1. Trudne chwile
Nowy Jork był miastem niesłychanie dziwnym. Wydawać by się mogło, że całe zło na świecie kumulowało się w tym miejscu. Dlatego właśnie tutaj żyło tak wielu superbohaterów. Mieli ratować świat przed największym zagrożeniem jeśli takie się pojawiło. Akademia TARCZY mieściła się na obrzeżach miasta, by pomieścić każdą osobę chętną na rozwijanie swoich umiejętności w dobrym celu. Jeden budynek był przeznaczony tylko i wyłącznie na wszystkie zajęcia, zaś drugi na sypialnie dla osób, które nie miały gdzie się podziać. Obecnie ta sekcja nie miała więcej niż dwudziestu studentów, gdyż skupiano się tutaj przede wszystkim na uzdolnionych osobach, które posiadały moce. Zwykli obywatele chcący pomóc uczyli się wszystkiego w innym miejscu.
Oczywiście zdarzały się wyjątki, a kimś takim była na pewno Elizabeth Stark. Dziewczyna nie posiadała żadnych mocy, potrafiła jednak bardzo dużo zdziałać i miała zbroje od ojca. Tony skonstruował dla córki bransoletkę, która w razie potrzeby przemienia się w pełną zbroję zwaną Model-Prime, która w dowolnej chwili może zmienić swój kształt i kolor jeśli dziewczyna by tego potrzebowała. Ruda wiedziała, że chce dołączyć do tej agencji od kiedy skończyła trzynaście lat. Nasłuchała się tyle opowieści o tych wszystkich ludziach, że nie mogła nie chcieć być jak oni. Dokładnie jak jej ojciec czy Steve Rogers, którzy poświęciliby wszystko dla dobra ogółu. Kapitan Ameryka poświecił wszystko by jej ojciec mógł zostać z nią i żeby miał możliwość ją wychować. Liz miała trzy lata kiedy Steve Rogers oddał swoje życie zakładając rękawice nieskończoności, której wcześniej miał użyć jej ojciec. Podstępem mu ją zabrał, a następnie pstryknął palcami. Wtedy cała armia Thanosa wyparowała, ale świat nigdy nie był już taki sam.
Drugim przypadkiem osoby bez mocy był oczywiście Nathaniel Barton, który miał po ojcu świetne oko i dobrze walczył. Został przyjęty właśnie przez wzgląd na ojca, a także jego umiejętności przywódcze; potrafił zjednać ludzi, dać im jakieś zadanie, a oni wykonywali je najlepiej jak potrafili. To był najczęstszy powód kłótni tych dwojga, bowiem oboje mieli dowodzić ludźmi w przyszłości, a każdy z nich chciał być wyżej od tego drugiego.
Dziewczyna po zjedzonym śniadaniu na stołówce miała udać się do domu. Mama napisała do niej wiadomość, że chcieliby się z nią dzisiaj zobaczyć. Ostatnio lekko posprzeczała się z ojcem i nie chciała tam wracać. Wszystko oczywiście kręciło się wokół ludzi, którzy widząc ją gdzieś na ulicy uwielbiali robić jej zdjęcia. Ostatniego czasu, gdy poszła z Bartonem potańczyć skończyło się na zdjęciach, na których stała na stole, trzymając kieliszek z wódką. Może przegięła, ale miała dość tego całego śledzenia. Czasami chciała być jak normalny człowiek, nie mieć Tony'ego Starka za ojca. To ułatwiłoby jej życie. Postanowiła jednak odwiedzić mamę skoro potrzebowali jej do czegoś. Ruda napisała do chłopaka wiadomość, że spotkają się później, bo ma coś do załatwienia, a następnie dotknęła bransoletki, która zaczęła zmieniać się w zbroje.
Nie chciała modyfikować zbyt wiele w oryginalnym wyglądzie zbroi Iron Mana także nadała sobie troszkę bardziej kobiecy kształt, lecz kolory pozostawały dokładnie takie same. Kultowy strój, na widok którego ludzie nie będą bali się o swoje bezpieczeństwo. Ufali tej technologii nieraz bardziej niż jej wynalazca.
- Witam, panienko Stark - kiedy maska się zamknęła usłyszała barwny głos VERONICI, systemu, który zastapił JARVISA po tym, jak stał się realną osobą. Kobiecy głos pomagał młodej dziewczynie w ciężkich chwilach. Już tyle razy uratowała ją od śmierci, że nie wiedziałaby jak ma się właściwie odpłacić. Tyle, że sztuczna inteligencja nie potrzebowała żeby ta się jej odwdzięczała. - Dokąd się udajemy?
- Do domu.
Młoda kobieta w jednej chwili poderwała się do góry i zaczęła lecieć. Lubiła to uczucie, kiedy nikt nie mógł być blisko niej, mogła być tylko ona i jej myśli. VERONICA nie odzywała się bez potrzeby. Za każdym razem gdy pojawiała się gdzieś w tej zbroi czuła na sobie presję. Ojciec tyle razy opowiadał jej o tym, jak ma się zachowywać, jacy byli ludzie, którzy poświęcili się za to, by ona mogła teraz spokojnie żyć. Wszystko sprowadzało się do Steve'a, z którym jej ojciec nie zdążył się pogodzić przed jego śmiercią. Pięć lat się do siebie nie odzywali, a później tamten umarł. Starkowi cholernie leżało to na sercu, co pokazywał w trudnych chwilach. Świat przeszedł naprawdę wiele przez te dwadzieścia lat. Oczywiście, że zginęli wielcy bohaterowie, ale setki ludzi także ucierpiało w ostatecznym rozrachunku. Podobno od tamtego czasu świat stawał się lepszy, ale jakoś dziewczyna nie chciała w to wierzyć. Gdyby był lepszy, nie musiałaby walczyć ze złymi ludźmi, gdyby był lepszy mówiono by o tym. Oczywiście cieszyli się, że najeźdźcy z kosmosu odpuścili już ich świat, ale nigdy nie można być niczego pewnym.
Rezydencja Starków mieściła się na Manhattanie. Postanowił być blisko centrum wszystkich tych katastrof, choć Pepper na początku się to nie podobało. Odpuściła sobie jednak wiedząc, że jej mąż przeżywał wtedy trudny okres w swoim życiu. Wolała być blisko niego, niż znowu czekać z informacją czy żyje. To były trudne chwile dla tych dwojga i nie mówili o nich za dużo. Ludzie raczej nie wiedzą, że to sam Stark w ostatecznej bitwie przejął rękawice Nieskończoności, którą później Kapitan Ameryka zabrał postępem. Nie mógł jednak zrobić jedynej istotnej rzeczy; przywrócić zmarłych do życia, gdyż rękawica się zniszczyła, a Carol Danvers od razu unicestwiła jeden z kamieni, by nie przydały się już do zniszczenia wszystkiego. Steve umarł na miejscu.
Pokonali Thanosa, ale ojciec do tej pory miał za złe Kapitan Marvel za tak pochopną decyzję, bo nie mógł ocalić bliskich. Ta od tamtego czasu nie pokazywała się zbyt często na Ziemi, jakby nic dla niej nie znaczyła. Elizabeth rozmawiała z nią kilka lat temu i poznała tajemnicę kobiety, jej wielką misję, która musi się udać, bo w przeciwnym razie znowu wszechświat będzie zagrożony.
Rudowłosa powoli zbliżała się do lądowania . Ostatnio nie spędzała w domu zbyt wiele czasu i jakoś nie zamierzała wracać do tego miejsca. Pokój w akademii był przytulny i mogła spędzać czas z przyjaciółmi. Gładko wyładowała na ziemi i po chwili jej zbroja znowu zamieniła się w bransoletkę. Bardzo przyjemne urządzenie, na które nie musisz czekać aż do Ciebie przyleci.
Kobieta wzięła głęboki oddech i ruszyła do drzwi wejściowych. Posiadłość nie była ogromna, jej matka chciała postawić na minimalizm, a ojciec zgodziłby się na wszystko, co ona by mu powiedziała. Wielkość standardowego domu, dla mniejszej rodziny. Jedyny dodatek to ogromna piwnica, gdzie Stark mógł eksperymentować z nowymi zbrojami i ich funkcjami. Mechanikiem na pewno zostanie do końca życia.
Liz pchnęła drzwi frontowe i już po chwili znajdowała się w środku. Brązowe ściany, na których pojawiały się słynne malunki w bardzo długim korytarzu. Na komodzie zdjęcia oryginalnego składu Avengers, rodziców, dziadków. Stark stał się cholernie sentymentalny.
- Mamo! - krzyknęła rudowłosa wchodząc do kuchni. Nigdzie nie mogła znaleźć kobiety, więc już po chwili zjeżdżała windą do laboratorium jej ojca. Zastała tam ich oboje; najwyraźniej o coś się sprzeczali, bo mocno oboje gestykulowali. Przyłożyła dłoń do czytnika i została wpuszczona do środka. Dopiero wtedy zwrócili na nią uwagę. Pepper odsunęła się kawałek od swojego męża zaś na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
- W końcu przyszłaś, Elizabeth - zaczęła od razu.
- Liz. Jestem Liz, wszyscy tak do mnie mówią - sprostowała. Może nie była to do końca prawda, bo jedyna osoba, która miała możliwość mówienia do niej pełnym imieniem to Nathaniel. Jej imię w jego ustach brzmiało zdecydowanie lepiej.
- To my z ojcem wybraliśmy dla Ciebie to imię i nie mam żadnego zamiaru go skracać. Gdybym chciała żebyś nazywała się Liz, to tak byś miała w dokumentach - jej mama bardzo lubiła się czepiać o takie szczegóły jeśli była na coś zdenerwowana, więc jak zawsze dostało się jej w sumie za ojca. Pepper Stark od dłuższego czasu farbowała się na blond, bo co jakiś czas pojawiało się coraz więcej siwych włosów, które sprytnie ukrywała. Na twarzy widać było zmarszczki, ale nie wyglądała ani trochę staro, a raczej dostojnie. Patrząc na ojca nie wierzyła, że z roku na rok robi się starszy. Widziała jego zdjęcia sprzed 20 lat i wtedy wyglądał tak samo, a jedyna różnica to właśnie siwe włosy, z których on był dumny jak nikt inny. Mówił, ze starzeje się jak wino i nie można było się z nim sprzeczać. - Tata chciał Ci coś powiedzieć...
- Mhm...tak, chciałem z Tobą porozmawiać, ale ode mnie na pewno byś nie odebrała telefonu, więc wykorzystałem swój spryt - zadziorny uśmiech pojawił się na jego ustach jakby nie pamiętał o ich ostatniej kłótni. - Za tydzień odbędzie się nasz bal charytatywny i chcielibyśmy żebyś się na nim pojawiła, razem z nami.
- Jeśli to takie ważne mogę się pojawić, ale Nathaniel idzie ze mną - odpowiedziała obojętnie. - Mogłeś mi to napisać, zgodziłabym się bez przychodzenia tutaj.
- Chciałem żebyś przyszła. Ostatnio postąpiłem dosyć głupio i chciałem Cię przeprosić - Stark zrobił kilka kroków w jej stronę, ale ta się cofnęła. Nie chciała stać w tej chwili blisko swojego ojca.
- Dosyć głupio? To była najgorsza rzecz jaką mogłeś mi zrobić! Byłeś na mnie zły za taką głupotę?! Ja byłam w klubie ze swoim chłopakiem, a kiedy Ty prowadziłeś się z tyloma panienkami, na które mama musiała patrzeć to nie było Ci przykro?! - Jej głos unosił się coraz bardziej, bowiem ojciec zdenerwował ją jak nigdy wcześniej.
- Dość, Elizabeth - przerwała jej mama. - Nie ważne czy jesteś zła, czy nie to Twój ojciec i powinnaś mieć do niego szacunek.
- Ciekawe czy byłoby Ci miło jakbyś przez całe życie musiała borykać się z tym nazwiskiem? Byłaś obok ojca i wiedziałaś co robi, Ty dałaś sobie z tym radę, ale ja nie! Nigdy nie chciałam mieć tego pieprzonego nazwiska! Po co mi w moim życiu Tony Stark, skoro nie mogę mieć swojego ojca?
Wyrzuciła z siebie słowa, które tak długo w sobie trzymała, nie chciała rodzicom sprawiać przykrości, ale czasami miała dość już tych wszystkich ludzi, którzy uważali, że znają ją lepiej niż ona sama. Zobaczą jedną sytuacje i interpretują ją zbyt pochopnie. Ona potrzebowała normalnej rodziny, gdzie nie musiała pilnować tego co i z kim robi. Kiedy była młodsza w ich domu ciągle przesiadywał Peter Parker, który chłonął to wszystko jak jakiś kult. Był dla niej jak starszy brat, którego właśnie za to pokochała, ale nie czciła swojego ojca tak, jak on. Ona owszem, chciała pomagać ludziom, ale nie była to obsesja. Robiła to z wyboru od samego początku. Nie oznaczało to, że nie zasługiwała na chwilę normalnego życia. Chyba każdy tego potrzebował.
- Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej, kruszynko? - ojciec znów zaczął się do niej zbliżać, ale tym razem nie oddaliła się. Łzy bezsilności zaczęły spływać po jej policzkach. Wytarła je szybko, a kiedy Stark ją objął, wtuliła się w niego. - Od zawsze chciałaś być kimś wielkim, miałaś marzenia, by stać się kimś lepszym niż ja. Nigdy nie mówiłaś o swoich problemach.
- Po kimś to mam - zaśmiała się sztucznie. Poczuła jak jej mama zbliża się i także się do nich przytula. Rodzina Starków w uściskach.
- Myśleliśmy, że dostajesz to, czego chciałaś, księżniczko - ojciec szeptał jej te słowa, kiedy trzymał swoje usta na czole córki. - Nigdy nie okazywałaś słabości, więc nie chcieliśmy naruszać Twojego terytorium.
- Po prostu czasami moglibyśmy się zachowywać jak normalna rodzina. Zgoda?
- Zgoda - odpowiedzieli jednocześnie. Rodzina Starków mogła się kłócić, ale zawsze dochodziło do porozumienia, bowiem ich podstawową wartością były ich więzy.
***
Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział Gwen, że znajdzie się w innym wymiarze najprawdopodobniej by go wyśmiała. Nie uwierzyłaby w takie bzdury, ale teraz znajdowała się tutaj. Na innej Ziemi, równoległej do tej, z której pochodziła, ale także zupełnie innej. U niej nie było Avengers; toteż sama musiała zajmować się swoim światem. Być może mieli się u niej pojawić Mściciele, ale kiedy tam była, nie było innego obrońcy Nowego Yorku. Kingpin zesłał ją tutaj przez przypadek, a machina musiała najwyraźniej się zepsuć, bowiem już nigdy nie próbował otworzyć portalu. Tony Stark razem z Bannerem próbowali coś skonstruować, ale bali się o życie ludzi z tej planety. Ona nie chciała ryzykować niczyim życiem dla własnego szczęścia.
Pamiętała jak wylądowała na ulicy, bo nie miała co ze sobą zrobić. Ten świat był dla niej inny. Spider-Man był mężczyzna w niebiesko-czerwonym kostiumie, który rzucał się za bardzo w oczy. Przestudiowała wszystkie możliwe informacje na temat superbohaterów na komputerze w bibliotece publicznej. Parę dni później wpadła na mężczyznę; starszą wersje jej Petera Parkera. Chciała uciec, lecz wyczuła go swoim pajęczym zmysłem. On też miał dokładnie takie same możliwości jak ona! Zaprowadził ją do posiadłości Avengers przed oblicze Starka. To wtedy pierwszy raz poznała Liz, która kazała im się wszystkim odsunąć i dać trochę spokoju.
Rudowłosa dziewczyna zaraziła ją swoim uśmiechem i chętnie słuchała z jej ust historii o wielkich bitwach, które się tutaj odbyły. Także Gwen podzieliła się swoimi najmroczniejszym sekretami; śmiercią jej ukochanego Petera, którego miała uratować, ale nie udało się jej. Zawiodła. Nie potrafiła patrzeć na mężczyznę, który znajdował się w tym wymiarze, miał to samo bystre spojrzenie i za każdym razem uciekała od niego wzrokiem. Przyzwyczaiła się do niego po bardzo długim okresie, bowiem tamten zaczął ją doszkalać i rozwijać jej umiejętności. Ojciec Liz także okazał się dla niej hojny. Zaproponował nowy strój, a także swoje wsparcie gdyby potrzebowała dorosłej osoby. Również pani Pepper pomogła dziewczynie wyjść z dołka.
Najbardziej pomocna była jednak przyjaźń z Liz i Stellą. Tą drugą poznała tydzień po tym, kiedy zadomowiła się w Akademii. Ruda chciała wyciągnąć Gwen na miasto i zaprosiła swoją przyjaciółkę, którą znała ze szkoły. Ta nie chciała za bardzo wchodzić w jej relacje, ale kiedy tylko poznała Stellę zdała sobie sprawę, że chyba nigdy nie poznała bardziej życzliwej osoby. Z zainteresowaniem słuchała o tym co jej się przytrafiło, pokazując, że jej los nie jest jej obojętny, a kiedy dowiedziała się o tym, że w jej wymiarze zostawiła ojca samego po prostu podeszła do niej ze łzami w oczach i ją przytuliła. Tak znalazła swoje najlepsze przyjaciółki. Tęskniła za tatą, ale miała nadzieje, że sobie poradził z jej stratą, bo na razie nie wiedziała jak bezpiecznie wrócić do domu.
Stacy od prawie dwóch lat znajdowała się w tym wymiarze i przyzwyczaiła się do wielu rzeczy, choć czasami głos Parkera wytrąca ją z równowagi. Mimo tego, że mężczyzna ma już trzydzieści dwa lata dla niej brzmi jak jej szesnastoletni przyjaciel z ławki, w którym się podkochiwała. Liz czasami próbowała ją umówić z kimś stąd, ale dziewczyna dużo bardziej była zainteresowana swoim szkoleniem. Walka pomagała jej odreagować wszystko, co działo się w jej głowie na początku. Koszmary, smutne wspomnienia znikały kiedy mogła trenować pod okiem świetnych ludzi. Korzystanie z kombinezonu wytłumaczył jej pan Stark, agentka Romanoff pokazała jak używać broni i rozładować magazynek przeciwnikowi, ale przede wszystkim to Spider-Man pokazał jej jak wykorzystać pełnie swoich możliwości i była mu za to wdzięczna.
***
Nie chciała kłócić się z mamą od rana. Naprawdę. Nie mogła jednak już znieść tego, że właściwie nie akceptuje jej przyjaciółki do końca. Liz w jej oczach nie była dobrym wzorem do przykładu. Oczywiście Stella wiedziała, że jej przyjaciółka zachowuje się tak tylko na zewnątrz, a kiedy siedzą w trójkę jest zupełnie inaczej, stery zazwyczaj przejmuje wtedy Gwen, która ciągle coś mówi, a ruda wycisza się dopuszczając dziewczyny do słowa. Jej mama patrzyła jednak na pryzmat wiadomości w mediach. Stark zapiła ze swoim chłopakiem w klubie, a gazety pisały o tym przez tydzień. Przez nazwisko małe wpadki stawały się wielkimi skandalami, którymi żyli ludzie. Jakby nie mieli nic innego do roboty. Ona nie potrafiła tego zrozumieć. Jej matka jednak myślała to samo co media, a ciśnienie dziewczyny gwałtownie wzrosło. To ona znała ją od przeszło piętnastu lat, nie ktokolwiek inny. Może tylko ten jej chłopak znał ja dłużej, ale oni żyli w tym niedostępnym dla niej świecie. Świecie tylko dla superbohaterów, a ona niekoniecznie chciała tam być.
Przyjaźniła się z Liz nie za nazwisko, a za to jaką osobą jest. W szkole nigdy nie chciała być w grupie tych popularnych dziewczyn, a bawiła się z chłopakami i dziewczynami, którzy byli po prostu mili. Potrafiła kogoś uderzyć jeśli ktoś straszył słabszych, ale mimo wszystko to była dobra cecha.
- Czy Ty rozumiesz, że tak właściwie jej nie znasz, mamo? - zadała jej te pytanie kolejny raz. Chciała żeby się nad tym zastanowiła.
- Widzę jak zachowuje się w mediach, dokładnie jak jej ojciec w czasach swojej młodości - rzuciła kolejny raz tym samym argumentem. Stella już dawno zdała sobie sprawę, że jej mama z jakiegoś powodu nie przepadała za panem Starkiem. Mogło to mieć coś wspólnego z jej ojcem.
- A Ty byłaś święta jak byłaś młoda? Nie balowałaś z tatą? - jej brew uniosła się odrobinę do góry. Wkroczyła na niepewny grunt.
- Ty młoda damo nie będziesz wypominać mi mojej młodości. To co się działo między mną, a Twoim ojcem nie wywoływało tak wielkich skandali.
- Może dlatego, że Carlton Drake był bogaty, ale na pewno nie tak popularny jak sam Tony Stark - zaczęła ostrożnie. Zawsze uważała, że jej ojciec nie chciał takiej sławy jak pan Stark, a przynajmniej tak sobie wmawiała. Nigdy go przecież nie poznała. - Nie zapomnijmy, że sam ojciec Liz zawdzięcza swojemu ojcu taką popularność. Stworzył super żołnierza. Cała ta sława idzie z pokolenia na pokolenie. Liz zachowuje się jak normalna nastolatka, o której ludzie nie mówią.
- Dlaczego Ty jej zawsze bronisz? - westchnęła cicho, a następnie ruszyła w stronę kuchni, nie chciała usłyszeć najwidoczniej odpowiedzi. Stella naprawdę kochała swoją mamę, ale nie rozumiała jej w wielu aspektach. Tyle ludzi traciło swoich ukochanych, a jednak potrafili żyć dalej. Ona zaś zatrzymała się w swoim bólu i nie pozwala sobie pomóc. Dziewczyna w końcu poszła za rodzicielką, która przygotowywała jajecznicę jakby właśnie przed chwilą prawie się nie kłóciły. - Po zajęciach przyjedziesz po mnie do pracy? Chciałam iść na zakupy, a potrzebuje pomocy z siatkami.
- Jasne, mamo - na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Postanowiła zignorować tamten temat, skoro ona nie chciała go już najwyraźniej drążyć. Raz nie rozmawiały ze sobą przez tydzień i nie chciała znowu doprowadzić do takiej sytuacji.
Zjadły śniadanie w ciszy, co jakiś czas Stella przeglądała swój telefon w nadziei, że w ostatniej chwili odwołają jej pierwsze zajęcia. Cholernie nie lubiła swojego wykładowcy. To największy seksista jakiego znała. Jego poglądy były tak płytkie, że nieraz na wykładach przewracała oczami lub zagryzała wargę byleby czegokolwiek nie powiedzieć, bo później mógłby jej nie przepuścić. Wiedziała, że musi się z nim przemęczyć do końca semestru i już więcej nie zobaczy jego obrzydliwej twarzy, ale to trwało zdecydowanie za długo!
Po zakończonym śniadaniu pożegnała się z mamą, lekko ją przytulając i całując w policzek. Założyła słuchawki i mogła oddać się muzyce. W życiu nie wyszła nigdzie bez słuchawek, a jeśli o nich zapomniała, natychmiast się wracała. Muzyka była jej nieodłączną częścią życia, kolekcjonowała w domu płyty swoich ulubionych wykonawców na specjalnej półce. Układała je według schematu, którego nikt inny nie znał. Muzyka dawała jej to, czego nie mogła dostać nigdzie indziej - harmonię, spokój i relaks. Jakby z każdą piosenką przenosiła się do innego świata.
Na uczelni jak zawsze była wcześniej. Nie lubiła się spóźniać, a zawsze mogła zamienić z kimś kilka słów. Bardzo żałowała, że Gwen i Liz nie chodzą razem z nią, jednak jej przyjaciółki miały inne życie. Stark już po zakończeniu szkoły mówiła, że nie zamierza iść na studia, chciała się oddać całkowicie byciu superbohaterem. Ojcu powtarzała, że Steve Rogers nie potrzebował studiów żeby uratować świat, więc ona też ich nie potrzebuje. Wolała rozwijać w sobie to, co było jej potrzebne i nic poza tym. Gwen była młodsza i uczęszczała na zajęcia Akademii, które pozwolą jej zaliczyć szkołę tak, jak powinna i jeśli będzie tylko chciała może się udać na studia. Dziewczyna chciała iść na architekturę i bardzo często o tym wszystkim mówiła.
Zajęcia minęły jej niezwykle szybko. Miała tylko dwa wykłady i zajęcia sportowe, więc jakoś udało się jej znieść ten dzień. Chociaż znowu zbliżały się kolosy, które musiała zaliczyć, najlepiej za pierwszym razem żeby mieć wszystko z głowy. Napisała do mamy wiadomość, że będzie za dziesięć minut i może czekać na nią przed wejściem. Jej praca znajdowała się dwie przecznice dalej, więc ruszyła piechotą. Nowy York budził się na wiosnę. Wszystko dopiero zaczęło kwitnąć, a ludzie zrzucili z siebie zimowe kurtki i zastąpili je płaszczami. Stella najbardziej kochała wiosnę, bo nigdy nie było za zimno ani za gorąco, nienawidziła stanu, w którym makijaż spływał jej z twarzy.
Nawet nie zauważyła w której chwili dotarła pod aptekę, w której pracowała jej mama. Zajmowała się zamówieniami i ogólnym wyglądem sklepu. Była zastępcą kierownika i dużo rzeczy musiała robić w tej pracy. Zwłaszcza kiedy ludzie uważali, że ich matka jest także lekarzem, który doradzi co wziąć żeby przestało boleć. Głupota ludzi czasami nie znała granic.
- Cześć, skarbie - słowa jej matki zostały jednak zagłuszone przez muzykę, która dalej grała w jej słuchawkach. Podświadomie dziewczyna jednak domyśliła się co jej mama powiedziała; czasami była zbyt przewidywalna.
- Cześć. Gdzie idziemy najpierw? Właściwie nie mówiłaś co chcesz kupić - dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że być może jej mama chce uzupełnić garderobę, a nie znosiła tego. Nie była jak większość dziewczyn i nie lubiła chodzić po sklepach i przymierzać ubrań. Zazwyczaj jak coś się jej spodobało to brała swój rozmiar, podchodziła do kasy i płaciła. Żadna filozofia.
- Właściwie to najpierw chciałam się trochę przejść z Tobą, a później pójść na kawę. Co Ty na to? - zadała jej pytanie i nie czekając na odpowiedz zaczęła kontynuować swoją wypowiedz. - Na naszym ostatnim wyjeździe zdałam sobie sprawę, że mogę Ci już powiedzieć o tym, co wydarzyło się z Twoim ojcem. Ale nie stójmy w miejscu, chodźmy w stronę kawiarni, mają tam Twoją ulubioną kawę, kochanie.
- Jasne - w tej chwili nie potrafiła powiedzieć nic więcej. W końcu doczekała się tej chwili, w której matka wyjawi jej tajemnice ojca. Wiedziała, że coś się nie zgadzało, ale nigdy nie dopytywała, bo wiedziała, że zakończyłoby się to prawdopodobnie awanturą. Przechodziły przez pobliski park, w którym ludzie lubili spędzać czas. Dzieci bawiły się w chowanego, dorośli organizowali pikniki. Często przychodziła tutaj między wykładami i uczyła się ze znajomymi.
- Twój ojciec był naprawdę mądrym człowiekiem z ogromną charyzmą, ludzie, którzy z nim przebywali wprost go uwielbiali i nie potrafili od niego odejść. Cała jego firma Life Foundation to naprawdę byli jego bliscy współpracownicy. Twój ojciec jednak wpadł na trop czegoś bardzo dziwnego, stworów z kosmosu, które nie miały żadnej formy. Chciał to przebadać i stać się sławny. W końcu mógł zbliżyć się do jakiegoś kosmity, bo wcześniej Stark zabronił mu jakichkolwiek eksperymentów na ciałach obcych w 2012 roku. Odkrył, że tak zwane symbionty łączyły się z ludźmi, ale nie każdy przeżył ten eksperyment, bo nie każdy nadawał się na nosiciela. Venom był jego najlepszym okazem, ale nie znalazł dla niego nosiciela idealnego. Do pewnego momentu, o którym Twój ojciec nigdy mi nie opowiadał - urwała swoją wypowiedź w połowie zdania i dała sobie kilka sekund na przemyślenie tego, co dalej powiedzieć. Stella niecierpliwiła się, bo te rzeczy były dla niej nie do pomyślenia. Jej własny ojciec miał jakiś udział w świecie superbohaterów? Głupota! - Ten Venom po prostu uciekł i niejaki Eddie Brock stał się jego nosicielem, z którym potwór nie chciał się rozstać.
- Kim mój ojciec jest w tej historii? - przerwała wypowiedź swojej mamie. Powoli zbliżały się do kawiarni, a ona chciała uciec.
- Daj mi dokończyć, proszę - matka patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. - On chciał go złapać. Sam mi o tym nie mówił. Dowiedziałam się po jego śmierci od wspólników, ale sam połączył się z jednym kosmitą i zginął w walce z tym mężczyzną. To dlatego nienawidzę superbohaterów, Stella. Twój ojciec chciał zrobić coś nowego, a nie udało mu się i poniósł jeszcze śmierć, nikt mu nie pomógł!
- Żartujesz sobie ze mnie w tej chwili? - Nie mogła już znieść tego, co mówiła. - Mój własny ojciec był kryminalistą, bo inaczej tego nazwać nie można. Więził obce formy życia żeby je wykorzystać do jakiegoś głupiego planu. To tak, jakby ktoś mnie teraz porwał, rozumiesz to?! Przez tyle lat mogłaś coś powiedzieć, ale nie odezwałaś się ani słowem. W dodatku winy nie ponosi żaden superbohater, a mój ojciec, bo dał się omamić chęcią sławy i bogactwa. Nienawidzę tej rodziny. Nienawidzę jego i Ciebie, bo ukrywałaś to przede mną tyle lat!
Po wyrzuceniu z siebie ostatniego słowa dziewczyna odwróciła się i odeszła szybkim krokiem od matki. Słyszała jak ta ją woła, ale nie reagowała na to. W pewnym momencie zaczęła biec, bo wiedziała, że jej rodzicielka idzie za nią. Łzy same zaczęły napływać do jej oczu i nie ukrywała ich. Miała w dupie ludzi, którzy będą się na nią patrzyć. Potrzebowała się gdzieś schować. Potrzebowała się komuś wygadać. Nie patrzyła gdzie idzie, szła przed siebie i nawet nie spostrzegła tego, co inni ludzie. Nad ich głowami toczyła się walka. Gdyby Stella ją widziała, prawdopodobnie by się gdzieś schowała, jednak nic w tej chwili nie mogło jej uratować. Kawałki budynku, który się ukruszył zaczęły na nią spadać, a dziewczyna zareagowała zbyt późno.
***
Nathaniel właśnie skończył rozmawiać przez telefon ze swoją starszą siostrą Lucy. Dziewczyna niedawno wyszła za mąż i spodziewała się już dziecka. Zawsze go zastanawiało jak ona i ich brat Trevor mogli żyć jak zwyczajni obywatele, kiedy w ich życiu było wokół tyle superbohaterów. Jego brat aktualnie mieszkał w Londynie, gdzie razem ze swoją narzeczoną prowadził firmę telekomunikacyjną, która zyskała tam na popularności. On od najmłodszych lat nie potrafił uciec od tego świata. Później pamiętne pstryknięcie Thanosa, który wymazał go z życia na pięć lat, choć dla niego nie minęła nawet jedna chwila. Zniknął i pojawił się dokładnie w tym samym miejscu, tak jak reszta rodziny. Tylko ojca przy nich nie było. Stracił pięć lat ze swojego życia, ale czasami uważał, że dobrze się stało. To jedno wydarzenie pozwoliło mu być tylko kilka lat starszym od Elizabeth, bo inaczej łączyłaby ich dziesięcioletnia różnica wieku i raczej nie zbliżyłby się do niej tak bardzo. Z drugiej strony jego ojciec bardzo cierpiał w tamtym okresie i nie za dużo powiedział na ten temat mamie, ale jego syn dowiedział się co dokładnie robił w tamtym czasie, rzeczy, z których już później nie był dumny.
Za jakiś czas miał się udać w rodzinne strony, bo rodzice obchodzili okrągłą rocznicę ślubu i chcieli żeby najbliższa rodzina w tym uczestniczyła. Chyba chcieli odnowić przysięgę małżeńską. Dlatego też chłopak musiał jak najszybciej przejrzeć najnowsze raporty i uzupełnić je. Od jakiegoś czasu pracował nad tym, by Adrian dobrze się tutaj czuł. Nie chciał go zostawić samego, ale chłopak nie chciał się przed nikim otworzyć. Nie panował nad Venomem tak dobrze, jak robił to wcześniej Eddie. Chłopak nie poznał go nigdy osobiście, ale miał na jego temat rozmowę z Parkerem, który kilka razy w swoim życiu walczył z tym symbiontem. W Akademii starał się żeby ten stał się dobry, ale przerażał go czasami, gdy stawał przed nim w całej swojej okazałości i wypowiadał się on zamiast Adriana, choć z jego ust dało słyszeć się, że niby razem podejmują decyzję to Barto nie do końca był tego pewien.
Za dwa lata jeśli wszystko by się dobrze skończyło miał już mieć swoją grupę, której mógłby ufać w każdej sytuacji i byłby ich szefem. Tutaj zaczynał się problem, bo chciał żeby Liz też się znalazła w tym zespole, a ona chciała kierować swoim. W dodatku gdyby to się stało, zabrałaby mu z ekipy Gwen i kilkoro innych studentów, jak chociażby przyszłego króla Wakandy W'Wabu oraz agentkę szkoloną przez samą Czarną Wdowę - Catherine Kulikov. Często rozmawiali na ten temat, ale dochodziło wtedy do małych sprzeczek między nimi. Ona potrzebowała kierować tą grupą dla ojca, mówiła mu to nieraz, ale czy mogłaby przystać na propozycję ich partnerstwa w tym? To chciał jej dzisiaj zaproponować kiedy wróci z wizyty u swoich rodziców.
Teraz musiał się skupić na tych dokumentach żeby mieć wolny wieczór, ale wiedział, że mu się to opłaci. Był rzetelny jeśli chodziło o tę pracę i ludzie to w nim właśnie cenili.
***
Adrian nie chciał się znaleźć w tej chorej sytuacji. Szedł sobie po mieście kiedy Venom coś wyczuł i zaczął przejmować nad nim kontrolę. Nienawidził tego uczucia, bo widział wszystko, ale tak naprawdę nie mógł zrobić kompletnie nic, bo nie umiał mu się sprzeciwić.
- Gdzie idziemy? - zapytał w końcu, nie przyzwyczaił się jeszcze do tego, że kosmita oblepiał całe jego ciało i pewnie przez bardzo długi czas się to nie stanie.
- Bądź cicho, wyczułem to - przerwał mu. Najwyraźniej coś faktycznie musiało się stać, bo nigdy w środku dnia nie zdarzyło się żeby paradowali po dachach budynków. Przed nami znajduje się Scream, jest z mojego gatunku i wydaje się być niebezpieczne ze swoim nosicielem, najwyraźniej wybrało sobie kobietę, cóż za głupota, one są tutaj dużo słabsze. Usłyszał głos w swojej głowie. Venom najwyraźniej nie do końca był przekonany zdolnościami dziewczyn w Akademii, chyba miał z nimi za mało wspólnego.
- Ile Was jest na naszej planecie?
Była nas szóstka, ale Riot i Agony zginęli, także chyba umiesz w matematykę to sobie to policz. Venom potrafił być bezczelny i Adrian musiał znosić to w każdej sekundzie swojego życia. Radził sobie z tym bardziej, kiedy odbył rozmowę ze Spider-Manem, który podobno raz przez krótką chwilę był jego nosicielem. Teraz żyli względnie w pokoju, ale podobno kiedyś walczyli ze sobą. Dobrze, że on nie musiał tego robić, bo nie chciał być zły. Chciał swojego zwykłego życia, w którym byłby nikim, ale żyłby spokojnie.
Chłopak się rozproszył, ale Venom pozostał czujny kiedy coś ich zaatakowało. Już po chwili ujrzał kolejnego symbionta, który próbował ich powalić.
- Co Ty tu robisz Venom? - damski głos był przesiąknięty złością. - Myślałyśmy, że schowałeś się, żeby nikt już więcej Cię nie widział. Carnage jest bardzo, bardzo zły, że pozbyłeś się w tak obrzydliwy sposób Riota.
- Wróć do niego, dopóki jesteś jeszcze w całym kawałku i najlepiej nie opowiadaj mu o tym spotkaniu - pociągnął ją za jej długie żółtoczerwone włosy, które były rozwiane w każdą stronę, jednak ta szybko się wyswobodziła. Chyba te jej kudły żyły własnym życiem, bo po chwili zacisnęły się na jego ręce, chcąc ją zmiażdżyć.
- Nie masz z nami szans. Jesteśmy dużo sprytniejsi niż Ty - włosy, które miała zaciśnięte na jego ręce po chwili uniosły się do góry i powaliły ich na ziemię. Adrian czuł, że nie wyjdą z tej sytuacji zwycięsko. Zamknij się młody i daj mi ją zmanipulować.
Venom kopnął symbiota, który również poleciał na płaską powierzchnię, ale włosy zamortyzowały upadek. Zaśmiała się dziko, a jej ślepia skierowały się wprost na nich.
- Czuję, że zmieniłeś nosiciela. Ten jest dużo słabszy niż poprzedni, ale dalej tworzysz z kimś zespół frajerów - te słowa na chwilę wprowadziły chłopaka w osłupienie. Czyżby Venom nie był lubiany w swoim gronie? Wykorzystał wszystkie możliwe siły w sobie i zmusił ich do wstania. Teraz byli jednością i musieli razem reagować na tę sytuację.
Adrian postanowił, że skoczą na następny budynek i jakoś spróbują przechytrzyć Scream. Ta udała się za nimi, ale włosami wycelowała w budynek, który w jednym miejscu się ukruszył. W tej samej chwili chłopak spojrzał w dół, gdzie nieświadomi ludzie mogli zginąć. Venom zawahał się, ale już po chwili spadali w dół żeby uratować niewinnych ludzi. Nie zdążyli jednak przed największym kawałkiem, który już miał zgnieść młodą kobietę, która w ostatniej chwili została pchnięta na bok przez inną osobę.
Wszystko wokół stanęło. Ludzie zaczęli wysiadać z aut, a Venom schował się w ciemnej uliczce i obserwował dachy budynków. Nigdzie już jednak nie zobaczył Scream, musiało uciec po tym, co zrobiło. Adrian zmusił się do obserwowania całego wydarzenia na dole. Ciało zgniecione przez kawałek ściany, kobieta nie oddychała.
- Muszę tam iść! - wrzeszczał chłopak i Venom znowu znalazł się jego ciele. To nie jest dobry pomysł. Nie powinieneś na to patrzeć. - To wszystko moja wina, ja chciałem ją zwieść. Muszę tam iść.
Młoda kobieta klęczała przy tej nieżyjącej i z jej oczu lały się łzy. Nie potrafiła zapanować nad swoim szlochem. Adrian wbiegł w tłum i podszedł do niej, musiał się jakoś przedostać i zobaczyć to, co się tam działo. Krew była wszędzie, ludzie odwracali wzrok. On sam zmusił się do tego żeby nie zwymiotować. Prawie to zrobił, ale w tej chwili musiał być silny. Zauważył jak ta dziewczyna chciała przesunąć kawałek budynku, więc podbiegł do niej pod wpływem impulsu i zasłonił jej drogę.
- Co Ty kurwa robisz? To moja mama i ona teraz nie żyje - wykrzyczała mu w twarz. Czuł się sto razy gorzej. Zginęła jej matka. Oddała za nią życie, bo kosmici postanowili sobie walczyć w środku miasta.
- Nie możesz już nic zrobić, trzeba kogoś wezwać. Ona nie żyje - wypowiedział te słowa bardzo cicho, ale ta na pewno je słyszała. Nie chciała się na nim skupić, bo po chwili znowu klęczała i schowała twarz w dłoniach. Przyjechała policja, którą ktoś musiał wezwać. Nie wiedział co zrobić, musiał się przyznać.
Jesteś głupi jak dasz się w to wrobić. To nie nasza wina, że to się stało. Lepiej wezwij swoich kolegów, bo trzeba będzie szukać Scream i innych. Venom oczywiście miał rację, więc chłopak zaczął wyciągać telefon. Chciał zadzwonić do Nathaniela, bo jemu ufał chyba najbardziej ze wszystkich. Zobaczył jednak w powietrzu charakterystyczną zbroję i był pewien, że to Liz. Może ta panienka w końcu się do czegoś przyda, bo jak na razie to wolała się bawić w Twojego psychologa, a ze mną nic Ci przecież nie grozi.
Już po chwili wylądowała obok niego i jej hełm zniknął z głowy. Spojrzała na Adriana i jej brew uniosła się do góry. Policja chciała odciągnąć ich od miejsca wypadku, ale rudowłosa przecisnęła się między nimi.
- Co tu się stało Adrian? Co Ty tutaj robisz? VERONICA powiedziała, że coś się stało w tej dzielnicy i przyleciałam jak najszybciej - dopiero teraz jej wzrok skupił się na dziewczynie, która unikała rozmowy z policjantem. - Stella? - usłyszawszy swoje imię odwróciła się do Liz, która chyba ją znała. Spojrzała na ofiarę, a następnie pobiegła w stronę nieznajomej. W jednej sekundzie jej zbroja znikła, a w drugiej trzymała w ramionach tą całą Stellę.
- Ona nie żyje, Liz. Moja mama nie żyje, a ja powiedziałam, że jej nienawidzę - szlochała w jej ramionach, a Adrian stał i głupio się przyglądał całej sytuacji. Teraz i tak nie mógł już zniknąć. Musiał wytłumaczyć się z tego, co się tu stało przed Liz.
- Ci, ona była i tak świadoma, że ją kochasz - próbowała ją uspokoić, ale kątem oka popatrzyła na chłopaka, którego policja właśnie siłą odsuwała do tyłu.
Nie wiedział jeszcze w jakie bagno ich wszystkich wpakował.
Nie wiem czy zbudowałam ten rozdział na tyle, żeby Was zainteresować.
Mam jednak nadzieję, że coś się Wam tutaj jednak podoba i nie uznacie tego za nudy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro