Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47.2

— Jackson!

Drzwi do hotelu otwarły się z takim rozmachem, że aż wypadły z zawiasów. Uderzyły o ścianę, a dźwięk tłuczonego szkła zagłuszył odgłos pośpiesznie zbliżających się kroków. Uzbrojeni herosi, gotowi odeprzeć niespodziewaną napaść intruza, zastygli w niemym osłupieniu, gdy na progu budynku dostrzegli córkę Zeusa. Jej nieoczekiwane powroty po tylu latach nadal robiły wrażenie jak występy magika. Niebieskie tęczówki Arianny gniewnie przeczesały pomieszczenie, omiotły zdębiałe twarze herosów i powędrowały w stronę otwierającej się windy.

No oczywiście, jej durny kuzynek miał się za samego króla, wybawiciela uciśnionych i zwycięzcę w plebiscycie na przywódcę roku. Percy zajął apartament prezydencki i otoczył się gronem wiernych kompanów, a zbliżenie się do niego, będzie wymagało pozwolenia, kilku pochlebstw i pocałowania po rękach paru ważniaków. Dostać się do niego będzie ciężej niż do Podziemia, zwłaszcza gdy trzyma się w ręce dwusieczny topór.

Arianna uśmiechnęła się niewinnie i wypuściła z dłoni znalezioną na drodze broń. Na ulicach Nowego Jorku obecnie można było wpaść na same ciekawe rzeczy, o ile wcześniej jakiś potwór sam cię nie sprzątnął. Tym akurat córka Zeusa nie musiała się przejmować, gdyż te kanalie same przed nią uciekały, ale nieważne, jak szybko przebierały nogami, finisz pościgu zawsze kończył się spektakularnym zwycięstwem Arianny. Miała już topór, teraz potrzebowała jedynie rozczochranej czupryny Percy'ego na pieńku i po problemie.

— Szukam Jacksona — oświadczyła zaskakująco uprzejmym głosem Arianna, jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, z jakiego powodu powróciła do ich tymczasowej kwatery. — Czy ktoś go widział?

— Czego chcesz?

Tłum się rozstąpił, przepuszczając na przód kolejnego irytującego wybawiciela współczesnego świata, tylko tym razem nieśmiertelnego, z opaską karateki na głowie i wypasioną tarczą, którą Zeus poskąpił młodszej córce. Thalia zatrzymała się tuż przed Arianną, a miała taki wyraz twarzy, jakby co najmniej patrzyła na rozgniecionego na szybie samochodu robaka. Zerknęła na leżący u stóp siostry topór i podejrzliwie przymrużyła powieki.

— Co to ma znaczyć?

— Jesteś Jackson? — Zmierzyła Thalię powątpiewającym spojrzeniem. — Ostatnio wydawało mi się, że miał więcej włosów na głowie, a mniej piegów. I chyba był bardziej płaski... tu i ówdzie. A może o czymś nie wiem?

— Znalazłaś tego Frankiego? — Thalia nie dała się sprowokować. W końcu była tą starszą, mądrzejszą siostrą, musiała odpuścić. — Czego chciał?

— Znając go, to zapewne nic przyjemnego.

— Jak to? Nie spotkałaś się z nim? — Nierozumnie zmarszczyła brwi, pociągnęła Ariannę za ramię i wyciągnęła ją przed hotel. — To, co z Nickiem?

— Powiedz mi, gdzie jest Jackson, to nic mu nie będzie — odparła sucho Arianna. Ta nagła troska o życie syna Apollina zaczynała ją drażnić. — Więc, kochana siostro, wskażesz mi do niego drogę, czy jednak wolisz, bym rozniosła waszą twierdzę i sama go znalazła?

— Nie ma go tu, powinien być w Central Parku. Pomagał w czymś satyrom. — Przytaknęła głową i już miała odejść, gdy Thalia niespodziewanie złapała ją za nadgarstek. — Co się dzieje? Powiedz mi, to ci pomogę.

— Rozwiązanie jest proste, a ty jedynie będziesz chciała poprowadzić mnie okrężną drogą do celu, a ja nie mam tyle czasu.

— Nie musisz ze wszystkim radzić sobie sama.

— Doprawdy? Cóż za niebywała ulga! — Policzki Arianny pokryły się buraczaną czerwienią. Gniew wrzał w niej jak lawa w wulkanie tuż przed wybuchem. — Całe życie musiałam radzić sobie sama! Wszyscy jedynie się ze mnie śmiali, obwiniali za każde nieszczęście i wytykali palcami. Urosłam, a ze mną moje problemy, lecz cała reszta pozostała niezmienna. Nikt nigdy się mną nie obchodził i nie wmawiaj mi, że ktoś zajmie się moimi sprawami, bo tak nie stanie. Tutaj każdy patrzy na siebie i ja postąpię podobnie. Zrobię, co uważam za słuszne i nikt, powtarzam nikt, mi w tym nie przeszkodzi. Trzymaj się ode mnie z daleka.

— Arianna! — krzyknęła Thalia za odchodzącą siostrą, bezradnie stojąc na progu Hotelu Plaza, skąd całej rozmowie przysłuchiwali się pozostali herosi. I jakoś żadnemu z nich nie śpieszyło się, by powstrzymać córkę Zeusa przed tym, co sobie ubzdurała.

Arianna żwawym krokiem pokonała drogę do Central Parku. Złość zdążyła w niej ostygnąć, ale byle głupota niczym iskra mogła na nowo wzniecić pożar. Stukot jej butów, rytmicznie uderzających o bruk, był jedynym dźwiękiem niosącym się ponad uśpionym miastem. Słońce — niemiłosiernie zbliżające się ku zachodowi — zalewało blaskiem okolicę, sprawiając, że wszystko wyglądało, jakby zostało skąpane w złocie.

Córka Zeusa mogłaby do zmroku podziwiać ten widok, gdyby nie miała zaplanowanego spotkania z urwaną głową kuzyna. Frankie zażyczył sobie czerepu Jacksona i jajek sadzonych na śniadanie, a Arianna musiała spełnić jego kretyńską zachciankę, o ile chciała jeszcze kiedyś zobaczyć Dylana.

Im bliżej była jeziora, tym bardziej park ożywał. Wokół zbiornika biegali satyrzy z piszczałkami i driady z pałkami poganiani przez członka rady, którego tak rozpaczliwie przeklinał Willey.

Dzieci Ateny rozsypały się po całym terenie niczym mrówki, przygotowując armii Kronosa powitanie godne pana tytanów. Z ręki do ręki przekazywali sobie rozrysowany plan obrony, a Annabeth spacerowała pomiędzy swoim rodzeństwem, nanosząc poprawki i sprawdzając poczynione postępy.

Dzieci Hefajstosa, wspomagani przez potomstwo Hermesa, rozstawiali słoje z greckim ogniem, ustawiali zasadzki i innowacyjne pułapki. Łowczynie — trzymając się z daleka od łuczników od Apollina — szukały dobrych punktów strategicznych do nadchodzącej walki.

Na środku, niczym dyrygent prowadzący orkiestrę, stał Percy. Chodził między poszczególnymi grupkami, szastając poleceniami jak bogacz kasą. Nikt nie śmiał mu się sprzeciwić, gdyż pewność pobrzmiewająca w jego głosie sprawiała, że zwycięstwo w nadchodzącej bitwie nie było jedynie mrzonką. Arianna prychnęła pod nosem. Nieważne, jakimi patetycznymi frazesami uraczył ich Jackson, walczyli o przegraną sprawę i trzy czwarte tych dzieciaków nie dożyje świtu. Kronos rozjedzie ich niczym walec, a jego jedynym kłopotem będzie wwiezienie całej swojej armii na Olimp za pomocą windy.

— Jackson! — krzyknęła córka Zeusa. Złowieszczo zatarła ręce. — Chodź no tu!

Wszyscy zastygli w bezruchu, jakby pan tytanów zatrzymał czas, i jednocześnie spojrzeli na syna Posejdona. Głupkowata mina rzetelnie odzwierciedlała jego poziom inteligencji. Percy wpatrywał się w kuzynkę jak w ośmiogłowe ciele, chociaż myślę, że nawet widok takiej kreatury nie zaskoczyłby go tak bardzo, jak powrót Arianny. Stała jakieś dwieście jardów od niego, machając ręką, by do niej podszedł. Wreszcie Jackson otrząsnął się z umysłowego paraliżu, nakazał wszystkim wracać do swoich zajęć i skierował się w stronę dziewczyny.

Pierwsza zasada walki z silnym przeciwnikiem?

Zawsze walcz na swoim terenie.

Woda była żywiołem wrogo nastawionym do Arianny i kompletnie podporządkowanym synowi Posejdona. Stracie przy samym jeziorze nie było rozsądnym posunięciem, zwłaszcza że Percy potrafił pogawędzić z East River, oddychać pod wodą, ulepić z niej jak dzieci ze śniegu bałwana i wznieść dwudziestometrową falę. Z dala od zbiorników Percy był zdany jedynie na...

— Cholera. — Arianna poczuła, jak oblewa ją zimny pot. Za swoją głupotę miała ochotę ponownie spaść z mostu Williamsburskiego i nigdy więcej nie pokazywać się na Manhattanie. — Piętno Achillesa.

— Dobrze się czujesz? — spytał Percy. Uważnym wzrokiem zlustrował jej uzbrojenie. Gdy ostatnio ją widział, nie miała przy sobie nic ostrego, teraz mogłaby wyposażyć w broń cały Afganistan. — Pobladłaś.

— Ja będę blada, a ty bezgłowy. — Uśmiechnęła się szelmowsko. Żadna odporność na urazy w walce nie popsuje jej planów. — Uczciwa wymiana, no nie?

— Lubię swoją głowę. Nie chcę się z nią rozstawać, więc nie dziękuję.

— To nie była propozycja. — Oparła dłoń na głowicy miecza. Żelastwo ważyło więcej niż całe jej ramię, ale niczego lepszego nie miała. — Tanatos nie pyta, kiedy chcesz umrzeć, po prostu po ciebie przychodzi. Dziś ja nim jestem.

— Co? — Percy głupawo zamrugał. Nie wiedział, czy powinien martwić się o siebie, czy jednak o zdrowie psychiczne kuzynki. — Widziałaś się z Frankim czy jednak z Hadesem, że takie rzeczy wygadujesz?

— I z tym, i z tym, ale nie wspominam przyjemnie tych spotkań.

— Uwolniłaś Nicka?

Postąpił krok do przodu, ale widząc niebezpieczny błysk w tęczówkach Arianny, uznał, że dobrze mu w miejscu, w którym stał. Wsadził rękę do kieszeni. Długopis był tam, gdzie być powinien — gotowy do użycia.

— Tu od początku nie chodziło o Nicka — mruknęła smętnie Arianna. Ta pomyłka wciąż uwierała ją niczym drzazga w palcu. Powinna wcześniej się domyślić. — Frankie ma Dylana.

Jacksonowi opadła szczęka ze zdziwienia. To faktycznie była podła zagrywka. Mieszanie śmiertelnika w niedotyczącą go wojnę było jak kopnięcie leżącego. Dylan może widział przez Mgłę, lecz wciąż jego szansę na przeżycie w niewoli u Kronosa były nieporównywalnie niższe, niż gdyby na jego miejscu znalazł się inny heros. Arianna chciałaby, żeby to syn Apollina był zakładnikiem u Frankiego — Percy wyczytał to z jej bezradnego wyrazu twarzy — przynajmniej córka Zeusa miałaby wtedy pewność, że próbuje uratować przyjaciela, a nie już jego zwłoki.

— Błędnie założyłam, że to Nick — odezwała się Arianna, a jej głos pod wpływem narastającego w niej gniewu drżał jak ziemia podczas trzęsienia. — Dylan powinien być na Lake Avenue, tam byłby bezpieczny. Rozmawiałam z matką, powiedziała, że Dylan wyszedł, miał zaraz wrócić, ale... ale tak się nie stało.

— Przykro mi — powiedział Percy. Zawiesił głowę, jakby już stał nad nagrobkiem Dylana.

— Niepotrzebnie. — Uśmiech drgający na ustach córki Zeusa nie wróżył niczego dobrego jak widok czarnych chmur na horyzoncie. — Zamierzam go uwolnić.

— Czego chce Frankie?

— Twojej głowy.

Płynnym ruchem wyciągnęła miecz, celując czubkiem w pierś Percy'ego. Annabeth niezwłocznie rzuciła się swojemu niedoszłemu chłopakowi z rycerską odsieczą, ale Arianna lakonicznym ruchem dłoni wyrzuciła ją w powietrze, aż wylądowała w odmętach jeziora. Pozostali herosi nie byli aż tak chętni do pomocy i ograniczyli się do podziwiania nadchodzącego widowiska.

Willey przepchnął się przez tłum satyrów i innych zielonych koleżków i krzyknął coś do córki Zeusa, jednak został przez nią zignorowany. Był jedyną osobą w pobliżu, która mogła przemówić Ariannie do rozsądku, ona doskonale o tym wiedziała i nie mogła na to pozwolić. Wszakże Percy nie wyglądał na przerażonego lub chociażby zaniepokojonego. Wiatr szarpał go za włosy, tańczył piruety wokół niego, lecz nie wyrządzał mu większej krzywdy, nie licząc niszczenia fryzury. Założył ręce na piersi i z politowaniem spojrzał na wymierzony w niego oręż.

— Zapomniałaś, prawda? — zapytał, a cień przemykający przez twarz Arianny był niepodważalnym dowodem jego przypuszczeń. — Zapomniałaś.

— Mam na głowie wystarczająco dużo problemów, by jeszcze pamiętać, kiedy i gdzie się kąpiesz!

— Wiesz, że tym mieczem wyrządzisz mi tyle krzywdy co zapałką?

— Wiesz, że bla, bla, bla — przedrzeźniała go córka Zeusa. Pełen wyższości głos kuzynka doprowadzał ją do szału. — Tyle razy rąbnę ostrzem w twój kark, że wreszcie ci się to znudzi i sam mi ofiarujesz swój czerep na tacy.

— To się nie uda.

— Uda!

— Nie.

— Tak!

— Nie. — Percy parsknął śmiechem. Mogli się tak sprzeczać do świtu, ale żaden z nich nie miał tyle czasu. — Nie pokonasz mnie...

— A ty mnie — burknęła Arianna. Opuściła miecz i odrzuciła go na bok. Był ciężki i bezużyteczny, więc po co się z nim męczyć?

— A ja ciebie — przyznał syn Posejdona. — Możemy się tu tak ścierać, aż nadejdzie koniec świata, albo wymyślić inne rozwiązanie.

— Nie ma innego! A jeśli jest, to ja nie mam czasu, by je znaleźć. Przykro mi, kuzynku, nie mogę ryzykować. Muszę pomóc Dylanowi, bez względu na cenę.

— Nie będę z tobą walczył — oświadczył Percy i odwrócił się z zamiarem odejścia. — Armia Kronosa nadejdzie tu o zmierzchu, musimy się na to przygotować. To oni są naszym wrogiem i to z nimi będę się mierzył, nie z tobą.

Arianna oniemiała ze zdumienia, gdy Percy odwrócił się do niej plecami. Czy on naprawdę sądził, że pozwoli mu odejść? Podadzą sobie ręce, zapomną o siedzącym w niewoli Dylanie i ramię w ramię staną o zmierzchu do walki z panem tytanów?

Tego właśnie oczekiwali od niej bogowie — zgody i pojednania. I może było to jedyne dopuszczalne rozwiązanie tej sytuacji, jednak Arianna nie potrafiła skreślić swojego przyjaciela. To przez nią gnił w jakiejś zapomnianej przez świat dziurze, zapewne ekscytując się widokiem kolejnych fok, wężokobiet i przerośniętych szczeniaczków.

Ignorancja Jacksona wznieciła w córce Zeusa uśpiony jak wulkan gniew. Nikt, powtarzam nikt, nie odwracał się do niej plecami i wychodził z tego żywy.

Arianna skoczyła na kuzyna jak wystrzelona ze scytyjskiego łuku. Wprawdzie nie wiedziała, co zamierzała mu zrobić — przez Piętno Achillesa wachlarz dostępnych wariantów był mocno ograniczony — ale nie mogła pozwolić mu odejść.

Percy był jednak na to przygotowany. Wykonał zamaszysty ruch dłonią, a z jeziora wystrzelił ogromny słup wody. Arianna zastygła w bezruchu, z fascynacją podziwiając wymierzony w nią pocisk. To nie było coś, z czym spotkała się na co dzień. Gdy uznała, że już wystarczająco się napatrzyła, gwałtownie wyrzuciła ręce nad głowę, a mknący z trylion na godzinę pęd powietrza zmienił kierunek wodnego ataku. Ciecz z hukiem opadającej fali tsunami uderzyła w pobliskie drzewa i zniknęła, momentalnie wsiąkając w ziemię.

— To było niezłe — mruknęła Arianna, wymownie strzepując pojedyncze kropelki wody, które opadły na jej ramiona. — Ale po kimś z twoimi predyspozycjami spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego.

Percy jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Jego tęczówki w kolorze morskiej zieleni błyszczały jak złote drachmy z podekscytowania. Jego dłoń bezwiednie błądziła wokół ukrytego miecza w kieszeni, ale stłamsił w sobie zalążek buntującego się przed jego postanowieniem żołnierskiego zewu i odszedł. Wyczekująca na niego w oddali Annabeth stanowiła granicę pomiędzy dwoma światami — po dotarciu tam walka zostanie zakończona.

Arianna warknęła przez zaciśnięte zęby i rąbnęła pięścią w drugą dłoń. Atmosfera bezzwłocznie poddała się jej woli, potężna błyskawica uderzyła w grunt tuż przed Percym, odcinając mu drogę. Zaskoczony odskoczył do tyłu. Córka Zeusa natychmiast znalazła się przy nim, podcięła mu nogi i własnym ciężarem przyszpiliła do ziemi. Uniosła zaciśniętą pięść. Jej dłoń złowróżbnie zawisła w powietrzu niczym katowski topór.

Zawahała się.

Naprawdę zamierzała dać w pysk własnemu kuzynowi?

Percy nie czekał na rezultat jej mozolnego procesu myślowego. Wykorzystał pół sekundową konsternację Arianny, zaczerpnął energii z wody, aż grunt pod nimi zadrżał, i zrzucił z siebie dziewczynę. Córka Zeusa przekoziołkowała ładnych parę metrów, nim wreszcie hucznie zakończyła całe przedstawienie, uderzając głową w glebę.

— Nie będę z tobą walczył — powtórzył Percy, ale wbrew chlubnym zapewnieniom w dłoni dzierżył oręż.

— To po co ten miecz, co? Zamierzasz nim podłubać sobie w zębie? — Zwinnie podskoczyła do leżącej obok broni, poderwała się do pionu i wycelowała czubkiem klingi w kuzyna. — O uśmiech trzeba dbać.

Ariannie wyzywający uśmieszek zamarł na ustach. Nie doceniła Jacksona, jego umiejętności ani kąpieli w Styksie. Śmierdząca jak wysypisko rzeka w Podziemiu podkręciła wszystkie niezbędne cechy potrzebne niezrównanemu herosowi — szybkość, siłę, wydolność i pracę organizmu.

Arianna nawet nie zauważyła, kiedy Percy wyprowadził pierwszy cios. Cudem zablokowała ostrze miecza kilka cali od swojej twarzy, a od mocy uderzenia zdrętwiało jej całe ramię. Jednak na tym syna Posejdona nie skończył. Atakował niczym dobrze zaprogramowana maszyna, uderzając tam, gdzie Arianna najmniej się tego spodziewała. Zwodził i markował swoje zamiary, w ostatniej chwili zmieniał kierunek ciosów, czekając, aż adwersarz się w końcu pomyli. Córka Zeusa została zepchnięta do rozpaczliwej defensywy. Ledwo zdołała sparować jedno uderzenie, na jego miejsce przychodziło następne, wyprowadzone tak zmyślnie i błyskawicznie, że nie miała nawet czasu, by obmyślić taktykę i przejść do kontrataku.

Jak pokonać kogoś, kto na całym swoim ciele ma tylko jeden słaby punkt!?

Arianna warknęła z rozdrażnienia. Bezradność i myśl, że przegrywa nadwyrężały pokłady jej cierpliwości. Oddech wymykał się z jej piersi niczym przestępca z miejsca zbrodni i już zaczynało brakować jej tlenu w płucach. Nie mogła odpocząć, przez co każdy jej kolejny ruch był wolniejszy od poprzedniego, więc kwestią czasu było, aż Percy ją pokona.

Nie mogła na to pozwolić, nie walczyła już o swoją dumę, lecz o życie Dylana. Nie mogła przegrać.

Zablokowała odgórne uderzenie, tak ustawiając klingę, by brzeszczot Orkana nie odbił się. Zaklinowała ze sobą oba jelce i ostro szarpnęła. Miecz wyśliznął się z dłoni Percy'ego. W instynktownym odruchu odsunął się na bok, przewidując, że kuzynka będzie chciała spróbować go ściąć.

Popełnił błąd.

I gdy sobie to uświadomił, mógł tylko przekląć się pod nosem. Głowica miecza z siłą tarana uderzyła go w splot słoneczny. Zgiął się wpół i zatoczył do tyłu. Łapczywie próbował nabrać powietrza, które całe z siebie wypluł. Pobladł, a usta mu posiniały.

W innych okolicznościach, jakiś tydzień temu, ten cios mógłby go zabić, teraz był tylko nieszkodliwym utrudnieniem. Percy niemrawo machnął ręką, drugą sprawdzając kieszeń, ale Orkan nadal leżał gdzieś poza jego zasięgiem.

Arianna uniosła miecz wysoko nad głowę i wycelowała w krzyż kuzyna. Może nie mogła go zabić, ale unieszkodliwić na krótką chwilę, by zdążyła zaczerpnąć tchu, już tak. Zresztą czuła upajającą satysfakcję, widząc syna Posejdona zwijającego się z bólu u jej stóp, gdzie znalazł się wyłącznie z powodu własnej głupoty.

— Nie rób tego!

Zdesperowany głos Annabeth przebił się przez wzniesiony przez córkę Zeusa mur, odcinający ją od rozpraszających bodźców zewnętrznych, i donośnie jak dzwon rozbrzmiał jej w uszach.

Początkowo Arianna nie rozumiała, dlaczego córka Ateny tak obawiała się o życie kogoś, kto nie mógł zginąć w walce? Po tej napaści nie pozostanie nawet zadrapanie. Dopiero potem do niej to dotarło. Oświecenie spłynęło na nią jak grom z jasnego nieba. Zerknęła na czubek miecza, a następnie na punkt, w który celowała — w krzyż.

To było to, słaby punkt Jacksona!

Percy zdumiony niespodziewanym obrotem spraw zamarł w bezruchu, jakby zobaczył Meduzę, a wyraz jego twarzy był wystarczającym dowodem na słuszność wysuniętej tezy. Czas zdawał się zwolnić. Arianna utknęła na skrzyżowaniu dwóch ścieżek, nie mogąc się zdecydować, którą powinna podążyć. Obie opcje miały tyle samo zalet co wad i każda z nich zawierała w pakiecie czyjąś śmierć. Ona musiała rozstrzygnąć, kogo poświęć.

— Arianna!

Znajomy głos otulił córkę Zeusa niczym mięciutki kocyk w zimowe wieczory, rozlewając po jej ciele przyjemne ciepło. Gniew uszedł z niej jak powietrze z dziurawej opony, ramiona jej zwiotczały, a ręce bezwładnie opadły wzdłuż boków. Miecz wyśliznął jej się z dłoni.

Arianna odwróciła się w stronę głosu i aż westchnęła z ogarniającej ją błogiej ulgi. Przed nią stał Nick, a za jego plecami nieśmiało chował się Willey, który miał na tyle rozumu, by odszukać jedyną osobę, która mogła zapobiec katastrofie. Twarz syna Apollina zastygła w wyrazie niepokoju, a jego błękitne tęczówki pytająco błądziły po licu Arianny, jakby rozpaczliwie szukał zaprzeczenia na te wszystkie zatrważające wieści, jakie po drodze Willey wyrzucał z siebie na jednym wdechu. Wyprostowana sylwetka świadczyła o jego pewności, a rynsztunek o gotowości do podjęcia drastycznych kroków, jeśli dyplomacja nie poskutkuje. Kołczan, w którym brakowało połowy strzał, sugerował, że tego dnia miał już nieprzyjemność zaprowadzać porządek siłą i nie zawaha się ponownie jej użyć.

Nick niepewnie cofnął się o krok, gdy Arianna do niego podbiegła, obawiając się, że po tym wszystkim spróbuje mu przyłożyć. Jej humory był zmienne jak sygnalizacja świetlna, a mina nieczytelna jak chińskie pismo, aż nie sposób było przewidzieć, czy zamierzała go powitać, czy jednak zabić. Arianna objęła chłopaka w pasie i przywarła do jego piersi, kładąc głowę na jego ramieniu. Nick oblał się rumieńcem, ale nic nie powiedział. Delikatnie położył dłonie na jej plecach, jakby obawiał się, że dziewczyna spłoszy się jego dotykiem.

— Frankie ma Dylana — wyznała cicho Arianna, jakby właśnie przebudziła się z koszmaru, do którego nie chciała wracać nawet pamięcią.

Mocniej przywarła do torsu Nicka i odetchnęła z ulgą. Jego przybycie wybawiło ją od popełnienia największego błędu w życiu. Uświadomiła sobie, że wcale nie chciała skrzywdzić Percy'ego, pomimo tego, że od czterech lat grał jej na nerwach i aż prosił się, by złoić mu skórę. Była zagubiona, zdesperowana i przerażona własną bezsilnością. Bezmyślnie próbowała odzyskać kontrolę nad sytuacją i przez to prawie nie doprowadziła do katastrofy. Nick był jej światełkiem w ciemnym tunelu, odganiającym czające się w mroku potwory, dzięki któremu nie zatraciła się własnej ambicji i nie poddała się wpływowi swojej destrukcyjnej natury.

— Wiem — odparł syn Apollina. Westchnął, nie tylko Arianna dźwigała ten ciężar na swoich barkach.

— A ja nie mogę mu pomóc, bo nie potrafię go znaleźć.

— Potrafisz.

Arianna uniosła wzrok i zerknęła na niego nierozumnie. Był tak blisko, że mogła zliczyć piegi na jego nosie. Nick uśmiechnął się z zażenowaniem — bliskość córki Zeusa go peszyła — i wsunął jej w dłoń jakiś przedmiot. Ariannę ogarnęło jakieś dziwne, lecz przyjemne uczucie, gdy skrzyżowała spojrzenie z Nickiem, w którym kryło się mnóstwo niewypowiadanych słów, których nie miał odwagi jej powiedzieć. Szybko się zreflektowała — nie miała czasu czekać, aż syna Apollina wreszcie zaprosi ją do klubu „wszyscy” i zrzuci to, co ciążyło mu na sercu — i spuściła wzrok na swoją rękę. Trzymała kompas, złoty kompas Hermesa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro