2. Niespodziewany towarzysz
Stella nie czuła właściwie nic. Zatrzymała się w tej przerażającej chwili, gdy dostrzegła rękę swojej matki pod gruzem, który spadł z dachu budynku. Dłoń wyciągnięta w jej stronę, zakrzywiona i cała zakrwawiona. Jakby w ostatniej chwili chciała jeszcze dosięgnąć córki i dotknąć ją ostatni raz. Odsuwała już prawie kawałki budynku, kiedy jakiś chłopak stanął jej na drodze. Nie wiedziała co on sobie wyobraża, musiała jej pomóc, przecież na pewno wszystko było z nią dobrze, prawda? Łzy zasłoniły jej widok. Czuła, jak nogi się jej trzęsą. Nie pamiętała, w której chwili usłyszała głos przyjaciółki i kiedy wpadła w jej ramiona. Zatraciła się w swojej wewnętrznej nicości, gdzie mogła udawać, że nic nie zmieniło się w jej życiu, jakby jej matka dalej z nią była.
Tylko że jej nie było. Czarnowłosa musiała zdać sobie z tego sprawę. Nawet nie pamiętała, w której chwili znalazła się na posterunku policji. Dali jej tabletkę na uspokojenie i dopiero teraz zaczęła ona działać. Ile czasu minęło? Nie była całkiem pewna. Siedziała w sali przesłuchań, na jednym z tych niewygodnych krzeseł, a na ziemi trwała przy niej Liz, która trzymała ją za rękę i dawała swojej przyjaciółce wypuścić wszystkie negatywne emocje. Wiedziała, że po drugiej stronie szyby najprawdopodobniej znajdowali się policjanci, ale nie przejmowała się tym w tej chwili. Nie liczył się następny dzień. W głowie cały czas miała ostatnią rozmowę z matką. Wiedziała, że to wszystko było jej winą. Gdyby się tak nie zdenerwowała to prawdopodobnie by nie doszło do tego wypadku.
- To moja wina - z jej ust w końcu wydobył się głos. Łzy w jej organizmie już się skończyły. Nie mogła już płakać. - Ponoszę pełną odpowiedzialność za to, co się stało.
- Ci, kochana, nie mów tak - ruda klęknęła przed Stellą i objęła ją, by pokazać, że ma na kogo liczyć. - To niefortunny wypadek, znalazłyście się w złym miejscu i w złym czasie, gdyby nie to, wszystko byłoby dobrze. Nie możesz się obwiniać. Wiem, że to, co teraz mówię gówno dla Ciebie znaczy w tej sytuacji, ale żyjemy już w takim świecie i nic nie możemy z tym zrobić.
- Po prostu ona opowiedziała mi o moim tacie, nie był tylko zwykłym miliarderem, ale krzywdził jakichś kosmitów w swojej firmie, te całe symbionty doprowadziły do jego śmierci - oparła głowę o ramię przyjaciółki i pozwoliła sobie na to, by ją objąć. Cała rzeczywistość dolatywała do niej w zwolnionym tempie. - Całe życie kazała mi wierzyć, że był dobrym człowiekiem, podczas kiedy to było cholerne kłamstwo. Mimo wszystko nie umiem go nie kochać, bo we wspomnieniach mam idealny obraz swojego ojca.
- Stella, zrobił, co zrobił, ale był Twoim ojcem i masz prawo do kochania go, nikt Ci tego nie zabierze, rozumiesz?
Już miała jej odpowiedzieć, kiedy drzwi od pomieszczenia się otworzyły. Do środka weszła kobieta, z równie rudymi włosami, co włosy Liz, miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, na palcu piękny pierścionek, który błyszczał w świetle oraz piękną kolię na szyi. Kobieta wyglądała na zdecydowanie kogoś, kto odniósł w życiu sukces. Za nią wszedł mężczyzna, idealnie przycięta broda, garnitur, który miał na sobie musiał być drogi, bo dopasował się doskonale do jego sylwetki, a na nosie miał okulary. Dopiero po chwili dziewczyna zrozumiała, że to Pepper i Tony Stark; rodzice Elizabeth. Ta jednak tylko na nich zerknęła i nie przejęła się dalej. Jakby nie byli dla niej ważni, choć ta wiedziała, że zrobiła to tylko po to, by dalej troszczyć się swoją przyjaciółką. Pani Stark już po chwili sama kucnęła przy niej z drugiej strony i delikatnie dotknęła jej ramienia.
- Cześć Stello, ja jestem Pepper, mama Elizabeth, a tam stoi mój mąż Tony. Kiedy dowiedzieliśmy się o tej sytuacji od razu przyjechaliśmy i zrobimy wszystko, by Ci jakoś pomóc - miała ciepły głos i biła od niej życzliwość. Nie narzucała się jakoś specjalnie.
- Według prawa możesz już oczywiście sama za siebie decydować, jednak chcielibyśmy Ci jakoś pomóc, myślę, że kilka nocy z Elizabeth u nas w domu to dobry pomysł, a później zdecydujesz sama, co chcesz ze sobą zrobić. Oczywiście, jeśli chcesz, nic na siłę - Tony Stark wszystko mówił z typową dla siebie nonszalancją, choć dziewczyna doskonale wiedziała, że sam stracił rodzinę w dość nieciekawych okolicznościach. To wszystko było dla niej dziwne, że ktoś mógłby chcieć jej pomóc, nie wiedziała co ma zrobić tak naprawdę w tej sytuacji, ale kiedy spojrzała w oczy swojej przyjaciółki wiedziała, że ta będzie się o nią martwić, kiedy zostanie sama.
- Jeśli nie będę w niczym przeszkadzać...
- Nie przeszkadzasz w niczym, Stella - przerwała jej Liz. - Nie zostawiłabym Cię i tak samej, nawet sobie o tym nie myśl.
- Przepraszam, że przeszkadzam - z tyłu usłyszała głos policjanta, który pewnie czuł się skrępowany tym, że musi przerwać tę wymianę zdań. - Chciałbym zostać z panną Stellą Drake jeszcze na chwile sam i spisać zeznania.
- Wolałabym z nią zostać.
- Nie Liz, dam sobie radę - odparła z pewnością siebie w głosie, choć była ona trochę udawana. Musiała jednak pokazać, że jest silna, teraz kiedy tabletki zaczęły działać nie szumiało jej w głowie i musiała się z tym wszystkim zmierzyć.
***
Rudowłosa wyszła ostatnia z pomieszczenia, jej rodzice rozsiedli się na krzesłach dla oczekujących na przesłuchanie. Miała mętlik w głowie. Nie wiedziała jak poradzić przyjaciółce z jej stratą, a w dodatku ta informacja o jej ojcu. Tego było za wiele jak dla biednej Stelli, która nie chciała żyć w centrum tego świata z superbohaterami.
- Jak to się stało dokładnie? - jej ojciec przerwał niezręczną ciszę, jaka się między nimi wytworzyła.
- Opowiem Wam później, ale na pewno nie tutaj - nie miała zamiaru opowiadać o wszystkim co się wydarzyło przy obcych ludziach. Zwłaszcza zdradzać tożsamości Adriana. Właśnie teraz zdała sobie również sprawę z jednego faktu. - Muszę zejść na chwilę na dół, poczekajcie na mnie, jak Stella wyjdzie przed moim powrotem to powiedzcie jej, że poszłam do łazienki. Wrócę najszybciej jak się da.
Nie czekała na odpowiedź rodziców, pędziła korytarzem, nie czekała na windę, zbiegała schodami na dół. Kazała Adrianowi przybyć pod komisariat. Miał na nią czekać. Nie wiedziała jak potoczy się ten dzień, ale młody musiał się jej słuchać i miała nadzieję, że spełnił jej rozkaz, od razu po wyjściu stąd chciała z nim porozmawiać, ale teraz kiedy Stella miała zamieszkać na trochę w jej domu rodzinnym mogła nie mieć czasu, by porozmawiać z chłopakiem co się dokładnie wydarzyło. Teraz kiedy jeszcze wiedziała, że Carlton Drake był zamieszany w przetrzymywanie symbiontów musiała wdać się jeszcze w poważną rozmowę z Venomem, a to mogło być cięższe niż jej się wydawało, zazwyczaj nie był skory do rozmowy. Teraz nie miał jednak wyjścia. Wybiegła przez frontowe drzwi i skręciła w jedyną ciemną uliczkę niedaleko komisariatu. Miała nadzieję, że znajdzie tam chłopaka. Już po chwili ujrzała jego sylwetkę, siedział skulony za śmietnikiem, z kapturem na głowie i wydawało jej się, że toczy w środku wewnętrzną walkę. Szturchnęła go nogą, a ten się wystraszył. Czasami zastanawiała się, czy był od niej starszy tylko na papierku, bo mentalnie zachowywał się jak spłoszony dziesięciolatek.
- Wszystko z Tobą okay? - zapytała się go. Nie mogła na niego wybuchnąć. Wiedziała, że to nie jego wina, choć podświadomość mówiła jej co innego, bo był na miejscu zbrodni.
- Taak - zająkał się i wstał. - Czy z tą dziewczyną wszystko w porządku?
- Ze Stellą? Musi poradzić sobie ze śmiercią swojej matki, to nie należy do łatwych zadań, ale jest silna. W końcu da sobie radę. Wolałabym jednak wiedzieć co się tam dokładnie wydarzyło.
- Szedłem, kiedy Venom wyczuł jednego ze swoich. Zaczęła się walka, Venom nie jest chyba najbardziej lubiany wśród przedstawicieli swojego gatunku i ta cała Scream zrzuciła ten kawałek dachu. Miałem do wyboru skoczyć za nim albo biec za nią, więc chciałem uratować tę dziewczynę, ale nie zdążyłem i teraz jej mama nie żyje...
- To było bardzo bohaterskie Adrian - Liz położyła mu rękę na ramieniu. Nie miała mu za złe. Wiedziała, że to był wypadek, a on próbował robić swoje. - Jednak mam nadzieję, że Twój kolega równie chętnie, jak Ty wda się ze mną w dyskusję, bo chciałabym wiedzieć wszystko, co on wie na temat Carltona Drake.
- Kpisz sobie ze mnie, dziewczynko, prawda? - zobaczyła jak czarna maź wychodzi z pleców Adriana. Jego głowa pojawiła się dosłownie centymetr przed jej głową, jakby miała się go przestraszyć. Nie cofnęła się jednak ani o milimetr. - Carlton Drake eksperymentował na mnie od dnia, w którym znalazłem się na tej waszej idiotycznej planecie. Uciekłem mu i znalazłem mojego nosiciela. Eddie nadawał się doskonale, zdecydowanie lepiej niż ten tutaj.
- Nie obchodzi mnie, co myślisz o nas, bo jakbyś nie zauważył to nie możesz żyć na Ziemi bez nosiciela. Ja chce suche fakty, Venom.
- Myślisz, że jesteś taka silna, a jak na razie do niczego się nie przydajesz, Liz. Niech Ci będzie, opowiem Ci to tylko przez to, że wspomnienia po Brock'u powinny żyć. Carlton chciał polecieć w kosmos, znaleźć więcej okazów z mojego gatunku, zjednoczył się z Riotem, chcieliśmy ich powstrzymać. Eddie prawie zginął, ale wróciłem do niego i uratowałem jego ciało. Kiedy rakieta już wystartowała, rozwaliłem silnik i spłonęli żywcem. To nie był dobry człowiek.
- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. Jednak nie jesteś taki bez uczuć, za jakiego się wydajesz za każdym razem, gdy mamy okazję rozmawiać. Mam nadzieję, że porozmawiamy sobie jeszcze trochę o Twoim wcześniejszym nosicielu i pomożesz mi się zrozumieć. A co do Ciebie Adrian, wróć do akademii i zdaj raport Nathanielowi, dobrze? Świetnie sobie poradziłeś i nie zadręczaj się tym wszystkim - odsunęła się od twarzy Venoma, spojrzenie kierowała tylko na chłopaka, który nawet nie wtrącił się w ich wymianę zdań.
- Nie przekupuj chłopaka miłymi słowami, musi umieć sam radzić sobie ze swoimi porażkami.
- Stop, Venom. Doceniam, że chcesz żebym był silny, ale na tę chwilę nie przydaje mi się Twoja pomoc, więc znikaj, a ja idę do akademii - jego ton był surowy, już po chwili ślad po Venomie zniknął. Jakby nie toczyła z nim wcześniej rozmowy. Na twarzy chłopaka pojawił się lekki uśmiech, jakby był dumny, że sobie z nim poradził. - Leć już do niej, ja będę pod telefonem, gdybyś czegoś potrzebowała.
Już po chwili rozeszli się w swoje strony. Ona musiała wrócić i udawać, że radzi sobie z tą sytuacją, chociaż była tak samo bezsilna, jak Stella, tylko musiała okazać jej wsparcie. Teraz dla swojej przyjaciółki zrobiłaby dosłownie wszystko.
***
Gwen została poinformowana ostatnia o sytuacji, jaka się wydarzyła. Nie była jednak na to zła, bo Liz od razu wytłumaczyła jej, że nie chciała rozpraszać ją w ważnych egzaminach. Dziewczyna powoli kończyła swoją naukę i pisała ostatnie ważne zaliczenia, toteż przyjaciółka poinformowała ją o wszystkim od razu po ostatnich zajęciach. Panienka Stacy wsiadła we wcześniej zamówionego Ubera i mknęła przez Nowy York, by być przy dziewczynach. Wiedziała co Stella mogła czuć, ona również straciła swoją matkę i musiała się z tym pogodzić, nie była pewna czy jej ojciec w jej świecie jeszcze żyje. Musiała być przy niej i wspierać ją. Tak postępują najlepsze przyjaciółki. Blondyna nie była zainteresowana treningami w akademii, zresztą Nathaniel nawet sam kazał jej od razu jechać do Liz, najwidoczniej był ze swoją dziewczyną w ciągłym kontakcie i wiedział, co się wydarzyło. Po trzydziestu minutach ta była już na miejscu. Nie mogła w pewnym momencie wysiedzieć. Dom państwa Starków nie był ogromny jak ich wcześniejsze posiadłości. Ostatni dom w kolumnie domków jednorodzinnych. Standardowej wielkości dla trzyosobowej rodziny, choć Gwen raz z Liz udała się do podziemi pana Starka i tam było już o wiele lepiej. Trzy piętra pod ziemią, w których kryła się zbrojownia, pracownia komputerowa i miejsce, w których pan Stark tworzył swoją technologię. Z tego, co wiedziała jego żona na początku nie pochwalała tego pomysłu, ale w końcu ustąpiła mężowi. Dopóki dom wyglądał normalnie, nie miała zamiaru się z nim kłócić; oczywiście Elizabeth jej to wszystko powiedziała.
Przeszła przez bramkę i energicznie zapukała do drzwi. Oczywiście nie dostałaby się do środka, gdyby system jej nie rozpoznał, ale kiedy była tu na początku państwo Stark dodali ją jako stałego gościa domu. Miała nawet pokój dla siebie, za co była im wdzięczna. Tak dużo dla niej zrobili. Była pewna, że tym razem postarają się zapewnić pustkę w życiu Stelli, ale nie wiedziała jak ta może to w tej chwili przyjąć. Już po chwili usłyszała przekręcany zamek, a w drzwiach pojawiła się pani Stark. Uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny i wyciągnęła ręce w jej stronę. Ta lekko ją objęła.
- Wygląda pani dokładnie tak ślicznie, jak zawsze.
- Ależ Ty mi słodzisz, kochana. Wchodź lepiej do środka. Dziewczyny są w pokoju Elizabeth. Chcesz najpierw coś przekąsić? - zadała jej pytanie, a kiedy blondynka weszła do środka, zamknęła za nią drzwi.
- Nie dziękuję. Jak ona się ma?
- Jest na lekach uspakajających. Może być jeszcze lekko otępiała. Nie płacze już jednak. Normalnie rozmawia i je, a to najważniejsze. Myślę, że pierwszy szok już minął, ale jeśli przy niej będziecie to na pewno zniesie to dzielnie.
- W takim razie już do nich idę - dziewczyna pobiegła na górę. Na schodach skręciła w lewo i już po chwili była w pokoju swojej przyjaciółki.
Stella spała wtulona do Liz. To był naprawdę uroczy widok, zważywszy, że tak naprawdę nie było ani jednego spotkania, które spędziłyby, u którejś w domu. Mama Stelli była przeciwna przychodzenia do domu państwa Starków dlatego też nigdy jakoś na to nie naciskały. Teraz jednak sytuacja się diametralnie zmieniła. Ruda otworzyła jedno oko i skinęła głową na Gwen.
- Usnęła niedawno. Znowu trochę płakała, ale jest już lepiej.
- Bardzo się obwinia? - Gwen usiadła na ziemi przy łóżku dziewczyny. Była to jej ulubiona pozycja do spędzenia czasu. Zazwyczaj siedzenie na łóżku ją irytowało.
- Staram się jej to wybić z głowy, ale wiesz, że nie zawsze się od razu tak da. Robię wszystko, by było z nią dobrze. Mam nadzieję, że nam się uda. To pogrzeb będzie najgorszą częścią tego wszystkiego.
Nagle czarnowłosa poruszyła się nerwowo na łóżku i zerwała do góry. Miała przyśpieszony oddech. Widać było, że nie wiedziała przez chwile gdzie jest. Gwen od razu usiadła na łóżku i złapała ją za rękę. To samo zrobiła Liz z drugiej strony. Dały jej trochę czasu na uspokojenie się.
- Już wszystko dobrze, jesteśmy przy Tobie - głos Gwen był opanowany. Teraz najważniejsze był to, by zachowywać się przy dziewczynie normalnie, ale troszczyć się o nią. Nie mogły jej pokazać, że dużo się zmieniło i nie dają sobie z tym rady. Musiały udowodnić jej, że może na nie liczyć bez względu na wszystko.
- Widziałam jej martwe ciało pod tą stertą gruzów... To nie jest dobry widok.
- Ja wiem, kochana, gdybym mogła to zabrałabym od Ciebie całe cierpienie, ale nie mam takich możliwości. Jednak jesteśmy tutaj z Gwen dla Ciebie. Cokolwiek w życiu się wydarzy to masz nas. Teraz, za 5 czy 10 lat. Nie opuścimy Cię, dopóki sama nie będziesz miała nas dość. Nie pozbędziesz się nas ze swojego życia tak łatwo.
- Nie mam zamiaru się Was pozbyć z mojego życia, bo kocham Was - mówiąc te słowa przyciągnęła dziewczyny do siebie i objęła. Gwen wiedziała, że da sobie radę, zwłaszcza jeśli mogła liczyć na ich wsparcie.
***
Kiedy Adrian dotarł do siedziby był rozbity. Do tego wszystkiego dochodziły do niego wiadomości od Venoma. Z jego poprzednim nosicielem łączyła go wyjątkowa więź, a chłopak nawet nie potrafił nad nim zapanować. Jakby ten miał gdzieś, że to jego ciało i powinien się go słuchać. Po szybkim sprawozdaniu, które opowiedział Nathanielowi udał się do swojego pokoju. Właściwie nie traktował tego miejsca jak domu. Nie miał tu nic osobistego. Nawet ubrania były kupione przez akademię. Na początku nie chciał tu być, ale nie mógł poruszać się po świecie z Venomem w środku. Nie, dopóki jakoś się nie dogadają, a ten na razie nie był chętny, by to się stało. Coś go podkusiło i wziął do ręki swój telefon. Szybko znalazł w obserwowanych prywatny profil Liz na Instagramie, a następnie przepatrzył wszystkie zdjęcia, które dziewczyna wrzucała. Nie minęło dużo czasu, kiedy znalazł dziewczynę, której szukał. Czarnowłosa dziewczyna uśmiechała się do obiektywu, a obok niej stała młoda Stark. Oznaczenie przeniosło go na jej profil. Nazywała się Stella Drake.
- To dlatego ta pożal się bohaterka wypytywała mnie o Carltona. Ta dziewczyna to jego córka. Gdyby zginęła świat nie straciłby tak wiele - usłyszał głos w swojej głowie.
- Do reszty Cię pojebało? Ta dziewczyna nie jest niczemu winna. Nie można pozwalać na śmierć niewinnych osób.
- Jej ojciec się tym nie przejmował, kiedy uśmiercił najbliższych współpracowników, kiedy mu podpadli, Adrian. Nie żyj złudzeniami, ona może być taka sama.
- Nie wiesz, czy jest. Nie wiem jak jest na tej Twojej gównianej planecie, ale u nas nie każdy jest taki, jak jego rodzic. Doskonale wiesz, jaki był mój ojciec, to alkoholik, który bił moją matkę. Czy ja stałem się taki jak on? No chyba nie, także zastanów się czasami nad tym, co mówisz - był zły. Był z Venomem już trochę czasu i ten znał każde jego najmroczniejsze zakamarki. Wiedział o nim rzeczy, do których Adrian wolałby się nie przyznawać, a jednak dalej nie umiał wierzyć w ludzkość. - Eddie Cię niczego nie nauczył podczas tylu lat?
- Nie waż się o nim mówić. Już Ci to mówiłem. Eddie to dobry człowiek, źle umarł. On potrafił mnie zrozumieć. Ty jesteś za młody i za głupi.
- Przepraszam Cię bardzo, jeśli w czymś Ci przeszkadzam to możesz mnie zostawić. Droga wolna, a nie czekaj. Zapomniałem, że beze mnie zdechniesz przy najbliższej okazji.
- UWAŻAJ NA SŁOWA, MAŁY - przed jego twarzą zmaterializowała się głowa Venoma. Była wielka, w pierwszym odruchu miał się zamiar cofnąć, ale zdał sobie sprawę, że tamten właśnie chciał, by się go przestraszył, a nie chciał mu pokazać, że ma racji. - Może i nie poradzę sobie bez Ciebie, ale Ty także nie poradzisz sobie beze mnie. Pamiętasz co razem osiągnęliśmy? Pozbyliśmy się problemu Twojej matki raz na zawsze.
W głowie chłopaka znowu pojawiło się to wspomnienie, o którym marzył zapomnieć. W jego ciele pojawił się Venom i nie potrafił nad sobą panować. Uciekł z mieszkania, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Krył się w jednym z zaułków. Jednak obserwował mieszkanie. Ojciec znowu to robił, znowu ją bił. Kiedy wyszedł z mieszkania po piwo nie natknął się już na swojego syna, a na Venoma. Kosmita przygwoździł go do ściany i w jednej chwili złamał mu kark. Adrian w środku nie protestował, nawet się na to zgodził. To była tajemnica, której będą pilnować aż do grobu. To było całkiem ohydne i wolał o tym nie myśleć, ale Venom zjadł ciało jego ojca, więc nikt nigdy nie dowie się, dlaczego tak naprawdę zniknął. Młody miał przez to nieraz koszmary, ale w gruncie rzeczy wiedział, że ojciec zasłużył na swój los.
- Widzisz, kiedy w końcu mnie zrozumiesz, zobaczysz ile możemy razem osiągnąć. Trzeba będzie znaleźć Scream i innych. Musimy się ich pozbyć, Adrianie...
***
Minął już ponad tydzień, od kiedy przyjaciółka Elizabeth straciła matkę. Dziewczyny były już po pogrzebie, ale ta jeszcze nie wróciła do akademii. Nathaniel zajął się więc obowiązkami dziewczyny, by ją odciążyć. Chciała wracać, ale ten obiecał jej, że zajmie się wszystkim. I tym razem brał udział w jej lekcjach symulacji. Peter Parker walczył kiedyś z człowiekiem o pseudonimie Mysterio. Ten umarł, ale technologia, której używał została na świecie i Bruce Banner oraz Tony Stark użyczyli jej do akademii. Można było dowolnie symulować miejsca walki oraz obrażenia. Każdy ze studentów był wrzucony w trzyosobowe grupki, które zmieniały się z tygodnia na tydzień, by nie polegać zawsze na tych samych osobach. Dzisiaj miał za zadanie walczyć razem z dwoma wybitnymi studentami - W'Wabu; synem króla T'Challi oraz Catherine Kulikov podopieczną agentki Romanoff. W'Wabu dostał od ojca stój Czarnej Pantery oraz wszelkiego rodzaju ulepszenia od swojej ciotki za to Cat potrafiła doskonale używać każdego rodzaju broni, przeniosła się do Nowego Yorku z Rosji, gdzie poznała agentkę Romanoff i okazało się, że jej matka była jedną z członkiń Czerwonej Komnaty, dlatego też Natasha tak chętnie się nią zajęła.
Każda symulacja była dopasowana do danej grupy i po Nathanielu oczekiwano możliwości Liz, ten jednak nie miał zbroi jej ojca, więc musiał się dużo napracować, by osiągnąć to samo, co mogła dziewczyna. Wylądował na ziemi pod ostrzem jednego ze sztucznych Centauri, jednak Kulikov dwoma strzałami w głowę pokonała fałszywego kosmitę. Wyciągnęła rękę do chłopaka i pomogła mu wstać. Ten tylko skinął jej lekko głową. Nad nimi skakał W'Wabu, który za pomocą pazurów z adamantium pokonywał dwójkę wrogów na raz.
- Zdecydowanie przydałby nam się ktoś, kto ma zbroję i umie latać - rzuciła dziewczyna, zanim wbiegła na jedno z przewróconych aut. Brunetka nigdy nie spinała włosów, mimo tego, że uparcie jej mówiono, że rozpięte będą jej przeszkadzać podczas walki. Ta się jednak nie przejęła i jeszcze w życiu jej nie przeszkodziły.
- Na dniach Elizabeth wróci, wiem, że jestem silniejszy od niej i dlatego się boisz, że w walce wręcz ze mną przegrasz - zaśmiał się pod nosem i strzelił strzałą w najbliższego kosmitę, który po chwili wybuchł. - Nie mam zamiaru jej zastępować do końca życia.
- Mam nadzieję, bo brakuje mi tego uśmiechniętego rudzielca - dorzucił W'Wabu, który wtrącił się do rozmowy. - Kto inny byłby na tyle odważny, by jawnie drwić z drogiego kapitana Nathaniela Burtona?
- Wszyscy oprócz Ciebie? - rzuciła dziewczyna w jego stronę i przeładowała pistolet, bo naboje jej się skończyły. - Od kiedy prowadzimy takie rozmowy podczas walki? Albo rozmawiasz; albo walczysz. Ta pierwsza rzecz dostarcza mniej frajdy niż walka, także zamknijcie już jadaczki i skończmy to, bo za jakieś dwie minuty skończy nam się czas.
Faktycznie zegarek na ręce odmierzał jeszcze dwie minuty do zakończenia symulacji. Pognali do przodu i zajęli się walką. Nathaniel za pomocą swoich wielofunkcyjnych strzał potrafił pokonać nawet do 10 kosmitów jedną strzałą, Catherine potrafiła nieźle walczyć i trudno było z nią wygrać. Znała wszystkie sztuki walki, a broń byłą jak przedłużenie jej ręki. Za to W'Wabu nosił strój, który polepszał jego kondycję i kiedy ktoś go zaatakował potrafił ze zdwojoną siłą mu oddać dzięki wstrząsą na jego kostiumie. Te dwie minuty mijały im na zabijaniu w ciszy. Każdy zajął się sobą i swoim wynikiem, choć gra zespołowa również wchodziła w grę, jeśli ktoś potrzebował pomocy. Zakończyli swoje ćwiczenia z całkiem niezłymi wynikami. Chyba sobie poradził.
Kiedy wyszedł z pomieszczenia usłyszał jak ktoś bije brawa. Zazwyczaj nikt nie stał i nie obserwował na bieżąco wyników. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to Liz. Uśmiechnął się do niej, lecz ta najpierw podeszła do Cat i W'Wabu. Przybiła z nimi piątki i ukłoniła się przed nimi.
- Należą się Wam brawa, za to, że daliście sobie radę, mimo że nie mieliście oczywiście najsilniejszego ogniwa - na początku próbowała utrzymać powagę, jednak już po chwili się zaśmiała. - Jeśli przydzielą Was do mojej drużyny w następnym tygodniu będę dumna, że mogę z Wami dążyć do zwycięstwa. Naprawdę.
- Widzisz Nat, od niej powinieneś się uczyć dopingowania - brunetka popatrzyła z wyzwaniem w oczach na chłopaka, a następnie udali się oni do szatni, by się umyć i przebrać.
- Za to pan, panie Barton powinien pan zdecydowanie poćwiczyć, wiem, że bycie mną jest niezwykle trudne, ale więcej serca i by się udało - podeszła do niego bliżej i objęła go rękami za szyją. Musnęła swoimi wargami jego dolną wargę, ale kiedy ten chciał pogłębić pocałunek, odsunęła się od niego i zaśmiała pod nosem. - Nie ma takiej opcji. Okropnie jesteś przepocony. Poza tym mamy ważnego gościa.
- Tak? A kto to taki?
- Nie chciałam zostawić Stelli samej, a my z Gwen musimy wrócić na treningi także zaproponowałam jej pobyt w akademii, a ta dziwnym trafem zgodziła się na nauki walki, także małe spotkano zapoznawcze musi nastąpić, a później myślę, że możemy zjeść razem dobrą kolację. Co Ty na to?
- Myślę, że muszę się wyszykować żeby wywrzeć dobre wrażenie na Stelli, bo jeszcze sobie pomyśli, że jestem jakimś okropnym brudasem, także nie mam dla panienki czasu - odsunął ją delikatnie od siebie i zaczął wychodzić. Jednak w ostatniej chwili się odwrócił i pocałował ją w czoło. - Ty też się lepiej wyszukuj, bo widzę, że jedzenie w domu nie zadziałało dla Ciebie na korzyść.
- Nie mogę uwierzyć co ja w Tobie widzę, Barton.
***
Pojawienie się na Ziemi było dla niego dziwne. Jeszcze chwile temu był w Valhalli, co było dla niego zabawne zważywszy na to, że był oszustem, jednakże niby odniósł chwalebną porażkę. Nie uważał jednak, że umarł w odpowiednim momencie, oj nie. Miał jeszcze wiele do zrobienia, dlatego, kiedy Walkirie nie pilnowały, niepostrzeżenie wymknął się jednym z ich wyjść. Niestety jedynym minusem tej wyprawy było stracenie swojego ciała. Odrodził się on w nowym, mniej potężnym ciele, młodego chłopaka, dopiero wchodzącego w dorosłość. Zmaterializował się on na ukochanej planecie swojego brata. Głupi Thorze, tak ukochałeś sobie ludzi, że stanąłeś w walce z Thanosem. Jednak on sam był głupcem, chciał uratować swego brata i przypłacił za to życiem. Król oszustów został przechytrzony. Z perspektywy czasu jak myślał o swoim planie to wiedział, że był strasznie głupi, ale w tamtym momencie działał chwilą i nie poszło to po jego myśli. Nie był pewien ile lat minęło tak naprawdę. Dla niego czas płynął trochę inaczej. Jednak kiedy pojawił się w tym ukochanym mieście Nowy York zauważył, że nie dzieje się nic poważnego toteż jego braciszek razem z grupą swoich super przyjaciół musiał pokonać Thanosa. On nie do końca w to wierzył. Widział, że ten miał kamienie, także nie był bezbronny, a na pewno łatwo im się to nie udało.
Infiltrował miasto od tygodnia. Nie wychylał się. Lekko manipulował ludźmi, by dostać to, co chciał, ale nie na tyle, by zwrócić na siebie uwagę. Szukał superbohaterów. Kogoś, kto mógł mu wyjaśnić co się tak właściwie dzieje. Chciał wiedzieć co będzie mógł zrobić, a czego nie. Osobiście obstawiał, że spotka Starka; twarda z niego sztuka jak na zwykłego człowieka. Do Hulka wolał się nie zbliżać.
Musiały minąć dwa tygodnie jego tułaczki w tym okropnym mieście, by coś się wydarzyło. Siedząc na dachu jednego z najwyższych budynków przeglądając te tak zwane media społecznościowe spostrzegł na niebie zbroję. Tą samą widział już kilka razy w swoim życiu, więc zaczął obserwować wszystko dokładniej. Może nie miał już Tesseractu, ale dalej posiadał swoje magiczne zdolności. Kilka budynków dalej zobaczył jakąś czarną maź goniącą kobiecą sylwetkę. Na bank to czarne coś musiało być bohaterem, nigdy nie zdarzyło się, by to wróg gonił kogoś dobrego. Sam Iron Man wyprzedził kobietę i stanął przed nią. Ta nie miała gdzie uciec. Chłopak był ciekawy co się tam dzieje, toteż przeteleportował się na budynek, który znajdował się najbliżej tego, który przyciągał jego uwagę. Kobieta pośrodku miała na twarzy złotą maskę, a na ciele czarno-biały przylegający strój. Nie dało się zobaczyć jej twarzy, jednak jej kruczoczarne włosy były rozpuszczone. To czarne coś było pozaziemską formą, kosmita, którego jednak ten nigdy nie spotkał. Jednak było w nim coś dzikiego, jakby nie do końca pasował tutaj.
- Madame Masque, poddaj się i wróć z nami grzecznie do więzienia, to nie stanie Ci się większa krzywda - ze zbroi wydobył się damski głos i to zszokowało go najbardziej. Co się stało? Może trafił do innej rzeczywistości? Albo to jednak nie była ta planeta. Musiała być, nie pomyliłby się aż tak.
- Proszę Cię, dziecko, nie wiesz nawet, na co mnie stać - czarnowłosa wzięła i z rozpędu zaatakowała dziewczynę w zbroi. Ta po chwili opanowała cały metal, który zniknął z jej ciała i zmienił się w tarczę, by powstrzymać uderzenie. Jego oczom ukazała się rudowłosa dziewczyna. Przez chwile nawet myślał, że to ta kobieta Starka, jednak była zdecydowanie za młoda, co podkreśliła ta kobieta w masce. W tej samej chwili to czarne coś swoimi wielkimi łapami oplotło złoczyńcę i nie wypuściło jej.
- Mogę ją zjeść? - usłyszał głos potwora.
- Nie ma takiej opcji, Venom. Nie jemy ludzi. Nawet tych złych.
W głowie pojawił mu się plan i w jednej chwili pojawił się na budynku u tej trójki, w drugiej zaś wyparował kobietę w maskę do jednego z więzień, w którym te kilka dobrych lat temu trzymali jego, zanim brat zabrał go z powrotem do Asgardu.
- Nie martwcie się, tylko Wam pomogłem. Złoczyńca już jest w swoim więzieniu, tam, gdzie powinien być, jeśli mi nie wierzycie, pokaże Wam - mówił opanowanym głosem, chociaż wiedział, że dziewczyna już szykuje się, by z nim walczyć. Jej układ ciała na to wskazywał.
- Kim Ty do cholery jesteś? - Przysunęła się lekko do przody, by w każdej chwili go zaatakować, ten z tyłu również się zbliżył. - Znowu jakiś mutant?
- Ależ nie, moja droga - ukłonił się lekko w jej stronę, a na twarzy pojawił się zawadiacki uśmieszek. - Rozumiem, że mnie nie znacie, nie jestem w swojej szczytowej formie, ale kiedy wymykasz się śmierci nie możesz liczyć, że wszystko pójdzie po Twojej myśli. Loki Laufeyson przed Wami. Ten lepszy król Asgardu.
- On sobie jaja robi? - czarna maź zniknęła, a na jego miejscu pojawił się człowiek. Loki zdał sobie sprawę, że to jeden z gatunków, który nie przeżyje bez nosiciela. - Opowiadali na lekcjach o nim, ale umarł lata temu poświęcając się za swojego brata.
- To miłe, że Wy ludzie się o mnie uczycie, ale skoro ja się Wam przedstawiłem to liczę na to, że uczynicie to samo, gdyż wolałbym się do Was zwracać osobowa, inaczej nie wypada, zwłaszcza do damy.
- Elizabeth Stark. Na pewno znasz mojego ojca, walczyliście lata temu - nie wiedział ile lat faktycznie minęło, ale trochę tego musiało upłynąć, gdyż jeszcze jak żył to Stark nie dorobił się żadnego dzieciaka. - A ten tutaj to Adrian Johnson.
- Miło mi Cię poznać, Elizabeth i Ciebie również Adrianie - w jego głowie zrodził się szalony plan. Już tak dawno w niczym nie mieszał, lecz najpierw chciał poznać obecną sytuację. - Minęło sporo czasu, od kiedy byłem na Ziemi i najwidoczniej dużo się zmieniło, więc byłabyś tak chętna i opowiedziała mi wszystko, kochana? Nie lubię zostawać w tyle z informacjami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro