Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. We Shouldn't Be

Ten dzień zaczął się dla niej wyjątkowo dobrze. Wstała wypoczęta, z nieco ciężką głową od myśli, ale już dawno nie spała tak dobrze. Męczyły ją wyrzuty sumienia, że ten któremu zawdzięcza wolność musi spać na wąskiej kanapie. Chciała się jakoś odwdzięczyć, więc zaraz po tym jak wzięła prysznic i ubrała się w nowe, ładne ubrania, popędziła przygotować śniadanie. Gdy zapytała go jak wygląda, rzucił krótkie "Jest w porządku". To ją ucieszyło. Nie liczyła na nic więcej. Od chwili gdy zobaczyła go w klubie, nie spuszczała z niego wzroku. Wtedy wydał się jej koszmarem, wspomnieniem tego co utraciła na zawsze, jednak teraz... Teraz praktycznie zapomniała o wszystkim, co kiedyś ich dzieliło. Przeszłość nie miała już żadnego znaczenia. Była to ta jej część, która odeszła. Zmyła ją z siebie, zdarła niczym starą warstwę która nie pozwalała jej oddychać. Czuła się jak biała, niezapisana kartka. A przynajmniej tak się jej wydawało. 

Nigdy nie myślała, że los ponownie postawi go na jej drodze. W chwili największego cierpienia, to jego szarobłękitne oczy okazały się być spokojną oazą pośród piaszczystych wzgórz. Jego pewna ręka dzierżąca broń, silne ramiona za którymi mogła się skryć... Nigdy nie była słaba, ale to co przeżyła, niezwykle ją zmiękczyło. Sprawiło, że magia którą niegdyś tak kochała, teraz przyprawiała ją o drżenie rąk. Nie chciała skorzystać z jego różdżki, mimo iż jej to zaproponował. Bała się, że szaleństwo które doprowadziło ją na skraj rozpaczy, znów ją pochłonie. Wolała udawać, że nie ma z tym już nic wspólnego. Od teraz będzie "zwyczajna". Całkowicie pospolita. 

Jednak, gdy tylko spojrzała w twarz Mahaskah, wiedziała, że czas okłamywania samej siebie właśnie dobiegł końca. Stara, indiańska wiedźma nie wiedzieć czemu, wybrała właśnie ją na tę, która ma odziedziczyć różdżkę zwaną "Iskrą". Hermiona potrafiła wyczuć niezwykłą moc przedmiotu. Była to potężna, przesiąknięta magią czarodziejów i Indian broń. Na wpół dzika, przez lata uwięziona, aż emanowała energią tysiąca słońc. 

- Przepraszam, nie mogę tego zrobić - powiedziała, gdy siedząca na wózku inwalidzkim kobieta po raz pierwszy złożyła jej propozycję. 

Wyszła z domu wodza i stanęła na zewnątrz szybko łapiąc powietrze. Draco przeprosił gospodarzy i wyszedł za dziewczyną. Znalazł ją nieco na uboczu, próbującą uciec od wzroku gapiów. 

- Nie musisz, jeśli nie chcesz - powiedział stając za nią. 

Hermiona spojrzała na niego mrużąc powieki. Słońce wciąż mocno świeciło. 

- Nie o to chodzi - odparła. - Myślałam... Myślałam, że już mam to za sobą - dodała opierając ręce na biodrach. - Magia... Nie wiem, czy wciąż jestem w stanie jej używać. Boję się jej. 

Jej twarz wykrzywił delikatny grymas bólu i niepewności. 

- Co jeśli za jakiś czas znowu mi odbije? - kontynuowała. - Po raz kolejny zacznę wierzyć, że mogę użyć Zmieniacza Czasu i zrobię coś naprawdę głupiego. Gorszego niż to, co zrobiłam do tej pory... - dodała i spuściła głowę. Kręcący się w pobliżu pies Dracona podbiegł do niej, przyjaźnie machając ogonem. Przykucnęła by móc go przytulić. - Wiesz, czasami miałam nadzieję... W tamte dni, podczas których nie mogłam się skupić na czymkolwiek, bo Ben wciąż mnie osaczał, marzyłam, że jeszcze mogę wrócić do tego co było. Ale... - przerwała na chwilę i znów się wyprostowała. - Widziałam i doświadczyłam chyba zbyt wiele zła. Czuję się przesiąknięta tymi wizjami, jakbym stała w deszczu - dodała smutno. 

Draco wciąż się jej przyglądał. Nie wiedział co mógłby na to odpowiedzieć. Nagle zerwał się silny wiatr, który odrobinę schłodził jego ręce. Razem ze swoją słabością schował je do kieszeni. Nie ważne gdzie spojrzał, widział ile dni, spraw i ludzi ich ominęło. 

- To nic - powiedział po chwili ku jej zdumieniu. Zrobił kilka kroków w jej stronę i stanął tuż obok. Ich ramiona niemal się ze sobą stykały. - Już nigdy nie wrócisz tą samą drogą do domu, ze mną jest podobnie - dodał spojrzawszy jej w twarz. - Mimo to, chcę zobaczyć na co cię stać. 

- Nawet jeśli...

- Nawet jeśli to sen, który wydaje ci się niemożliwy do spełnienia. 

Hermiona odwzajemniła spojrzenie. Nadal się nie oswoiła z wydarzeniami jakich doświadczyła. Co mogłaby odpowiedzieć Indiance, gdyby była odrobinę dojrzalsza? "To wciąż za dużo", "To nadal nie zniknęło" pomyślała, po czym podążyła za chłopakiem w stronę zabytkowych budynków.

~

Rytualny taniec węża pochłonął ją do reszty. Tańczący obok siebie mężczyźni hipnotyzowali jej ciało i umysł swoim śpiewem. Pomyślała o książce, którą dostała od Jessie. "Pieśń słońca i księżyca" była zbiorem ludowych opowieści, przekazywanych sobie od pokoleń. Jeden z mitów mówił o stworzeniu świata. Według niego praprzodkowie Indian żyli pod ziemią, lecz gdy nastał odpowiedni czas, wyszli na świat i spotkali Maasaw, Stwórcę i Obrońcę planety. Maasaw obiecał ludziom, że pomoże im zadbać o świat, pod warunkiem, że ci pozostaną na powierzchni. Święta Historia zawierała w sobie przymierze, według którego Hopi musieli rozpocząć Świętą Wyprawę, by znaleźć swoją przestrzeń i rozmnożyć się. Mieli tworzyć i w imieniu swojego Boga, chronić nowopowstały świat. 

Hermiona czuła się jak w transie. Pomyślała o wielkiej niesprawiedliwości, jaka spotkała pierwotne ludy tej krainy. Przez lata tępieni, gnębieni, mordowani i w końcu zamknięci na wyznaczonym terenie, niczym zwierzęta uwięzione w klatce. A jednak, pomimo cierpienia jakiego doznali, pomimo gwałtu i przemocy, lud Hopi nadal pełen wiary i dumy, walczył o zachowanie swojej tożsamości. W ich żyłach wciąż krążyła gorąca krew praprzodków, którzy przemierzali półpustynne stepy na grzbietach nakrapianych koni. 

Gdy śpiew oraz muzyka ucichły, wódz plemienia podziękował tancerzom i zaczął swój monolog. Hermiona wciąż błądziła myślami, jednak gdy Chetan zaczął iść w ich kierunku, jej wzrok padł na wstającego z miejsca Dracona. 

- Oto trzy pióra orła przedniego, jednego z najbardziej majestatycznych ptaków tego regionu...

Dziewczyna obserwowała jak mężczyzna wręcza chłopakowi piękny naszyjnik, wykonany ze sporych rozmiarów piór. Na twarzy chłopaka wciąż można było dostrzec zaskoczenie, jednak z każdym słowem Indianina coś się w nim zmieniało. 

- Już udowodniłeś, że ta przeszłość cię nie definiuje. 

Ostatnie słowa wodza rozbrzmiały w głowie Hermiony niczym dzwon. 

Pomyślała, że ma rację. Draco zerwał z przeszłością. Wciąż nosił ją w sobie, jednak w jakiś sposób ją ujarzmił. Zastanawiała się, czy powodem tego był dom w jakim się wychował. Czy surowość Lucjusza i wycofanie Narcyzy pomogły mu, w pewnym stopniu, odciąć się od błędów nastoletnich lat. Może tak właśnie było? Może ich chłód był najlepszym, co mogli mu dać. Może wiedzieli, że dzięki temu, gdy w przyszłości przyjdzie im się pożegnać, rozstanie będzie znośniejsze... 

Jej rozważania przerwało poruszenie wśród świętujących. Młody Indianin pchał przed sobą wózek na którym siedziała Mahaskah. Uśmiechała się łagodnie, dzierżąc w dłoni swoją różdżkę. Hermiona nie potrafiła oderwać od niej wzroku. Z mocno bijącym sercem wysłuchała historii kobiety. Jej ciężkiej drogi jako początkującej czarownicy i uśpieniu mocy, która nie była dobrze widziana w rezerwacie. Pomyślała, że magia chyba jeszcze nikomu nie przyniosła nic dobrego.  

- Zapytam cię jeszcze raz, moja droga - powiedziała staruszka kończąc swoją opowieść. - Czy zechcesz przyjąć me wyzwanie i spróbować odebrać mi moją "Iskrę"? 

Wszystkie głowy odwróciły się w kierunku Hermiony. Dziewczyna wstała. Przez chwilę patrzyła w ciemne oczy kobiety, po czym ruszyła w jej stronę. Tych kilka kroków zdawało się być całą milą. 

- Jesteś pewna, babciu? - zapytał Kele klękając obok wózka. - Przecież to twoja różdżka, masz ją od tak dawna...

Starownika poklepała mężczyznę po dłoni i odparła:

- Właśnie dlatego, kochanie. Właśnie dlatego. 

Kele nic z tego nie rozumiał, jednak gdy dziewczyna stanęła przed jego babcią, odsunął się nie pytając o nic więcej. 

Draco wstał i podszedł do Hermiony. Bez słowa sięgnął po swoją kradzioną różdżkę i podał ją dziewczynie. 

- Kiedyś należała do kogoś innego, ale od lat jest moja i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - powiedział przeszywając ją wzrokiem. - To czy posłucha ciebie, zależy tylko od twojej woli. 

Hermiona kiwnęła głową na znak zrozumienia. Spojrzała na indiańską czarownicę i wzięła głęboki wdech. Plac opustoszał. Wszyscy uczestnicy rytuału oraz gapie i ich rodziny, cofnęli się o kilka dobrych metrów. Nikt nie wiedział w jaki sposób będzie wyglądał pojedynek i jakich zaklęć użyją walczące kobiety. Nagle jednak, przejmującą, niemal idealną ciszę oczekiwania przerwał głośny grzmot. Od strony pleców starowinki nadchodziła burza niezwykłych rozmiarów. Nie wiadomo skąd się wzięła, gdyż nic nie zapowiadało zmiany pogody. Niebo, pomimo iż czarne, było bezchmurne i czyste jak tafla spokojnego morza. Hermiona spojrzała w twarz swojej rywalki. 

- Wybacz mi to zagranie - zaczęła spokojnie kobieta. - Ale chyba nie myślałaś, że będziesz stawiać czoła staruszce na wózku? - dodała, po czym wysoko uniosła rękę w której dzierżyła różdżkę. 

Burza zbliżała się z prędkością meteoru. Wiatr oraz pioruny trzaskały po piaszczystych skałach, wyjąc i zmiatając wszystko, co napotkały na swojej drodze. Po chwili trwającej zaledwie kilka sekund z wnętrza wielkiej, ciemnej chmury dobiegł głośny skrzek. 

- Niemożliwe... - sapnęła Hermiona i mocniej ścisnęła w dłoni różdżkę Dracona. 

Nagle nad Mahaskah pojawiło się niezwykłe, mityczne stworzenie. Tak rzadkie, jak najszlachetniejszy z kamieni. Olbrzymi, biało-złoty Gromoptak zawisł tuż nad różdżką staruszki z której unosił się niezwykle jasny blask. Rozpiętość jego skrzydeł sięgała niemal ośmiu metrów, szpony były wielkości ludzkiej dłoni.

Hermiona nie mogła uwierzyć własnym oczom. Gromoptak był blisko spokrewniony z feniksem i z tej przyczyny został objęty ochroną przez Amerykański Kongres. W latach dwudziestych ubiegłego wieku pewna czarownica, Szikoba Wolfe, używała piór Gromoptaka do tworzenia różdżek, jednak były one ciężkie do opanowania i dysponowały zbyt wielką mocą. Większość z tych magicznych artefaktów przepadła na zawsze, jednak różdżka starej Indianki była dowodem na to, że jeden egzemplarz z pewnością się zachował. Mimo to, wciąż nie tłumaczyło to obecności samego ptaka. Owszem, Gromoptak był rodzimym magicznym zwierzęciem Arizony, jednak nigdy nie pozwoliłby sobie na wytresowanie bądź niewolę. 

- Oto Taima, Hermiono! - powiedziała kobieta przekrzykując hałas skrzydeł i piorunów. - Oznacza "Tę która urodziła się podczas burzy" - dodała wciąż trzymając nad sobą różdżkę. - Jeśli chcesz zdobyć "Iskrę", musisz stanąć do walki z władczynią tutejszych stepów! - w tym samym momencie magiczne stworzenie odebrało różdżkę z rąk czarownicy i ukryło ją w ostrych szponach. 

Draco na widok tego co się dzieje niemal wyrwał się do przodu, jednak Mato położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił głową na znak, że ma się nie wtrącać. Większość zebranych rozpierzchła się po okolicy, lub ukryła po kątach. Ogromny, trzaskający piorunami ptak z długim ogonem, wielkim ostrym dziobem oraz pazurami, a także potrójną parą skrzydeł wzbudzał w ludziach przerażenie. Hermiona poczuła nagle, że nie ma wyboru. Nie mogła tak po prostu się wycofać. Pomimo iż w jej żyłach zaczął krążyć strach, poczuła coś jeszcze... Coś, co kiedyś dawało jej moc do działania. 

Adrenalinę. 

Ściągnęła z nadgarstka gumkę i związała włosy. Poczuła jak jej puls przyspiesza. Obróciła w palcach różdżkę i upewniła się, że trzyma ją pewnie i stabilnie. 

- W takim razie, chodź - powiedziała spokojnie, niemal chłodno i obróciła się na pięcie. 

Biegnąc przed siebie ile sił w nogach, usłyszała jak Gromoptak wzbija się w powietrze z wielkim wrzaskiem. Pioruny uderzyły ze zdwojoną siłą. 

- Granger! - krzyknął Draco, jednak nie zdołał za nią pobiec. Już po chwili fala uderzeniowa ze skrzydeł Gromoptaka ścięła wszystkich z nóg. 

*

Jej umysł pracował na pełnych obrotach. Serce pompowało gorącą krew, która uderzała do głowy. Mimo to, musiała myśleć trzeźwo. Rzuciła na siebie zaklęcie kameleona które na chwilę sprawiło, że stała się mniej widoczna dla przeciwnika, jednak nie niewidzialna. Gromoptak ciskał piorunami na wszystkie strony. Gnał przed siebie w obłokach czarnych chmur, z których zaczęła spadać na okolicę prawdziwa ulewa. Hermiona poczuła, że zdążyła już przemoknąć do suchej nitki. 

Wciąż zastanawiała się w jaki sposób powinna pokonać niezwykłego ptaka. Nie znała żadnych zaklęć, które mogłyby go unieszkodliwić. Nie chciała go zabijać, ani robić mu krzywdy. Jedyne o czym myślała, to o odebraniu mu różdżki. 

Stepy powoli zaczynały przemieniać się w morze błota. Przeszywające krzyki zdawały się być coraz bliżej, a ona zaczęła się zastanawiać, co najlepszego wyprawia. Biegła przez rozległe pustkowia, nie znając terenu. Raz po raz rzucała na siebie zaklęcia ochronne, jednak Gromoptak podążał tuż za nią. "Dlaczego to robię?" - wciąż zadawała sobie to pytanie. Przecież gdyby chciała, mogłaby zdobyć jakąkolwiek różdżkę. Gdyby tylko wyraziła takie pragnienie, z pewnością Draco niemiałby nic przeciwko temu, by jakąś dla niej załatwić. Mimo to, nie zdobyła się na to. Nie poprosiła go o przysługę, nawet nie chciała skorzystać z jego własnej by przyśpieszyć porządki. Co więcej, skłamała... Już pierwszego dnia, gdy się spotkali. 

Gdy zapytał ją czy wie gdzie jest jej różdżka, odpowiedziała przecząco. A przecież dobrze wiedziała, że Ben trzymał ją z sejfie. Dlaczego nie chciała jej odzyskać? Dlaczego wolała udawać, że jej nie zależy? Bolesna prawda uderzyła ją niczym grom. "Ponieważ chciałam zapomnieć o przeszłości" - pomyślała i w tym samym momencie straciła grunt pod stopami. Spadała szybko i bez ostrzeżenia. Dzięki naprędce rzuconemu zaklęciu uniknęła najgorszych złamań, jednak wciąż była poobijana, brudna i przemoczona. Wylądowała na dnie niewielkiego wąwozu, którym zaczęła płynąć strużka wody. Jeśli się nie pośpieszy, w końcu zaleje ją rzeka, która wezbrała za sprawą ulewy. 

"Może powinnam tak zostać?" - pomyślała. Tuż nad wąwozem w którym leżała, rozpętał się prawdziwy cyklon. Czarne niebo rozdarły srebrne błyskawice. Była przytłoczona i zagubiona. Kiedyś już coś takiego ją spotkało, jednak nie potrafiła, albo nie chciała sobie przypomnieć. Tak było łatwiej... Zaczęło przerażać ją to, kim się stała. Rozcięta i cała w bliznach wiedziała, że tej nocy zmierzy się ze swoim najgorszym lękiem. Chciała móc po raz kolejny od tego uciec, jednak mur zbudowany z zaprzeczenia zaczął walić się jak zamek z piasku. Nagle, gdy cała okolica zaczęła trząść się w posadach, jej umysł przeszyły głęboko zakopane wspomnienia. 

"Coś takiego! Ty jesteś Harry Potter!" powiedziała do czarnowłosego chłopca, któremu przed chwilą naprawiła okulary zaklęciem. "Ja Hermiona Granger, a ty, kto?..."

"Jestem Ron Weasley"  odparł rudowłosy towarzysz Harry'ego, mając usta po brzegi wypełnione czekoladowymi żabami. 

Kolejny grzmot i kolejne ukłucie bólu.

"Hermiona Granger"

W jej głowie pojawił się obraz Minervy McGonagall, która odczytała jej imię i nazwisko stojąc przy wysokim stołku, na którym leżał stary, osobliwie wyglądający kapelusz. Wciąż pamiętała w jak szalonym tempie biło jej serce. 

"Gryffindor!" 

Tiara Przydziału wykrzyknęła swój werdykt, a przez Wielką Salę przetoczyła się burza oklasków. 

Od tamtego momentu przeżyła więcej, niż mogłaby spamiętać, jednak to co zawsze pojawiało się w jej wspomnieniach najczęściej, to obraz jej przyjaciół. Ludzi, których pokochała i którzy zawsze przy niej byli. Walczyli i cierpieli razem z nią, ale ponad wszystko, tak jak ona, kochali magię. 

"Hogwart to mój dom". 

Wspomnienie słów Harry'ego prawie rozerwało jej serce. Sama teraz była dalej od domu, niż kiedykolwiek w życiu. Minęły lata, a ona wciąż nie mogła o tym mówić. Pustka znowu wdzierała się do jej serca. Miała już wszystkiego serdecznie dosyć. Czuła się skrajnie wyczerpana. Dotychczasowa ignorancja była błogosławieństwem, uczyła ją trzymać wszystko wewnątrz siebie, lecz było tego już za dużo. 

"Nigdy się nie poddawaj" usłyszała nagle. Głos dochodził jakby z niej samej. Niemal od razu rozpoznała ten dźwięk. 

"Tata" pomyślała, a kilkanaście metrów nad nią zamajaczyła rozświetlona sylwetka Taimy. Roziskrzony, pełen wzburzenia Gromoptak ruszył na nią z hukiem rozkładanych skrzydeł. Nie wiedziała czy to jej własne łzy spływały po policzkach, czy deszcz. Splątane włosy jak i całe ciało powoli zaczynały ginąć w coraz bardziej rwącym potoku. Ptak wyciągnął przed siebie ostre szpony i zaskrzeczał najgłośniej jak potrafił. Niebo rozbłysło tysiącami piorunów. 

Hermiona wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. Poczuła się zawstydzona wszystkimi swoimi działaniami. 

"Jeszcze raz..." pomyślała. "Spróbuję jeszcze raz, więc proszę, pomóżcie mi".  Wszystkie twarze najdroższych jej osób stanęły przed jej oczami. Wiedziała, że nigdy o nich nie zapomni. Już na zawsze będą jej częścią. Pomimo iż lodowata woda obmywała jej ciało, wdzierała się do uszu i butów, poczuła jak ogarnia ją przyjemne ciepło. 

- Expelliarmus... - powiedziała, a nagły wybuch rozsadził brzegi wąwozu. 

*

Był bardziej niż zdenerwowany. Krążył po zdemolowanej strefie rytuału niczym uwięzione w klatce zwierzę. Reszta towarzystwa powoli zaczynała sprzątać i na nowo ogarniać poprzewracane krzesła oraz stoliki. Pomimo iż przestało padać, nikt nie rwał się do tego, by rozpocząć ucztę. Wszyscy siedzieli w napięciu i oczekiwaniu. Burza, która zdawała się rozedrzeć ziemię na pół, teraz ucichła na dobre. Niebo znów było czyste, choć bez gwiazd. 

Draco nie mógł dużej wytrzymać. Wiedział, że to raczej akt desperacji ale sięgnął za pasek i wyciągnął swój pistolet. Sprawdził magazynek i już miał ruszyć w kierunku w którym wcześniej pobiegła Hermiona, jednak nagle za swoimi plecami usłyszał głos Mahaskah. 

- Prędzej zabije cię rykoszet, niż zdołasz choćby drasnąć tym Taimę - powiedziała staruszka której wózek tym razem pchał jej brat. - Pióra Gromoptaka są jak tarcze. Nic ich nie przebije - dodała z lekkim uśmiechem. 

- I to panią tak cieszy? - odparł Draco marszcząc brwi. 

- A i owszem - odpowiedziała szczerze. 

Chłopak schował broń i zacisnął szczęki by powstrzymać się od komentarza. Coś jednak wciąż nie dawało mu spokoju. 

- Dlaczego wybrała pani ją, a nie mnie? - zapytał po chwili, gdy ciekawość wzięła nad nim górę. - Nie żebym miał coś przeciwko temu - dodał szybko. 

- Widzisz, zobaczyłam w niej to, co w sobie zamknęła - odpowiedziała Indianka i gestem wskazała bratu miejsce obok chłopaka, który usiadł zrezygnowany. - Z początku myślałam, że ofiaruję "Iskrę" tobie - kontynuowała. - Ale potem... Potem weszłam do jej umysłu. Nawet się nie broniła, w przeciwieństwie do ciebie. 

Draco lekko się skrzywił na wspomnienie ukłucia, które poczuł gdy spojrzał na Indiankę po raz pierwszy. Już wtedy zrozumiał, że kobieta próbuje poznać jego myśli. 

- Cały czas stosujesz na sobie oklumencję? - zdziwiła się Mahaskah.

- Taki nawyk - odparł zgodnie z prawdą. Ochrona umysłu zapewniała mu bezpieczeństwo i gwarantowała anonimowość. Dzięki niej mógł czuć się swobodnie wśród innych. - Nie powiesz mi, co widziałaś? - zapytał Draco po chwili kończąc z konwenansami i nie zdziwił się, gdy kobieta przecząco pokręciła głową. - Chyba się domyślam - dodał i przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę. 

Dziewczyna z którą od kilku dni dzielił przyczepę, była mimo wszystko jak otwarta księga. Mógł z niej czytać, o ile tego chciał. Widział jej ból i wycofanie. Szczery uśmiech, który po chwili przykrywała maska sztuczności był niczym kamuflaż, który nie pozwalał się jej zmierzyć z przeszłością. Draco rozumiał czym było wyzwanie rzucone przez indiańską czarownicę. Najwidoczniej kobieta dostrzegła w niej coś, o czym złamana przez los dziewczyna dawno zapomniała. Wciąż miał jednak wątpliwości. Co, jeśli nie da sobie rady? Co, jeśli się podda? Kiedyś potrafiła stanąć twarzą w twarz z wilkołakiem, dzisiaj smażyła mu jajecznicę bez słowa zająknięcia. 

- Idę - powiedział wstając. Miał dosyć bezczynności. Nie obchodziło go, co mieszkańcy wioski mieli mu do powiedzenia. Chciał jak najszybciej się stąd wynieść i wrócić do siebie. Jeśli Granger zechce mieć nową różdżkę, to jakąś jej załatwi. 

Nagle jednak rozmowy ucichły. Biegające dzieci szybko wróciły pod bezpieczne ramiona rodziców, a wzrok zebranych padł na wyłaniającą się z ciemności postać. Wyglądała jakby przeszła przez piekło. Brudna, potargana i ociekająca wodą zmierzała w kierunku placu, który oświetlał krąg stworzony z płonących pochodni. Gdy stanęła pośrodku koła, nikt nie ośmielił się choćby szepnąć. 

- Gren... - zaczął Draco, widząc że dziewczyna trzyma w lewej dłoni jedynie jego własną różdżkę. 

Nagle jednak Hermiona sięgnęła do prawej kieszeni swojej granatowej bluzy i wyciągnęła z niej "Iskrę", która rozjarzyła się srebrnym blaskiem. Tuż nad nią zmaterializował się Gromoptak, który zawisł nad jej głową i zaskrzeczał przeciągle. Północne stepy Arizony miały nową królową.

 Okrzyki triumfu wyrwały się z setek gardeł. Dźwięk rytualnych dzwoneczków zmieszał się odgłosem bębna i wiwatów. Taima miękko wylądowała obok Hermiony i dała się pogłaskać po biało-złotych piórach.  

- Wiedziałam, że ci się uda - powiedziała Mahaskah, gdy Hermiona wraz Taimą do niej podeszły.

Kasztanowłosa uklękła na jedno kolano i dotknęła dłoni czarownicy. Emocje wciąż się w niej kotłowały, jednak tytaniczne wyzwanie jakiemu podołała sprawiło, że wlała się w jej ciało nowa, dotychczas nieznana energia i moc. 

- Spokój... - powiedziała Indianka mając zamknięte oczy. Na jej twarzy widniał błogi uśmiech. - W twojej zranionej duszy w końcu zapanował spokój - dodała spojrzawszy na Hermionę. - Pamiętaj jednak, że ból i cierpienie jest nierozerwalnie złączone z życiem i radością. Jedno nie może istnieć bez drugiego. 

Hermiona przytaknęła. Przez chwilę razem z Mahaskah patrzyły sobie w oczy, po czym wstała i spojrzała na stojącego obok Dracona. 

- Bez niej niczego bym nie osiągnęła - powiedziała oddając mu różdżkę. - Dziękuję. 

Chłopak nic nie odpowiedział. Nie wiedział dlaczego, ale to co poczuł wybitnie mu się nie spodobało. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać. Przez najbliższą godzinę obserwował jak Hermiona wymienia zdania z członkami plemienia. Z jej twarzy ani na chwilę nie schodził uśmiech. Próbowała regionalnych potraw, raczyła się niskoprocentowym napitkiem, a nawet tańczyła w kręgu razem z miejscowymi dziewczętami, które wplotły w jej kasztanowe włosy kolorowe piórka i paciorki. Odziedziczając moc która należała do ludu Hopi, stała się poniekąd ich częścią. 

- Jest teraz najlepszą partią w tej wiosce - powiedział Mato, który stanął obok Dracona. 

- Ona tu taj nie mieszka - odparł blondyn sucho. 

- Ale dzięki mojej babci stała się jej honorowym gościem - dodał Kele, który również do niego podszedł. - Słyszałem, że starszyzna na czele z wodzem uznała ją za "Córkę bez matki". 

- I co to niby znaczy? - prychnął Draco. 

- Może tutaj zamieszkać, jeśli zechce. 

- I wziąć ślub z kim tylko będzie chciała - dodał Mato. 

Blondyn zmarszczył brwi. Nie wiedział czy była to zasługa wcześniej palonej rytualnej fajki, czy może zmęczenia, jednak poczuł, że w jego wnętrzu zaczyna wić się coś na kształt węża, który ze złością potrząsa ogonem niczym grzechotnik. Gdy roztańczona dziewczyna zatrzymała się tuż przed nim by złapać oddech, rzucił krótkie:

- Wracamy. 

Hermiona była szczerze zaskoczona, jednak dwójka Indian wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Nie miała wyjścia. Mimo iż ogromne, wyłożone kamieniami ognisko wciąż płonęło wysokim, pomarańczowym ogniem, pożegnała się z Mahaskah, wodzem, resztą plemienia, oraz Jessie, która niemal nie odstępowała jej na krok. Zanim jednak opuściła wioskę, uniosła ponad siebie różdżkę i w tym samym momencie Gromoptak ruszył ku nocnemu niebu. Wszystkie głowy zadarły się wysoko, by ostatni raz móc podziwiać piękno władczyni piorunów. 

*

Droga mijała im w całkowitej ciszy. Różdżka Dracona wyznaczała kierunek, więc nie bali się, że zabłądzą. Leżący na tylnym siedzeniu pies zaczął przysypiać. Najedzony i wygłaskany przez indiańskie dzieciaki nie miał już siły na nocne czuwanie. Nawet o tej godzinie ciężko było powiedzieć, że jest chłodno. Wiatr wpadał przez otwarte okna i targał im włosy. Oboje czuli, że atmosfera jest niecodzienna. Nie potrafili odnaleźć słów, którymi mogliby zacząć rozmowę. Im dłużej trwało milczenie, tym trudniej było je przerwać. W końcu oboje się poddali. 

Półgodzinna trasa dłużyła im się niemiłosiernie. Gdy w końcu zaparkowali obok przyczepy, Draco wypuścił psa i zajął się rozpakowywaniem rzeczy. 

- Może ci pomogę? - zaoferowała się Hermiona, jednak chłopak odmówił. 

- Nie trzeba - rzucił, po czym zaczął zakładać płachtę na samochód. 

Hermiona zacisnęła usta. Odwróciła się na pięcie, po czym zniknęła za wejściowymi drzwiami. Draconowi wydawało się, że zamknęła je mocniej niż zwykle. 

Sprawdził agregat, zapalił papierosa i spojrzał w niebo, które już za niecałą godzinę miało zacząć się przejaśniać. Usłyszał jak w łazience Hermiona odkręciła prysznic więc wszedł do przyczepy. Zmęczony i zły na samego siebie położył się na kanapie, nie siląc się nawet na wyczarowanie przepierzenia. Gdy po jakimś czasie dziewczyna wyszła z łazienki, mimowolnie spojrzał w jej stronę. Brudne ubrania w których stoczyła walkę z Gromoptakiem zamieniła na lekką, bawełnianą sukienkę w kolorze złamanej bieli. Powoli i dokładnie rozczesywała wciąż wilgotne włosy, z których pozbyła się wszystkich ozdób. Gdy zauważył że do niego podchodzi, zamknął powieki i zasłonił oczy dłonią. 

- Możemy porozmawiać? - zapytała stając w nogach kanapy. 

W tonie jej głosu Draco rozpoznał zmartwienie. 

- Jutro, Granger. Teraz padam na pysk - odparł sucho. 

- Ja też jestem zmęczona, ale...

- W takim razie chodźmy spać, jutro też jest dzień. 

Hermiona nie dawała za wygraną. 

- Naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać - powiedziała siadając na niskim, drewnianym stoliku, na którym leżała broń oraz różdżka. - Teraz - dodała twardo. 

Draco westchnął, usiadł spuszczając nogi na podłogę i spojrzał w brązowe oczy dziewczyny, w których malowało się powątpiewanie. 

- Co to za mina? - zapytał nie mogąc wytrzymać. 

- Jaka mina? - obruszyła się Hermiona marszcząc brwi. 

- Żadna - powiedział znów wzdychając. 

Zapadła nieprzyjemna, bolesna cisza. Była gorsza od karczemnej, pełnej wrzasków awantury, która zawsze mogła coś ze sobą przynieść. Brak słów zadawał jedynie cierpienie. 

- Dlaczego się złościsz? - zapytała po chwili. Próbowała złapać wzrokiem jego uciekające spojrzenie, jednak Draco wbił wzrok w swoje splecione palce.  

- Nie potrafię rozmawiać - przyznał szczerze. - Nikt mnie nigdy tego nie nauczył, a ty chcesz rozmawiać o tym, dlaczego jestem zły. 

- A jesteś? 

- Nie - odparł szybko. - Nie wiem... - dodał po chwili, po czym wstał i podszedł do zlewu. Chwycił za czystą szklankę i nalał wody z kranu.  

Był zły, ale na siebie. Nie potrafił odczytać własnych myśli, a co dopiero uczuć. Nie rozumiał dlaczego słowa Indian tak bardzo go wzburzyły. Uważał to za niepoważne. On, Draco Malfoy, człowiek który odciął się od wszystkiego i wszystkich, który niejednokrotnie ryzykował własnym życiem i wymknął się wymiarowi sprawiedliwości, poczuł ukłucie zazdrości na myśl o Hermionie Granger w ramionach innego mężczyzny. Nie poznawał samego siebie.  

- To śmieszne - powiedział głośno i odłożył szklankę do zlewu. 

- Co jest śmieszne? - zapytała Hermiona bacznie mu się przyglądając. 

- Nic - rzucił ostro i znów położył się na kanapie. 

Hermionie puściły nerwy. 

- Nic, nic nic! - wrzasnęła zrywając się ze stolika. - Niby nic, a jednak coś, skoro chodzisz wściekły jak osa! 

- To ciebie nie dotyczy - powiedział odwracając się na bok. 

- Świetnie - powiedziała Hermiona niemal trzęsąc się ze złości. - W takim razie mogę wrócić do Kykotsmovi i zamieszkać u wodza? A najlepiej razem z Mato, widziałam jak na mnie patrzył przez cały wieczór!

Draco oparł się na ramieniu i spojrzał na rozsierdzoną dziewczynę. Miał ochotę chwycić za różdżkę i rzucić w nią jedną z paskudnych klątw. 

- Rób co chcesz - burknął, po czym znów z impetem położył się na kanapie. 

Hermiona wyszła trzaskając drzwiami. 

Zaczął żałować swoich słów w chwili, w której je wypowiedział. Zamknął oczy, jednak buzująca w żyłach krew płynęła zbyt szybko, tak samo jak myśli które nie dawały mu spokoju. Co jeśli nie żartowała? Co jeśli odejdzie do wioski Indian i zamieszka z nimi jako pełnoprawny członek plemienia? Wiedział, że w chwili w której wyciągnął ją z klubu w Prescott, los złączył ich ze sobą nieodwracalnie. Właśnie dlatego pragnął być sam. Nie chciał być już za nikogo ani za nic odpowiedzialny. Nigdy mu to dobrze nie wychodziło. W przeszłości zawodził niemal na każdym polu, a w integracjach międzyludzkich grał ostatnie skrzypce. Jednak co jeśli i ją zawiedzie? Co jeśli sprawi, że znowu będzie przez niego smutna? Przecież dopiero co odnalazła szczęście. Nagle do niego dotarło, że ponad wszystko chciałby być tego częścią. 

Wstał z kanapy i podbiegł do drzwi. Przypomniał sobie, że nie wyciągnął ze stacyjki Pick-upa kluczyków i wybiegł na zewnątrz pośpiesznie wsuwając buty. Ogarnęło go przerażenie. A jeśli to była ich ostatnia rozmowa? Nie chciał by wszystko skończyło się w taki sposób. 

Nieco się uspokoił, gdy dostrzegł ją stojącą kilka metrów dalej. Wpatrywała się w niebo i co chwilę ocierała twarz otwartą dłonią. Poczuł palący wstyd, ale miał dosyć udawania. Zastanawiał się co zrobi, jeśli obnaży przed nią swoją duszę. Było w niej coś, czego nie mógł wyjaśnić. Nie czekając dłużej zebrał w sobie odwagę i podszedł do niej ignorując zaciekawione spojrzenie psa, który nie rozumiał co się dzieje. 

- Nie odchodź - powiedział i objął ją od tyłu ramionami. Był to gest, na który nigdy wcześniej by się nie zdobył. Czuł, że dziewczyna sztywnieje pod jego dotykiem. Stała niemal bez ruchu. Ledwo słyszał jej oddech. - Przepraszam - dodał po chwili. - Prawdę mówiąc bałem się, że to zrobisz. 

Hermiona w końcu zareagowała. Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Draco wciąż obejmował ją rękami. Nawet gdyby chciała, teraz za nic by jej nie puścił.  

- Bałeś się, że skoro teraz mam "Iskrę", to już nie będę chciała tutaj mieszkać? - zapytała omiatając wzrokiem jego nieco zawstydzoną, ale wciąż pełną powagi twarz. 

- Coś w tym stylu - odparł. 

Przez chwilę panowała cisza. Wpatrywali się w swoje oblicza próbując zrozumieć co tak naprawdę powinni zrobić. Czy w ogóle mieli do tego prawo? Zostawili za sobą przeszłość i ludzi dla których wciąż byli ważni, jednak teraz dawne życie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jak mogli do tego dopuścić? Pomimo wszystko chcieli wierzyć, że mogą tak po prostu żyć dalej... 

- Czy mogę to naprawić? - zapytał w końcu. Wciąż nie mógł przestać się jej przyglądać. 

Hermiona, zamknięta w splocie jego ramion przysunęła się jeszcze bliżej. Bijące od niego ciepło zaczerwieniło jej policzki. 

- Pocałuj mnie - wyszeptała. 

Jego wzrok padł na jej pełne, nieco rozchylone wargi. Przez moment jej się przyglądał wiedząc, że chwila oczekiwania potrafiła być niekiedy słodsza, niż sam pocałunek. Na horyzoncie zamajaczył świt. Gorące słońce Arizony zaczęło barwić ciemne niebo delikatnym odcieniem różu, fioletu i błękitu. Gdy pierwszy promień padł na ziemię, jego usta dotknęły jej warg. Były słodkie i miękkie, z każdą chwilą bardziej zachłanne. Czuł, że ostatnią rzeczą jaką chciał, było wypuszczenie jej z rąk. 

___________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Piąty rozdział! Mam nadzieję, że Wam się podobał :) Do końca zostały jeszcze dwie części, tak myślę (chociaż już w tym miejscu można powiedzieć, że jest fajnie :p) ;) W kolejnym rozdziale też będzie się działo! 

Co dalej czeka Dracona i Hermionę? Czy to koniec ich problemów? Jak rozwinie się ich nowe uczucie? Odpowiedź poznamy już wkrótce!

 Jak zawsze dziękuję za głosy i komentarze, to dla mnie mega wsparcie <3 Buziaki :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro