Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Śpiew ptaków obudził Ariannę o poranku. Jęknęła żałośnie, naciągając poduszkę na głowę. Jeszcze nigdy nie wstała tak zmęczona po całonocnym odpoczynku. Czuła się, jakby w ogóle nie kładła się spać, tylko uruchomiła przejściowy stan czuwania. Budził ją każdy dźwięk, nawet najcichszy, jak chrapanie Dave'a czy cykanie świerszcza za oknem. Zdecydowanie nie podobały jej się te wyczulone zmysły.

Kilka minut po szóstej w jej pokoju pojawiła się matka, niosąc ze sobą radosną nowinę. Pora wstawać. Takimi słowami Bethany powitała swoją córkę, a widząc, że już nie spała, rozsunęła zasłony, a przy wyjściu trzasnęła drzwiami dla pewności, że już nie zaśnie. Córka Zeusa jedynie prychnęła na ten kompletny brak wyrozumiałości kobiety. Gdzieś tam w głębi siebie wierzyła, że Bethany zbudzi ją w południe, z łagodnym uśmiechem mówiąc: „Odpoczywaj, wczoraj miałaś ciężki dzień”.

No cóż, każdy może sobie pomarzyć.

Arianna markotnie zgramoliła się z łóżka. Cóż innego mogła zrobić? Jej matka potrafiła być przerażająca niczym Łaskawe, gdy się wściekła — wolała się jej nie narażać. Cieszyła się jednak, że kobieta nie zaczęła zadawać niewygodnych pytań na tematach dziwacznych przedmiotów, które przez całą noc trzymała w rękach — kopertę i fiolkę wypełnioną rażącym światłem. Znając Bethany, zareagowałaby nieco dramatycznie i nadopiekuńczo na wzmiankę o wizycie — w środku nocy — boga przybierającego postać przystojnego nastolatka. Odczytałaby to dość dwuznacznie, a Arianna dostałaby żywotni zakaz samotnego przebywania w pomieszczeniu. Tego córka Zeusa by nie przeżyła. Nie cierpiała zamknięcia i nie zamierzała dawać matce powodów do ukarania jej, dlatego z wdzięcznością schowała podarki od Apollina do plecaka, ubrała się w okropny szkolny mundurek i poczłapała na śniadanie.

Przy kuchennej ladzie siedziała pani Bryant w pożyczonym szlafroku Bethany. W dłoniach trzymała kubek aromatycznej kawy. Wpatrywała się w napój, jakby próbowała przewidzieć przyszłość z fusów i olepionego na ściankach osadu. Zmyła makijaż, włosy spięła w koka, a na jej ciele nie było już śladu po wczorajszych obrażeniach, lecz czarne oczy odzwierciedlały wszystkie uczucia nią targające.

Arianna poczuła ogromne wyrzuty sumienia, gdy dostrzegła w jej tęczówek ból, smutek i żal. Porwała ze stołu przygotowane kanapki i uciekła, nim kobieta zdążyła ją zobaczyć. Nie potrafiła spojrzeć jej w oczy. Nie po tym, jak w kilka minut pozbawiła ją domu, majątku i wszystkich przedmiotów, które były dla niej cenne i bliskie. W swoim wyposażeniu miała tylko zniszczoną suknię, złamane szpilki i nieprzyjemne wspomnienia po spotkaniu boga wojny.

Na mieszkaniu przy Lake Avenue zaległa napięta cisza. Nikt nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować w zaistniałej sytuacji, dlatego każdy próbował zająć się sobą, nie wchodząc przy tym innym w drogę. Olivier już dawno ochoczo jak nigdy popędził do pracy. Chyba to on najgorzej ze wszystkich przyjął opowieść o wyparowującym domu oraz o świrniętym braciszku ścigającym Ariannę. Nikt nie miała mu tego za złe. Przez lata żył w spokoju, wiodąc normalne, ustatkowane i dostanie życie, lecz nagle został wrzucony w sam środek bałaganu, pełnego pysznych bogów, traktujących śmiertelników jak błaznów urozmaicających ich wieczny żywot. Dlatego właśnie Olivier miał prawo poczuć się zdezorientowany. Mógł chcieć uciec i odsapnąć od rzeczy przerastających jego umysł.

Dave też nie był w najlepszym humorze. Lubił być z wydarzeniami i ploteczkami na bieżąco, a ominęła go ekscytująca historia opowiadana w środku nocy przez półżywą przybraną siostrę. Przez co ich wspólna podróż do szkoły była napięta, chociaż Arianna była wdzięczna, że Dave wyjątkowo siedział cicho. Ona z niepokojem reagowała na każdy głośniejszy dźwięk lub ochrypły śmiech, przypominający głos Aresa. Miała przeczucie, że jej krwiożerczy braciszek jeszcze z nią nie skończył, a sztuczka z rydwanem tylko go rozwścieczyła, wpisując ją na pierwszą pozycję na liście wrogów Aresa.

Przed wyjściem z autobusu Dave rzucił jeszcze gniewne spojrzenie Ariannie, jakby to ona była winna, że go nie obudzono, po czym pognał do swoich koleżków, by porozmawiać z nimi o mało istotnych rzeczach. Córka Zeusa westchnęła. Czemu to zawsze ją za wszystko obwiniano? Zarzuciła torbę na ramię i jak zwykle samotnie ruszyła w kierunku szkoły. Przechodząc obok dwóch, potężnych buków, strzegących bramy, mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie czerwonego kabrioletu blokującego przejście oraz jego roześmianego kierowcy.

— Ciągle żyjesz!

Arianna spojrzała w górę na swego natrętnego, nowego kolegę z przymusu — Dylana Bennetta. Jego włosy ciągle były rozmierzwione, jakby zapomniał się uczesać przed wyjściem z domu, a w zielonych tęczówkach wciąż krył się ten przebiegły błysk, niepasujący do jego przyjaznego uśmiechu. Ubrany był podkoszulek i szorty, a granatowa kulka, znajdująca się pod jego pachą, musiała być szkolnym mundurkiem.

— Tak, posiadam wrodzony talent wychodzenia cało z beznadziejnych sytuacji.

Chłopak zwinnie zeskoczył z gałęzi i wylądował na dwóch nogach. Spojrzał na Ariannę, jakby spodziewał się oklasków lub westchnień zachwytu, wreszcie wzruszył ramionami i wspólnie ruszyli w stronę szkoły.

— Oraz parę innych... bardziej unikatowych — odezwał się Dylan, przerywając między nimi kłopotliwą ciszę.

Córka Zeusa jęknęła cicho pod nosem. Liczyła, że chłopak o wszystkim zapomniał lub — co wydawało się bardziej zrozumiałą reakcją —przeraził się do tego stopnia, że nigdy więcej nie będzie chciał się do niej zbliżyć. Jednak Dylan miał tak zdeterminowany wyraz twarzy, że Arianna nawet nie łudziła się, że mógłby odpuścić. Wręcz był niesamowicie podekscytowany, co najmniej jakby dyrektorka miała odwołać dzisiejsze zajęcia.

— Czy możesz mi racjonalnie wyjaśnić, co się tam stało?

— Sęk w tym, że tego nie da się racjonalnie wyjaśnić. — Westchnęła ciężko. — Co dokładnie tam widziałeś?

Arianna musiała podnieść głos, gdyż weszli do budynku, gdzie było znacznie głośniej. Szli środkiem korytarza, zmuszając innych, by odsunęli im się z drogi. Uczniowie zwykle dostosywali się do tego niemego polecenia, resztę córka Zeusa bezpardonowo potrącała, choćby była od nich o głowę niższa. Tyle przeżyła w ostatnich tygodniach, że żaden dzieciak nie był jej straszny. Poza tym musiała zajrzeć do swojej szafki, by wymienić zawartość plecaka, i nie zamierzała iść do niej okrężną trasą.

— Dzika wielkości krowy oraz dziewczynę, starającą się go pokonać za pomocą błyszczącego sznurka. — Dylan szedł za Arianną jak cień, chociaż jego zajęcia odbywały się w innej części szkoły. Chciał poznać prawdę, nawet za cenę wylądowania na dywaniku u dyrektorki. — A potem tę samą dziewczynę, przerabiającą warchlaka na pieczoną szynkę.

— To co tu wyjaśniać? — Parsknęła śmiechem. — Wszystko przecież już jest jasne. Do widzenia.

Arianna odwróciła się bokiem do chłopaka, licząc, że tymi słowami się go pozbędzie. Wpakowała do plecaka książki, a wyciągnęła z niego przybornik herosa. Szkolna szafka, do której nikt nie zaglądał, wydawała jej się bezpieczniejszym miejscem na przechowywanie swoich cennych podarków niż ciągle penetrowany i poniżany przez Milenę plecak.

— Bardzo śmieszne!

Arianna uśmiechnęła się nieznacznie. Dylan nie wyglądał na takiego, którego łatwo było wyprowadzić z równowagi, a jej się tu udało zaledwie po kilku minutach krótkiego spaceru. W tle rozległ się dzwonek, oznajmiający wybicie ósmej. Córka Zeusa nigdy wcześniej nie ucieszyła się tak bardzo na rozpoczęcie lekcji. Potrzebowała czasu na głębokie przemyślenia, a lekcja angielskiego wydawała się na to idealnym momentem. I tak nie miała nic lepszego do roboty, odkąd Walter zniszczyła jej piękne pióro.

— Nie odpuścisz, prawda? — Chłopak stanowczo potrząsnął głową. — Niech będzie, spotkamy się po szkole.

Dylan się rozpromienił, zupełnie jakby połknął słoneczną fiolkę od Apollina. Arianna przewróciła oczami. Nie chciała pokazywać, że go polubiła. Był fajny na swój irytujący sposób, dlatego żałowała, że od niej ucieknie z wrzaskiem po poznaniu prawdy.

— Arianno Mason.

Za jej plecami odezwał się znajomy, chrapliwy głos, a do nozdrzy córki Zeusa powoli dochodził nieprzyjemny zapach czosnku. Nawet Dylan w obliczu nielubianej woźnej stracił całą swoją pewność siebie. Wybełkotał coś pod nosem, co zabrzmiało jak powodzenia, po czym ochoczo jak nigdy pośpieszył na swoje zajęcia.

Arianna trzasnęła szafką i z żołądkiem związanym w supeł odwróciła się do kobiety. Możecie pomyśleć: „Walczyłaś przecież z potężnymi bogami, przeżyłaś wizytę w Podziemiu, a na półce trzymasz oko Minotaura jako trofeum, a boisz się woźnej?” Ale ona była autentycznie przerażająca, zwłaszcza gdy mogła uprzykrzyć życie uczniom. Wtedy oczy zdawały jej się świecić z podekscytowana, jak gdyby nie było piękniejszego widoku niż strach wymalowany na dziecięcych twarzach, kurzajka na nosie przybierała barwę czerwieni, a im bardziej przechodziła w purpurę, tym większe miałeś problemy. Jednak z tego wszystkiego najgorszy był jej uśmiech z brakującym zębami, upodobniający ją do zgrzybiałej czarownic, którymi straszyło się niegrzeczne dzieci.

— Pani Johnson — odezwała się Arianna, starając się nie patrzeć na kurzajkę na nosie, której barwa przypominała dojrzałą śliwkę. Wiedziała, że będzie mieć problemy z powodu ucieczki, lecz nie sądziła, że tak wielkie i tak szybko.

— Pani dyrektor oczekuje cię u siebie. Mam nadzieję, że przygotowałaś dobrą wymówkę dla swego haniebnego uczynku.

Złowieszco zatarła ręce, zupełnie jakby dostawała prowizję od każdego ucznia przeprowadzonego na dywanik. Arianna głośno przełknęła ślinę, ruszając znaną drogą. Liczyła, że ucieczka, na tle innych jej występków, nie będzie mieć poważnych konsekwencji.

***

Szkoła, do której uczęszczała Arianna, była jedną z bardziej prestiżowych na Manhattanie, dbająca nie tylko o wysoki poziom wykształcenia młodzieży, ale również pomagająca rozwijać umiejętności, talenty oraz kulturę osobistą. Pani Morrison — dyrektora szkoły — troszczyła się o dobrą opinię swojej placówki, starając się przy tym niwelować wszystkie przypadki niesubordynacji, mogące zszargać dobre imię szkoły. Mimo to córka Zeusa nie sądziła, że ucieczka z lekcji stanie się przyczyną wszczęcia procedury wydalenia ze szkoły.

Dostała ostateczne ostrzeżenie.

Dla Arianny było to niezmiernie zabawne, gdyż wcześniej bywała oskarżona o cięższe wybryki, a nigdy nie narobiła sobie tylu problemów. Dlatego podczas reszty zajęć córka Zeusa pokornie znosiła zaczepki Mileny, uważnie słuchała nauczycieli i trzymała nerwy na wodzy, wiedząc, że każda niewyjaśniona sytuacja pójdzie na jej konto.

Arianna miała poważne problemy z opanowaniem swoich umiejętności. Czasem wymykały jej się spod kontroli, chociaż skrupulatnie przestrzegała wyznaczonych przez Chejrona zasad.

Po lekcjach, przed wejściem do szkoły  czekał na nią już nowy, upierdliwy kolega. Arianna skinęła na niego tylko ręką, nakazując mu podążyć za nią. Potrzebowała cichego i ustronnego miejsca, by wszystko mu wyjaśnić, bez obawy, że ktoś ich podsłucha i sprowadzi przemiłych panów w białych fartuchach, by zamknąć ich w psychiatryku.

Dylan nie odzywał się przez całą drogę. Nie pytał, gdzie zmierzali ani co Arianna planowała. Zaufał jej, chociaż po tym, co widział, powinien już dawno uciec. Córka Zeusa wpuściła go do mieszkania, nakazując zachować ciszę. W progu powitała ich Bethany.

— To twój nowy kolega? — spytała zaskoczona kobieta, jakby Arianna zwykle nie miała żadnych kolegów, a na pewno nie przyprowadzała ich do siebie.

Dylan uśmiechnął się szeroko i podał Bethany rękę, a następnie ciekawsko rozejrzał się po nowym miejscu. Po tym wszystkim, co widział, spodziewał się zobaczyć w domu Arianny nie wiadomo jakich cudów, lecz znalazł się w normalnym mieszkaniu, niczym nadzwyczajnym niewyróżniającym się na tle innych.

— Dylan Bennett. — Córka Zeusa zrzuciła buty i kurtkę. Dylan poszedł za jej przykładem. — Widział to, co nie trzeba, i teraz jestem mu winna wyjaśnienia.

Kobieta zmarszczyła brwi.

— Jesteś pewna? To nie najlepszy sposób na rozpoczęcie znajomości.

Arianna wymownie spojrzała na matkę.

— Widział, jak przerabiam dzika na pieczeń, a poza tym widzi przez Mgłę.

Bethany odetchnęła głęboko i więcej się nie spierała. W oczach córki widziała ten sam opór, co w tęczówkach Zeusa — próby przemówienia jej do rozsądku nie miały sensu.

— To przecież nie takie trudne, zresztą w Nowym Jorku nie ma aż takich gęstych mgieł — burknął Dylan. Poczuł się nieco urażony takimi słowami koleżanki, jakby widoczność przez mgłę była jakąś zbrodnią.

Arianna nie miała ochoty wyprowadzać go z błędu, przynajmniej jeszcze nie teraz.

— W takim razie chodźcie zjeść obiad do kuchni, a potem spokojnie porozmawiacie — zaproponowała Bethany, lecz jej córka przecząco pokręciło głową. Arianna wskazała na kuchnię.  — Rozumiem, pani Bryant jest bardzo... milcząca, próbowałam z nią rozmawiać, lecz na próżno.

— Będziemy u mnie.

Dylan musiał powiedzieć coś zabawnego albo niewyobrażalnie głupiego, bo Bethany się roześmiała, mówiąc, by chłopak czuł się, jak u siebie w domu. Arianna poszła przodem i pośpiesznie uprzątnęła przy stole, by nie musieli siedzieć w towarzystwie szkolnych podręczników, papierków po przekąskach i ulubionych komiksach Dave'a. Dylan zajął wskazane miejsce, czując coraz większe podekscytowanie, a zarazem strach.

— Nim cokolwiek powiem, musisz mi obiecać, że najpierw wszystko przemyślisz, nim zrobisz coś głupiego.

— Ja robię tylko głupie rzeczy. Sama widziałaś — odparł Dylan. Uśmiechnął się cwaniacko, dumny ze swojego zachowania. Nie trzymał się zasad, nie słuchał rozkazów, robił to, na co miał ochotę, ale przytaknął na znak zgody.

— Nie wiem, jak dużo wiesz o mitologii greckiej, bogach, Olimpie i potworach z Podziemia, ale to wszystko prawda.

Arianna sama nie wiedziała, jakiej reakcji oczekiwała po chłopaku, ale jego wyraz twarzy niewiele się zmienił. Cały czas przyglądał jej się ze zmrużonymi oczami, jakby uważnie analizował, ile prawdy było w jej słowach.

— Dostosowali się do naszych czasów. Żyją wśród nas, może kiedyś spotkałeś któregoś z nich, nawet o tym nie wiedząc. Jeżeli coś o nich słyszałeś z mitologii, to wiedz, że są tacy sami, jak ich przedstawiali, a nawet gorsi. No wiesz, niepoprawnie dumni, wyczuleni na punkcie honoru i ciągle się kłócą o jakieś głupoty...

Urwała, gdy, jakby na potwierdzenie jej słów, coś huknęło w szybę okna, błyskając przy tym oślepiającym światłem. Arianna westchnęła i ostentacyjnie spojrzała w górę, jakby Zeus stał tuż nad nią.

— Wybacz, ojcze, obiecałam mu prawdę, chcąc nie chcąc to też była prawda... — nie doczekując już żadnych odpowiedzi w postaci niezidentyfikowanych dźwięków, kontynuowała swój monolog: — ich siedziba znajduje się w Empire State Building. Nie dostaniesz się tam, nawet nie próbuj. Dzik, którego miałeś nieprzyjemność spotkać, był prezentem od boga wojny, mego brata z boskiej strony, ale nie będę teraz wymawiać jego imienia, bo jak to mówią imiona mają moc. W Obozie Herosów, miejscu, gdzie znajdują się ludzie podobni do mnie, nie najlepiej dogaduje się z jego dziećmi, więc tenże bóg chce mnie ukarać za wszystkie upokorzenia.

— Twoja mama wygląda całkiem normalnie — mruknął Dylan. Uważnie przyjrzał się siedzącej naprzeciw niego dziewczynie, by określić, czy z niego nie żartowała. Niejednokrotnie inni uczniowie nabijali się z niego, próbując mu wcisnąć zmyślone historie.

— Moja mama jest zwykłą śmiertelniczką. Tylko mój ojciec zasiada na Olimpie. — Wzruszyła ramionami. Dla niej była to całkiem normalna sprawa, chociaż z początku przeżyła niezły szok, lecz teraz to całe zamieszanie stało się częścią jej życia. — Jestem córką Zeusa.

— A potrafisz coś więcej, niż przerabiać dziki na mielonki? — zapytał chłopak z ekscytacją wymalowaną na twarzy. Nie wyglądał na zdezorientowanego czy przestraszonego, tylko jakby całe życie czekał na potwierdzenie swojej teorii.

— Ty naprawdę mi wierzysz? — spytała z niedowierzaniem Arianna. Nie sądziła, by zwykły śmiertelnik, tak łatwo pogodził się z istnieniem nadprzyrodzonych sił i wiadomością, że jego koleżanka była półboską osobą. — Nie uznałeś, że zwariowałam?

— Od zawsze wiedziałem rzeczy, których inni nie dostrzegali. Zwierzęta o dziwnych kształtach i umiejętnościach. Ludzi, od których biła magiczna poświata, lub dzieciaki biegające z mieczami lub metrowymi włóczniami po centrum Nowego Jorku, ale nikt nie uważał to za dziwne. Mój ojciec mi wierzył. — Zawahał się. Głos mu zadrżał, lecz starał się nie okazywać odzwierciedlającego się w jego oczach smutku. — Mówił, że nie zwariowałem, ale potem, po jego... śmierci, matka wstydziła się mnie, nie chciała się ze mną pokazać. Nie dziwię się jej, byłem trochę obciachowym dzieckiem. No wiesz, szliśmy przez centrum handlowe, a ja się darłem na cały budynek: „Mamo, patrz! Ten pies ma trzy głowy i zieloną skórę”. Ona bardzo obchodziła się opiniami innych. Nie mogła znieść, gdy z niej żartowali, więc oddała mnie do domu dziecka.

Arianna otwarła usta i pośpiesznie je zamknęła. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Nigdy nie przypuszczałaby, że ten wiecznie uśmiechnięty chłopak tyle przeszedł, miał tak ciężko w życiu i to tylko z powodu widzenia przez Mgłę. Nawet teraz, gdy o tym mówił, ciągle się uśmiechał, jakby opowiadał o ostatnim wypadzie do zoo. Głos mu się załamał tylko w momencie, gdy wspomniał śmierć ojca, co musiało być dla niego traumatycznym przeżyciem.

— Nie było tak źle — dodał pośpiesznie. Lekceważąco machnął ręką, starając się szukać pozytywów nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Arianna zazdrościła mu tego optymizmu. — Dostałem więcej swobody i mogę robić to, co chcę. Znaczy, nadal uważają mnie za dziwaka, bo wygaduję według nich głupoty, ale to nie moja wina, że to oni są ślepi.

— Ty też wolałbyś tego nie widzieć — mruknęła Arianna, ale w tym samym do pokoju weszła Bethany, więc Dylan nie usłyszał jej odpowiedzi. Kobieta przyniosła ze sobą pachnący obiad na tacy oraz przyprowadziła ze sobą Nicka. Syn Apollina stanął jak skamieniały, gdy dostrzegł obcego w towarzystwie Arianny.

— Masz kolejnego gościa, kochanie — zawołała Bethany. Wymownie spojrzała na córkę, jakby chciała jej przypomnieć, że powinna być wobec nich uprzejma.

— Ciężko nazwać go gościem, gdy mieszka z nami — odparł córka Zeusa. Zmierzyła Nicka podejrzliwym spojrzeniem. Dlaczego miał przy sobie łuk, jeśli właśnie wracał ze szkoły?

— I ty oczywiście nie masz z tym nic wspólnego?

Arianna poczuła, jak na słowa matki czerwienią jej się policzki ze wstydu. Ile razy miała powtarzać, że to nie była jej wina? Nie prosiła się przecież, by brat spuścił jej atomówkę na głowę! Westchnęła ciężko i odprowadziła kobietę wzrokiem do drzwi.

— To jest Nick, syn Apolla, mój przyjaciel od siedmiu boleści — przedstawiła chłopaka, który z pochmurną miną, wciąż tkwił przy wejściu, jakby miał za złe Bethany, że go tu zostawiła. — A to mój kolega ze szkoły, Dylan.

— Ale masz czadowy łuk! — krzyknął podekscytowany Dylan. Wstał tak szybko, że Arianna nie zdążyła go przed tym powstrzymać, i spróbował dotknąć własności syna Apollina.

W pierwszym momencie córka Zeusa myślała, że Nick go uderzy, gdy jego ręką wystartowała w kierunku twarzy śmiertelnika, ale on tylko dotknął dwoma palcami jego czoła i Dylan zwalił się bezwładnie na ziemię. Arianna zamarła. Tępo wpatrywała się w nieprzytomnego chłopaka, nie bardzo rozumiejąc, co właściwie się wydarzyło. Walące serce w piersi uzmysłowiło jej, że to nie był sen.

— Coś ty mu zrobił?

Upadła na kolana obok Dylana i potrząsnęła nim za ramiona. Wyglądał, jakby spał, chociaż Arianna nigdy nie widziała takiej sztuczki w wykonywaniu Nicka.

— Nic — wymamrotał Nick, przeczesując dłonią rozmierzwione włosy. — Śpi. Nie będzie tego pamiętał.

— Zawaliłeś głową w próg, wchodząc do domu?! — Arianna prychnęła przez zaciśnięte zęby. Wbijała palce w dłoń, by opanować narastający w niej gniew. Nick bywał czasem porywczy, najpierw działał, potem myślał, ale nigdy nie atakował nikogo bez powodu. — On widzi przez Mgłę. Właśnie powiedziałam mu, że herosi są super, a ty wpadasz i na dzień dobry go obezwładniasz!

— Ja nie wiem... — nerwowo odgarnął zagubiony kosmyk z czoła — czemu to zrobiłem, taki odruch.

Herosi wspólnymi siłami przenieśli nieprzytomnego chłopaka na łóżko, gdzie spokojnie mógł leżeć do czasu pobudki.

— Odruch? — warknęła Arianna. Nick głośno przełknął ślinę, widząc burzę szalejącą w jej tęczówkach, co gorsza wszystko odzwierciedlało się w rzeczywistości. — Żebym zaraz ja nie przetestowała na tobie swoich odruchów! I-idę... się przejść.

— Nie powinnaś — krzyknął za nią Nick, ale ona już go nie słuchała. Wybiegła na zewnątrz, zupełnie zapominając o czyhającym tam niebezpieczeństwie.

Arianna wypadła na Lake Avenue, zbierając wkoło siebie całą energię chmur i wiatru. Gdyby teraz ktoś obok niej przychodził, zostałby wyrzucony na jakieś pięć metrów w powietrze. Córka Zeusa starała się opanować. Widziała szybko płynące obłoki w jej stronę, niosące ze sobą burze i grad. Musiała się skupić, skoncentrować, by jej złość nie wyszła na zewnątrz. Niestety nie było to takie proste w chwili wzburzenia. Czuła mrowienie w opuszkach palców, powoli zmierzające wzdłuż rąk. Arianna nie wiedziała, co się wydarzy, gdy moc zawładnie całym jej ciałem. Nigdy nie dopuściła do takiej sytuacji i jakoś nie miała ochoty się o tym przekonać.

Skręciła do pobliskiego parku, gdzie usiadła na skonstruowanej ze starej opony huśtawce. Gdy była mniejsza, przychodziła tu, gdy była zła, z czymś sobie nie radziła lub po prostu chciała odsapnąć od otaczających ją ludzi. Czyli dosyć często, jak możecie sobie wyobrazić. Życie herosa nigdy nie należało do łatwych i spokojny. Niestety Arianna nie miała okazji, by długo pocieszyć się samotnością, gdyż po zaledwie kilku minutach odnalazł ją Nick.

— To było nierozsądne — mruknął zdyszany, opierając się o pień drzewa, by zregenerować siły i ustatkować oddech.

Gdy Bethany dowiedziała się o ich kłótni, nakazała synowi Apollina za wszelką cenę odnaleźć jej córkę, nim zrobi coś głupiego.

— Równie dobrze mogłeś mi to powiedzieć po powrocie — prychnęła Arianna, spuszczając z siebie całą złość. Nie mogła ryzykować, że przez nieuwagę skrzywdzi swego irytującego przyjaciela.

— Wiesz, kto na ciebie poluje, samotnymi spacerami tylko kusisz los.

Nick popatrzył na nią z nieskrywanym oburzeniem. Nie miał pretensji do niej o ostatnie wydarzenia, lecz również nie chciał umierać przez głupotę.

— Chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, czy to już wszystko? — zapytała obojętnym głosem. Wiedziała, że syn Apollina nie przyszedł, by na nią nakrzyczeć, zżerało go poczucie winy, lecz przeprosiny, nigdy nie były jego mocną stroną.

— Nie chciałem tego. Po prostu nie ufam zbytnio śmiertelnikom.

— Nawet go nie znasz.

Wyzywająco spojrzała na swego przyjaciela. Miała zamiar na nim wymusić przeprosiny, a jej niebywałym atutem była umiejętność egzekwowania żądanego zachowania. Prędzej czy późnej każdy uginał się pod wpływem jej burzowych tęczówek. Jednak jej ambitne plany przerwał dochodzący od strony ulicy donośny huk, przypominający ryk silnika odrzutowca, aż Nick podskoczył w miejscu, wymachując rękoma, jakby bronił się przed atakiem niewidzialnych pszczół.

— Dobra, przepraszam, ale nie rób tak więcej! — krzyknął, przekonany, że to wszystko wina Arianny i jej boskich umiejętności.

— Dziękuję, ale szkoda, że to nie byłam ja.

Stanęła u boku przyjaciela. Wokół wszystko ucichło, jakby wszystkie stworzenie uciekło, wyczuwając zbliżające się zagrożenie. Arianna również to czuła, coś się zbliżało, ale bynajmniej nie miało pokojowych zamiarów.

— Lepiej się zmywajmy nim...

— Uwaga! — wrzasnął Nick.

Nim Arianna zdążyła otrząsnąć się z szoku i zauważyć, co zaniepokoiło chłopaka, syn Apollina sięgnął po łuk i z oszałamiającą szybkością wystrzelił strzałę w stronę zbliżającego się czarnego punktu. U ich stóp wylądował potężny, na wskroś przebity strzałą sęp, zaraz potem rozsypał się w czarny pył.

— To on.

Arianna starała się mówić opanowanym głosem, by nie zdradzać, jak bardzo się bała. Jednak jej przerażenie pogłębiał brak widoczności przeciwnika, który równie dobrze mógł siedzieć za najbliższym drzewem, śmiejąc się z ich bezsilności. Znowu poczuła się, jak w domu Nicka. Panika rosnęła w niej jak drożdżowe ciasto. Oddychała coraz szybciej i płycej, a tlenu i tak zaczynało brakować jej w płuchach. Dusiła się. Dusiła się strachem na myśl spotkania z Aresem.

— Chodźmy.

— Gdzie wam tak śpieszno, heroski?

Przed półbogami pojawił się wielki mężczyzna z czarnymi włosami obciętymi na krótko, policzkami naznaczonymi bliznami, a w miejscu, gdzie powinny być oczy, znajdowały się tylko oczodoły wypełnione piekielnym ogniem. Ubrany był w czerwony podkoszulek, opinający się na muskularnej klatce, czarne spodnie z myśliwskim nożem u pasa oraz czarny, skórzany płaszcz. Był przystojny na swój przerażający sposób, ale Arianna żałowała, że na wroga wybrała sobie akurat jego dzieci. Patrząc na Aresa, miała ochotę uciec z krzykiem, schować się pod łóżkiem i wmawiać sobie, że to wszystko było jedynie złym snem. Niestety na jej nieszczęście to wszystko działo się naprawdę, a bóg wojny właśnie planował, jak unicestwić swego wroga w jakiś najbardziej okrutny i bolesny sposób.

— Spodziewałaś się kolejnego boga z pokroju tych moich przygłupich braci? — prychnął Ares.

Wyciągnął noża zza pasa. Rzucił go w stronę Arianny — ostrze minęło ją o cal, głęboko wbijając się w metalową rurkę, znajdującą się za jej plecami. Taki mały pokaz siły wystarczająco już przeraził dwójkę herosów, którzy wyglądali, jakby rozważali padnięcie na kolana i błaganie o litość.

— Nie, po prostu uzmysłowiłam sobie, po kim Clarisse jest taka... — Nick trącił córkę Zeusa z łokcia, nim otwarcie zdążyła obrazić boga wojny. Byłoby to własnoręczne podpisanie własnego wyroku śmierci. — Przerażająca. — Gorliwie przytaknęła głową, jakby od początku miała to na myśli. — Okropnie przerażająca.

— Zazwyczaj nie angażuję się w życie moich dzieci — powiedział rozpromieniony Ares. Niezmiernie cieszył go strach, jaki wzbudzał w herosach, lecz Arianna im dłużej go słuchała, tym większą miała ochotę, by skopać mu ten boski tyłek. — Ale ty przegięłaś, karaluchu! Śmiałaś dotknąć mojego rydwanu swoimi śmiertelnym łapami. Spędziłem cały dzień na jego czyszczeniu. Nikt nie będzie sobie ze mnie otwarcie drwił.

— Przecież to nie moja wina, że dałeś się tak łatwo nabrać na taką banalną sztuczkę. Czasem nie zaszkodziłoby ci skorzystać z wiedzy Ateny.

Ares przestał się uśmiechać, a o tym, że był wściekły świadczyły topniejące na nosie od jego ognistego spojrzenia okulary. Arianna słyszała, jak stojący obok Nick odmawia ostatnią modlitwę, lecz ona nie miała zamiaru pozwolić zgnieść się na mokrą plamę, przynajmniej nie bez walki.

— Słuchaj, herosku, chciałem ci odpuścić, naprawdę. Myślałem, że dałem ci wystarczająco dużo powodów, byś padła na kolana i błagała mnie o litość. To załatwiłoby całą sprawę, ale teraz cię rozgniotę jak robaka.

Ares sięgnął do wewnętrznej kieszeni, pogrzebał w środku, by po chwili wyciągnąć oburęczny miecz z wyrzeźbioną czaszką na rączce.

— Jestem zdumiona, że ty myślisz! — Ostentacyjnie przewróciła oczami. Jej strach gdzieś wyparował. Zniknął bez śladu, gdy wzięła do ręki miecz. Poczuła się pewniej. Jeżeli miała zginąć, to właśnie z orężem w dłoni. — Sądziłam, że nigdy nie zaproponujesz takiego rozwiązania.

— To nie jest najlepszy pomysł. To przecież bóg wojny i takie tam — szepnął Nick.

Arianna machnęła tylko ręką, a silny podmuch wiatru poniósł jej przyjaciela z dala od niebezpieczeństwa. Ares wyglądał na zaskoczonego. Nie spodziewał się oporu, lecz bardziej jęków, płaczu i wspomnianych błagań o litość.

— Dobra. — Strzelił palcami i karkiem. — Już jesteś trupem. Trupem, rozumiesz, szczylu? Za twoją bezczelność nawet ojczulek nie będzie miał do mnie pretensji.

Ares również był potomkiem Zeusa, ale w porównaniu do Arianny nie korzystał z części jego mocy. Dziewczyna czuła siłę wypływającą z jej bransoletki, szybko rozprzestrzeniającą się po całym ciele wraz z krwiobiegiem. Nie prosiła ojca o wsparcie. Nie była tak okrutna, by zmuszać go do wyboru między dwójką swych dzieci, chociaż jedno z nich miało marne szanse na przeżycie.

Ares nie zaatakował jako pierwszy — bo nie mógł tego uczynić — lecz skutecznie zmusił do tego Ariannę. Potem mógł już atakować bez oporu, z użyciem całej swojej siły.

Córka Zeusa przewidziała jego zamiar, uskoczyła na bok, efektywnym piruetem unikając śmiercionośnego cięcia i przechodząc do ofensywy. Ares, początkowo zaskoczony śmiałością herosa, szybko odzyskał przewagę, atakując niczym dobrze naoliwiona maszyna zaprogramowana do zabijania, a teraz jej celownik został wymierzony w Ariannę.

Ares jak na boga wojny przystało był niesamowicie szybki, silny i niezmordowany. Wyglądał, jakby mógł tak walczyć przez cały dzień. Córka Zeusa błyskawicznie odczuła różnicę umiejętności. Nie mogła równać się z nim w walce, lecz starała się go pokonać inteligencją, czego zdecydowanie mu brakowało.

Ares coraz bardziej się denerwował. Nigdy nie przypuszczałby, nawet w najgorszych koszmarach, że zwykły herosik tak długo będzie mu się opierał i zaciekle atakował. Bóg wojny zamienił okolicę w istne wysypisko, posiekał drzewa na wióry, wypalił trawę w promieniu pięćdziesięciu metrów, a ulubioną huśtawkę córki Zeusa przemienił w kolejnego dzika, lecz nim już zajął się Nick.

Arianna opadała z sił. Nie biegała już tak szybko ani nie podniosła miecza tak wysoko. Ares szybko wykorzystał swą przewagę. Jego ostrze przecięło rękę dziewczyny od łokcia aż po ramię. Ciepła krew spływająca po skórze Arianny wydobyła z niej ukryte zapasy siły. Atak Aresa wywołał odwrotny skutek do zamierzonego. Wściekła przestała kontrolować swoje moce. Gdy tylko pozwoliła im przejąć inicjatywę, zebrał się porywisty wiatr, koncentrując się wokół jej przeciwnika. Z początku Ares nic sobie z tego nie robił. Był zbytnio pijany myślą o zwycięstwie, by odpowiednio zareagować. Najpierw wiatr utworzył wokół niego barierę, nie pozwalając mu przebić się na drugą stronę, pozbawił go miecza, okularów, a nawet płaszcza. Ostatecznie uniemożliwił mu możność ruchu.

Ares się szarpał, wrzeszczał, przeklinał po starogrecku, lecz nie był w stanie nic zrobić. Arianna wpatrywała się w to jak zaczarowana. Nie miała pojęcia, że ona była przyczyną tego tornada, dlatego po prostu stała i wgapiała się w szarpiącego się mężczyznę.

I nagle Aresa wyrzuciło w powietrze, zupełnie jak gdyby siedział na jakiejś katapulcie. Arianna musiała pobić rekord Guinnessa w rzucie bogiem na odległość. Upadek Aresa wywołał małą eksplozję oraz trzęsienie ziemi. W powietrzu unosiły się czarne smużki dymu w miejscu, gdzie spadł, miażdżąc kilka aut stojących w korku.

— Jak to zrobiłaś? — spytał Nick nieobecnym głosem, patrząc w kierunku, w którym poszybował Ares wypchnięty przez trąbę powietrzną. Jego mózg nie bardzo chciał się pogodzić z tym, co widział.

— Nie mam pojęcia — wydukała Arianna. Ręce jej się trzęsły, serce obijało się o żebra, a do oczu cisnęły się łzy rozpaczy, narobiła sobie poważnych problemów. — Chciałam tylko przeżyć. Wcale nie myślałam, by stworzyć wietrzną katapultę.

— Lepiej byśmy znaleźli się daleko stąd, nim Ares tu wróci.

Arianna nie protestowała, gdy Nick pociągnął ją za rękę. Ona była zbyt zszokowana, by samodzielnie się poruszać. Przeczucie nigdy ją nie zawodziło, śmiało mogła na nich bazować, i teraz była przekonana, że poturbowanie olimpijskiego boga nie ujdzie jej na sucho.

***

Arianna, odkąd wróciła do mieszkania, siedziała przed telewizorem, przerzucając kanały informacyjne. Na wszystkich bębniono o tym samym — niewyjaśnionym wypadku na Lake Avenue. Przyczyn podawano wiele jak wyciek gazu, uderzenie meteorytu czy atak terrorystyczny. Cokolwiek to było, spowodowało ogromne szkody, zniszczono dziesięć samochodów osobowych, witrynę sklepu spożywczego, bilbord reklamowy oraz ucierpiały dziesiątki ludzi w wyniku poparzenia. Na szczęście nikt nie stracił życia, Arianna tego sobie by nie wybaczyła.

— Nie możesz się za to obwiniać.

Do córki Zeusa dosiadł się Nick. Tylko on był świadkiem tego, co tam się wydarzyło. Tylko on mógł ją zrozumieć. Poza tym Bethany była zbyt zszokowana, by pocieszyć córkę, chociaż nie obwiniała jej za ten wypadek.

— Przecież ja rzuciłam Aresem. Przeze mnie ci ludzie ucierpieli.

Arianna miała ochotę się rozpłakać, dawno tego nie robiła, ale nie sądziła, by mogło to pomóc. Nick uścisnął przyjaciółkę i wyłączył telewizor, gdy świadkowie opowiadali o tym, co widzieli.

— Arianna! Chodź tu szybko!

Po korytarzu poniósł się głos Bethany, córka Zeusa wyczuła w głosie matki niepokój, dlatego szybko podniosła się z kanapy, kierując się w stronę drzwi wyjściowych.

— Przesyłka do ciebie.

Faktycznie w progu stał młody mężczyzna w długim płaszczu sięgającym ziemi, czarnym podkoszulku i spodniach. Miał gęstą brodę, krzaczaste brwi i kudłate, kręcone włosy ukryte pod czapką. Chociaż Arianna była pewna, że nigdy takiego gościa nie spotkała, wyglądał znajomo, zwłaszcza gdy jego oczy rozbłysły na jej widok.

— Proszę o pokwitowanie — mruknął mężczyzna, podsuwając Ariannie kartkę do podpisu. Córka Zeusa nabazgrała swoje nazwisko i odebrała od listonosza białą kopertę. — Będzie ciężko, ale nie martw się, na pewno przeżyjesz.

— Że co? — zapytała zszokowana, ale mężczyzna uśmiechnął się przebiegle i odszedł.

Arianna roztargała kopertę i wyciągnęła list, napisany pięknym, kaligraficznym pismem. Im bardziej zagłębiała się w tekst, z tym większym trudem łapała dech i rozróżniała litery. Dlaczego nie użyto drukowanych?! Ze swoją dysleksją ledwo rozumiała, co czytała.

— Co to jest? — zapytała poddenerwowana Bethany. Milczenie córki nie wróżyło nic dobrego.

— Pozew do olimpijskiego sądu. Mam uczestniczyć w rozprawie i złożyć wyjaśnienia — przeczytała, patrząc na swego przyjaciela. Nick nie potrzebował więcej wyjaśnień, by wiedzieć, że sprawa była bardzo poważna.

— Kogo będą sądzić?

— Mnie. Będą rozstrzygać, czy mnie unicestwić, gdyż stwarzam dla nich realne zagrożenie.

Bethany nie zniosła dłużej napięcia, zaczęła szlochać, nie mogąc uwierzyć w nieszczęście, jakie ich spotkało. Arianna chciała do niej podejść, zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, lecz nie mogła jej dawać złudnej nadziei. Sprawa wyglądała beznadziejnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro