Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44.2

Gruz był wszędzie. Rozsypał się po ulicy jak sól z potrąconej solniczki. Arianna leżała w dwumetrowej dziurze, obserwując drobinki kurzu wirujące jak tureccy derwisze w powietrzu. To, że żyła było...  śmiertelnie zabawne. Córka Zeusa prawie nie zapowietrzyła się ze śmiechu, a brzuch ją tak rozbolał, jakby ktoś ją uderzył.

Uznała to wszystko za ironiczne zrządzenie losu. Piorun o mocy elektrowni atomowej powinien wymazać ją jak gumka ołówek z powierzchni ziemi i kart historii. Gdy Arianna zobaczyła zbliżającą się w jej stronę błyskawicę, zdążyła jedynie pomyśleć: on to chyba mnie nienawidzi, nim błysk rażącego światła zupełnie ją oślepił. Grunt zadrżał pod jej stopami i pękł jak trafiona kamieniem szyba, zapadając się wraz z przyszykowaną na śmierć dziewczyną. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stała, pojawiła się stopa wielkości stadionu olimpijskiego i gdyby nie kanion Zeusa, zostałaby z niej mokra plama. Czyli jednak ojciec — tak na odmianę — wcale nie chciał jej zabić. Czy tylko mnie to zdziwiło?

Arianna leżała więc w ratującej życie dziurze i zastanawiała się nad tym, co właściwie robiła w Saint Louis. Nie mogła sobie przypomnieć, jakim sposobem tam się wzięła. Pamiętała Podziemie, pełen zadowolenia uśmiech Hadesa, a potem... a potem nie było już nic. Pustka, jakby urwał jej się film, a następnie obudziła się już tutaj — pomiędzy uciekającymi z wrzaskiem ludźmi a poruszającą się, paskudną ścianą ciemności.

Tyfon był ogromny, zdawał się rosnąć z każdym krokiem przybliżającym go do Olimpu, a jego siła rosła w miarę tego, jak olimpijczycy słabli. Ich koniec wydawał się nieunikniony. Bogowie w to nie wierzyli, ale Arianna podświadomie czuła, że nadchodził kres pewnej epoki, zbliżał się czas zmian. Nie mogli odmienić losu utkanego im przez Mojry, musieli tylko przypilnować, by droga wiodąca ich do przeznaczenia, nie poprowadziła ich przez Podziemie.

Arianna nie znała jeszcze swojej roli w zbliżającym się starciu — każdy miał swoją do odegrania — ale jeżeli już znalazła się w Saint Louis, to równie dobrze mogła spróbować złapać swojego ciągle niedostępnego ojca.

Niechętnie wygramoliła się z dziury i stanęła na zagraconej pozostałościami z budynków ulicy. Od zderzenia z gruntem wciąż kręciło jej się w głowie, nabiła sobie guzy w różnych dziwnych miejscach, z nosa ciekła jej krew, a mały batonik, który ostatnio zjadła, uporczywie chciał ponownie ujrzeć światło dzienne, ale w ostatecznym rachunku Arianna jednak żyła. Nie był to szczególnie przyjemny żywot — pełen bólu, ziemi w butach i robactwa we włosach — ale córka Zeusa tylko raz ochrzciła ojca w myślach nieprzyzwoitym epitetem, przez resztę czasu była mu wdzięczna za pomoc.

— Halo, dziewczyno!?

Arianna odwróciła się w stronę głosu, dostrzegając nadbiegającego w jej stronę policjanta. Mężczyzna, o aparycji mirunga południowego, lawirował pomiędzy stojącymi na jego drodze przeszkodami, a zwałki tłuszczu na jego brzuchu poruszały się jak morskie fale. Zziajany i zdyszany jak po przebiegnięciu maratonu zatrzymał się przed córką Zeusa. Był mokry, jakby właśnie wyszedł z basenu.

— T-ty żyjesz! — powiedział wreszcie, gdy na tyle uspokoił oddech, że był w stanie się odezwać bez obawy, że dostanie zawału.

— Cóż za odkrycie godne nagrody Nobla — mruknęła ironicznie Arianna. Nie miała czasu na czcze pogawędki, ojciec jej uciekał i robił to z premedytacją, a ciężko dogonić kogoś, kto nie chce być złapany, zwłaszcza gdy ten ktoś jest nieśmiertelny, kapryśny i uparty jak stado bawołów. — Doprawdy, z takimi zdolnościami powinien być pan komendantem, a nie zwykłym posterunkowym.

— A-ale j-jak to możliwe?

Zszokowany mężczyzna nie usłyszał albo nie zrozumiał odpowiedzi Arianny. Za tą bezczelność powinien wlepić jej mandat, zatargać ją na komisariat, zadzwonić po matkę i z zadowoleniem obserwować, jak rodzicielka wszczyna jej awanturę. Zamiast tego z niedowierzaniem malującym się na jego nalanej twarzy wpatrywał się w nią jak zwiedzający w Wenus z Milo w Luwrze. Otwierał i zamykał usta, a jego oczy zrobiły się okrągłe jak drachmy.

— Widz-działem jak uderzył w ciebie p-piorun! — Walnął pięścią w otwartą dłoń, pokazując, jak to przerażająco wyglądało z jego perspektywy. — Nie powinnaś przeżyć.

— Ojciec nie chciał mnie zabić.

— Że co? — wydusił zszokowany facet. Szczęka opadła mu do pasa. Nie do ziemi, bo pękaty brzuszek na to nie pozwolił.

— No wie pan, czasem mnie uderza, ale nie szczególnie mocno, bo inaczej nie zostałyby ze mnie nawet kapcie. — Arianna wyszczerzyła się kretyńsko, jakby była największą szczęściarą pod słońcem. — Jak się na kogoś wkurzy, to po biedaku nie zostaje nawet plama. PUF! — wyrzuciła ręce w powietrze — i nie ma czego zbierać!

— Zgłaszałaś to na policję? Mam nadzieję, że sobie nie żartujesz, bo za takie przestępstwa idzie się na całe życie do więźnia!

— To niech pan sam mu to powie — prychnęła Arianna. Otrzepała podkoszulek z pyłu i przenikliwie spojrzała na mężczyznę. — Widzi pan przez Mgłę?

— Co? O czym tym znowu pleciesz? — Podejrzliwie zmrużył oczy. Nie był pewien, czy ta dziewczyna tak świetnie kłamała, czy jednak po prostu była walnięta. — Przecież nie było żadnej mgły.

— Nieważne. — Machnęła lekceważąco dłonią. Nie miała czasu wyjaśniać temu policjantowi, że wcale nie zwariowała. — Muszę iść, rodzina mnie porzuciła.

— Pomogę ci ich odszukać. — Mężczyzna wyprostował się, wypiął brzuch i założył kciuki za szlufki do paska, jakby Arianna dostąpiła niewyobrażalnego zaszczytu, za który powinna być mu wdzięczna. — Nie możesz kręcić się tu sama, zwłaszcza po tym, co od ciebie usłyszałem. Zresztą nadal jest tu niebezpiecznie, burza może w każdej chwili uderzyć ponownie.

— Nie uderzy — zapewniła go pewnie córka Zeusa. — Mieliście pecha, bo on zmierza na Olimp... znaczy się do Nowego Jorku, a wy nieszczęśliwie znaleźliście się na jego trasie.

— Dobrze się czujesz? Na pewno nie uderzyłaś się w głowę? Powinien obejrzeć cię lekarz.

— Panie władzo.

Szorstki i chłodny głos Arianny zabrzmiał dla mężczyzny tak upiornie, że aż położył dłoń na pałce, przytroczonej do pasa. Potem najwyżej powie, że zaatakowała go szurnięta dziewczyna. Jego nieskażona żadną zmazą reputacja poprze tę teorię. Tak, tak, to był świetny pomysł! Poza tym nie popełnia przestępstwa ten, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem. Policjant uśmiechnął się do siebie — wreszcie znajomość kodeksu karnego do czegoś mu się przydała. Ba! Nawet uratowała mu życie. Już nie czuł się tak bezsilne, jak jeszcze kilka sekund temu.

— Mam naprawdę zły dzień. Najpierw kuzyni zrobili ze mnie idiotę. Dla żartów pogrzebali mnie wraz z umarłymi! Potem wpadłam w sam środek rodzinnej kłótni, za co znowu chcieli mnie ukatrupić. — Z furią tupnęła w podłoże, by Hades wiedział, że to właśnie o nim mówiła. — Następnie znikąd pojawiałam się tutaj, gdzie na wstępie prawie nie umarłam! Przeszedł po mnie wieżowiec! Wieżowiec! A teraz muszę dogonić ojca, bo zbliża się koniec świata, ale on jest zbyt uparty, by mnie wysłuchać!

— A-ha.

— Właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałam — mruknęła Arianna. Odetchnęła głęboko, ociupinkę ją poniosło. — To mogę iść?

— A-ha — powtórzył tępo policjant, jakby wciąż próbował przetworzyć uzyskane informacje, ale przegrzały mu się trybiki i na panelu ciągle wyskakiwał mu error. — Chyba mnie wzywają.

Mężczyzna odwrócił się na pięcie i pośpiesznie odszedł, co rusz spoglądając przez ramię, czy Arianna jednak nie planuje go zaatakować. Policyjne koguty wrzeszczące z drugiego końca ulicy podziałały na córkę Zeusa jak siarczysty policzek. Otrząsnęła się z oblepiającej jej umysł konsternacji, oderwała wzrok od pośpiesznie uciekającej, okrągłej jak pączek sylwetki mundurowego i spojrzała w kierunku poruszającej się ściany ciemności, której co jakiś czas wyrastały ręce. Łapska wielkości dworca centralnego próbowały pochwycić świstające wokół niego srebrne smugi i ogniste, złote komety, ale zarówno Apollo, jak i Artemida byli zbyt szybcy dla Tyfona. Jednak ich ataki, jak również ciosy z pioruna piorunów Zeusa, wstrząsające miastem nawet z tej odległości, wyrządzały mu tyle szkody co użądlenie osy.

— Ej, ty tam na dole! — krzyknęła Arianna, spoglądając na drżącą pod jej stopami ziemię. — Morderstwa nie są twoją specjalnością, ale myślę, że zgodnie z twoim planem i tak spotkamy się jeszcze dziś przed zmrokiem. Cieszysz się? Bo ja nie!

Po tej optymistycznej wiadomości, która dotarła do zgorzkniałego, siedzącego na kościstym tronie Hadesa, córka Zeusa biegiem ruszyła w stronę epicentrum chaosu. Po kilku krokach uświadomiła sobie, że jej pościg był z góry skazany na porażkę. Na jej sto metrów, Tyfon pokonywał odległość dziesięciokrotnie większą. Wyglądało to tak, jakby czterotonową ciężarówką próbowała dogonić bolid F1.

Przystanęła w miejscu, bezsilnie spoglądając na oddalający się na horyzoncie cel. Przeklęła pod nosem i zmarszczyła czoło — musiała znaleźć inny, szybszy środek transportu. Jej wzrok zatrzymał się na smutno porzuconym srebrnym Mini Cooperze S, stojącym na chodniku. Szalejący wiatr, rzucający kamieniami, paskudnie zarysował jego karoserię, ale samochód — w porównaniu do znajdujących się w okolicy pojazdów — wyglądał na sprawny.

Wargi Arianny rozciągnęły się w cwaniackim uśmieszku. Uważnym spojrzeniem otaksowała otoczenie. W pobliżu — nie licząc uciekających w popłochu bezpańskich kotów — nie było nikogo. W oddali migały światła radiowozów i wyły syreny karetek, ale dziwnym trafem w tę okolicę żaden funkcjonariusz państwowy nie zawędrował.

— Okazja czyni złodzieja — mruknęła do siebie Arianna, podbiegając do auta. Drzwi były tak kusząco uchylone, że aż żal było nie skorzystać. — Bracia Hood byliby ze mnie dumni.

Szczęście jej sprzyjało — kluczyki były w stacyjce. Usiadła więc na fotelu kierowcy i zacisnęła palce na kierownicy. Arianna od urodzenia była rajdowcem bez licencji. Zdarzało jej się już siedzieć za kółkiem — kilka razy prowadziła nawet sportowe auto Oliviera — ale oficjalnego zezwolenie na jazdę wciąż nie posiadała.

Ale kogo by to teraz obchodziło?

Ustawiła fotel, lusterka, zapięła pasy, a następnie wcisnęła sprzęgło i przekręciła kluczyk — silnik z warkotem obudził się do życia. Nacisnęła sprzęgło, wrzuciła wsteczny i wycofała na ulicę. Ponownie sprzęgło, zmiana biegu i już gładko jechała do przodu.

Chłodny podmuch powietrza odgarnął córce Zeusa blond kosmyki z czoła i wywołał u niej uśmiech na twarzy. Szeroki pas i pusta ulica były praktycznie nieosiągalnym rajem dla każdego kierowcy. Arianna sprawnie lawirując pomiędzy przeszkodami leżącymi na jezdni, nabierała coraz większej prędkości, podczas gdy w radio leciała piosenka AC/DC Highway to hell.

— No stop signs, speed limit, nobody's gonna slow me down — nuciła Arianna pod nosem. Cyferki na tablicy rozdzielczej wzrastały w zastraszającym tempie, a ona starała się nie myśleć o swojej matce, która dostałaby palpitacji serca, gdyby zobaczyła, z jaką jedzie prędkością. — I'm on the highway to hell! Highway to hell! I'm on... — urwała, gdy potężny podmuch wiatru wstrząsnął Mini. Zbliżała się do celu. — Uważaj no! Nie widzisz, że tu ludzie prowadzą? Nie wszyscy potrafią przenikać przez ściany, czarować i być nieśmiertelni! 

Pogroziła pięścią ojcu i dwukrotnie uderzyła w klakson, ale ten dźwięk utonął w narastającym za oknem hałasie. Pęd powietrza wyrywał drzewa z korzeniami i znaki drogowe, które chaotycznie wirowały w powietrzu, by po przejściu tornada Tyfon, opaść na ziemię z siłą meteorytu. Ariannie coraz trudniej było zapanować nad samochodem, musiała dołapać Zeusa, nim się rozbije.

— Ojcze! — wydarła się przez okno, tak zaciekle waląc w klakson, że rozbolała ją ręką. — Wiem, że to nie jest odpowiednia chwila, ale musimy porozmawiać. TERAZ! A teraz, znaczy już!

Rozległ się huk, brzmiący jak wystrzał z armaty. Arianna uniosła wzrok na górującego nad nią Tyfona, który zaciekle próbował odgonić krążący wokół niego srebrny rydwan Świętego Mikołaja, ciągnięty przez renifery, a gdy z powrotem spojrzała przed siebie, ujrzała na swojej drodze Zeusa. Ubrany w dopasowany strój khaki oraz ciężkie, sznurowane buty przypominał amerykańskiego żołnierza. W jego dłoni skrzył się, dymiący po ostatnim uderzeniu piorun piorunów. Ariannie krzyk zamarł w gardle, a bijące z zawrotną prędkością serce podeszło jej do przełyku. Tego jej brakowało, by przejechać własnego ojca! Zamknęła oczy — bo na hamowanie było już za późno — przygotowując się na zderzenie... ale żadne nie nastąpiło.

— Co ty tutaj robisz? — zagrzmiał Zeus, siedząc w fotelu pasażera. Oczywiście zapiął pasy. — Kto dał ci prawo jazdy?!

— Wprawdzie to nikt. — Arianna podskoczyła w miejscu, gdy usłyszała głos ojca, i poluźniła chwyt na kierownicy, mimowiednie zaciskała na niej palce, aż stały się zupełnie białe. — Nie miałam okazji, by przystąpić do egzaminu. No wiesz, szesnaste urodziny, koniec świata i te sprawy.

— Co robisz? — krzyknął Zeus, gdy jego córka próbowała wcisnąć hamulec. — Nie zwalniaj, jedź! Nie mogę ich stracić z oczu.

Arianna poczuła, jak jej stopa robi się ciężka, jakby ważyła co najmniej tyle, co kowadło. Nie mogła jej podnieść, coraz bardziej wbijając pedał gazu w podłogę. Cyferki na prędkościomierzu wzrastały w przerażającym tempie, wiatr gwizdał jej w uszach, a pęd powietrza rozmył umykające za oknem otoczenie. Ariannie drugi raz tego dnia przemknęło przez myśl, że ojciec chyba jednak jej nienawidzi.

— Czego ode mnie chcesz, Ariadno? Nie mam czasu cię niańczyć.

— Nie potrzebuję opiekunki — burknęła, akurat w momencie, gdy Zeus pstryknięciem palców usunął z ich drogi belkę drewna, która przetoczyłaby się po ich samochodzie jak głaz po Syzyfie. — Nie potrzebuję, nie licząc tych pojedycznych momentów, gdy ratujesz mi życie.

— Ariadno, mam wrażenie, że masz problem nie tylko z głową, ale również ze wzrokiem. — Machnął ręką w stronę kumulującej się przed nimi ściany ciemności, jakby sądził, że jego córka wcale tego nie widzi. — I właśnie z powodu ślepoty sądzisz, że cię spławiam ze zwykłej złośliwości.

— Ależ gdzie tam, ojcze, to byłoby do ciebie niepodobne! Ty jesteś zbyt dojrzały na takie głupie żarty! — odparła ironicznie Arianna. Obrzuciłaby Zeusa jeszcze pełnym politowania spojrzeniem, gdyby nie pruła z prędkością wojskowego myśliwca. — Muszę z tobą porozmawiać.

— Masz minutę.

— Byłam w Podziemiu...

— I Hades tak po prostu cię wypuścił? — zapytał zdumiony Zeus, w zamyśleniu gładząc swoją splątaną od wiatru brodę.

— Chyba tego nie planował, jak ja tej wizyty. — Wzruszyła ramionami. Nie miała czasu, by się zastanowić, co tym razem poszło nie tak i kto okazał się jej niespodziewanym wybawcą. — Ale nieważne, co tam robiłam, ale co udało mi się dowiedzieć. To pułapka. — Zeus zmarszczył brwi w konsternacji. Albo nie rozumiał, co to oznaczało, albo nie chciał w to uwierzyć. — Tyfon jest zasadzką. Ma odwrócić twoją uwagę, panie, od rzeczywistych planów Kronosa.

— Co to ma oznaczać?

— Ojcze, Posejdon tłucze się z Okeanosem na dnie oceanu, Hades burczy pod nosem przekleństwa na swoim tronie w Podziemiu wraz z Demeter i Persefoną, pozostali bogowie są tutaj — walczą z Tyfonem — a Olimp jest odsłonięty i to w niego uderzy Kronos. To tam powinieneś być.

— Ariadno, nie bądź śmieszna. — Burzowe tęczówki Zeusa, przepełnione pobłażliwą ironią, próbowały wywiercić jego córce dziurę w czaszce, jakby chciały wybić jej tę głupotę z głowy. — Nie pozostawiłem Olimpu na pastwę losu.

— Hestia się nie liczy — mruknęła ponuro, gwałtownie skręcając, by ominąć wyrwę w ziemi, która otwarła się na jej oczach jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.

— Olimp ma potężne magiczne zabezpieczenia, na dodatek Eol również go pilnuje, nawet mucha się tam nie przedostanie z powietrza. Nikt. Armia musiałaby wejść na Olimp windą. Windą, rozumiesz?! Możesz to sobie wyobrazić?

— Mogę — przyznała — właśnie w ten sposób chcą tam wejść, choć jest to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe!

— Nie ma się, czym martwić.

— Ojcze, dlaczego...

— Nie ma się, czym martwić — powtórzył dobitnie Zeus. Jego władczy, nieznoszący sprzeciwu głos sugerował, że dyskusję uważał za definitywnie zakończoną. — Ale twoi przyjaciele są w mieście, jeżeli to cię pocieszy.

— Masz na myśli mojego durnego kuzyna, Jestem Najmądrzejszy na Świecie Percy'ego Jacksona? Jak go spotkam, to go tak powitam, że do końca życia nie usiądzie na tyłku!

— Doskonale! Nie zawracaj mi więcej głowy takimi głupotami.

— Ojcze, poczekaj, pocz...

Arianna nie zdążyła nawet skończyć zdania, gdy nad jej głową rozległ się potężny grzmot. Tyfon zachwiał się na nogach po tym, jak oberwał naładowanym piorunem piorunów w burzowe cztery litery. Kiwał się niczym pijak, był bliski padnięcia na kolana, ale Arianna już nie zobaczyła, co wydarzyło się dalej. Świat zawirował jej przed oczami, stracił barwy, ostrość, aż wreszcie stał się zupełnie czarny, jakby ktoś przykrył go całunem.

Arianna zacisnęła dłonie na kierownicy i przymknęła powieki — od tego kręcenia się jak na karuzeli zrobiło jej się niedobrze. Nagle wszystko ustało niemal tak niespodziewanie, jak się rozpoczęło. Umilkł wiatr i ucichły odgłosy piorunów — wokół zapadła niepokojąca cisza. Arianna, choć wcale nie miała na to ochoty, otworzyła oczy i niemal natychmiast tego pożałowała, gdyż trafiła w sam środek szalonego rodeo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro