Fifty eight
-Jak się czujesz?-spytałem dziewczynę, która leżała na łóżku szpitalnym, przypięta do wielu maszyn, z wieloma opatrunkami na ranach.
-Lepiej-szepnęła, chwytając mnie za dłoń.
-Przepraszam-dotknąłem jej policzka.
-Nie masz za co, Harry. To nie twoja wina, tylko George'a. To nie był pierwszy raz-uśmiechnęła się słabo, patrząc w moje oczy. Widziałem w nich nadzieję.
-Nie ma go już. Nie zagraża ci. Siedzi w więzieniu i prędko z niego nie wyjdzie.
-Cieszę się-ścisnęła moja dłoń-Co z Tobym?-spytała.
-Zamieszkał ze mną, teraz Addie się nim zajmuje. Mam tu coś dla ciebie-powiedziałem, szukając czegoś w plecaku-Sam to zrobił-podałem jej rysunek, który namalował chłopczyk. Co ciekawe namolował całą naszą trójkę.
-Pokochał cię-uśmiechnęła się, wpatrując się w obrazek.
-Ja go też, to cudowny chłopak-odwzajemniłem uśmiech.
-Wiesz kiedy będę mogła wyjść?
-Musisz zostać pod obserwacją, ale lekarze są dobrej myśli. Nie miałaś aż tak poważnych obrażeń, aby mogło ci się coś stać-powiedziałem, zaciskając dłonie w pięści-Tak bardzo cię przepraszam. Nie powinien cię on nawet dotknąć. To wszystko moja wina, powinienem bardziej cię chronić, a nie narażać na takie ryzyko. Nie trafiłabyś do szpitala, nie zostałabyś pobita, ani zgwałcona. Tak mi przykro, skarbie-szepnąłem, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Tak bardzo się o nią bałem.
-Harry, przestań. Sama tego chciałam, widocznie to musiało się wydarzyć. Ważne jest to, że on nam już nie grozi. Nie możesz teraz się załamać, chcę, żebyś z nami został. Potrzebujemy cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro