Forty two
Szedłem ulicą, wracając z pracy. To był mój pierwszy dzień po powrocie i ani trochę nie czułem się lepiej. Myślałem, że to mi pomoże, ale nie. Nie mogłem sobie z tym poradzić: ciągle miałem przed twarzą jej obraz, te zaszkolne oczy, drżące dłonie. Bolało mnie to, ale nie potrafiłem jej wybaczyć. Przez chwilę myślałem, że będzie tą jedyną, ale wiadomość o tym, że mnie zdradziła zniszczyła nasze szanse na cokolwiek lepszego.
Kopałem kamyki przede mną, szedłem zamyślony. Nic się dla mnie nie liczyło od kilku dni i nic mnie nie cieszyło. Byłem wrakiem czlowieka. W pewnym momencie usłyszałem jakiś krzyk. Rozejrzałem się dookoła, mrużąc oczy, ale niczego nie dostrzegłem. Wzruszyłem ramionami, twierdząc, że mi przewidziało. Ruszyłem dalej, ale nie przeszedłem paru metrów, a usłyszałem kolejny krzyk. Zdecydowanie mi to nie pasowało. Rozejrzałem się dokładniej, aż dostrzegłem jakąś parę w zaulłku. Zmrużyłem oczy, przyglądając się im.
-I co mam ci teraz współczuć? Należy ci się wszystko to co złe! Jesteś nic nie wartą szmatą!-krzyknął jakiś męski głos i zamachnął się na dziewczynę, uderzając ją w twarz, która krzyknęła, kuląc się z bólu.
-Zostaw mnie, proszę-powiedziała cicho, jej głos był drżący, ale bardzo podobny do czyjegoś.
-Jestem jedynym, który ci pozostał, Rosalie-uslyszałem, co sprawiło, że przez chwilę przestałem oddychać. Rosie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro