Rozdział 14: Koniec Złych Czarów
Usłyszały straszliwy ryk, a po chwili wszystkie potwory rzuciły się w ich stronę. Hermiona zapiszczała ze strachu. Skuliły się jeszcze bardziej, żeby nikt ich nie zauważył. Czuła ten okropny odór, słyszała łopot skrzydeł. W końcu wszystko ucichło, a one znów były same w lesie. Niepewnie podniosły się. Przy Kamiennym Stole było kompletnie pusto. Teraz mogła wyraźnie zobaczyć nieruchome zwierzę. Podeszły do niego powoli. Łucja wspięła się po schodkach i usiadła obok. Wyjęła swój magiczny flakonik i zaczęła odkręcać. Szatynka podeszła do niej i przykucnęła przy małej.
— Za późno. — odezwała się Zuzanna łamiącym głosem.
Obie popatrzyły na nią. Czternastolatka potrząsnęła głową, próbując odgonić łzy cisnące się jej do oczu.
— Odszedł.
Łucja wtuliła się w nią, a ona objęła ją ramieniem. Brunetka poszła na drugą stronę Stołu. Weszła po schodkach i dołączyła do nich.
— Widać nie było innego wyjścia.
Najmłodsza z rodzeństwa położyła się na Lwie i zaczęła gładzić jego łeb. Dziewczyna również się przytuliła, płacząc. Wszystkie trzy objęły się, żeby nie czuć się tak bardzo samotnie. Nie miała pojęcia, jak długo tak leżały. Niespodziewanie usłyszała, jak sznury zaczynają się zrywać. Podniosła głowę i ujrzała stadko polnych myszy, które przegryzały swoimi małymi ząbkami więzy. Biedne nie mają pojęcia, że robią to na marne.
— Wynoście się! — krzyknęła Zuzanna. — Wynocha stąd! Sio!
Zaczęła wymachiwać rękoma, usiłując zrzucić gryzonie.
— Czekaj. — powstrzymała ją Łucja. — Zobacz.
— One... one przegryzają sznury. — stwierdziła zaskoczona Hermiona.
Miała rację. Po chwili więzy zaczęły opadać, a dziewczyny mogły je rozwiązać, co wcześniej nie było możliwe; oprawcy zacisnęli tak mocno, że aż wbijały się w skórę. Dodatkowo pracę utrudniały ręce zgrabiałe z zimna. Powoli robiło się już jasno, nastała najchłodniejsza pora dnia. W końcu udało im się z tym uporać. Kiedy nie było już żadnych więzów, Aslan wyglądał bardziej przygnębiająco, ale nawet bez grzywy miał w sobie coś majestatycznego.
— Chyba musimy wracać. — powiedziała brunetka.
— Zostańmy przy nim!
— Musimy ich zawiadomić. Nie ma czasu.
Znała jedno takie zaklęcie, które pozwalało na przekazanie wiadomości. Mogło również odstraszać dementory, Harry użył go rok temu. Niestety było bardzo wymagające, wielu dorosłych czarodziejów ma z nim problem. Najgorsze jednak było to, że nie pamiętała formułki. Owszem, była zdolną czarownicą, ale nie potrafiła w tamtym momencie znaleźć żadnego szczęśliwego wspomnienia. Na szczęście Łucja wybawiła ją z problemu.
— Drzewa...
*~*
Gryfonkę obudziło przeraźliwe zimno. Podniosła się na łokciach. Zrobiło się już całkiem jasno, był wczesny ranek. Chwilę po niej wstała Zuzanna i Łucja. Przeciągnęła się, bo wszystko jej zdrętwiało. Sprawdziła, czy ma przypiętą różdżkę do pasa.
— Musimy iść. — odezwała się brunetka.
Kiwnęła głową i zeskoczyła na ziemię.
— Zimno mi. — powiedziała młoda.
Siostra pomogła jej zejść i objęła ją. Wszystkie trzy skierowały się w stronę lasu. Nie odwracała się za siebie, bo wiedziała, że na pewno by się rozpłakała. Nie mogła sobie na to pozwolić. Wypłakała się w nocy wystarczająco, kiedy dziewczyny spały. Kiedy jednak doszły do schodów, zatrzęsła się ziemia i straciły równowagę. Krzyknęła, upadając na kamienną posadzkę. Podparła się rękoma, żeby złagodzić upadek, ale zdarła sobie przez to skórę. Jęknęła cicho. Po chwili wszystko ustało.
— Zobaczcie! — krzyknęła Łucja.
Odwróciła się i zamarła ze zdumienia. Kamienny Stół był pusty, przełamany przez środek. Ciało Lwa zniknęło. Podniosła się i zaczęła iść w jego stronę, ignorując pieczenie rąk.
— Gdzie Aslan?
— Co oni mu zrobili?
Dotknęła drżącą ręką zimnej płyty.
— Potwory... — wymamrotała.
W tym momencie wschodzące słońce oświetliło jej twarz. Spojrzała przed siebie, a głos uwiązł jej w gardle. Musiała zmróżyć oczy, żeby zobaczyć cokolwiek.
Naprzeciwko niej stał najprawdziwszy Aslan. Uśmiechał się do nich łagodnie. Zamrugała oczami, nie wierząc w to, co widzi. Poczuła niewyobrażalną ulgę i radość.
— Aslan! — zawołały wszystkie trzy jednocześnie i rzuciły się w jego kierunku.
Szybko przeszła przez Stół i wtuliła się w jego grzywę. Chwilę potem dołączyły do niej siostry Pevensie. Zwierzę zaśmiało się. Przez chwilę nie była pewna, czy przypadkiem nie oszalała i nie zobaczyła ducha, ale ten śmiech upewnił ją, że jest w błędzie. Wielki Lew był żywy, ciepły.
— Przecież wbiła sztylet! Czarownica! — nie dowierzała Zuzanna.
— Gdyby Czarownica znała sens słowa poświęcenie, być może inaczej odczytałaby zaklęcie. — powiedział głębokim głosem. — Gdy ofiara, na której nie ciąży żadna wina, dobrowolnie odda życie, by ocalić zdrajcę, Kamienny Stół rozłamał się.
To mówiąc, przeszli na drugą stronę Stołu.
— I sama Śmierć będzie musiała cofnąć swe wyroki.
— To to wtedy ustaliliście. — stwierdziła Hermiona. — Kiedy rozmawialiście w namiocie. To był warunek.
— Zgadza się.
— Oni tam myślą, że nie żyjesz. — wtrąciła się brunetka. — A bitwa pewnie już trwa!
Młoda wyciągnęła swój sztylet.
— Musimy im pomóc!
— Pomożemy, kochanie i to nie sami. — położył łapę na jej dłoni. — Wsiadajcie! Czeka nas daleka droga, a czasu mamy coraz mniej!
To mówiąc położył się, żeby mogły na niego wsiąść. Łucja wgramoliła się pierwsza, za nią Zuzanna, a na końcu Gryfonka. Dziwiła się, jakim cudem one się na nim zmieściły. Objęła rękoma brunetkę. Coś czuła, że to będzie szalony bieg.
— To chyba nie jest najlepszy pomysł... — zaczęła, ale nie dane jej było skończyć.
— Lepiej zatkajcie sobie uszy! — ostrzegł je Lew.
Zrobiła tak, jak powiedział, ale i tak usłyszała jego ryk.
No witam :D
Jak pewnie się zorientowaliście, nie opisałam rozpoczęcia bitwy. Stwierdziłam, że to wtedy wyszłoby za długie, a poza tym nie miałoby sensu, bo Hermiona tego nie widziała.
Piszcie, co sądzicie ;3
Wiem, szybko rozdział XD
Nie mogłam się powstrzymać 😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro