współpracy. Olivier w domu, a w pracy to były dwie różne osoby, jednak jego obecny stan był spowodowany nagłym zniknięciem małżonki.

— Też miło cię widzieć! I wciąż jestem na obozie, potrzebuję wziąć tylko kilka drobiazgów i już mnie nie ma.

Olivier podejrzliwie zmrużył oczy — nawyk nabyty z pracy z kłamcami. Wreszcie westchnął ze zrezygnowaniem i wpuścił przybyszy do środka. Z salonu dochodziły odgłosy walki — to Dave nadal marnował swe życie przed ekranem telewizora, ale tak poza tym niewiele się zmieniło. Powietrze wciąż było przesiąknięte zapachem kawy, chociaż nikt jej tu nie parzył od kilku dni.

— Czy wiesz, gdzie jest Bethany?

Arianna uniosła przenikliwy wzrok na ojczyma. Nigdy nie wątpiła w jego miłość do jej matki, lecz teraz każdy szczegół jego wyglądu stanowił niezbity dowód na uczucia, jakie żywił do Bethany. Olivier wziął nawet urlop — odesłał wszystkich swoich klientów z powrotem do aresztu — a to nie zdarzało się często. Praca była jego drugą miłością!

— Twoją matkę szukają najlepsi detektywi. W końcu wpadną na jej ślad, muszą! Nie mogła się po prostu rozpłynąć w powietrzu.

— Wprawdzie to... raczej zapadła się pod ziemię.

— Co?

Arianna z zakłopotaniem podrapała się po karku. To Bethany miała odbyć tę rozmowę z Olivierem, nie ona! Dla niej to wszystko było równie nowe i powalone, co dla niego.

— Co o mnie wiesz?

— No cóż, twoja mama próbowała mi... coś wyjaśnić, ale nie uwierzyłem.

Odchrząknął nerwowo. Był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, inteligentnym i znającym się na swoim fachu, przez co też nie był w stanie uwierzyć w opowieści o istnieniu greckich bogów. Dla niego było to niedorzeczne oraz sprzeczne z wszelką logiką i fundamentami współczesnego świata. Nie mogło istnieć... bo nie i już!

— Mama mówiła prawdę, o mnie i w ogóle o wszystkim, a teraz porwał ją mój wujaszek.

— Wujaszek?

— Hades — doprecyzowała Arianna. — No wiesz, ten na dole, od Podziemia.

— A... ha — odparł Olivier. Tylko na tyle było go stać po tym, co usłyszał. A myślał, że po latach spędzonych na werandzie sądowej nic nie będzie w stanie go zaskoczyć.

— Możesz mi nie wierzyć lub nie, nie mam czasu cię przekonywać, że to prawda, ale żaden detektyw na Ziemi jej nie znajdzie, no bo... no bo nie ma jej na Ziemi! Jest w Podziemiu.

Tupnęła nogą w posadzkę, nie pozostawiając ojczymowi żadnych złudzeń. Przez chwilę Olivier wyglądał, jakby miał ochotę się roześmiać, ale w końcu opanował uwłaczający jego inteligencji wyraz twarzy i przytaknął tylko głową.

— Ach właśnie, dziś rano jakiś gościu przyniósł ci przesyłkę. Zostawiłem ją na twoim łóżku.

Arianna wymieniła się krótkim spojrzeniem z Nickiem, lecz on był jeszcze bardziej zdezorientowany całą sytuacją niż ona.

— Jak on wyglądał, proszę pana? — spytał syn Apollina.

Olivier zmarszczył brwi, przywołując w pamięci obraz nietypowego gostka, który zawitał w progu jego mieszkania.

— Wysoki, z ciemnymi włosami i denerwującym uśmiechem, jakby wszystko wiedział i śmiesznych tenisówkach oraz w pomarańczowym podkoszulku z napisem „Przesyłki błyskawiczne”.

— Hermes!

Arianna mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie swojego nowego kolegi. Nick wyglądał na zaskoczonego. Nie mógł pojąć, co patron jedenastki mógł tu robić, na Lake Avenue.

— Tak, Olivierze, chodzi o tego Hermesa, posłańca bogów.

Mężczyzna uśmiechnął się nerwowo i głośno przełkną ślinę. Nie zachował się w stosunku do niego zbyt uprzejmie, a z mitologii nieco wiedział, co bogowie robią z niewdzięcznymi śmiertelnikami. Nagle poczuł się wdzięczny za to, że wciąż żył!

— Będę u siebie!

Arianna wpadła do swojego pokoju i od razu rzuciła się na swoje łóżko, na którym leżało małe, kartonowe pudełko opatrzone jej imieniem i nazwiskiem. Córka Zeusa ostrożnie rozerwała tekturę i wyciągnęła ze środka kolejne pudełko z doczepioną karteczką: „Postaraj się więcej tego nie zgubić”. W środku znajdowała się jej złota bransoletka. Arianna pisnęła z radości. Słowami nie potrafiła wyrazić swojej wdzięczności dla Hermesa. W myślach odmówiła krótką modlitwę dziękczynną dla niego, obiecując obficiej zadośćuczynić mu za prezent przy najbliższej okazji.

— Możesz mi wyjaśnić fenomen tej bransoletki? — zapytał Nick.

Zamknął za sobą drzwi do pokoju i nierozumnie spojrzał na błyskotkę. Co w niej było takiego ważnego, że bez niej Arianna szykowała się na śmierć? On nie chciał ginąć za coś takiego, w ogóle nie chciał ginąć!

— To prezent od ojca. — Zapięła bransoletkę na nadgarstku i niemal natychmiast poczuła się silniejsza oraz pewniejsza, chociaż teraz już wiedziała, że bez niej również sobie poradzi. — Zamknął w niej część swojej mocy, niewielki, lecz dla śmiertelnika potężny. Byłam pewna, że zawdzięczam jej wszystko, co osiągnęłam, zdolności i umiejętności.

— Dlatego cię sparaliżowało w obliczu zagrożenia, gdy jej zabrakło?

Nick usiadł obok, z uwielbieniem i podziwem wpatrując się w tak potężny dar. Sam chętnie po niego by sięgnął! Już wyobrażał sobie, kim mógłby się stać i co mógłby dokonać, lecz równie szybko pozbył się tych trujących myśli. Przecież nie będzie nosił babskiej biżuterii!

— Tak — przyznała niechętnie — nigdy wcześniej bez niej nie walczyłam i nie sądziłam, że mogę bez niej dokonać czegoś takiego. — Zawstydzona spuściła wzrok. Czuła się okropnie głupio z powodu swego zachowania. Przez nią mogli zginąć. — Pomogłeś mi, to dzięki tobie byłam w stanie uwierzyć w siebie. I... normalnie nie wierzę, że to mówię, ale dziękuję.

— Wow, nie sądziłem, że te słowa przejdą przez twoje gardło!

Arianna przewróciła oczami.

— Nie przyzwyczaj się. Szybko ponownie ich nie usłyszysz.

— Dalej twierdzisz, że ojciec się tobą nie obchodzi? — prychnął Nick. — Zawsze uważałem, że przesadzasz, ale teraz z czystym serce mogę tak mówić.

— Nie mówmy o tym, mamy poważniejsze problemy na głowie — mruknęła Arianna. Nie chciała się z nim sprzeczać na temat ojca. Bransoletka wcale nie zmieniła jej opinii o nim.

***

Herosi zbyt długo zamarudzili przy Lake Avenue. Było im ciepło, wygodnie, wszystkiego mieli pod dostatkiem, a magiczna bariera rozciągająca się wkoło domu, zapewniała im bezpieczeństwo. Wcale nie tęsknili za potyczkami z potworami i wcale nie śpieszyło im się do opuszczenia mieszkania, zwłaszcza bez wyraźnie zakreślonego planu. Wejście do Podziemia nadal pozostawało zagadką, którą Arianna nie mogła rozwikłać.

Córka Zeusa południową porą wybrała się do pokoju Nicka. Potrzebowała, by ktoś kompetentny pomógł jej podjąć decyzję. Po uprzednim zapukaniu weszła do pomieszczenia. Syn Apollina pośpiesznie coś upychał do plecaka. Arianna nie pytała, co to było. Nie miała czasu zastanawiać się nad jego dziwactwami.

— Dobrze, że jesteś. — Arianna zamknęła za sobą drzwi i usiadła na skraju łóżka obok Nicka. — Nie sądzisz, że już czas?

— Dobrze, że chociaż w jednym się zgadzamy — mruknęła kwaśno. — Musimy ruszać, chociaż nie mam pojęcia gdzie.

— Na zachód! — Uśmiechnął się zawadiacko. Na pytające spojrzenie dziewczyny dodał: — Wejście do Podziemia musi się znajdować na zachodzie, wszystko się przemieszcza wraz z Olimpem.

— Świetnie, to zawęża nam obszar poszukiwań do jakiejś połowy Stanów Zjednoczonych! Genialne! Na co jeszcze czekamy?

Arianna położyła plecak, który ze sobą przyniosła, na łóżku i zaczęła czegoś w nim szukać. Niefortunnie ze środka powypadały jej wszystkie rzeczy wraz z prezentami od Hermesa.

— Skąd to masz?

Wziął złoty kompas do ręki. Badawczo mu się przyjrzał z każdej możliwej strony.

— To śmieć.

Nick zerwał się na nogi, jakby coś ukąsiło go w tyłek, wymachując kompasem nad głową. Miał taką minę, jak gdyby co najmniej odkrył Amerykę.

— To nie jest śmieć. Toż to najprawdziwszy skarb! Już dawno moglibyśmy być na miejscu, gdybyś wcześniej mi o tym powiedziała!

— Co to niby jest?

Córka Zeusa wzruszyła ramionami. Nie podzielała ekscytacji syna Apollina. Jaki użytek był ze zepsutego kompasu? Nick prychnął z oburzenia. Coraz częściej dochodził do wniosku, że w ich duecie to on był tym mądrym, a Arianna... całą resztą.

— To wskaże nam drogę do Podziemia! — Nick pomachał busolą tuż przed twarzą córki Zeusa, nie rozumiejąc, jak mogła się nie cieszyć z tego sensacyjnego odkrycia. — Co jeszcze przede mną ukrywasz?

— Sekrety. — Uśmiechnęła się tajemniczo. — Jutro ruszamy! — zadecydowała, zostawiając podekscytowanego syna Apollina z jego największym skarbem, ona musiała porozmawiać z Oliverem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro