Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Scream

Zawsze uważał, że nigdy nie był słyszany. Jego słowa za każdym razem trafiały w próżnię i odbijały się od pustki. Ostatecznie zakończył to samemu, tracąc wiarę we wszystko. Trafił do miejsca w którym próbował żyć normalnie, jednak świat wciąż pragnął mu przypomnieć kim był i co zrobił. Jakby cena którą zapłacił wciąż była zbyt mała, a przecież oddał wszystko co miał, a może nawet i więcej. Jednak od przeszłości, jakkolwiek nie była ona bolesna, nie ma ucieczki. Mógł odwlekać ten moment na kolejną chwilę. Na za dzień, za dwa, za pięć, jednak uważał, że im szybciej będą mieli to za sobą, tym lepiej. 

Przez cały dzień starał się przygotować do tej rozmowy. Myślał o tym jak powinna wyglądać i czy da radę ją udźwignąć. Najpierw jednak postanowił zadbać o sprawy dnia codziennego. Jak zawsze nakarmił psa i nalał mu świeżej wody do miski. Czuł na sobie wzrok milczącej dziewczyny która mu się nie narzucała, jednak śledziła każdy jego krok. Była tuż za nim, gdy nakrywał czarnego Pick-up'a białą płachtą. Przyglądała się jak wyciągał pojemnik z nieczystościami i wylewał jego zawartość do specjalnej dziury w ziemi, którą wykopał kilkanaście metrów od przyczepy. Jej milcząca obecność z początku go nieco krępowała, lecz szybko się przyzwyczaił. Widocznie ją to uspokajało. Podejrzewał, że po tym co przeszła, próżno było szukać w niej uczennicy z Hogwartu, która wiecznie siedziała z nosem w książkach. 

Teraz truchtała za nim gdy szedł sprawdzać przewody w białym Volvo i z ciekawością obserwowała jak ustawiał puszki jedna obok drugiej, tworząc z nich nieruchome cele. Gdy wyciągnął swój pistolet i zaczął strzelać, nawet nie drgnęła. Draco sięgnął po Berettę M9, która stała się już jego własnością. Wątpił aby Preston kiedykolwiek się po nią zgłosił. Puszki odskakiwały jedna po drugiej. W magazynku który mógł pomieścić piętnaście naboi, zostało dziewięć. Draco spojrzał na stojącą za nim dziewczynę. 

- Chcesz spróbować? - zapytał lekko potrząsając zabezpieczonym pistoletem. 

Hermiona kiwnęła głową na znak zgody. Podeszła do Dracona i odebrała mu pistolet z ręki, jednak już po sposobie w jaki dziewczyna trzymała broń chłopak wiedział, że nigdy wcześniej tego nie robiła. 

- Gdy bezpiecznik skrzydełkowy jest na dole i nie widać czerwonej kropki, to znaczy że pistolet jest zabezpieczony, widzisz? - powiedział odebrawszy jej Berettę z rąk. - Zamek blokuje się sam po wystrzeleniu ostatniego pocisku, więc nie trzeba go ręcznie przesuwać. Gdy naciśniesz tą dźwignię odblokowujesz zamek i możesz wystrzelić. 

- A to? - zapytała wskazując na pewien element konstrukcji. 

- To jest spust do zwalniania magazynka - dodał i pokazał w jaki sposób wyciąga i wkłada się kule. - A tutaj jest przycisk do zdejmowania zamka. W ten sposób możesz rozłożyć pistolet na dwie części, ale teraz skupimy się na strzelaniu - powiedział, po czym odbezpieczył broń, odciągnął zamek i strzelił w jedną z puszek. - Teraz ty. 

Podał dziewczynie pistolet i stanął tuż obok niej. 

- Lekko zegnij ręce w łokciach, inaczej po wystrzale odrzut trafi cię prosto w twarz - zaczął ją instruować. 

Pistolet warzący niecały kilogram, mimo wszystko wydał się Hermionie ciężki. Stanęła w lekkim rozkroku, wyciągnęła przed siebie ręce i tak jak jej kazał lekko zgięła łokcie. Wzięła głęboki wdech, wycelowała i nacisnęła spust. Kula drasnęła ziemię tuż obok puszki. 

- Nieźle, jak na pierwszy raz - powiedział Draco szczerze. 

- No nie wiem... 

- Bo nie masz porównania. Pistolet to nie różdżka - dodał i wskazał palcem na kolejną. - Dajesz. 

Mina dziewczyny zdradzała niezadowolenie. 

- To marnowanie naboi.

- Po prostu strzelaj - zignorował jej słowa i spojrzał na nią, gdy znów skupiła się na celu. 

Z pięciu puszek jakie zostały, trafiła jedną. Przez chwilę stała z wciąż wyciągniętymi przed siebie rękami, aż w końcu Draco odebrał jej pistolet i go zabezpieczył. Hermiona bez słowa odeszła w stronę przyczepy. 

Zastanawiał się skąd brał się u dziewczyny taki poziom irytacji. Po chwili zastanowienia stwierdził, że pewnie jak zwykle jej zakodowany perfekcjonizm który pamiętał jeszcze ze szkoły i tym razem wziął nad nią górę. Posprzątał porozrzucane i podziurawione puszki, zagwizdał na psa i wszedł do przyczepy. Zastał ją stojącą nad kuchenką.

- Gotuję kolację, chcesz coś konkretnego? - zapytała kładąc patelnię na jednym z palników. 

- Zdaję się na ciebie - odparł Draco i wyciągnął z lodówki schłodzony napój. 

Przez chwilę nie wiedział co powinien ze sobą zrobić. Ostatecznie usiadł na kanapie i włączył telewizor. Głupkowaty sitcom o fajtłapowatych tatusiach z przedmieścia nie był w stanie przyciągnąć jego uwagi. Co chwilę zerkał w stronę krzątającej się po przyczepie dziewczyny, która spięła włosy w koński ogon i zaczęła kroić warzywa oraz rozmrożone w mikrofali mięso. 

- Nero! - Hermiona zawołała psa który grzecznie stanął u jej stóp. - To dla ciebie - powiedziała kładąc mu miskę pełną części, które nie wylądowały w gulaszu. 

- Pies je na dworze - powiedział Draco niby od niechcenia. 

Hermiona na moment przerwała krojenie, po czym odparła. 

- W porządku - brzmiało to jednak tak, jakby chciała powiedzieć to przez zaciśnięte zęby. 

Już miała się schylić by zabrać miskę, jednak chłopak ją powstrzymał. 

- Teraz już pozwól mu dokończyć - powiedział szybko. - Nie zabiera się psu miski spod pyska, gdy je. Może chapnąć. 

- Aha... - odparła i odsunęła się o krok. 

- Nie mam do ciebie pretensji, Granger - ciągnął Draco biorąc kolejny łyk. - Z tego co wiem, miałaś tylko tego rudego kota. Z psami ci było raczej nie po drodze. Jak mu tam było? Krzy... Krzywi...

- Krzywołap - dokończyła za niego Hermiona i znów zajęła się gotowaniem. 

Po niecałej godzinie, puszce piwa, dwóch papierosach i jednym odcinku szmirowatego serialu, Hermiona postawiła na stole w salonie dwa talerze pełne parującego dania. Draco próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio jadł coś gorącego, co nie było jajecznicą. 

- Smacznego - powiedzieli oboje i siedząc obok siebie zabrali się za jedzenie. 

Gdyby ktoś spojrzał na nich przez niezaciągnięte żaluzje, mógłby pomyśleć, że oto zwyczajna para jakich wiele, jedząca posiłek przy akompaniamencie wrzaskliwych reklam. Pies leżący przy drzwiach raz po raz spoglądał to na swojego pana, to na dziewczynę która lubiła dawać mu smakołyki i rzucać patyk. Jedli nie odzywając się do siebie. Nowy program również nie przyciągał ich uwagi. Gdy po jakimś czasie Hermiona zabrała się za zmywanie, Draco wyłączył telewizor i usiadł przy barku. Czekał na odpowiedni moment i stwierdził, że właśnie nadszedł. 

- Napijesz się czegoś? - zapytał sięgając po czystą szklankę. 

- Nie, dziękuję - odparła siadając dwa krzesła dalej. 

Zrezygnował z samotnego picia i chociaż czuł straszną ochotę na papierosa, został w przyczepie i bił się z myślami. Wiedział jednak, że przyszła najwyższa pora, by omówić pewne sprawy. Ich nastoletnie lata minęły bezpowrotnie. Teraz oboje byli prawie dwudziestopięcioletnimi, dorosłymi ludźmi ze sporym bagażem, który wciąż musieli ze sobą dźwigać. 

- Wiem, że pewnie nie chcesz o tym rozmawiać, ale jest kilka pytań na które chciałbym poznać odpowiedź - zaczął Draco unikając spojrzenia na nią. - Ale myślę, że to byłoby nie w porządku oczekiwać, że opowiesz mi wszystko pierwsza, więc pozwól, że ja zacznę - dodał, po czym odwrócił się w jej stronę. - Chociaż może pójdzie szybciej, jeśli sama zapytasz. 

Hermiona kiwnęła głową na znak zgody. 

- Jak to się stało, że wylądowałeś z Ameryce? - zapytała nieco niepewnie. - Myślałam, że po wojnie zostaniesz w Malfoy Manor. 

Draco od wieków nie słyszał tej nazwy. Przed oczami stanął mu zasnuty mgłą dwór, w którego ogrodach przechadzały się białe pawie. 

- Z początku miałem nadzieję, że tak będzie - zaczął Draco wstając z krzesła. Podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. "Za dużo palę", pomyślał sięgając po papierosa, jednak już zaczynały zjadać go nerwy. - Gdy Potter wykończył Czarnego Pana, z początku nic się nie działo - kontynuował. - Dołohow, Macnair i Rookwood uciekli za granicę, ale to pewnie wiesz. Tak samo jak to, że Aurorzy szybko ich znaleźli. Zaczęli sypać, obwiniać się nawzajem, próbowali wybielać i przeinaczali fakty na swoją korzyść. Mój ojciec nie miał żadnej linii obrony, zresztą, nie wyglądało na to, by zamierzał się bronić. Nie było mowy o powrocie do tego co było, więc dał za wygraną. Przyznał się do wszystkiego i co gorsza nawet wtedy nie mógł sobie darować - powiedział i wypuścił dym z ust. - Nawet na sali sądowej musiał pieprzyć o czystości krwi, wierności ideałom i tym podobnym bzdurom. Członkowie Wizengamotu byli wściekli. Żądali dla niego kary śmierci, ale w ostateczności ojciec dostał dożywocie w Azkabanie. 

Draco wyrzucił niedopałek na piach i podszedł do lodówki. Wyciągnął kostki lodu, wrzucił je do dwóch szklanek i nalał sobie oraz Hermionie po odrobinie ginu. 

- Matka nie potrafiła tego znieść - ciągnął podając dziewczynie szklankę. - Kochała mnie, to fakt, ale to ojciec był dla niej wszystkim. Wierzyła, że dam sobie radę, że jest dla mnie szansa w nowym, powojennym świecie, więc pomimo iż zeznania Potter'a działały na jej korzyść, robiła wszystko by samej też zostać ukaraną. Miała tylko jedno zastrzeżenie. Chciała odbywać karę razem z moim ojcem - dodał i cicho westchnął. - Ostatecznie sędziowie się zgodzili, pod warunkiem, że podda się przymusowej sterylizacji. Rodzenie dzieci w Azkabanie nie wchodziło w grę. 

Hermiona utkwiła wzrok w szklance z alkoholem. Nie miała pojęcia jaki los spotkał Narcyzę Malfoy. Była zbyt zajęta własnymi sprawami, by śledzić doniesienia z procesów. Nigdy nie żywiła nienawiści czy urazy do matki Dracona, więc na myśl o tym co się stało, zrobiło się jej niedobrze. Opróżniła szklankę praktycznie jednym haustem. 

- Jeśli chodzi o mnie, to można powiedzieć, że po prostu miałem pecha - kontynuował Draco. - Z jednej strony wiedziałem, że mam małe szanse na uniknięcie kary, ale z drugiej... - wstał, podał dziewczynie swojego nietkniętego drinka, po czym wrócił na miejsce. - Podczas procesów które ciągnęły się w nieskończoność, oskarżyciel za wszelką cenę próbował zrobić ze mnie kopię Lorda Voldemorta. Chyba nie do końca byli wdzięczni Potter'owi za zabicie Czarnego Pana. Nie było kogo oskarżyć o największe zbrodnie. Wszyscy byliśmy jedynie pionkami, nic nieznaczącymi figurami na jego planszy, ale to my musieliśmy odpowiedzieć za to, co się stało. Najbardziej miało dostać się mnie. 

Hermiona zmarszczyła brwi. 

- Myślałam, że Harry...

- Potter zeznał przed sądem tylko raz, członkowie komisji nie chcieli brać jego słów za prawdę. Co mieli zrobić? Przyznać się przed całym magicznym światem, że tak naprawdę nikt tutaj nie zawinił? Musieli wskazać kogoś palcem, a że przez większość czasu robiłem to, co mi kazał Czarny Pan, to postanowili postawić mnie w roli jego prawej ręki. Było to nieco naciągane, ale tatuaż nie kłamie - powiedział i wyciągnął przed siebie lewą rękę. Na przedramieniu wciąż widniał Mroczny Znak, tak samo ciemny, złowrogi i tajemniczy. 

- Nie skazali cię? - zapytała Hermiona przenosząc wzrok z tatuażu na jego twarz. 

- Nie zdążyli - odparł krótko. - Udało mi się uwolnić z aresztu. Zaraz po wojnie były spore braki w personelu, więc do pilnowania cel wydelegowali totalnych żółtodziobów, którzy ledwo odróżniali różdżkę od patyka - dodał z nutą pogardy. - Dzięki temu uciekłem. Wiedziałem, że w Europie nie mam czego szukać. Mogłem zakładać że w Durmstrangu się za mną wstawią, ale nie chciałem ryzykować. 

- Więc wybrałeś Stany? 

Draco potwierdził gestem. 

- Postawiłem wszystko na jedną kartę. Zabrałem z domu najpotrzebniejsze i najbardziej wartościowe rzeczy i udałem się na lotnisko. Gdy tylko stanąłem na Amerykańskiej ziemi od razu udałem się do siedziby Magicznego Kongresu i prosiłem o zgodę na azyl. Z początku byli niechętni, ale w końcu postanowili dać mi wybór. Jeśli zostanę, mam im zdradzić wszystkie tajemnice jakie znałem. Zaklęcia jakimi posługiwał się Czarny Pan, składy eliksirów znanych tylko w Wielkiej Brytanii i tak dalej. 

- A jeśli byś tego nie zrobił? 

- Ekstradycja. W tedy na pewno czekałby mnie albo stryczek, albo pocałunek Dementora. 

- Wybór był raczej oczywisty... - powiedziała krótko Hermiona kończąc drugiego drinka. 

- Przez parę lat pracowałem dla Kongresu - kontynuował Draco znów wstając. Tym razem sięgnął po wodę. - Brałem udział w kilku tajnych akcjach, pomagałem przy zatrzymaniach, można powiedzieć, że robiłem za żywą tarczę. 

- To tam nauczyłeś się strzelać? 

Draco przytaknął. 

- Duża część czarodziejów wciąż uważa, że nie ma to jak pistolet. Trochę ich rozumiem - odparł. 

- A to miejsce? - zapytała Hermiona rozglądając się po przyczepie. - Nie mógłbyś zamieszkać gdzie indziej? Podejrzewam, że nie chodzi o kwestie finansowe. 

Draco lekko kiwnął głową. 

- Nie wszystkim spodobał się fakt, że ktoś taki jak ja może liczyć na przychylność tutejszego rządu. Uważali, że gdy już zrobię swoje, powinno się mnie odesłać do Anglii. 

- Naprawdę chcieli to zrobić? 

- Tak, ale jak zwykle, dałem nogę zanim cokolwiek postanowiono - powiedział, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Pomyślałem sobie wtedy, że nie trzeba było mnie szkolić. Przez te kilka lat poznałem ludzi, którzy okazali się być niezwykle podobni do mojego ojca. Uważali się za lepszych, bardziej cywilizowanych niż społeczność, którą zamknięto w rezerwatach i z której śmiano się za ich plecami. 

- Mówisz o tym chłopaku który zabrał Jessie? 

- Tak. To Kele, należy do plemienia Hopi, jednego z wielu plemion na tych ziemiach. Widzisz, Kongres zapomniał o jednym. Że oprócz czarodziejów zarejestrowanych, posiadających różdżki, istnieją jeszcze inni. Indianie od wieków parali się magią, którą reszta uważała za dziką. Jest w nich coś takiego... - Draco spojrzał przez otwarte drzwi, a jego wzrok na chwilę stał się nieobecny. - Oni rządzą się własnymi prawami. Nazywają Kongres "Trzecim Rządem" i nie biorą pod uwagę jego praw. Oczywiście na tyle, na ile mogą sobie pozwolić. Kongres nawet nie wziął pod uwagę możliwości, że mogę szukać kolejnego azylu właśnie u rdzennych. Zabrałem więc wszystko co miałem i udałem się do Arizony. Wcześniej mieszkałem bliżej wschodniego wybrzeża - powiedział i znów spojrzał na Hermionę, która słuchała go w ciszy i skupieniu. - Rezerwat Hopi był najbliżej mojej trasy, a ja nie miałem czasu, by krążyć od plemienia do plemienia. Gdy przekroczyłem granicę od razu się poddałem i poprosiłem o widzenie z wodzem. Szczerze? Byłem przekonany, że każą mi się wynosić. 

- Więc? Jak to się stało, że jednak pozwolili ci zostać? - Hermiona zapytała oparłszy głowę o dłoń. 

- Nie mam pojęcia - odparł Draco. - Chetan, czyli wódz, po prostu na mnie patrzył. Na mój Znak... Opowiadałem mu moją historię, a później poprosiłem, by udzielił mi azylu. Cholera, nigdy tak długo nie czekałem na odpowiedź, facet milczał jak zaklęty. 

- Ale się zgodził. 

- Owszem - Draco przytaknął. - Powiedział, że mogę zamieszkać na obrzeżach rezerwatu, ale mam nie zbliżać się do wioski. Dzięki ich prawu mogłem raz na jakiś czas jeździć do najbliższego miasta na zakupy i mieć względny spokój. 

- Do wczoraj - powiedziała Hermiona nieco smutno. 

Draco z grzeczności nie zaprzeczył.  

- A więc, jak było z tobą, Granger? - zapytał po chwili milczenia. - Wiesz już o mnie wszystko - dodał rozkładając ręce. - Nie mam dokąd wracać. Moim domem jest teraz ta przyczepa. Trochę zaniżyłem standard, nie sądzisz? 

Hermiona nijak tego nie skomentowała. Na jej twarzy zamajaczył dziwny cień, który nie uszedł jego uwadze. Wyglądała tak, jakby cofnięcie się do przeszłości kosztowało ją wciąż zbyt wiele. 

- Jeśli nie chcesz... - zaczął, jednak Hermiona szybko pokręciła głową. 

- Muszę - odparła, po czym wstała i podeszła do drzwi. - Możemy wyjść na zewnątrz? - zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź. Minęła ganek i dopiero gdy znalazła się pod gołym niebem wzięła głęboki wdech. 

Powietrze wciąż było suche i ciepłe. Pies podszedł do niej w nadziei na zabawę, jednak Draco szybko go odwołał. 

- Waruj - powiedział i zbliżył się do dziewczyny o kilka kroków. 

Spoglądała w gwiazdy jakby szukała w nich słów, od których mogłaby zacząć. W końcu jednak wzięła płytki wdech i powiedziała:

- Moi rodzice zginęli zaraz po wojnie. 

Draco spojrzał na nią zaskoczony. 

- Czy to nie zabawne, Draco? - powiedziała, a potem dodała. - Mogę tak do ciebie mówić? 

- Jasne. 

Hermiona po chwili kontynuowała. 

- Usunęłam im wspomnienia o mnie i wysłałam do Australii by nic im nie groziło, a oni zginęli, bo jakiś facet z naprzeciwka stracił panowanie nad kierownicą. Ponoć był napruty jak bania. Czy to nie głupie? 

Draco nie uważał, by było w tym cokolwiek zabawnego, ale nie odważył się odezwać. 

- Nie mogłam przestać o tym myśleć... Gdybym tylko zabrała ich do domu osobiście... Ale Ron wciąż mnie potrzebował. Nie potrafił się pozbierać po śmierci Freda, nie wspominając już o George'u... - powiedziała i znów na chwilę zamilkła. - Razem z nimi zginął też Krzywołap. Byłam zdruzgotana... Coś... Coś mnie opętało, nie mogłam tego przeboleć, iść do przodu... Nie chciałam! Wierzyłam, że może jeszcze da się coś zrobić... Wiedziałam, że wszystkie Zmieniacze Czasu które posiadało nasze Ministerstwo Magii przepadły po tym co się stało w piątej klasie, ale przecież istniały inne. Interesował mnie szczególnie jeden, należący do Amerykańskiego Kongresu. Jest inny niż wszystkie, potrafi cofać czas nie o minuty czy godziny, ale o całe lata... 

Draco uniósł brwi w zdziwieniu. 

- Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje - powiedział. 

- Nie miałeś prawa wiedzieć. To tajemnica państwowa. 

- Ty jakoś ją znasz. 

- Zakazane książki Dumbledore'a z jakiegoś powodu są zakazane - odparła niemal z rozbawieniem, lecz na jej twarzy znów zagościł smutek. - Wiedziałam, że muszę zrobić wszystko by go zdobyć, nieważne ile czasu by mi to zajęło. Musiałam... - dodała z uporem. - Robiłam wszystko, by być jak najlepsza. Dostałam się do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i zaczęłam ubiegać się o miejsce ambasadora w Magicznym Kongresie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ron był wściekły... Ale nie dziwię mu się. Wtedy w ogóle nie chciałam go słuchać - dodała z żalem. - Pewnego dnia nie wytrzymał, powiedział, że Kongres nigdy nie pozwoli użyć mi Zmieniacza Czasu i powinnam w końcu dać sobie spokój. Nie wytrzymałam... Uderzyłam go w twarz i kazałam się wynosić. Zraniłam go bardziej, niż on kiedykolwiek mnie.

Hermiona przeniosła wzrok z gwiazd na swoje stopy. Nieco za duże, pożyczone od Dracona klapki wciąż były lepsze niż szpilki, które od dłuższego czasu musiała nosić niemal bez przerwy. 

- Ostatecznie wyjechałam, przyjmując posadę ambasadora. Ale wiedziałam, że to nie wystarczy. Musiałam wejść głębiej, być bliżej rządu i samego Kongresu... Czy wiesz kim są Cienie? - zapytała spojrzawszy na Dracona. Chłopak zaprzeczył ruchem głowy. - To specjalna, elitarna jednostka bojowa. Są ponad Aurorami, kimś w rodzaju mugolskich służb specjalnych. Tylko oni, oprócz Przewodniczącego Kongresu, mają dostęp do tajnych informacji, oraz przedmiotów. Oficjalnie nie istnieją. Jeśli stajesz się Cieniem, tracisz tożsamość. Jak możesz się domyślać, po latach harówy dla Kongresu, w końcu mi się udało. Zostałam jednak ostrzeżona. Jeśli coś mi się stanie, ktoś mnie uprowadzi, zabije, lub zaginę w akcji, to tak, jakby nic się nie stało. Nie można wyprawić pogrzebu człowiekowi, którego oficjalnie nie ma...

Draco milczał jak zaklęty. Nie mógł uwierzyć jakie granice dziewczyna postanowiła przekroczyć i jak wiele poświęciła, by móc choć zbliżyć się do przedmiotu którego desperacko pragnęła. 

- Niestety... - ciągnęła dalej Hermiona. - Niecały miesiąc po tym jak zostałam Cieniem, trafiła nam się nowa misja. Musieliśmy wejść w struktury pewnego gangu i zacząć go rozpracowywać. Na jego czele stał Robert Preston, ojciec Bena. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że mamy w szeregach kreta. Jeden z naszych, David, sprzedał nas synowi. Całą akcję trafił szlag. Ben i jego ludzie wystrzelali facetów jak kaczki, kilka dziewczyn z grupy zabrano do burdeli, ale Ben... Rozpoznał mnie. Jako jeden z nielicznych, magicznych kolesi zajmujących się przemytem i handlem narkotykami interesował się tym, co działo się u nas w kraju podczas wojny z Voldemortem. Zabrał mnie do siebie i przez jakiś czas nawet o mnie dbał. Dziwnie się zachowywał, patrzył na mnie nie jak na człowieka, ale nietypowe trofeum w swojej kolekcji - Hermiona znów spojrzała w gwiazdy. - Mijał czas, aż w końcu kazał mi zacząć na siebie zarabiać. Pewnie już mu się znudziłam - dodała uśmiechając się gorzko. - Gdy mnie wtedy zobaczyłeś, po raz pierwszy wyszłam na scenę. 

Draco nie mógł dłużej wytrzymać. Sięgnął do kieszeni po papierosy i zapalniczkę i już po chwili zaciągnął się dymem. 

- Ron miał rację - powiedziała po chwili Hermiona, przenosząc na niego swój wzrok. - Nawet gdyby cała ta akcja się nie wydarzyła i tak nie miałabym szans, by skorzystać ze Zmieniacza Czasu. 

- A to niby czemu? - zapytał Draco wypuszczając dym z płuc. 

Hermiona sapnęła. 

- Wiesz kim był Adolf Hitler? Pewnie nie wiesz, bo... 

- Wiem kim był Adolf Hitler, Granger. Oglądam mugolską telewizję. 

- No tak - przyznała Hermiona. - A więc zapewne wiesz, że krążą dwie wersje co do sposobu w jaki umarł. Jedna zakłada, że uciekł do Ameryki Południowej, druga mówi, że strzelił sobie w łeb w swoim bunkrze. Obie wersje są prawdziwe - powiedziała tajemniczo. 

Draco zmarszczył brwi. 

- Ale, że jak?...

- Widzisz, za pierwszym razem Adolf rzeczywiście zdołał uciec do Brazylii. Tamtejsze władze nie chciały go wydać, miały zamiar wykorzystać go jako pionka w swojej grze, przeciwko amerykańskim władzom. Wtedy właśnie podjęto decyzję o skorzystaniu ze Zmieniacza Czasu. Pewna grupa aliantów cofnęła się w czasie i w ostateczności doprowadzono do samobójczej śmierci Hitlera. W tej nowej rzeczywistości Adolf nigdy nie zdołał opuścić Berlina - Hermiona przerwała na chwilę i wzięła głęboki wdech. Powietrze w końcu zrobiło się minimalnie chłodniejsze. - Ale Zmieniacz należący do Kongresu może być użyty tylko w najcięższych przypadkach. Aby móc cofnąć się w czasie zgodę musi na to wydać specjalna, międzynarodowa komisja, która zatwierdza bądź odrzuca próbę zmiany biegu wydarzeń. Ron miał rację... - powtórzyła. - Nikt nie pozwoliłby mi skorzystać ze Zmieniacza tylko po to, bym mogła uratować rodziców. 

Ostatnie słowo zadrżało na lekkim wietrze, który zaczął przetaczać się przez półpustynne stepy. 

- Robiłaś co mogłaś... - odparł Draco próbując jakoś na to wszystko odpowiedzieć. 

- Nie - powiedziała niemal szeptem. - Powinnam chociaż raz przestać myśleć, że jestem w stanie zrobić więcej niż inni. Dlaczego mi się wydawało, że to jest możliwe? - zapytała. - Przecież każdy kogoś stracił, ale tylko ja porwałam się z motyką na słońce! Myślałam tylko o tym, żeby ich odzyskać, Draco. To stało się obsesją i na dobrą sprawę nie wiem co bym zrobiła, gdybym wtedy nie trafiła w łapska Bena - dodała z rosnącą histerią w głosie. - Może to przez to, co się stało? Może to przez zaklęcie Bellatrix pomieszało mi się w głowie? 

Draco wyrzucił niedopałek i głośno westchnął. Czy tego chciał czy nie, w końcu musiał zmierzyć się z przeszłością. 

- To nie moja ciotka cię torturowała, tylko ja - powiedział, a Hermiona spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. - To znaczy, ona zaczęła, ale większość tej męki zawdzięczasz mnie - dodał. - Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że kazała mi to zrobić. Przepraszam... - powiedział i włożył ręce w kieszenie spodni. 

Czekał na jakąś reakcję. Uderzenie, krzyk, płacz pełen wyrzutów. Jednak sekundy mijały i nic się nie działo. Nagle jednak Hermiona zaczęła chichotać, aż w końcu parsknęła śmiechem. Draco powoli zaczynał się jej bać. 

- W takim razie już wiem, że wszystko co zrobiłam zawdzięczam własnej głupocie i szaleństwu - odparła i ściągnęła gumkę z włosów. Kasztanowe pukle zatańczyły na wietrze. - Gdyby to naprawdę Bellatrix przez cały czas rzucała na mnie Crucio, pewnie skończyłabym jak rodzice Neville'a - dodała i pokręciła głową w niedowierzaniu. - Jestem okrutna, czyż nie? - zapytała z krzywym uśmiechem na ustach. 

- Jesteś nienormalna, to fakt - przyznał po chwili blondyn. 

Hermiona znowu się zaśmiała, jednak potem kucnęła, objęła kolana rękami i zaczęła szlochać. Wiedziała, że wszystko co ją spotkało było konsekwencją jej wyborów. Nie mogła zrzucić winy na nikogo innego. Nie mogła dłużej siebie oszukiwać, że to przez zaklęcie doznała tylu krzywd. Marzenie, by cofnąć czas wciąż się niej tliło, jednak tym razem musiała w końcu je puścić. Jeszcze nigdy nie była tak daleko od domu. Zaczęła się zastanawiać, gdzie teraz jest jej miejsce. W końcu mogła zacząć myśleć co robić dalej, ale tym razem nic nie przychodziło jej do głowy. Po raz pierwszy w życiu naprawdę była pusta, jak porzucona na brzegu morza muszla. 

Nagle poczuła na policzku coś mokrego. Spojrzała w prawo i w tym samym momencie pies który wcześniej szturchnął ją nosem, polizał jej zapłakaną twarz. Hermiona uśmiechnęła się i wtuliła w miękkie futro zwierzęcia. Wdychając jego zapach żegnała w myślach Krzywołapa. Również jemu musiała dać w końcu odejść. Trwała przez chwilę w takiej pozycji, aż w końcu wstała, otarła łzy i rozejrzała się dookoła. Dracona nigdzie nie było, więc weszła do przyczepy i znalazła go siedzącego na kanapie. Włączony telewizor grał cicho w tle. Usiadła obok niego i spojrzała przed siebie, jednak nie zwracała uwagi na to, co działo się na ekranie. Po kilku chwilach, powoli i bez uprzedzenia, położyła głowę na jego ramieniu. Ku jej zdziwieniu nie odtrącił jej. Nie wstał ani się nie odsunął. Pozwolił by mogła się na nim oprzeć. 

Nie wiedziała jak długo siedziała w ten sposób. Jego ciepło i zapach wypełniał pomieszczenie, koił skołatane nerwy. Chłopak który nie miał dokąd wrócić, oraz dziewczyna, która oficjalnie już nie istniała... Oboje byli przesiąknięci tragizmem. Spojrzała na niego lekko unosząc głowę. Przyglądał się jej, jak i ona jemu. Był zadziwiająco blisko. 

Oboje stracili dosłownie wszystko. Przeszłość, oraz przyszłość która kiedyś wydawała się być jasna i przejrzysta. Poddali się pod ostrym nożem brutalnego świata, który stworzył z nich karykatury samych siebie. Wypełnił nienawiścią i wysłał w pustkę.  

"Może jesteś w stanie mnie zmienić?", pomyślała. "Przecież i tak nie ma we mnie nic wartościowego". 

Draco omiótł spojrzeniem jej milczącą twarz. Wydawało mu się, że jest w stanie dostrzec niewinność którą sama zniszczyła. Tliła się gdzieś głęboko ukryta, zapomniana i przygnieciona bólem. "Co by się stało, gdybym pozwolił ci wejść głębiej, pod moją skórę?" pomyślał i przybliżył do niej swoją twarz. 

Nagle jednak, zanim ich oddechy przyśpieszyły, zanim usta dotknęły ust, na dworze rozległo się głośne szczekanie psa. 

_______________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Moi drodzy, witajcie w trzecim rozdziale! Ta część jest "przegadana", ale w końcu odkrywamy przeszłość naszych bohaterów :) Co dalej ich czeka? Czy to koniec cierpienia? Czwarty rozdział już wkrótce! Opowiadanie będzie liczyło więcej niż te cztery zapowiedziane części. Może pięć, może sześć, zobaczymy :) 

Dziękuję Wam za zaangażowanie, komentarze i wsparcie <3 Do następnego :* 














Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro