Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Starlight

Od dziecka czuł, że ciemność wije się na dnie jego duszy. Mrok był wpisany w historię jego rodziny. Wisiał nad nim, niczym gobelin, którego nie można było się pozbyć. Złapany w sieć utkaną z kłamstw i strachu, próbował ze wszystkich sił wydostać się na powierzchnię. Zrozumiał jednak, że może uciec. Po raz kolejny ukryć się przed złem, które wciąż wypatrywało go pośród innych ludzi. Spróbował odciąć się od przeszłości. Udał, że nie ma z nią już nic wspólnego. Stała się jedynie sennym koszmarem, który aby się go pozbyć, wystarczyło jedynie otworzyć oczy i zapalić światło. 

Zapomniał o dużym, osnutym mgłą dworze w którym spędził lata dzieciństwa. O jego ciemnych podłogach, ciężkich meblach i tajemnicach, których nigdy nie udało mu się odkryć. Spuścił zasłonę zapomnienia na twarze rodziców, którzy otaczali go ramionami pełnymi miłości, choć okazywanej w chłodny sposób. Odciął się od tych, których zranił. Nigdy nie wypłacił im sprawiedliwości za wyrządzone krzywdy. A jednak w jego życiu pojawiło się światło. Pośród panującej samotności, ciepłe, pulsujące uczucie wypełniło go po brzegi. Miało kolor jej brązowych oczu i szeptało delikatnie, niczym spokojny wiatr przynoszący z sobą zapach wiosny. Dopóki był z nią, kroczył właściwą ścieżką.

Czy właśnie tak czuł się Snape, myśląc o Lily Potter? Draco często się nad tym zastanawiał. Czy byłby w stanie oddać wszystko, byleby tylko ochronić to, co miało dla niego jakieś znaczenie? Wojna z Voldemortem dobiegła końca, a on myślał, że wraz ze śmiercią Czarnego Pana skończy się i jego cierpienie. Prawie się uśmiechnął na myśl o tym, w jak wielkim był błędzie. Mimo wszystko tym razem było inaczej. Tę walkę musiał stoczyć całkiem sam i był tego świadomy. 

Widok zakrwawionej dziewczyny wzburzył w nim krew. Niepochamowana wściekłość wybuchła w żyłach, wyrzucając dodatkową dawkę adrenaliny. Niczego się już nie bał, nic już nie mogło go złamać. 

- Zabiję cię - powiedział niemal wypranym z emocji głosem. Jego oczy zalśniły chłodem stali, kryjąc w sobie czerwony błysk. 

- Jesteś tego pewien? - Preston wciąż wpatrywał się w niego uparcie. Na jego twarzy nadal widniał dziwny, śliski uśmieszek jednak coś sprawiło, że zaczął się bać. - Oboje możemy skorzystać na tej sytuacji. 

- Nie wchodzę w układy z takimi śmieciami jak ty - powiedział nie spuszczając z niego wzroku. - Gdzie jest różdżka Hermiony? - zapytał. 

- Jake?! - Preston wrzasnął w stronę mężczyzny, który podtrzymywał ledwo stojącą na nogach dziewczynę. 

- Mam ją tutaj, szefie. 

- Niech odda ją Hermionie - powiedział głośno Draco. 

- Słyszałeś go!

- Ale ona jest nieprzytomna...

- Po prostu włóż jej różdżkę do ręki i się kurwa odsuń! - wrzasnął chłopak na całe gardło. 

Mężczyzna wykonał polecenie. Położył Hermionę na piasku, wsunął magiczny artefakt pomiędzy jej palce i odsunął się szybko. Od razu wyciągnął i wycelował broń w Dracona, tak jak pozostali członkowie gangu. 

- I co teraz? - zapytał Preston wciąż unosząc ręce. - Będziemy tak stać, czy wstrzelamy się wszyscy jak kaczki? 

Draco mierzył do niego wciąż licząc, że Hermiona się obudzi. Czas niewątpliwie się kończył. Uzbrojeni w pistolety mugole w końcu otworzą ogień. Zapewne wiedzieli, że zaklęcia nie mogą powstrzymać kul. Mógł zabić Prestona jednym strzałem w głowę, a później spróbować uciec przed ostrzałem pozostałych, ale wciąż musiał się liczyć z tym, że Preston chował różdżkę w tylnej kieszeni spodni. Jeśli chybi, wystawi się wszystkim jak na talerzu. Co gorsza, wściekłość jaką odczuwał wywołała palący ból Mrocznego Znaku. Najprawdopodobniej było to jedynie echo przeszłości, fantomowy ból który przypominał dotychczas najgorsze chwile w jego życiu. Tamtego dnia, gdy Bellatrix zmusiła go do torturowania Hermiony, udręczona dziewczyna także leżała bez życia. Wykończona i obolała patrzyła na niego pustymi oczami. Przypominały mu szklane kulki, w których nie było głębi. Jeśli to ma się powtórzyć, zabije wszystkich bez wyjątku. Splami swoją duszę tyle razy ile będzie trzeba. Wyrżnie co do nogi każdego, kto jej zagrozi. 

Nagle jednak to zauważył. Delikatny, lekko widoczny ruch palców dziewczyny, które powoli zaczynały się zaciskać na rękojeści różdżki. Wciąż leżała udając nieprzytomną. Jej zmienione zaklęciem, długie wściekle rude włosy rozsypały się po ziemi niczym czerwone wstążki. Poczuł jak powietrze wokół nich się zmienia. Z każdą sekundą stawało się coraz bardziej naelektryzowane, niczym przed nadciągającą burzą. Wszyscy to poczuli, charakterystyczny, ostry zapach w powietrzu, który pojawiał się po silnej ulewie. 

- Żegnaj, Preston - powiedział Draco i strzelił mężczyźnie prosto w głowę. 

Zaskoczony gangster próbował jeszcze sięgnąć po różdżkę, jednak chłopak był zbyt szybki. Tak jak przypuszczał, reszta jego bandy nie pozostała mu dłużna. Wystrzelili niemal w tym samym momencie, jednak ręka Hermiony zadziałała w chwili, gdy Draco wypowiadał swoje ostatnie słowa do Roberta.  

- Taima! - wrzasnęła na całe gardło i w ułamku sekundy nad Draconem pojawiła się magiczna istota. 

Gromoptak zmaterializował się nad chłopakiem i otoczył go biało-złotymi skrzydłami. Pióra, niezwykle wytrzymałe i ostre otoczyły jego ciało tworząc coś na wzór kokonu. Kule nie zdołały jej nawet drasnąć. Hermiona wstała i zaczęła miotać zaklęciami. W tym samym momencie Draco wyskoczył spomiędzy skrzydeł i również zaczął celować we wciąż liczne siły wroga. Wystraszeni, pozbawieni szefa gangsterzy szybko zaczęli rozumieć, że tym razem sama broń im nie wystarczy. Próbowali uciekać strzelając na oślep lecz zaklęcia, oraz ostre pazury Gromoptaka im to uniemożliwiły. Z oddali zaczęły dochodzić dźwięki policyjnych syren. 

Nagle jedna z kul trafiła Dracona w prawą stronę klatki piersiowej. Chłopak upadł na ziemię powalony siłą odrzutu. Hermiona zamarła. Gromoptak ruszył na napastnika, a ona pobiegła ku wykrwawiającemu się chłopakowi. 

- Draco! - wrzasnęła rzucając się na kolana. 

Nie wiedziała co powinna zrobić. Na ranę postrzałową nie istniało żadne zaklęcie ani eliksir. Mogła jedynie przytrzymywać ranę dłońmi, które z każdą chwilą coraz mocniej zabarwiały się od krwi. W jego oczach dostrzegła ból, strach ale i ulgę. 

- Hermiona... - wyszeptał dotykając dłonią jej policzka brudnego od krwi, łez oraz piachu. 

- Ciii! - jej usta drżały. - Cicho, nic nie mów! - powiedziała niemal trzęsąc się od emocji. Pocałowała go w coraz bledsze wargi i spojrzała w stronę z której nadjeżdżał sznur policyjnych samochodów. - Pomocy! - wrzasnęła na całe gardło. Nie przestała krzyczeć dopóki wciąż czuła pod palcami bicie jego serca. 

*

Wysoka, zielona trawa błoni szumiała na lekkim wietrze. Po utwierdzonej kamieniami ścieżce szedł wysoki chłopak, trzymając w ręku swoją ukochaną miotłę. Jego jasne, półdługie kosmyki mierzwiły podmuchy chłodnego powietrza. Szedł pewnym krokiem, wciąż patrząc przed siebie. Tuż za nim majaczyły wysokie, ośnieżone góry, oraz wielki zamek, którego strzeliste wieżyczki zdawały się dosięgać białych chmur. Kroki chłopaka rozbrzmiewały w całkowitej ciszy, do meczu zostało jeszcze trochę czasu. Chciał pobyć sam, przyjrzeć się boisku, zastanowić nad tym, jak powinien zagrać tym razem. Wchodząc na pokrytą białym piaskiem murawę rozejrzał się dookoła. Puste trybuny górowały nad nim, tak samo jak wysoko umieszczone bramki. Nie słyszał niczego, oprócz szelestu chorągiewek. Wziął głęboki wdech. Uderzył go znajomy zapach drewna, piasku oraz czegoś jeszcze, czego nie potrafił w tej chwili przywołać w pamięci. Chwycił miotłę obiema rękami, usiadł pewnie i mocno odbił się od ziemi. 

Pęd powietrza uderzył go w twarz. Wzbił się wyżej, po czym okrążył całe boisko. Ile czasu minęło, odkąd leciał w ten sposób? Miał wrażenie, że od bardzo dawna nie siedział na miotle. Zrobił kolejne okrążenie, czuł, że coś jest inaczej. Po chwili zauważył złoty błysk po przeciwnej stronie bramek. "Złoty Znicz" pomyślał. Kiedy ostatnio trzymał go w ręce? 

- Rusz się Malfoy! 

Draco, lewitując w jednym miejscu, spojrzał na lecącego obok Terence Higgs'a. Chłopak wyglądał na zdenerwowanego. 

- Złoty Znicz! - zadarł się Terence. - Potter znowu ci go zwinie sprzed nosa!

Draco nie wiedział co się dzieje. Trybuny nie były już puste, lecz wypełnione po brzegi uczniami Hogwartu, nauczycielami, a nawet rodzicami którzy przyszli zobaczyć mecz. Wszędzie unosiły się dziesiątki flag poszczególnych domów, a wrzask kibiców ogłuszał. Draco czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Spojrzał na Harry'ego, który właśnie go minął i jak strzała pędził ku złotej piłeczce. Tylko czekała, by ją złapać. 

Nie miał zamiaru pozostać bierny. Zaciskając palce na rękojeści miotły ruszył przed siebie. Gdy zrównał się z Harry'm poczuł jak skacze mu adrenalina. Uwielbiał to uczucie. Prędkość, radość widowni, wyzwanie... Lecz nagle Harry się zatrzymał. Draco spojrzał za siebie, nie wiedząc co tym razem Gryfon kombinuje. 

- Co ty wyprawiasz? - zapytał podlatując do niego. Spojrzał na Złoty Znicz, który wciąż znajdował się przy bramce. Czuł, że gdyby tak po prostu go teraz zdobył, nie byłoby to prawdziwe zwycięstwo o jakim zawsze marzył. 

- Leć dalej - powiedział Harry, a w jego zielonych oczach zalśnił dziwny błysk. - Dla mnie ten wyścig już się skończył. 

- O czym ty gadasz? - Draco nic z tego nie rozumiał. 

- Już nigdy nie dokończymy tego meczu - ciągnął Harry spokojnie. - Powinieneś skupić się teraz na czymś o wiele dla ciebie ważniejszym, niż Quiddich. 

- Ważniejszym niż... 

Draco nagle syknął, czując w klatce piersiowej rozsadzający ból.

- Jak zwykle uciekasz, gdy dzieje się w twoim życiu coś, co jest nieco bardziej skomplikowane od szkolnej rozgrywki. 

- Nic o mnie nie wiesz! - warknął Ślizgon. 

- Czyżby? - zapytał Harry, a jego oczy nagle zmieniły kolor na brązowy. 

Ich barwa uderzyła Dracona niczym rozpędzony pociąg. "To prawda..." pomyślał. "Nie Quiddich jest teraz najważniejszy". 

Po tych słowach Harry rozpłynął się w powietrzu. To samo stało się z trybunami, boiskiem, Złotym Zniczem. Wszystko rozpłynęło się niczym mgła. Teraz otaczała go tylko ciemność. Zimna, bolesna i samotna. Nie było w niej nikogo, oprócz niego samego. 

"Chyba właśnie tak czułem się przez większość mojego życia" pomyślał gorzko. 

Nieważne czy mieszkał w swoim dworze, czy spędzał czas w szkole, zawsze miał poczucie, że wciąż doskwiera mu brak zrozumienia. Nigdy się nad sobą nie użalał. Tylko raz w życiu naprawdę nie potrafił poradzić sobie z emocjami, ale i tamte dni stały się przeszłością. Nagle nad jego głową pojawił się zarys lśniącej drogi mlecznej, poczuł jak ciepło wypełnia przestrzeń. Coś mokrego dotknęło jego dłoni, więc spojrzał w dół.

- Nero! - powiedział zaskoczony i ukląkł przy psie, który z zadowoleniem merdał ogonem. Pomyślał, że to może trochę przykre, ale to właśnie pies stał się jego pierwszym, najlepszym przyjacielem. Zawsze przy nim był i nigdy nie oceniał. Wilczur zaszczekał i pobiegł przed siebie. - Zaczekaj! - zawołał chłopak ruszając za nim. 

Nawet bieg w tym miejscu był dziwny i nietypowy. Zdawało mu się, że przebiegł całe mile nie ruszając się z miejsca. Kilka metrów przed nim zamajaczyła postać w błękitnej, zwiewnej sukience. Była odwrócona do niego plecami i gdy pies do niej podbiegł, pogłaskała go za uchem. Na jej widok Draco wstrzymał oddech. Te włosy, ta postawa... Gdy się odwróciła, od razu zrozumiał. 

- Hermiona... - szepnął. Nagle przypomniał sobie, kim tak naprawdę się stał. Jak wiele rzeczy w jego życiu się zmieniło, ilu poświęceń dokonał, jak bardzo się przeobraził. Nigdy nie przypuszczał, że ktoś stanie się dla niego tak cholernie ważny. Ważniejszy niż mecze i młodzieńcza rywalizacja. Ważniejszy niż dawne czasy, rodzina która także wybrała swoją drogę, oraz przeszłość. 

Na twarzy dziewczyny zamajaczył blady uśmiech. 

- Nie zostawiaj mnie - powiedziała smutno. - Proszę... 

Dracona sparaliżowało. Nie miał najmniejszego zamiaru jej zostawiać, dlaczego w ogóle przyszło jej to do głowy? 

- Proszę, nie odchodź - w oczach Hermiony zalśniły łzy. 

- Ja wcale... - Draco chciał zbliżyć się do dziewczyny, jednak nagle ból w klatce piersiowej się nasilił. Spojrzał w dół. Po prawej stronie nagle zaczęła sączyć się krew. 

"Ach..." pomyślał. "Już pamiętam". 

- Nie zostawiaj mnie... - ponowiła prośbę Hermiona. 

Draco podszedł do niej i chwycił ją za ciepłe, lecz w pewien sposób nierzeczywiste dłonie. Przymknął powieki i dotknął czołem jej czoła. 

- Dam z siebie wszystko - powiedział niemal szeptem. 

Nagle poczuł, że znów zaczyna otaczać go ciemność. Była przytłaczająca, ciężka i uniemożliwiała oddychanie. Powoli zaczynał wpadać w panikę. Do jego uszu dochodziły dźwięki których nie rozpoznawał, ostry zapach środków dezynfekujących drażnił mu nos. Chciał wstać, lecz nie mógł się poruszyć. Chciał coś powiedzieć, jednak nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Niespodziewanie jednak otworzył oczy i wszystko stało się przeraźliwie jasne. 

*

Select Specialty Hospital był jednym z większych szpitali, w nieco oddalonej od centrum części miasta Phoenix. Wysoki, nowoczesny budynek górował nad mniejszymi budowlami i na pierwszy rzut oka mógł uchodzić również za hotel. W jednym z jego pokoi leżał nieprzytomny chłopak, podłączony do wszelkiego typu urządzeń monitorujących pracę serca. Obok jego łóżka siedziała kasztanowłosa dziewczyna, która delikatnie trzymała w dłoni rękę chłopaka. 

- Nie zostawiaj mnie - powiedziała ze spuszczoną głową. - Proszę...

Jej słowa przeplatały się z cichym pikaniem medycznych sprzętów. 

- Nie zostawiaj mnie... 

Próbowała być silna, tak jak zawsze. Z początku nawet jej się to udawało, jednak z każdą godziną czuła, że zapora chroniąca ją przed rozpaczą zaczyna pękać. Po raz setny zaczęła obwiniać siebie za zaistniałą sytuację. Gdyby tylko była szybsza, sprytniejsza... Nagle jednak poczuła delikatny ruch jego palców. Znieruchomiała. Czy tylko jej się wydawało? 

Powrót do rzeczywistości okazał się być o wiele trudniejszy i bardziej bolesny niż zakładał. Ciało nie słuchało jego poleceń, co gorsza, wciąż nie mógł wziąć porządnego oddechu. Spróbował otworzyć oczy, ale również ta czynność zdawała się być niezwykle wyczerpująca. Najpierw uderzyło go ostre, jasne światło. Zamrugał i rozejrzał się na tyle na ile mógł. Dostrzegł dziewczynę siedzącą po jego prawej stronie, która przyglądała mu się wielkimi, brązowymi oczami. Na jej twarzy szok mieszał się z radością. 

- Draco! 

Hermiona wstała z krzesła i nachyliła się nad dopiero co wybudzonym chłopakiem. 

- Nie próbuj nic mówić! - powiedziała szybko. - Wciąż masz w gardle rurkę intubacyjną. Zaraz przyjdzie lekarz i ci ją wyciągnie - dodała i szybko wcisnęła odpowiedni przycisk nad łóżkiem. 

Tych kilkanaście sekund było dla Dracona prawdziwą torturą. Gdy w końcu lekarz wraz z pielęgniarką uwolnił go od nieznośnego kawałka plastiku, wziął pierwszy samodzielny oddech. Czuł się dziwnie. 

- Proszę brać lekkie wdechy - powiedział lekarz i po chwili zbadał Dracona stetoskopem. - Niech pan spróbuje coś powiedzieć - dodał z uśmiechem. 

Chłopak spojrzał na dziewczynę, która wciąż siedziała przy nim jak na szpilkach. 

- C-Cześć - wychrypiał słabo. 

Hermiona uśmiechnęła się szeroko i otarła z policzka łzy wzruszenia. 

- Cześć - odparła i ścisnęła go za dłoń. - Witaj z powrotem - dodała nie odrywając od niego wzorku. 

Draco odwzajemnił jej uśmiech. Był szczęśliwy, chociaż wciąż nieco zdezorientowany. Wiedział jednak, że pomimo tego co im się przytrafiło, to jeszcze nie był koniec. 

~

Po trzech dniach od wybudzenia w końcu poczuł się lepiej. Wciąż musiał na siebie uważać, ale pozwolono mu wstawać do toalety. Hermiona kategorycznie odmówiła wynajęcia dla siebie pokoju hotelowego, więc w sali Dracona wstawiono dla niej łóżko. Dzięki temu mogła go lepiej pilnować. 

- Przestrzelono ci płuco, Draco - mówiła z poważną miną. - Nie wyjdziesz ze szpitala, dopóki lekarz nie powie, że już możesz - dodała. - Ciesz się, że trafiono cię w prawe i nie uszkodzono serca. 

Chłopak nie miał siły na dyskusje. Zdawał sobie również sprawę, że Hermiona ma rację. Tym razem nie miał zamiaru udawać twardziela, który z raną postrzałową położy się na kanapie w przyczepie i będzie zapijał ból tanim piwem z puszki. Nie chciał również dokładać jej zmartwień. Dziewczyna i tak uważała, że cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie jej winą. 

- David zaskoczył mnie w supermarkecie - powiedziała, gdy Draco zapytał o to, co się stało we Flagstaff. - Najprawdopodobniej Preston umieścił swoich kolesi w niemal każdej miejscowości od Phoenix, aż po granice stanu. Pomimo kamuflażu David i tak mnie rozpoznał. Rzucił na mnie zaklęcie obezwładniające i zawlókł do samochodu. Próbował wyciągnąć ze mnie najważniejsze informacje, ale nic mu nie powiedziałam. Odesłał mnie wtedy z kimś do miejsca w którym później mnie znalazłeś. 

- To on ci to zrobił? - zapytał Draco wskazując na lewy policzek Hermiony. Widniała na nim głęboka rana. 

Hermiona przytaknęła. 

- Wiem, że zostanie blizna... - dodała ze smutkiem. - Ale przynajmniej nie zrobili mi nic gorszego. Nie bili zbyt mocno...

Chłopak przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował w miejsce tuż nad rozcięciem. Spojrzała mu w oczy z taką czułością, że niemal odwrócił wzrok. Zamiast to zrobić, pocałował ją jeszcze raz i zanurzył palce we włosach, które zdążyła już odczarować. 

- Kiedy ma przyjść delegacja z Kongresu? - zapytał, gdy Hermiona ponownie usiadła obok niego. 

- Jutro popołudniu. Jeśli nie jesteś gotowy... 

Draco pokręcił głową. 

- Nie, pora to zakończyć - powiedział, po czym zapadła krótka cisza. 

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tyle zdołałeś załatwić, zanim ruszyłeś mi na ratunek - powiedziała z podziwem Hermiona, chcąc poprawić mu humor. - Jestem z ciebie dumna. 

Draco przewrócił oczami, jednak jego ego zostało przyjemnie połechtane. Sam wciąż się sobie dziwił, gdy wracał wspomnieniami do tamtego dnia. Nim wyjechał do Phoenix, z pomocą teleportacji odstawił psa do Mahaskah i prosił wodza, by ten za parę godzin powiadomił mugolski odział policji i podał im adres z wizytówki. Indiańska czarownica znała jednak numer bezpośrednio do oddziału w Magicznym Kongresie, dzięki czemu pomoc nadeszła jeszcze szybciej. Teraz, gdy Robert Preston już nie żył, zostało im tylko czekać. 

~

Aaliyah Kimathi była mocno zbudowaną, nieco groźnie wyglądającą kobietą o ciemnobrązowej skórze. Jej czarne, długie włosy związane były w wysoki koński ogon i chociaż w szpitalu panowała przyjemna pokojowa temperatura, ona jak i jej podwładni ubrani byli w długie, czarne płaszcze z wysokim stanem. Trzymała w ręku raport z ostatniego zajścia i przez chwilę przyglądała się leżącemu w szpitalnym łóżku Draconowi, oraz siedzącej przy nim dziewczynie. Pielęgniarka na widok nietypowych gości szybko zrobiła co trzeba i pośpiesznie opuściła pokój. 

- Długo się nie widzieliśmy - zaczęła Aaliyah, kładąc akta na pobliskim stoliku. - Żałuję, że spotykamy się w takich okolicznościach. 

Hermiona trzymała przy sobie różdżkę na którą kobieta od razu zwróciła uwagę, jednak na razie nie dała tego po sobie poznać. 

- To, co miało miejsce tydzień temu, na pewno było dla was trudne. Niestety i ja mam swoje przykre obowiązki - ciągnęła bez zbędnych wstępów. 

- Rozbicie gangu Roberta Prestona nie należało do obowiązków ani moich, ani Dracona - powiedziała szybko Hermiona. Na jej twarzy zamajaczył gniew. - Niech pani nie próbuje zrzucać winy na nas. 

Kimathi utkwiła w niej swój wzrok. 

- Cieszę się widząc, że jeden z naszych Cieni ocalał... Zapewne żywisz żal do Kongresu. 

- Wiedziałam na co się piszę - oparła Hermiona sucho. - Ale faktem jest, że odkąd David okazał się być zdrajcą i za jego sprawą wybito cały oddział, Kongres nie zrobił nic, by rozpracować Roberta Prestona oraz jego syna. Baliście się ich magiczno - mugolskich koneksji! - dodała twardo. Nie biała się ani agentów, ani poważnej Przewodniczącej Magicznego Kongresu, która była odpowiednikiem Ministra Magii. 

Mężczyźni stojący za swoją szefową, spojrzeli po sobie nieco nerwowo. 

- Tego wam nigdy nie wybaczę, tego co przeszłam dało się uniknąć, gdyby... - głos Hermiony nieco się załamał, jednak po chwili dziewczyna odzyskała swój dawny wigor i upór. - Draco tyle dla was zrobił. Wiem, że daliście mu azyl, ale po tym wszystkim wciąż chcieliście wysłać go z powrotem do Anglii... I jego i mnie zostawiliście samym sobie! - dodała patrząc Aaliyah prosto w oczy. - To Draco uratował Jessie i mnie, to Draco ruszył mi na ratunek, gdy ojciec Bena mnie uprowadził. Co chcecie teraz zrobić? - jej oczy niemal ciskały błyskawice. - Tak ma wyglądać ta amerykańska wolność? - zapytała i gdy Draco ścisnął ją za rękę, dała sobie spokój. 

- Wiem co zrobiłem, Pani Przewodnicząca - odezwał się po chwili chłopak. - Wiem, że nie mogę się usprawiedliwiać, ale jedyne czego pragnę, to świętego spokoju. 

Przez moment panowała całkowita cisza. Aaliyah przyglądała się nietypowej dwójce w milczeniu. Jej wzrok ponownie padł na "Iskrę" Hermiony. Stara różdżka okazała się być odpowiedzią której szukała. Spojrzała na Dracona i po chwili zapytała:

- W takim razie, co mogłabym dla was zrobić? 

*

Październik na zachodzie Stanów Zjednoczonych przyszedł niemal niezauważony. Mimo iż położenie gwiazd zaczynało zmieniać się w konstelacje zimowe, jesień na tych terenach praktycznie nie występowała. Suche, półpustynne stepy Arizony wciąż ogrzewało gorące słońce, chociaż północna część stanu mogła z czasem okryć się śniegiem. Jednak tam dokąd zmierzali, prawdziwa zima nigdy miała nie nadejść. Droga L-40 E ciągnęła się przez niemal osiemset siedem mil, a podczas liczącej niemal trzynaście godzin trasy zrobili tylko jeden przystanek. 

- Myślisz, że ten Elvis był prawdziwy? - zapytał Draco wjeżdżając z powrotem na autostradę. 

- Był bardzo przekonywujący - zaśmiała się Hermiona i spojrzała na znak, na którym widniał napis "LAS VEGAS ŻEGNA". Wciąż nie mogła w to uwierzyć, nigdy nie przypuszczała, że krótki ślub w kapliczce, będzie najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Chwyciła Dracona za wolną dłoń. Chłopak spojrzał w jej rozpromienioną twarz po czym znów skupił się na drodze. 

Gdy dwa miesiące wcześniej Aaliyah Kimathi zapytała co mogłaby dla nich zrobić, w pierwszej chwili nie wiedzieli o co powinni prosić. Co było możliwe, a co poza ich zasięgiem? 

"Chcemy żyć w miarę normalnie" odparł Draco. 

"Normalnie..." liderka Magicznego Kongresu przez chwilę trawiła jego słowa, po czym odparła: "To da się załatwić, ale miejcie na uwadze fakt, że wciąż będą was obowiązywać pewne ograniczenia". 

Byli gotowi zgodzić się niemal na wszystko. Aaliyah miała w Kongresie głos decydujący i pomimo paru sprzeciwów, zagwarantowała Draconowi oraz Hermionie nowe, spokojne życie w Ameryce. Warunki były jasne. Po pierwsze, nigdy nie mogli opuścić terenu Stanów Zjednoczonych. W Wielkiej Brytanii Draco wciąż figurował jako zbrodniarz wojenny, więc azyl obowiązywał tylko na terenie Ameryki Północnej. Hermiona także musiała dostosować się do tej zasady. Jako Cień, który wedle akt zginął podczas misji, oficjalnie już nie istniała. Cała sprawa z Benem oraz Robertem Prestonem została zakwalifikowana jako mugolskie porachunki gangów, a wymazanie pamięci zamieszanym w sprawę mugolom, gwarantowało utrzymanie tej wersji wydarzeń. David, jako jedyny ocalały i posługujący się magią członek zorganizowanej grupy przestępczej, trafił do magicznego więzienia podlegającemu amerykańskiemu Kongresowi. Po drugie, jeśli oboje chcieli żyć jak zwyczajna para, musieli zmienić imiona oraz nazwiska. Oczywiście ta zmiana dotyczyła jedynie oficjalnych dokumentów, prywatnie mogli mówić do siebie jak im się podobało. Po trzecie i najważniejsze, mieli prawo do zatrzymania i używania swoich różdżek, jednak jeśli kiedykolwiek znów wplączą się w sprawy Kongresu, zostaną pozbawieni magicznych artefaktów. 

"Co w takim razie zrobimy?" zapytała Hermiona nie wiedząc co począć z tą sytuacją. 

Draco jednak miał w głowie pewien plan. Nieco szalony, ale na samą myśl czuł dreszcze. Po miesiącu rekonwalescencji opuścił  Select Specialty Hospital i bez najmniejszych oporów wysłał Kimathi rachunek za leczenie. 

"Nie prosiłem się o tę kulę" powiedział widząc minę Hermiony. Oboje wrócili do rezerwatu Hopi, gdzie Chetan, Mahaskah, Kele, Mato, Jessie oraz niezwykle stęskniony Nero, czekali na ich powrót. 

"Coś czuję, że nas opuszczacie" powiedziała stara Indianka widząc uśmiechnięta, jednak wciąż zakłopotaną twarz Hermiony. 

"Tylko na jakiś czas" odparła. "Wrócimy tu znowu" powiedziała i chwyciła kobietę za wyciągniętą w jej stronę dłoń. Obie patrzyły sobie w oczy i rozumiały swoje uczucia bez zbędnych słów. Stojąca obok Hermiony Taima opuściła głowę i gdy dziewczyna pogłaskała ją po piórach, zaskrzeczała cicho. 

"Będę tęskniła" powiedziała, po czym Gromoptak uniósł się w powietrze i odleciał ku piaszczystym kanionom.

Kilka dni później zapakowali wszystko do czarnego Pick-upa, w tym biały samochód który Draco odzyskał, przyczepę, oraz wszystkie sprzęty. Zaklęcie zmniejszająco-zwiększające było na wagę złota. Ruszyli w stronę zachodniego wybrzeża, lecz po drodze Draco postanowił zrobić kilkugodzinny postój w stolicy hazardu, wiecznie rozświetlonym Las Vegas. Miasto które nigdy nie szło spać przywitało ich słońcem, masą ludzi na ulicach, oraz niezliczonymi hotelami czy klubami gdzie można było przepuścić cały majątek. 

"Chcesz zagrać?" zdziwiła się Hermiona. 

Draco zaprzeczył ruchem głowy. 

"Mam ochotę na coś bardziej szalonego" odparł i zaparkował przed niewielkim hotelikiem przy głównej drodze. Mieli czas żeby coś zjeść, odświeżyć się, wyprowadzić psa na krótki spacer i właśnie wtedy, gdy Hermiona towarzyszyła zwierzakowi, blondyn gdzieś się zapodział. Wrócił po godzinie z niewielkim pakunkiem i plikiem dokumentów. 

"Słuchaj..." zaczął nieco podenerwowanym głosem. "Skoro teraz oficjalnie ja się nazywam Dustin Smith, a ty Heather Williams, to może... Może chciałabyś, abyśmy oboje nosili to samo nazwisko?" zapytał i spojrzał w zdziwioną twarz Hermiony. "Tutaj niedaleko jest urząd, w którym możemy się zarejestrować, wziąłem dokumenty" pokazał na plik papierów, które z nerwów niemal wypadły mu z rąk. "Kupiłem już obrączki, oraz sukienkę, ale jeśli ci się nie spodoba, to możemy ją wymienić..."

Nie dane było mu dokończyć zdania. Hermiona rzuciła mu się na szyję i pocałowała. 

"To najdziwniejsze oświadczyny w historii" zaśmiała się wciąż go obejmując. "Moja odpowiedź brzmi, tak." Wiedziała, że jest praktyczny, daleko mu było do romantycznych uniesień i klękania na jedno kolano o zachodzie słońca. Jednak sposób w jaki to zrobił ujął ją za serce. Jego pewność i zdecydowanie były czymś, o co sama nie śmiałaby prosić. Szybko załatwili sprawy formalne posługując się dokumentami wystawionymi przez Magiczny Kongres. Jako Dustin Smith oraz Heather Williams weszli do kapliczki ślubnej, która jako jedna z wielu po załatwieniu pepierologii oferowała szybki ślub w przeciągu jednego popołudnia. 

Byli sami, a za świadka robił im pies, oraz urzędnik przebrany za Elvisa Presley'a, który z wyglądu przypominał króla Rock and Roll'a z lat młodości. Draco ubrał swój najlepszy garnitur, przystroił Nero w muszkę którą transmutował z zapasowego krawata i czekał przy ołtarzu na swoją pannę młodą. Hermionie serce biło jak szalone. Lekka, biała sukienka pasowała na nią idealnie. Trzymała w dłoniach bukiet lilii, które kupiła w drodze do kapliczki. Na głowie miała wianek i chociaż swoją niewinność straciła już dawno, teraz czuła się jak nastolatka, która w tajemnicy przed wszystkimi bierze zakazany ślub. Stąpając po czerwonym dywanie skupiła się na jego szarobłękitnych oczach. W tle leciała piosenka, którą prawdziwy Elvis nagrał dla swojej ukochanej żony, Priscilli. 

"Mądrzy ludzie powiadają, że tylko głupiec by tak zrobił, ale nic na to nie poradzę, że się w tobie zakochuję. Mam zostać? Czy to byłby grzech? Skoro nic na to nie poradzę, że się w tobie zakochuję? Tak jak rzeka płynie prosto do morza Skarbie, tak właśnie jest. Niektóre rzeczy po prostu są nam pisane. Weź mnie za rękę, weź też całe moje życie. Bo nic na to nie poradzę, że się w tobie zakochuję..."

Stanęli obok siebie pewni tego, w co wierzą. Gdy wymieniali obrączki, wypowiedzieli słowa przysięgi starej jak świat. 

"Od tego dnia, na lepsze i na gorsze, w bogactwie i w biedzie, w chorobie i zdrowiu, kochać się i szanować, póki śmierć nas nie rozłączy". 

Przypieczętowali ją pocałunkiem i zanim wyszli zrobili wraz z urzędnikiem kilka pamiątkowych zdjęć. Postanowili darować sobie typowe dla Vegas rozrywki i ruszyli w dalszą trasę. Chcieli jak najprędzej znaleźć się w miejscu, do którego zmierzali. 

~

Opuszczając stan Nevada wciąż mieli do przejechania ponad siedem godzin. Wyjeżdżając z miasta było grubo po dziesiątej, więc gdy dotarli do miasteczka Monterey w Północnej Kalifornii, na horyzoncie majaczyło już słońce.

- Draco, obudź się - powiedziała Hermiona do chłopaka, który tym razem siedział po stronie pasażera. 

Zatrzymała samochód przy jednej z plaż i wypuściła psa. Nero niemal natychmiast pognał na piasek. Z radością obwąchiwał nowe miejsce i cieszył się wolnością. Zatoka Monterey Bay, położona w środkowej części wybrzeża Kalifornii, na południe od San Francisco, pomiędzy Santa Cruz i Monterey, któremu dała swoją nazwę była malowniczym miejscem z plażami i skalnymi wzniesieniami, oraz widokiem na Ocean Spokojny. W zależności od miejsca woda zmieniała kolor z ciemnego granatu, na lazurowy. Hermiona chwyciła za dłoń Dracona i razem poszli w stronę plaży, gdzie pies bawił się z falami. Uciekał podczas ich przypływu i gonił za morską pianą podczas jej odpływu. Ten widok szczerze ich rozbawił. 

- Nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteśmy - powiedziała Hermiona stając na żółtym pasku. Wpatrywała się we wciąż różowe niebo, które już za parę godzin miał zmienić kolor na czysty błękit. 

Draco objął ja ramionami od tyłu i położył głowę na jej ramieniu. Gdy pocałował ją w policzek, na którym widniała niedawno zabliźniona rana, ich złote obrączki wsunięte na palce prawych dłoni, zalśniły w blasku kalifornijskiego wschodu słońca. Dziewczyna odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy. 

- Kocham cię - powiedziała, a na jej twarzy zamajaczył ciepły uśmiech. 

- Też cię kocham - odparł Draco z czułością. 

Nie potrzebował niczego więcej. Gdyby ktoś mu powiedział, że wszystkie złe momenty w jego życiu doprowadzą go do tej właśnie chwili, nie uwierzyłby mu. Musiał zrezygnować z wielu rzeczy, które były dla niego ważne. Nie było już powrotu do kraju z którego pochodził, ani do domu w którym spędził dzieciństwo, jednak teraz znalazł dla siebie nowe miejsce. Zrozumiał, że teraz ona była dla niego domem. Gdziekolwiek się znajdowała, on także miał być obok. Wkroczyli na nową ścieżkę trzymając się za ręce i wierzyli, że przyszłość, jakakolwiek się przed nimi malowała, przysienie jeszcze większe dawki miłości. Byli gotowi na nowe wyzwania, które niewątpliwie miał dla nich świat, ale tym razem się nie bali. Silni tą pewnością obdarzyli się kolejnym pocałunkiem i gdy machający szczęśliwie ogonem pies zaszczekał, by zwrócić na siebie ich uwagę, zaśmiali się, po czym pobiegli w stronę białych fal. 

Kalifornijskie niebo z każdą chwilą było coraz jaśniejsze. 

____________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

OSTATNI RODZIAŁ! Kochani, to była niesamowita przygoda! Trwała tydzień i wiele mnie nauczyła :) To krótkie, ale bądź co bądź siedmiorozdziałowe Dramione w duchu Indian, słonecznej Arizony oraz amerykańskiego Ministerstwa Magii, było czymś zupełnie innym od dotychczasowych historii. Mam nadzieję, że się Wam podobało! 

Dziękuję za słowa wsparcia, komentarze, głosy i masę emocji! To właśnie Wasze odczucia są dla mnie największą inspiracją. Dziękuję za zaangażowanie i masę pozytywnej energii! :* 

W przyszłości pojawią się kolejne opowiadania krótkie oraz miniaturki, a jak na razie pora zabrać się za "Faworytę", oraz księgę drugą opowiadania "Heart of Stone". Mam nadzieję, że również tam się "zobaczymy" ;) Bardzo możliwe, że rozdziały tych opowiadań będą pojawiać się naprzemiennie. Jak wiece ja nie porzucam moich historii i zawsze wszystko dokańczam, dlatego już mnie skręca gdy pomyślę, że mija drugi rok od pierwszej części Dramione o wampirkach. Może najpierw je dokończę, na chwilę zawieszając "Faworytę"? Nie wiem, ale z pewnością nowe rozdziały oraz całkiem nowe historie też się pojawią. Wierzę, że zaakceptujecie każdy mój twórczy wybór <3 Mam najlepszych czytelników na świecie! 

Uważajcie na siebie, bądźcie zdrowi i do napisania! Buziaki :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro