Rozdział 33.2
Niespodziewanie Atlas wydał z siebie dziwaczny dźwięk; coś na połączenie westchnięcia ze zdumienia z urwanym starogreckim przekleństwem. Arianna całkowicie straciła zainteresowanie synem Hermesa, który wydawał się niewyobrażalnie daleko, tak że zdążyłaby skoczyć do centrum miasta po coś do przekąszenia i wrócić, a i tak miałaby jeszcze czas, by odklepać wszystkie niezbędne modlitwy, przeprosić za swoje grzechy i wybudować świątynię. Skupiła się więc na tytanie, a raczej tylko na jego części, ramieniu, z którego wystawał osobliwy przedmiot, długi i wąski, przypominający strzałę.
Nie, przecież to niemożliwe...
Arianna podążyła wzrokiem za rozjuszonym spojrzeniem Generała. Jednak widok, jaki ukazał się jej oczom, kompletnie ją zaskoczył, a to, co jeszcze kilka sekund temu uważała za niemożliwe, teraz wydawało się dziecinnie proste.
Ta dziwnie znajomo wyglądająca strzała należała do arsenału Nicka, następną już nakładał na cięciwę i celował do oburzonego tytana, który nieśpiesznie, jakby ze swojego rodzaju niechęcią, ruszył w stronę upierdliwego szkodnika, wyrządzającego mu tyle szkody co niepełnosprawny komar. Jego jedwabny garnitur zamienił się w pełną zbroję, a w ręce zmaterializował mu się najprawdziwszy oszczep, którym spokojnie mógł powalić szarżującego Minotaura, a co dopiero nastoletniego chłopaka. Nick, chociaż jak nigdy wcześniej wyglądał jak miniaturowa kopia swojego ojca, pozbawiona tylko markowych okularów przeciwsłonecznych oraz kluczyków do wypasionego kabrioletu, nie miał najmniejszych szans w starciu z maszyną do zabijania, podobnie jak mrówka z butem i Zeus ze swoją słabością do pięknych śmiertelniczek.
— Poczekaj, to przecież mnie chcecie zabić!
Arianna dźwignęła się do pozycji stojącej, ignorując ból rozlewający się po jej ciele z prędkością światła, aż pociemniało jej przed oczami, a sufit zdawał się kręcić jak diabelski młyn. Potrząsnęła głową jak pies pozbywający się nadmiaru wody, starając się odgonić od siebie wszystkie uciążliwe dolegliwości. Nie mogła zostawić Nicka samego. To on był w tym specjalistą. Ona zamierzała go uratować, mimo że ostatnio nie układało się między nimi najlepiej, a ich przyjaźń przechodziła przez poważny kryzys nazywający się Dylan.
Ratowanie życia Nicka — zazwyczaj zagrożonego wyłącznie z winy córki Zeusa — weszło jej w nawyk, jak znoszenie zmiennych humorów Pana D. oraz denerwowanie niewłaściwych osób, na przykład takich zabijających samym spojrzeniem. Poza tym syn Apollina wykazał się ponadprzeciętną odwagą oraz takim samym poziomem głupoty, atakując w pojedynkę krwiożerczą bestię, rozszarpującą takich naiwnych śmiałków na podwieczorek. Jednak ten samobójczy akt desperacji wymazał przeszłe niesnaski, różnice zdań i wszelkie niezgodności, teraz liczyło się wyciągnięcie tego gamonia z tarapatów.
— Ojcze, błagam! Muszę mu pomóc — jęknęła pod nosem Arianna, gdy przywieszka w kształcie chmury wciąż pozostawała w trybie niedostępnym, a na drzwiach do wypożyczalni broni Zeus wisiała karteczka: nieczynne do odwołania, przepraszamy za utrudnienia. — Jeżeli wyjdę z tego cało, a na pewno tak będzie, to obiecuję, że powiem ci w twarz, co myślę o twoim dziecinnym zachowaniu. Zobaczysz!
Fuknęła pod nosem z oburzenia i przestała bezproduktywnie wygrażać niebiosom. Zeus jej nie słyszał, zapewne popijał nektar podawany przez Ganimedesa oraz przerzucał kanały w boskiej telewizji dla nieśmiertelnie znudzonych, nie zaprzątając sobie głowy takimi drobiazgami jak życie niesfornej córki.
Tym razem, w momencie, który bezprecedensowo wygrałby teleturniej: Gorzej być nie może, była zdana wyłącznie na siebie oraz umiejętności nabyte dzięki fechtunkowi. To trochę tak jakby drewnianym patykiem próbowała powalić drakona — wielką gadzinę, przypominającą węża o kłach ostrych jak dziesięciometrowa brzytwa oraz łuskach twardszych od tytanu. No cóż, szanse na przeżycie niewielkie, ale nie mogła stać bezczynnie na uboczu, ograniczając się do wykrzykiwania motywujących frazesów. Nick radził sobie całkiem nieźle. Miotając strzałami o zróżnicowanym przeznaczeniu i właściwościach, starał się utrzymać Atlas w odległości kilku stóp, wiedząc, że gdy tylko się zbliży, straci kilka kończyn, no ewentualnie głowę.
Arianna wytężyła wzrok, jedyne co jeszcze nie szwankowało w jej organizmie, szukając czegoś pożytecznego, co zwróciłoby uwagę Atlasa, jak wielki baner reklamowy z napisem: tu jestem, bezmózgi dryblasie. Znalazła coś o wiele lepszego, miecz ze stygijskiego żelaza ciśnięty w kąt jak bezużyteczny tasak do mięsa w mieszkaniu wegetarianów. Zacisnęła palce na rękojeści jak Dave na ostatnim kawałku serowej pizzy i uniosła oręż, w samą porę, by zablokować cięcie Luke'a, które podzieliłoby Ariannę na dwie równe części.
— Twoje zachowanie chyba zalicza się już pod napastowanie — burknęła Arianna. — Twoje zainteresowanie jest doprawdy zadziwiające, ale, wybacz, jestem przyrzeczona pięścią Atlasa.
Zerknęła na toczący się obok pojedynek: Atlas kontra Jego Ofiara nr. 10234. Niemalże widziała, jak pasek z życiem nad głową Nicka, jak w tych wszystkich grach komputerowych, drastycznie się kurczy i miga się jak witryna sklepowa na czerwono. Nie miała już wiele czasu.
— Zainteresuj się więc kimś na twoim poziomie.
Luke warknął przez zaciśnięte zęby. Nikt tak nie wkurzał samym gadaniem jak córka Zeusa! Spróbował zaskoczyć przeciwniczkę, wykorzystując jej nieuwagę, szybkim pchnięciem na wysokości żeber.
Omal mu się udało!
Gdyby tylko uderzył z większą precyzją, ostrze minęłoby żebra i przebiłoby płuco, a tak to jedynie rozdrażniło wściekłą osę.
Klinga delikatnie musnęła bok Arianny. Gdyby nie triumfalny okrzyk Luke'a, pewnie nawet by tego nie zauważyła. Zacisnęła szczękę i odbiła brzeszczot chłopaka. Natarła na niego ramieniem, jakby to też była skuteczna na polu walki broń, i odskoczyła dzięki sile zderzenia, która całkowicie go zaskoczyła. Wykorzystując uzyskaną przewagę, przepuściła prosty i bezpośredni atak, którego złotym kluczem do sukcesu było zdecydowanie. Pochyliła się nisko i mocno uderzyła chłopaka w lewą nogę tuż pod kolanem. Luke nie miał najmniejszych szans na sparowanie tego ciosu i kiedy noga wyśliznęła się spod niego, skulił się z bólu i padł na twardo ubitą ziemię.
— A teraz leż, bo tu jest twoje miejsce. Pokonany, u moich stóp.
Arianna pognała w stronę syna Apollina. Był w tarapatach... Nie, to niewłaściwe określenie. W tarapatach znalazłby się, gdyby nazwał Dionizosa kolesiem od wina. Położenie chłopaka opisałabym jako tragiczne, beznadziejne lub katastrofalne albo w ogóle wszystko naraz, jakby Mojry próbowały przeciąć nić jego życia tępymi nożyczkami lub zębami, których nie miały, czyli od ponownej wizyty w Erebie dzielił go jeden krok. Arianna nie myśląc za wiele (czego za chwilę dotkliwie pożałuje), cisnęła mieczem w Generała, wspomagając swój rzut utworzonym wiatrem, by upewnić się, że doleci do celu.
To był ten moment, w którym bohater filmu uświadamia sobie, że popełnił tragiczny jak stylówa Pana D. błąd, a widownia nazywa go skończonym idiotą lub — w łagodniejszej wersji dla osób stroniących od wulgaryzmów — trupem.
Ale zacznijmy od dobrych wiadomości.
Po pierwsze: ostrze miecza wbiło się w zgięcie kolana tytana — punkt dla Arianny.
Po drugie: Atlas stracił równowagę, przez co chybił i Nick zdążył uniknąć nabicia jak szaszłyk na oszczep — punkt dla Arianny.
Po trzecie: Generał zwrócił swoją przerażającą twarzyczkę wykrzywioną w furii w stronę Arianny, tak jak tego sobie życzyła... I to ma być dobra wiadomość?
Lista negatywnych okoliczności ciągnęła się jak roztopiony ser na zapiekance. W tym przypadku szczególną uwagę zwróciłabym na: okropne zmęczenie, przejmujący ból całego ciała, podły humor, grawitacje, wybuch wulkanu na Islandii oraz totalny brak broni. Atlas zmierzał na nią niczym rozwścieczony John Rambo, a jej jedyną tarczą był mało użyteczny w tym przypadku spryt i rozum. Tylko jak tu pokonać gościa naszpikowanego czystą nienawiścią, ustawionego na tryb zabijanie, za pomocą samych rozsądnych argumentów? Takim trzeba odpowiedzieć przemocą na przemoc, ciosem na cios, inaczej zostanie z ciebie mokra plama.
— Czekałem na to. Wy, herosi, jesteście naiwni jak dzieci.
— Nie będzie ci wstyd przegrać z dzieckiem? Może lepiej od razu odłożysz oszczep, nim wybijesz sobie nim oko.
Generał ryknął jak silnik odrzutowca i rzucił bronią w przeciwnika. Arianna odskoczyła na bok, a w miejscu, w którym stała jeszcze pół sekundy temu, ział krater jak po uderzeniu meteorytu. Zachwiała się na nierównym podłożu, ale udało jej się utrzymać równowagę. Mimo łupiącego bólu w głowie, jakby ktoś młotem pneumatycznym drążył jej otwór w czaszce, zdołała wykrzywić usta w prowokującym uśmieszku, działającym na dorosłych jak płachta na byka.
— Jeśli walczysz tak, jak celujesz, to mogę uznać się za zwycięzcę — zaśmiała się Arianna.
Uświadomiła sobie, że jej humor był wielce nieadekwatny sytuacji. Na bogów! Śmiała się, choć jej życie wisiało na cienkiej nitce głupoty. Nie czuła jednak strachu czy niepewności, lecz zgubną ekscytację, bo robiła to, w czym naprawdę była dobra.
Uchyliła się przed nadlatującym oszczepem, a jej chichot jedynie rozwścieczył Atlasa. Wyszarpnął broń z ziemi, przy okazji zasypując wszystkich wkoło grudami ziemi wielkości arbuza. Arianna zdążyła złapać miecz i zablokowała cios Generała cale od swojej uśmiechniętej twarzy. Siła astronomicznego uderzenia zmrowiła jej całą rękę. Przejęłaby się tym bardziej, gdyby wszystko ją już nie bolało. Wykorzystując swój wzrost krasnala ogrodowego, przemknęła pod ręką tytana, odwróciła się wokół własnej osi i cięła przeciwnika po ścięgnach.
W innych okolicznościach już by wygrała. Słaniający się na nogach rywal był niegroźny. Tutaj jednak, w tej sytuacji, taki manewr był raczej nieszkodliwym trzepnięciem w ucho niż bezsprzecznym nokautem.
Generał stracił cierpliwość — i tak miał jej więcej niż przeciętny miłośnik robienia z rywali krwawej miazgi. Wykorzystując cały swój potencjał i ponadprzeciętną siłę czterystu ciężarówek, uderzył w Ariannę, ścierając uśmieszek samozadowolenia z jej twarzy oraz odrobinę skóry i mięśni z jej uda.
Nastroje uległy gwałtownej przemianie. Wszyscy zaczęli niespodziewanie krzyczeć, choć nie miało to najmniejszego sensu, a przynajmniej w przypadku przeważającej strony. Powinni wiwatować, rzucać kąśliwymi uwagami albo coś podobnego. Arianna nic z tego nie rozumiała.
Chyba nie po raz pierwszy tego dnia, nawet gorzej, w tej godzinie! Jeśli przeżyje, niewątpliwie powinna kupić sobie coś na koncentrację. Podzielność uwagi bywa bardzo użyteczna.
Ból zupełnie ją zamroczył, osiadł na ciele jak ciężki kamień na dnie morza, ciągnąc ją do bezkresnej pustki, gdzie nie ma popołudniowych seriali w telewizji ani meczów w niedzielę. Istna tortura! Córka Zeusa gorliwie pragnęła, by jej cierpienie wreszcie skończyło. Żałowała, że do pakietu życie nie dorzucono darmowego przycisku stop, magicznie wyłączającego wszelkie niepożądane dolegliwości. Jej otępienie trwało nie dłużej niż trzy sekundy, choć jej wydawało się to całą wiecznością, lecz po podkręceniu regulatora kontrolującego ostrość widzenia ujrzała scenę jak po upływie jednej doby.
— Wolałabym jednak, żeby było to moje przywidzenie — mruknęła Arianna.
Obrzuciła posępnym spojrzeniem członków wyraźnie skurczonego legionu samobójców. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła swoją nieznośną siostrzyczkę z bojowym wyrazem twarzy rozwścieczonego borsuka w jednym kawałku. Nie zwątpiła w swojego ojca, raczej w jego nieśmiertelne kaprysy, poczuła się więc pewniej, gdy dostrzegła Thalię żyjącą.
— Nie mogliście trochę wcześniej? Przez was prawie nie umarłam!
— Dzięki bogom, jesteś cała! — odparła lakonicznie Thalia, jakby jednak liczyła na inne zakończenie.
Arianna prychnęła ironicznie pod nosem. Czy pęknięty wazon wciąż można nazwać całym? Wprawdzie nie ucierpiała jego konstrukcja, zmienił się tylko jego zewnętrzny wygląd, ale taka szkaradna skaza wyklucza możliwość określenia go całym. Przynajmniej takie zdanie miała Arianna (i ja tam ją popieram, bo ma to sens), może jej obrażenia nie były szczególnie spektakularne, nie urwało jej nogi ani wywiercono dziury w głowie, ale były widoczne jak winny brzuszek u Dionizosa.
— Można tak powiedzieć, prawie zrobiono ze mnie szaszłyk, ale nic mi nie jest.
W czasie, gdy Luke odprawiał bis z przedstawienia, tylko główna rola miała przypaść komuś innemu, Arianna pokuśtykała na bok, niezmiernie zadowolona, że wszyscy w jednej sekundzie o niej zapomnieli, jak imienia boga pszczelarstwa i serowarstwa (Aristajos, wstyd mi za tych wszystkich, którzy zapomnieli. Jak możecie nie pamiętać gostka, troszczącego się o serki, które jecie na śniadanko!?).
Niestety tego dnia Luke nie mógł zaliczyć do udanych, pomyślnych ani chociażby przeciętnych. Nic nie szło po jego myśli, zresztą chyba każdy z nas doświadczył w swoim życiu pasma niepowodzeń i porażek. Ale hej, po każdej burzy musi wyjść słońce, tak? No właśnie niekoniecznie, zwłaszcza że bogiem słońca jest Apollo, no wiecie, a on jest dość... nieprzewidywalny. Luke świetnie zdawał sobie z tego sprawę, dlatego tak rozpaczliwie potrzebował wsparcia odpowiedniej córki Zeusa.
— Arianna!
Głos Nicka wyrwał dziewczynę z bunkra niewidzialności, nieprzejednanie zmuszając ją do powrotu do toczącej się gry, nie w scrabble, nie w warcaby, tylko w „losy świata”. Ledwo zdążyła uskoczyć, unikając zmiażdżenia przez Generała. Sprawy wymknęły się spod kontroli, jak za każdym razem, gdy strony o przeciwnych interesach próbują się dogadać.
Luke zażarcie walczył ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa i nieustannie cofał się przed widokiem Meduzy na jej tarczy oraz wył z frustracji. Z kolei Atlas, śmiejąc się jak szaleniec, mierzył się z synem Posejdona, poruszającym się w ekspresowym tempie... żółwia. Jego ruchy były ociężałe i niemrawe, jakby brnął przez hektolitry wody. Arianna zaatakowała tytana od tyłu, powstrzymując Atlasa przed pobiciem rekordu w rzucie na odległość Percym Jacksonem. Machnęła tylko ręką na protestującego chłopaka i ruszyła na przeciwnika z bojowym okrzykiem.
Wsparcie nadeszło szybciej, niż oczekiwała. Srebrna smuga, która obok niej przemknęła, okazała się Artemidą uzbrojoną w dwa myśliwskie noże, długie jak jej ręce.
W takim razie, kto trzymał dach nieba?
Córka Zeusa zerknęła za siebie i prawie nie zaliczyła pierwszego w historii zgonu z zaskoczenia. Z wirującą kulą mierzył się Jackson z mało bohaterskim wyrazem twarzy, ale jego wyczyn był godny podziwu i pożałowania. Ramiona drżały mu z wysiłku, pot zlewał oczy, a trupioblady kolor skóry sugerował, że chłopak balansował na cienkiej granicy świadomości, a od padnęcia z wyczerpania dzielił go jeden krok. Jeżeli zawiedzie, przynajmniej zakończy spór kompromisem.
Bądź gotowa — usłyszała Arianna w myślach albo ze zmęczenia zaczynała już świrować. Mimo wątpliwości przygotowała się na to, co miało nadejść, mniej więcej tak jak można przygotować się na powódź czy trzęsienie ziemi. Starała się być pomocna, cięła tytana po odsłoniętych częściach ciała, lecz odczuwany ból obniżył jej poziom przydatności do pokroju Bellerofonta. Tego pechowego gostka, który przez przypadek zabił własnego brata i spalił salę jadalną.
— Teraz!
Arianna spanikowała jak nieprzygotowany uczeń wywołany pod tablice, słysząc głos Artemidy, wybijający się ponad bitewny gwar. Nie wiedząc, co powinna zrobić, przecież nikt nie przekazał jej przed walką poradnika „Tysiąc znaczeń słowa bądź gotowa”, zrobiła pierwsze, co przyszło jej do głowy w tak krótkim czasie. Huknęła piorunem w Atlasa, bo to zawsze dobrze jej wychodziło, a przynajmniej taki miała zamiar. Tytan zdążył odskoczyć, lecz oślepiające światło, które wypełniło jaskinię, poraziło go prosto w oczy, przez co stracił równowagę na nierównym gruncie. Artemida bezpardonowo wykorzystała jego niefortunną wpadkę, kopiąc przeciwnika jak treningowy worek z piaskiem. Niestety Arianna nie doczekała finału tego imponującego spektaklu, gdyż pociemniało jej przed oczami, jakby ktoś nakrył ją czarnym płótnem, a ostatnie co zapamiętała, to wściekły wrzask wstrząsający górą w posadach.
***
Powietrze pachniało oliwkami, świeżymi oraz dojrzewającymi na słońcu. To była pierwsza myśl, jaka zakotłowała się w ciężkiej jak worek mokrego piasku głowie Arianny. Było jej niebiańsko wygodnie, jakby unosiła się w przestworzach okryta puchową chmurą, chłodny wiatr łagodnie szeleścił liśćmi, nie chcąc strącić żadnego biedaka z gałęzi, a promienie słoneczne przenikające przez ozdobne zasłony łaskotały w odsłonięte części ciała.
Ale jednak te przeklęte oliwki nie dawały spokoju córce Zeusa, jakby były one kluczowym elementem układanki, łączącym wszystkie części w spójną całość. Nie miała ochoty otwierać oczu, wtedy cały czar tworzący urokliwą atmosferę tego miejsca prysnąłby, ustępując pola szarej, brutalnej teraźniejszości. Po co się budzić, gdy sny są tak piękne, wolne od stukniętych wujaszków i posiekanych dziadków oraz wiecznie niezadowolonej i przewrażliwionej rodziny, podczas gdy rzeczywistość jest tak... realna i ponura.
Gdy tylko Arianna niechętnie uchyliła powieki, bo przecież nie mogła przez całą wieczność tkwić w urojonym świecie swojej wyobraźni, zaszłe wydarzenia uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba lub piorun piorunów z naładowanym akumulatorem. Wspomnienia łączyły się i przeplatały, migotając jej przed oczami jak te krótkie filmiki z Youtube, na których dzieje się niewyobrażalnie dużo różnych rzeczy w niewielkim odstępie czasu. Jednak finalne rozstrzygnięcie wciąż było jej nieznane.
Chyba wygraliśmy?
Rozejrzała się po znajomo wyglądającym pomieszczeniu. Gdzieś już widziała te misternie rzeźbione meble, łóżko z logiem Prota Kruczka, wypasiony plazmowy telewizor oraz lodówkę z zimnymi napojami.
Olśniło ją, dopiero gdy stanęła na nagrzanym od letniego słońca tarasie, skąd rozpościerał się malowniczy widok na ogród oliwny. Żwirowane ścieżki wiły się pomiędzy zieloną roślinnością, niedotkniętą przez zimę panującą w świecie śmiertelników. Tam — na dole — ludzie zmagali się z półmetrowymi zaspami śniegu, śliską nawierzchnią i pieruńsko niską temperaturą odpowiadającą tylko pingwinom i yeti. Olimp funkcjonował na własnych zasadach i nawet pogoda nie mogła zakłócić szczęśliwej doczesności jego mieszkańców.
Arianna rozejrzała się wokół, jakby liczyła, że znajdzie jakiś drogowskaz typu: „idź tędy” albo „tu mnie znajdziesz”. Pilnie musiała dowiedzieć się, co wydarzyło się na górze Othrys i jak skończyło się coroczne rodzinne spotkanie w przesilenie zimowe. Nie musiała długo szukać. Na jednej z ławeczek, ustawionych co trzy metry i dwa zakręty, jakby spacerowanie po ogrodzie było wysiłkiem ponad siłę i cierpliwość bogów, siedziała Artemida w srebrnej tunice, mieniącej się jak gwiazdy na nocnym firmamencie.
— Nie mów, że Percy nadal trzyma to sklepienie.
Arianna dosiadała się na kamiennej ławeczce obok rudowłosej bogini, wymachującej nogami w powietrzu, jak znudzone dziecko czekające w kolejce do lekarza. Prawdopodobnie długotrwałe przebywanie w takiej postaci wpłynęło również na jej zachowanie. Nie, żebym mówiła, że bogowie są dziecinni. Ekhm, są, ekhm. Tak właśnie, przecież nie dają nam żadnych powodów, by tak myśleć, co nie?
— Nie mogłaś stracić przytomności trochę później? Jakbyśmy mieli mało problemów na głowie, to dodatkowo musieliśmy jeszcze cię tachać.
— Wybacz, że zrobiłam, co mi kazałaś. Na drugi raz po prostu cię zignoruje — mruknęła Arianna. Był to już drugi raz, gdy odleciała jak balonik wypełniony helem na oczach bogów. Takie wpadki szargały jej reputację. Musiała nad tym popracować, zaraz po tym, jak kupi sobie coś na koncentrację. — Wygraliśmy, prawda? Inaczej by mnie tu nie było.
— Ciężko nazwać to wygraną, raczej nie ponieśliśmy porażki.
Arianna wzruszyła ramionami. Dla niej było to równoznaczne z wygraną, przynajmniej w tym małym starciu. Uśmiechnęła się pod nosem, teraz mogła wreszcie odpocząć, zanim znów zaatakuje ją jakiś stuknięty członek rodziny, domagający się posłuszeństwa, zagład i wnętrzności.
— Zadecydowaliśmy o podjęciu odpowiednich działań przeciw rosnącej potędze Kronosa.
— W postaci sushi nie jest zbytnio groźny.
— To dopiero początek — ostrzegła złowrogo bogini. W końcu była bliźniaczą siostrą Apollina, a ten ma za przyjaciółkę zakurzoną mumię, doprowadzającą do obłędu herosów tymi przeklętymi przepowiedniami. — Luke musiał się wycofać i przegrupować, ale teraz jest silniejszy jak nigdy wcześniej. Musisz uważać, jeszcze się o ciebie upomną.
— Co tam się wydarzyło? Atlas znów jest uwięziony pod swoim brzemieniem?
— Dobrze się spisałaś, dzięki tobie się tam znalazł. Nieźle radzisz sobie z mieczem, wytrwałaś dłużej w pojedynku z Atlasem niż wszyscy herosi, którzy tego wcześniej próbowali. — Artemida uśmiechnęła się krzywo i nieco sztucznie, jakby nie były to słowa, jakie zamierzała skierować do córki Zeusa, jednak Arianna doceniała jej starania. U olimpijczyków było to równoznaczne z ich szczerymi intencjami ukrytymi za ich pychą i zarozumialstwem. — Choć twoja lojalność pozostawia wiele do życzenia, a twoja wiarygodność maleje z każdym twoim występkiem.
— Nie macie za drachmę poczucia humoru, ja tylko żartowałam.
— Nie było w tym nic śmiesznego.
— Racja — przyznała Arianna, choć gdyby cofnięcie czasu nie było rzeczą niemożliwą do wykonania, postąpiłaby tak samo, przykładając tylko większą uwagę do szczegółów, które ostatecznie przesądziły o jej porażce. — Bo się nie udało, inaczej przez wieczność moglibyście nabijać się z naiwności Atlasa.
— Bogowie zdecydowali się was nie unicestwiać.
Córka Zeusa wytrzeszczyła oczy na swoją siostrę, pobłyskującą jak srebrna smuga blasku księżyca. Nie mogła uwierzyć, że podczas gdy ona leżała tu nieprzytomna, w sali tronowej dwunastu, kompletnie różnych olimpijczyków sprzeczało się nad losem jej i pozostałych herosów. Wprawdzie mogła się obudzić przed bramą Erebu, osobiście witana przez pana Podziemia i ta myśl najbardziej ją przerażała.
— Z tobą mieliśmy największy problem, ale ostatecznie uzyskałaś potrzebną większość. Jednogłośnie zgodziliśmy się ze sobą, co zdarza się naprawdę rzadko, że ktoś powinien mieć na ciebie oko. Czy zastanawiałaś się już nad swoją przyszłością?
— Nie wybiegam tak daleko, jeśli mogę nie dożyć jutra.
— Masz już czternaście lat, do wieku z Wielkiej Przepowiedni pozostały ci już tylko dwa lata. Jesteś podatna na manipulację, dlatego najlepiej będzie, jak nigdy nie skończysz szesnastu lat.
Nim Arianna zdążyła wybuchnąć szyderczym śmiechem, idealnie reasumującym te bezużyteczne jak buty do biegania w szafie Dionizosa słowa, Artemida wręczyła jej tę samą ulotkę, co niegdyś Zoe Nightshade w obozie herosów. Wielki napis „Dołącz do Łowczyń Artemidy” raził w oczy jak reflektor, przyćmiewając swym rozmiarem pozostałe mniej znaczące informację, napisane pochyłym druczkiem kompletnie nieczytelnym dla dyslektyka. To trochę żenujące dla osoby walczącej na co dzień z trzy metrowymi potworami, a nie mogącej pokonać treści zadania domowego...
Arianna pobieżnie przejrzała „złoty środek na rozwiązanie jej wszystkich problemów”. Dłużej zatrzynsla się przy ekskluzywnym, atrakcyjnym dodatku — nieśmiertelności, dorzucanym za free do całego pakietu. Mogłaby przez całą wieczność uganiać się za potworami, denerwować bogów swoją wyzywającą osobowością oraz uniknąć obiecanej vipowskiej miejscówki na Równinie Kar. Miała już nieprzyjemność wpaść tam z wizytą i ten jeden raz w zupełności jej wystarczał. Dość już widziała, a była to tylko zapowiedź tego, co by ją tam czekało, znając pomysłowość Hadesa.
— Jesteś gotowa na takie poświęcenie? Moja nieśmiertelność może wywołać u niektórych bogów myśli samobójcze.
Uśmiechnęła się promienie na samo wyobrażenie reakcji Aresa na ten eksperymentalny pomysł. Na pewno był jednym z członków ruchu oporu, pikietującym przed tronem Zeusa z wielkim banerem „mówimy NIE dla tego szczyla!”.
— Przyznaję, że jest to dość niewdzięczny obowiązek, ale wysoki poziom twoich umiejętności jest wystarczającym powodem, by przyjąć cię w swoje szeregi.
— Co na to ojciec?
— Nie był zadowolony, zwłaszcza że... — Artemida niespodziewanie zamilkła, podejrzliwie przymrużyła powieki, jakby znalazła jakąś nieścisłość we własnych słowach, a następnie z jej twarz spłynęły jak deszcz po szybie wszystkie emocje. — Ale uszanuje twoją decyzję.
— Zwłaszcza że co? — dopytała Arianna, czując, że zatajone wieści mogą przesądzić o jej decyzji, do czego Artemida nie chciała dopuścić.
— Ktoś chce z tobą porozmawiać.
Po tych słowach rozpłynęła się w powietrzu, ustępując miejsca przybyszowi, którym okazał się Nick. Niepewnie usiadł obok córki Zeusa i z niesmakiem zerknął na broszurę w jej ręce, jakby miał do czynienia z czymś haniebnym lub nieprzyzwoitym. Nie odezwał się słowem, choć raczej nie znalazł się przypadkowo w ogrodzie, na który wychodził taras połączony z pokojem zajmowanym przez Ariannę. Miał albo niesamowite wyczucie czasu, albo czaił się za pobliskim krzaczkiem, wyczekując właściwej sposobności na przerwanie ich konwersacji.
— Bogowie to nawet ze zwykłego wyjścia muszą zrobić spektakularne przedstawienie.
Córka Zeusa niedbale machnęła ręką, odganiając wirujące w powietrzu jak gazy trujące pozostałości po Artemidzie. Jej propozycja nie dawała Ariannie spokoju, nęciła i kusiła, jak stu dolarówka samotnie leżąca na środku chodnika, ale jednak coś powstrzymywało ją przed natychmiastowym przyjęciem tej oferty.
— Dołączysz do Łowczyń?
Nick uciekł wzrokiem, zanim ich spojrzenia zdążyły się skrzyżować, skupiając się na malowniczym otoczeniu. Arianna rozumiała, że znajdowali się w olimpijskim ogrodzie, olśniewającym jak uśmiech Apolla, ale wolała, gdy rozmówca patrzył jej w oczy i wyrażał własne myśli wprost, zwłaszcza że wahała się nad podjęciem najważniejszej decyzji w swoim i tak już skomplikowanym jak ułożenie kostki Rubika życiu.
— Nie wiem, ale wtedy kilka moich problemów po prostu zniknie. Przestaną mnie obwiniać za ból głowy Hery, powódź w Indonezji, katastrofę lotniczą nad Atlantykiem i w ogóle wszyscy dadzą mi spokój.
— Mało zabawne — prychnął, choć kącik jego ust drgnął w niezauważalnym dla przeciętnego oka uśmiechu.
— Dlaczego pytasz?
— Ja... znaczy chodzi o to...
Arianna przyjrzała się chłopakowi spod uniesionych brwi. Jąkanie i nieśmiałość jakoś nie pasowały do rezolutnego syna Apollina. Szelmowskie uśmieszki jak z reklamy pasty do zębów, owszem, ale nie trudność z wyrażeniem swoich myśli.
— Chciałem powiedzieć... agh! Nic.
— To było... głębokie. Myślę, że nawet Minotaur ma więcej do powiedzenia, choć on z reguły nie jest rozmowny, a jego wypowiedzi ograniaczają się do grr.
— Dobrze, że nic ci nie jest — burknął Nick, podrywając się z miejsca, jakby siedział na gorącym krześle. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i odwrócił się z zamiarem natychmiastowej ewakuacji i wypicia wody letejskiej, by wymazać swoje żenujące zachowanie z pamięci.
— Zaatakowałeś dla mnie Atlasa, nikt nie zrobił dla mnie nic głupszego. Doceniam twoje chęci, choć niejednokrotnie mogłeś skńczyć gorzej niż rozdeptana mrówka.
— Nie ma sprawy — mruknął syn Apollina. Skinął tylko głową, jakby był to wyczyn z rzędu pożyczenia jednej drachmy na grajowską taksówkę, niezasługujący na gratulacje, oklaski i kwietny wieniec.
— Dziękuję, prawdopodobnie uratowałeś mi życie. — Arianna nie wiedziała, czy powinna go uściskać, czy może obiecać zachowywać się przyzwoicie przez najbliższy tydzień, dlatego swoją wdzięczność wyraziła w formie uśmiechu. — Ale na drugi raz proszę o większą wiarę we mnie. Nie zamierzałam im pomóc.
— Nie będzie drugiego razu. Prawdopodobnie to była nasza ostatnia wspólna misja.
Arianna nierozumnie wpatrywała się w swojego przyjaciela, zastanawiając się nad sensem jego słów. Nie zamierzał dłużej być jej towarzyszem niedoli, planował rozpocząć solową karierę pechowego herosa czy chodziło o coś zupełnie innego? Otwarła usta, by dopytać o jakieś szczegóły oraz rozwinięcie enigmatycznej myśli, ale wtedy jej mózg wciąż pracujący w trybie oszczędnym uzmysłowił jej smutną prawdę. Wraz ze ślubowaniem złożonym Artemidzie otrzyma nie tylko liczne przywileje związane z zajmowanym stanowiskiem w szeregach Łowczyń, ale również masę obowiązków i długą listę bezwzględnych zakazów, a pierwszy punkt stanowi: „trzymać się z daleka od męskiego zarazstwa”.
Arianna już nie wróci do swojego przytłaczająco pustego domku numer jeden w obozie herosów, nie zobaczy się z matką, a ojca również będzie widywać tylko sporadycznie, Apollo się na nią obrazi i nie będzie obarczał jej swoimi problemami — co w gruncie rzeczy było nawet pocieszeniem — a przede wszystkim jej przyjaźń z Nickiem zakończy się w tym nieszczęsnym ogrodzie oliwnym. Ponownie spojrzała na trzymaną ulotkę, lecz teraz nieśmiertelność nie wydawała jej się już tak samo kusząca jak jeszcze kilka sekund temu.
— Nie zniosłabym towarzystwa Aresa przez całą wieczność.
Twarz Nicka rozjaśnił szeroki uśmiech szczęścia, gdy Arianna zgniotła broszurę między palcami i wcisnęła ją do kieszeni. Musiała jej się pozbyć przy pierwszej okazji. Jakoś nie miała ochoty zaśmiecać tego ogrodu, jeszcze jakaś roślinka udusiłaby ją za to kompletne nieposzanowanie natury.
— Zresztą mam u ciebie dług wdzięczności, który zamierzam spłacić.
— Ty byś zrobiła dla mnie to samo. — Wyszczerzył się szeroko, a błysk jego śnieżnobiałych zębów współgrał z iskierką tlącą się w jego tęczówkach. Arianna, widząc szczerą radość swojego przyjaciela, nie miała wątpliwości, że słusznie postąpiła, rezygnując z kariery wiecznej czternastolatki. — Tylko ty najpierw wpakujesz mnie w problemy, a dopiero potem musisz mnie z nich wyciągać.
— To cena naszej przyjaźni. Nic na to nie poradzę, że co druga osoba planuje mnie zabić, pożreć lub rozdeptać.
— Ewentualnie unicestwić.
Arianna zamarła w bezruchu, słysząc potężny jak elektrownia atomowa głos zza swoimi plecami. Odwróciła się nieśpiesznie, w porównaniu do Nick, który od dobrych paru sekund zginał się w pokornym ukłonie, przyjmując na usta, typowy dla siebie, niewinny uśmieszek typu „co złego, to nie ja”.
— Cześć, tatku!
Dygnęła przed ojcem z godnością nowojorskiej dziewczyny z przedmieścia, starając się nie urazić jego dumy wielkości Mount Everest nieprzystającym zachowaniem. Sam jej wygląd — rozczochrane włosy przypominające gniazdo szerszeni oraz poplamiony krwią i potargany strój — nie nadawał się do paradowania po wysypisku śmieci, a co dopiero przed obliczeniem Władcy Olimpu.
— Zostaw nas, chłopcze.
Nick zgiął się jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe, i odszedł, mamrotając pod nosem coś, co zabrzmiało mniej więcej tak „aaaagtrfhu”. Zeus musiał go zrozumieć, gdyż nie wyglądał na urażonego, raczej na ukontentowanego taką odpowiedzią. Lubił, gdy śmiertelnicy okazywali mu szacunek, kupowali pamiątki z jego wizerunkiem w sklepie stacjonarnym i chodzili w koszulkach z napisem „Zeus rządzi”. Postawa syna Apollina tylko go utwierdzała w przekonaniu, że bezsprzecznie dominuje w rankingu na najpopularniejszego olimpijczyka.
— Mam problemy, jak mniemam?
— Owszem.
— Znów będę musiała pracować u Hery do końca wakacji?
— Do czasu aż zmądrzejesz — poprawił ją Zeus. Nieznaczny uśmieszek na jego ustach zdradzał, że świetnie się bawił, denerwując swoją żonę obecnością jego córki. Arianna nie zaprzeczyła, że dla niej była to również przednia rozrywka, póki jej życie nie było zagrożone. — Znając ciebie, to pewnie nigdy to nie nastąpi.
— Z jej pomysłowością nie dożyję końca roku.
— Warunki obowiązują takie jak ostatnio.
Arianna wymownie spojrzała na ojca, na co ten tylko wzruszył ramionami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego zakaz nie zniechęci Hery do podjęcia niezliczonych prób wyeliminowania jego córki, ale za to mocno ją ograniczy i ponownie zmusi do działania przez osoby trzecie. A to przecież zawsze jakiś plus.
— Dobrze się spisałaś. Rozwój twoich umiejętności jest zauważalny, co jest tak samo zadowalające jak niepokojące.
— Nie musicie się mnie obawiać — zapewniła gorliwie, zmęczona powtarzaniem w kółko tego samego. Czy dała im powody do podejrzewania jej o nieczyste zagrywki? No jasne, że tak! Ale czy jest to od razu pobudka, by jej nie ufać? W tym przypadku odpowiedź była równie prosta. — Zresztą byłoby jeszcze lepiej, gdybyś mi nie odciął dostępu do arsenału.
— To miała być nauczka, Ariadno. Twoja lojalność jest powodem wszystkich moich kłótni zresztą bogów. Poręczyłem za ciebie, dzięki temu wciąż jeszcze żyjesz, ale moja cierpliwość również ma granicę.
— Nie zamierzałam im pomóc! To był jedyny sposób, by ich pokonać. Dobra, przepraszam — dodała pośpiesznie, czując na sobie kopiące spojrzenie ojca, niebezpieczne jak wsadzanie palców do kontaktu. — Na drugi raz wymyślę coś, co nie podkopie twojego zaufania i nie będziesz musiał się za mnie wstydzić.
— Nie dołączysz do Łowczyń?
Zapewne miało być to pytanie, ale intonacja głosu Zeusa bardziej skłaniała się ku stwierdzeniu, jakby od początku był pewien, że Arianna nie dołączy do klubu wiecznie młodych.
— Nie mogłabym wam tego zrobić. Musiałbyś mnie znosić przez całą wieczność.
— Thalia objęła stanowisko porucznika w ich szeregach.
Arianna prychnęła ironicznie pod nosem. Nie uśmiechało jej się słuchanie rozkazów swojej denerwującej siostry. Wtedy wieczność stałaby się dla niej torturą i prawdopodobnie pozwoliłaby się zabić jakiemuś zabłąkanemu potworowi, by skrócić swe męki.
— Dzięki bogom, że odmówiłam... znaczy bardzo mi przykro, że znów zostanę sama i nie będę musiała się z nią dalej męczyć.
— Masz mi jeszcze coś do powiedzenia? — spytał Zeus lekkim tonem, niepasującym do przebiegłego uśmiechu, jaki wkradł się na jego usta. — No nie wiem, może coś o dziecinnym zachowaniu, hm?
— Jasne, poczekaj tylko odklepię niezbędne modlitwy do wuja Hadesa, by odpowiednio mnie ugościł w swoich progach!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro