Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Przesadnie podekscytowany prezenter, który pewnie jeszcze tego samego dnia przeklinał swoją poranną audycję, zmuszającą go do wczesnego wstawiania o porze odpowiedniej tylko dla wschodu słońca, pogodnie obwieścił wybicie siódmej na zegarze. Arianna tak szpetnie przeklęła pod nosem, że nawet słownik Aresa ograniczony do trzech wyrazów „rozgniotę cię, szczylu”, zostałby uznany za bezkonkurencyjne dzieło warte literackiej nagrody Nobla, i ociężale uchyliła powieki.

Leżała na wąskim łóżku, wygodnym jak deska surfingowa, wpatrując się w porywający jak gra w bingo sufit. Promienie słoneczne radośnie oświetlające przydzielony jej na najbliższe dni pokoik tylko pogarszały jej parszywy humor. Arianna nienawidziła wszystkiego, do czego ją zmuszono. Zielonych warzyw, chodzenia do szkoły, nauki matematyki, noszenia sukienek, wieczorynek, gramatyki, a teraz również przymusowych wakacji.

Ten rok nie była dla niej szczególnie łaskawy. Znaczy się, żaden nie był, ale ten już przekroczył wszelkie dopuszczalne granice. Gdyby miała stworzyć zestawienie: „Najgorsze lata w moim życiu”, piętnasty rok bezsprzecznie zdeklasowałby wszystkich w rankingu. Feralna passa rozpoczęła się od rąbnięcia Nicka piorunem, a to był tylko wierzchołek góry lodowej, potem było tylko gorzej. Wpadnięcie w pułapkę Kronosa i późniejsze zakosztowanie jego gościny, były epizodem, który Arianna po dzień dzisiejszy próbowała wymazać z pamięci. Strach, który pozostał jej po tym zdarzeniu, przeobraziła w gniew i nienawiść i zamierzała je spożytkować, gdy wybije ostateczna godzina.

Niechętnie podniosła się z łóżka. Czuła się zmęczona tym dniem, choć jeszcze dobrze się nie rozpoczął. Nałożyła szorty i podkoszulek, wyciągnięte prosto ze sportowej torby rzuconej u stóp łóżka, a następnie opuściła pomieszczenie. W letniskowym domku panował sielski spokój, piosenkarka w radio próbowała przekonać słuchaczy, dlaczego to ona powinna otrzymać statuetkę Grammy, a przyjemny zapach świeżo parzonej kawy przyćmiewał nawet woń soli, ciągnącej od morza przez uchylone okiennice.

Arianna minęła kuchnię i przez szklane drzwi w przytulnie urządzonym salonie wyszła na zewnątrz. Słońce przywitało się z nią radośnie, zatapiając ją w swych ciepłych objęciach, a delikatny wiatr rozmierzwił jej króciutkie włosy, wybornie zastępując szczotkę. Boso stanęła na tarasie z drzewa massaranduba i wciąż nie do końca przytomnym wzrokiem ogarnęła rozciągający się przed nią pejzaż jak z kartki pocztowej. 

Main Beach — znajdujące się w East Hampton — było wymarzonym miejscem na wakacje. Złocisty piasek, bary z przekąskami, domki praktycznie przy samym morzu. Czegóż potrzeba więcej do szczęścia? No cóż, Arianna wciąż nie była zadowolona, ale to tylko dlatego, że zmuszono ją do przyjazdu. Pewnego sierpniowego poranka zapakowano ją do samochodu jak walizkę i zawieziono na praktycznie drugi koniec Long Island, nakazując jej chwilowo zapomnieć o dręczących ją problemach. Przez te dwa dni, które tam spędziła, Arianna żyła tak jak każdy nastolatek o tym marzy, objadając się lodami, jedząc pizzę aż do znudzenia, oglądając horrory po nocach i jeżdżąc wypożyczoną terenówką po opustoszałej plaży. I to oczywiście za zgodą rodziców, którzy dodatkowo za to wszystko płacili!

Arianna nie narzekała, choć była przekonana, że w ten sposób Bethany próbowała wynagrodzić jej fakt, że nie dożyje szesnastych urodzin. Brawo, kochanie! Będziesz najszybszym duchem w Podziemiu! Nikt nie wspominał o zbliżającym się końcu świata, ale wszyscy patrzyli na córkę Zeusa jak na śmiertelnie chorą osobę, której pozostało już kilka dni życia.

Drewniane schodki zaprowadziły ją prosto na plażę. Mimo wczesnej pory wczasowicze już porozkładali swoje strategiczne obozy, zaznaczając granicę swojego terenu kolorowymi ręcznikami i leżakami. Rozmowy śmiertelników i śmiechy ich dzieci, budujących babki z piasku, ginęły w kojącym szumie morza. Arianna westchnęła ze zrezygnowania i ruszyła w stronę samego wybrzeża, gdzie zamajaczyła jej sylwetka Bethany, spacerującej za rękę z małżonkiem. Olivier, ubrany w bermudy i ohydną koszulę w kwiatki, zupełnie nie przypominał tego poważnego i dystyngowanego adwokata, wygłaszającego zwycięskie mowy na sali rozpraw. Arianna zawsze go lubiła. Był porządnym facetem z wyraźnie zarysowanym planem na przyszłość, ale teraz, patrząc, jak czule obejmował jej matkę i wywoływał na jej twarzy uśmiech, dziękowała bogom za dzień, w którym Olivier wkroczył do ich zwariowanej rodziny i z niej nie uciekł, gdy poznał zdumiewającą prawdę o dokuczliwej przypadłości pasierbicy.

— Dzień dobry, Arianno! — zawołała Bethany. Powitała córkę tak promiennym uśmiechem, że nawet skwaszonej jak cytryna córce Zeusa, odrobinę poprawił się humor.

— Czołem. — Nieznacznie skinęła głową. — Gdzie Dylan?

Rozejrzała się wzdłuż plaży, prewencyjnie zerknęła za siebie, by ostatecznie zawiesić podejrzliwy wzrok na morzu. Fale lizały piasek tuż koło jej stóp, ale samej Arianny nie były w stanie sięgnąć. Po ostatnich przeżyciach zaczęła traktować wodę z większą wyrozumiałością i starała się nie wchodzić jej w paradę. Ostatnio Posejdon miał na głowie większe zmartwienia (gigantyczne kalmary, węże morskie, lewiatany i samego wujaszka Okeanosa) niż dręczenie własnej bratanicy, ale córka Zeusa wolał nie pchać się na teren, gdzie każda kropla wody mogła stać się przyczyną jej utonięcia.

— Zdradziliście mu, gdzie jest Nemo i więcej nie będzie dręczył nas swoim gadaniem?

— Potrafi być męczący — mruknął Olivier z delikatnym uśmiechem, za co oberwał łokciem między żebra od żony. — Tak... znaczy, nie powinnaś tak wyrażać się o swoim przyjacielu, Arianno.

— Jesteście nieznośni, obydwoje! — Bethany zmierzyła ich zdegustowanym spojrzeniem. Czasem zapomniała, że niektórzy mężczyźni niezależnie od wieku i stanowiska, wciąż byli dziećmi, tylko potem za matki robiły ich małżonki. — Dylan to cudowny chłopiec, który po prostu potrzebuje nieustannej uwagi. Nie zapominaj, że to on sprawdził do ciebie pomoc.

— Nie zapomniałam, bo nieznużenie mi o tym przypominacie — burknęła Arianna.

Od tygodni nie mówili o niczym innym, przeżywali i wspólnie wspominali chwile grozy, a córka Zeusa miała ochotę ich za to zamordować, bo nie potrzebowała ich współczucia i troski, tylko głowy Kronosa na tacy, a tego nie mogli jej podarować.

— W kółko wracamy do tego samego, opowiadacie o tym, jakby to była przygoda waszego życia, a to jest moja codzienność, więc, na bogów, błagam, skończmy ten temat.

— Wybacz, masz rację to...

— Nie przepraszaj mnie, mamo. — Westchnęła z ogarniającej ją frustracji. Ostatnimi czasy rozmowy z jej matką przypominały walanie głową w ścianę. — Nie musisz się ze wszystkim ze mną zgadzać, tylko dlatego, że za dwa tygodnie będziesz mnie oglądać wyłącznie na fotografiach.

— Nie mów tak.

— Słyszałaś Wielką Przepowiednie — kontynuowała apatycznie Arianna, nie zwracając uwagi na drżący głos Bethany i łzy szklące się w jej oczach. Kochała matkę i właśnie z tego powodu nie chciała dawać jej złudnej nadziei. — Nie jest szczególnie wesoła, zwłaszcza w tej części o wyżynaniu duszy. Większe szanse na przeżycie miałabym, skacząc z okna Olimpu. Losu nie da się oszukać.

Bethany otwarła usta, ale szybko z powrotem jej zamknęła i odwróciła wzrok w stronę horyzontu, gdzie złudnie stykały się królestwa dwóch potężnych braci. Arianna doskonale wiedziała, co jej matka chciała powiedzieć: „Percy Jackson”, ale była również zbyt dobrym człowiekiem, by obarczać niczemu winne dziecko losem, jaki chciała oszczędzić własnej córce. Dziwnym sposobem, jakoś nikt nie chciał wierzyć, że szczęśliwcem z przepowiedni był syn Posejdona. Herosi już kupowali wiązanki i znicze na nagrobek Arianny oraz stawiali ostatnie oszczędności w zakładach Pelagii, której biznes nigdy nie kręcił się tak dobrze, jak w ostatnich tygodniach.

— Przepraszam. — Pod wpływem świdrującego spojrzenia Oliviera, skutecznie działającego na najgorszych przestępców, westchnęła i podeszła do matki, kładąc jej dłoń na przedramieniu. — Nie mówmy o tym więcej. Ja nie zmienię przez to zdania, a ty przez to nie poczujesz się lepiej.

— Czemu nie mogłaś odziedziczyć innych cech po ojcu? — Bethany uśmiechnęła się smutno i otarła jedną, samotną łzę spływającą jej po policzku. — Ten upór Zeusa zawsze niewymownie działał mi na nerwy.

— O ojcu też nie mówmy.

Arianna rozumiała, że Zeus nie był normalnym ojcem, zabierającym dzieci na mecze koszykówki i kupującym lody na poprawę humoru. Do „Taty Roku” również było mu daleko i że na głowie miał zbliżającą się wojnę, budzącego się do życia Tyfona oraz tytanów i pomniejszych bogów, odwracających się przeciwko olimpijczykom, ale nie wierzyła, by Zeus nie znalazł choćby minuty z jego nieśmiertelnego życia, by sprawdzić, jak sobie radziła. Mógł zrobić cokolwiek! Przysłać kartkę z napisem „zdrowiej”, posłać Ganimedesa z pozdrowieniami lub porazić piorunem przypadkowo spotkaną osobę na ulicy, dając jej znać, że nie miał jej w kompletnym poważaniu, a nie zrobił nawet tego.

— To o czym może porozmawiać?

— O pogodzie! — Bethany parsknęła śmiechem i pokręciła przecząco głową, jednoznacznie odrzucając tę propozycję. — To może o wstrętnej koszuli Oliviera! Albo o...

— Podejrzanym typie w płaszczu, przed którym ludzie biją pokłony?

Arianna sądziła, że nic już nie było w stanie jej w życiu zdziwić, a tu proszę, Olivier wyskakuje z takim zdaniem, że zupełnie zaniemówiła. Wpatrywała się w niego, jakby widziała go po raz pierwszy, a te wszystkie lata spędzone pod wspólnym dachem wydały jej się wierutnym kłamstwem, skrywającym jego prawdziwą osobowość.

— Kochanie, mieliśmy odpocząć od naszej pracy.

— Och, mam nadzieję, że nie spotkam kogoś takiego na sali rozpraw. — Roześmiał się nerwowo i wskazał na wysokiego na dwa metry faceta w czerni, z płaszczem powiewającym za nim jak nietoperze skrzydła, który spacerowym krokiem przemierzał plaże, a ludzie, których minął, upadali na ziemie jak zabawki, którym wyczerpały się baterie. — Arianno, czy to twój kolejny braciszek?

— Nie, ale możliwy, że któryś wujaszek.

— Świetnie — wymamrotał Olivier, bezwiednie przeczesując palcami włosy. Te mitologiczne ekscesy, przebijające się do jego uporządkowanego świata, wyrządzały chaos w jego życiu, rujnując wszystko, na czym opierała się jego dotychczasowa wiedza. — Możesz go wysłać tam, skąd przyszedł? Nie mam ochoty go poznawać.

— Zaraz się przekonam.

— Zwariowałeś? Gdzie ty ją wysyłasz? — Bethany jedną dłonią chwyciła córkę za nadgarstek, powstrzymując ją przed zrobieniem czegoś głupiego, a drugą małżonka za rękę, bo miał taką minę, jakby chciał uciec z krzykiem. — Nie możesz tam iść. Nie mogę ci na to pozwolić. On może być niebezpieczny.

— Założę się o dwadzieścia drachm, że jest niebezpieczny, ale obawiam się, że jestem także jedynym pechowym herosem w okolicy. — Uśmiechnęła pokrzepiająco do matki i oswobodziła się z jej uścisku. — Nic mi nie będzie.

— Czy ty zupełnie nie uczysz się na błędach?

— To błędy uczą się na mnie.

— Bardzo zabawne — prychnęła Bethany. — Bądź ostrożna.

— Zaraz wracam. Nie ruszajcie się stąd, a gdyby zjawił się Dylan, trzymajcie go z daleka.

Arianna dziarskim krokiem ruszyła w stronę dziwnego facecika. Miała publikę i nie mogła zawieść pokładanych w niej nadziei, chociaż zbliżając się do gościa, wyglądającego, jakby uciekł z Matrixa, miała ochotę wrzucić wsteczny bieg i uciec. Z każdym krokiem miękły jej nogi ze strachu.

Była przerażona świadomością, że mogła skończyć tak tragicznie, jak ostatnio. Ten mężczyzna, kimkolwiek był i cokolwiek planował, był o wiele bardziej potężny niż wszystkie potwory, z którymi dotychczas się spotkała. Arianna czuła to, a trzęsąca się od nagromadzonej mocy ziemia, drgając pod jej stopami, próbowała nakłonić ją powrotu.

Córka Zeusa przełknęła ślinę wraz ze strachem, tkwiącym jej w gardle jak za duża tabletka, przeskoczyła nad ciałem nieprzytomnej kobiety, całkiem przypadkowo obsypując jej całą twarz piaskiem, i przystanęła, w milczeniu obserwując mężczyznę. Był dziwny, to nie ulegało żadnej wątpliwości, rozglądał się jak zwiedzający turysta, jego sylwetka migotała niczym miraż, gdy się poruszał, i nie zrzucał cienia, chociaż o tej porze i przy tym wzroście jego cień powinien być wielki jak wieżowiec.

— Panie Piaskowy Dziadku! — zawołała i prawie natychmiast pożałowała, że się odezwała. Mężczyzna zatrzymał się i roześmiał, a samo jego spojrzenie sprawiło, że Arianna poczuła się senna. Jednak to jego twarz, bezkształtna i nieustannie się zmieniająca, najbardziej z tego wszystkiego ją przeraziła. — Co, do cholery, jest nie tak z twoją twarzą?

— Arianno, po herosie z takim potencjałem jak twój, spodziewałem się chociażby znajomości wiedzy podstawowej.

— Wybacz, ale życia by mi nie starczyło, gdybym chciała nauczyć imion wszystkich członków naszej rodziny. — Potrząsnęła głową, próbując odgonić senną otoczkę, oblepiającą się do niej jak mgła. — Nie mam całej wieczności jak niektórzy.

— A mogłabyś mieć, gdybyś tylko...

— Och, daj spokój! — burknęła znużonym głosem Arianna. Rozmowy z tymi cymbałami były równie pożyteczne, co buty do biegania w szafie Dionizosa. — Ile razy mam jeszcze powiedzieć „nie”, by wreszcie to do was dotarło? Może potrzebujecie, by dostarczyć wam odmowę na piśmie? Widzę, że Kronos odnowił sobie ciało, ale zapomniał zrobić tego samego z mózgiem.

— Za dużo w tobie pychy, a za mało pokory, ale masz dziś szczęście. — Uśmiechnął się, a Arianna nagle poczuła się niewyobrażalnie zmęczona, jakby mogła przespać całe wieki. Ostrożnie wycofała się do tyłu. Nie miała miecza ani przenośnego arsenału w postaci bransoletki, a jej jedyną bronią była mało bohaterska ucieczka. — Muszę oszczędzać siły, a Kronos ma co do ciebie jeszcze plany.

— Więc co tu robisz?

— Mam krótki urlop! Ciężko pracowałem przez ostatnie dwa miesiące i też należy mi się chwila odpoczynku.

— Nie wierzę, że znalazłeś się tu przypadkowo w tym samym momencie co ja.

— Świat jest mały, Ariadno, i wkrótce się o tym przekonacie, a takie nieplanowane spotkania staną się dla ciebie codziennością.

— Co to ma znaczyć? Co planujecie?

Córka Zeusa zmarszczyła brwi, próbując wydobyć z jego słów użyteczne informacje, opierając się na skromnej wiedzy, jaką udało się herosom zdobyć w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Popleczników Kronosa nie było trudno znaleźć, wprawdzie na każdym zakręcie w Nowym Jorku można było wpaść na grupkę złaknionych wrażeń potworów, wykonujących mało istotne, pomniejsze zadania dla szefa, ale o wiele ciężej było wyciągnąć z nich wiadomości, gdyż zazwyczaj nic nie wiedzieli. Bo po co tłumaczyć cały, misternie ułożony plan komuś, kto przy pierwszej okazji rozpadnie się w proch i nie powróci z Podziemia wcześniej niż Odyseusz do Itaki?

— Krótką drzemkę, ale cierpliwości i wszystkiego się dowiesz. No cóż, dziś jestem w wyjątkowo wybornym humorze i dlatego poślę cię...

BUM.

Potężny piorun o mocy elektrowni atomowej rąbnął mężczyznę prosto w głowę. Jego ciało przestało migotać, a twarz zmieniać się, zastygając jak cement w wyrazie bezbrzeżnego zaskoczenia. Nieprzytomnie spojrzał na wystraszoną Ariannę i zniknął z cichym pyknięciem, przypominającym dźwięk wydobywający z mikrofalówki. Powietrze natychmiast stało się bardziej rześkie i lżejsze, a cicho pochrapujący, zwinięci na piasku ludzie przebudzili się i powrócili do swoich przerwanych zajęć, jakby każdy z nich miał wcześniej zaplanowaną przedśniadaniową drzemkę i nie należało się tym martwić.

Arianna stała nieruchomo, oddychała szybko i nierówno, nie wiedząc nawet, czy ten piorun był efektem jej nieświadomego działania, czy jedynie fartownym zbiegiem okoliczności, a może pozdrowieniami od ojca? Nie miała pojęcia, po prostu spanikowała i nie bardzo myślała, co robiła.

— Co ja mówiłam o waleniu piorunami w ludzi?

Bethany założyła ręce na piersi i karcąco spojrzała na zbliżającą się w jej stronę córkę. Jej niepokój zniknął, jak kanapki z Nutellą na śniadanie, a zwolnione miejsce zajął gniew.

— Uderzać w głowę dla większej skuteczności? — Arianna wzruszyła ramionami. Ktoś tak kiedyś jej poradził, ale wnioskując po zdegustowanej minie kobiety, to raczej nie była ona. — Poza tym on miał tyle wspólnego z człowiekiem co Myszka Miki, oprócz tego, że chodzą na dwóch nogach, to nie zauważyłam podobieństw.

— Dobrze się czujesz? Jesteś upiornie blada.

— Nie, prawie umarłam ze strachu. Tak, wiem, to żałosne — mruknęła, widząc przerażoną twarz matki. — Ale nic nie poradzę na to, że po ostatnich przeżyciach, wciąż boję się własnego cienia. To frustrujące, ale nie przejmujcie się i tak nie zostało mi dużo czasu, więc to jest najmniejsze z moich zmartwień.

— Jak zawsze pełna optymizmu.

— Poczekaj, jeszcze nie skończyłam. — Uśmiechnęła się szeroko. Najgorszą wiadomość zostawiła na sam koniec. — Muszę wracać do obozu. Cieszycie się?

***

Wiem, że ten rozdział nie jest szczególnie porywający, ale czasem też muszą się takie pojawić. Jakoś musiałam przeprowadzić nas pomiędzy jedną akcją a drugą i mam nadzieję, że nie wyszło najgorzej.

Dziękuję za przeczytanie i do następnego! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro