Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 9

Noc zdecydowanie nie należała do spokojnych. Woda z nieba spadała strumieniami, jakby ktoś w górze odkręcił kurek. Ulewie towarzyszył porywisty wiatr, zacinający deszcz w stronę szyb. Słyszała każdą pojedynczą kroplę uderzającą o okno swojego pokoju. Rozpryskiwała się z hukiem, powodując ciarki na ciele dziewczyny. Chcąc stłumić nieprzyjemne dźwięki, usiadła na parapecie, zamknęła oczy i starała skupić myśli jedynie na szeleście liści Jednak natłok różnych odgłosów, mieszał jej się, powodując jeszcze większy ból głowy.  

Otwierając oczy, na ułamek sekundy zobaczyła na zewnątrz Joshue, ściągającego koszulkę w biegu. Zanim zniknął w mroku lasu, zaszczycił ją swoim puszystym brązowym ogonem. Zapewne była jego kolej na nocny obchód. Dziwiła się, dlaczego patrolowali teren w tak okropną pogodę i to jeszcze w pojedynkę. 

Rozmyślania przerwał jej gwałtowny huk pioruna. Dziewczyna podskoczyła w miejscu, łapiąc się za uszy. Wstała z parapetu i upadła na kolana, dotykając czołem zimnej podłogi, próbowała pozbyć się z głowy grzmotu, który odbijał się echem między uszami. Nie zdążyła zapanować nad sobą po pierwszej błyskawicy, a od razu zaatakowała ją następna, jeszcze głośniejsza od poprzedniej. Ból głowy zaczął promieniować, nie była w stanie wstać z miejsca, przewróciła się na bok, czując jak, każdy następny piorun robił jej jeszcze większą dziurę w głowie.  

Odliczała każdy błysk, błagając o koniec. Trzy, cztery, pięć. Do pokoju wpadła Zoe, podbiegając do dziewczyny, włożyła jej zatyczki do uszu. Wtedy nastał spokój, deszcz zamienił się w ciche brzęczenie, a błyskawice delikatnie wibrowały z tyłu głowy. Chwyciła za wyciągniętą dłoń wybawicielki, podnosząc się z podłogi.  

-Dziękuję -odparła z wyraźnie słyszalną ulgą w głosie. 

-Nie ma za co. Na śmierć zapomniałam dać ci te zatyczki, a wiedziałam, że dzisiaj ma być burza. Mam nadzieję, że nie było aż tak źle. 

-Domyślałam się, że teraz będę bardziej wrażliwa na dźwięki, ale nigdy nie spodziewałabym się, że aż tak. -Usiadła na łóżku, dotykając gumowe kołki mocno umocowane w uszach. 

-Burza to nasze przekleństwo. Bez zatyczek, żaden z nas nie byłby w stanie normalnie funkcjonować. 

-Dobrze rozumiem, że muszę teraz zamienić się w meteorologa i sprawdzać pogodę na bieżąco? 

-Nieee, jak tylko twoje zmysły się w pełni rozwiną, będziesz wyczuwała w powietrzu delikatny zapach siarki -powiedziała Zoe, machając ręką w powietrzu. 

-Czy po przemianie też musicie je zakładać? 

-Większość z nas nie, ale kilka osób ma z tym znacznie większy problem. 

-A Joshua? -zapytała wyraźnie zaciekawiona, przypominając sobie jego ogon znikających między drzewami. 

-Joshua ma wyjątkowo wrażliwy słuch, dlaczego pytasz? 

-Widziałam go przed chwilą, jak wbiegał do lasu. 

-Coo?! -krzyknęła. -Co za uparty dziad... Mówiłam mu, że dzisiaj rezygnujemy z obchodu. 

Wstała z łóżka, włożyła obie dłonie w kruczoczarne włosy i chodziła po pokoju, zastanawiają się, co zrobić. 

-Trzeba go znaleźć i to szybko. -Wyciągnęła z kieszeni mały breloczek z guzikiem, nacisnęła go i ruszyła w stronę drzwi. -A ty co tak stoisz, chodź, dobra okazja, żeby zrobić mały teścik. 

Obie dziewczyny wybiegły z pokoju i skierowały się prosto w stronę schodów. Chwilę potem usłyszała trzask drzwi i z przeciwległego końca korytarza, dołączył do nich Nate. W salonie czekali na nich Henry oraz zaspana Jasmine w białym, długim szlafroku i kapciach. 

-Co się stało? -zaczął Henry. 

-Joshua jest w lesie. 

-Co? Dlaczego? Przecież mieliście dzisiaj nigdzie nie iść! -krzyknął Nate. 

-Wiem, mówiłam mu, ale najwyraźniej mnie nie posłuchał! Nie moja wina! -odpowiedziała tym samym tonem. 

-Właśnie, że twoja! Wiesz dobrze jaki jest, trzeba było mu to wyperswadować siłą! 

Przekrzykiwali się do momentu, aż przerwał im odgłos kilku par butów idących po skrzypiącej podłodze. W salonie pojawił się Hayden, Gabriell i Parker. Szybko zostali wtajemniczeni przez Jasmine i głos ponownie zabrał Nate. 

-Trzeba go szybko znaleźć! Hayden, altana. Parker, most. Zoe, wąwóz. Gabriell polana, ja pobiegnę do jaskini. -Każdy skinął głową na swój przedział i ruszył w stronę drzwi. 

-A ja? -zapytała Kay z oburzeniem w głosie. 

-Ty? Dobre sobie, nawet nie wiesz, jak zareagujesz na pioruny, to nie jest zabawa, nie zamierzam szukać dwóch osób. -Nate zmierzył ją wzrokiem, mówiąc prześmiewczym tonem. 

-Przyda się każda para rąk... Łap do pomocy, jeżeli nie dam rady, wrócę. -Chłopak odwrócił głowę do Henry'ego, a ten przymknął oczy i zgodził się skinieniem głowy. 

-Dobra idziesz z Zoe, ale jak tylko coś będzie nie tak, masz ją natychmiast przyprowadzić do domu. -Zwrócił się do siostry. -Jak ktoś go znajdzie, sygnalizuje, ja przybiegnę, reszta wraca do domu. Zrozumiano!? Jak tak, to sznur w pysk i jazda! 

Jednoosobowe drużyny poszukiwawcze wyruszyły biegiem w przypisane im miejsca. Byli znacznie sprawniejsi podczas przemian, niektórym zajmowała kilka sekund, niektórzy zmieniali się w locie. Był to najwyższy poziom opanowania zdolności transformacji. Zanim Kayleen stanęła na czterech łapach, musiała wycierpieć kilka minut, nie była w stanie zapanować nad bólem, który temu towarzyszył. Karciła się w myślach, że tyle to trwało, ale musiała się do tego przyzwyczaić. 

Zoe czekała na nią pod daszkiem przy drzwiach wyjściowych, aby jak najmniej zmoknąć. Ulewa coraz bardziej przybierała na sile. Warunki pogodowe zdecydowanie nie pomagały w poszukiwaniach, a nawet ich nie rozpoczęły. Przeprosiła wzrokiem towarzyszkę za zmarnowany czas, chwyciła za kawałek sznura leżącego na schodkach i we dwie ruszyły prosto w stronę gąszczy. 

Przemieszczały się w szybkim tempie, ślizgając się na mokrych liściach. Białe łapy Kay powoli zmieniały kolor na brązowy przez bagno, jakie stworzył deszcz. Futra ociekały wodą, klejąc się do ciała. Wzrok Kayleen zmienił się diametralnie. Gdy przemieniła się po raz pierwszy, kolory były żywe i wyraźne, teraz miała wrażenie, jakby ktoś próbował rozjaśnić czarno białe zdjęcie. Wszystkie przeszkody wyróżniały się białą poświatą, dzięki czemu bezproblemowo mogła wyminąć to, co stało jej na drodze.  

Biegła za Zoe, w stronę wąwozu, gdy nagle na niebie rozbłysło światło, wiedziała, co za chwilę ją czeka. Miała nadzieję, że nie będzie jak Joshua, wystarczyło, że wyróżniała się kolorem futra, nie potrzebowała do kompletu wrażliwych uszu. Czuła całą sobą, kiedy uderzy piorun, zamknęła na chwilę oczy, a niebo rozbłysło na nowo, oplatając go łańcuchem błyskawic. Od uszu, aż po ogon przeszedł ją prąd, ale nic, poza tym. Nie czuła bólu ani świstu w uszach. Była odporna. 

-Hej! Chyba coś mam! -krzyknęła w myślach, patrząc się w dół wąwozu na ciemne zwierzę leżące pod skałami. 

-To on. Musimy tam zejść. Chodź za mną. 

Wybrała najmniej stromą ścieżkę i ostrożnie, łapa po łapie zaczęły schodzić w dół. Z każdym ruchem drobne kamyczki wysuwały im się spod nóg. Im niżej były, tym ich równowaga była coraz bardziej zachwiana. Nie mogły stawiać bezmyślnie kroków, bo runęłyby tak samo, jak Joshua, którego imię, co chwilę wykrzykiwała Zoe. Chłopak stracił przytomność, nie reagował na żadną próbę kontaktu. Kay ślizgała się na mokrych kamieniach. Nie miała, gdzie wbić pazurów. Śledziła wzrokiem czarnego wilka, próbując naśladować jego ruchy. 

-Nie ma innej drogi? 

-Jest, ale musiałybyśmy biec na około, nie mamy na to czasu, liczy się każda minuta -odparła Zoe i po skalnej półce przesunęła się bliżej Joshuy. -Musimy przeskoczyć, uważaj. 

Gdy tylko skończyła, zaparła się na tylnych nogach i wybiła się w górę, przeskakując na oddaloną o metr, wysuniętą półkę skalną. Kay zrobiła lekki rozbieg i powtórzyła wyczyn poprzedniczki, gdy tylko zrobiła jej miejsce. Niestety nie poszło jej tak dobrze i tylne łapy nie doleciały do celu. Zoe odwróciła się gwałtownie w tył, zataczając ciasne półkole i chwyciła za linę trzymaną przez białego wilka w pysku, ratując tym dziewczynę z opałów. Nie zastanawiając się długo, wróciła głową do przodu, szukając nowej ścieżki. Wiele dróg odpadało ze względu na śliską nawierzchnię, więc musiały improwizować, skacząc z jednego miejsca w drugie.  

Będąc już niemal na dnie wąwozu, skończyła się bezpieczna droga, jedyne co im pozostało to skoczyć. Zoe zrobiła krok do tyłu i zanurkowała w dół. Gdy obie w jednym kawałku dotarły do celu, towarzyszka głośno zawyła wzywając Nate'a, następnie wróciła do ludzkiej postaci i drobną ręką zatopioną w gęstym futrze sprawdziła tętno zwierzęciu. 

-Chodź, przywiążę go do ciebie. Dasz radę go zanieść?  

Kay kiwnęła głową i dziewczyna zaczęła wiązać tylne łapy Joshuy swoją liną, sznurem Kay związała przednie.  

-Połóż się tutaj.  

Wskazała dłonią łeb chłopaka. Kończąc wiązać czwarty supeł, przemieniła się z powrotem, chwyciła w zęby jedną z lin i ciągnęła z całej siły przeciągając zwierzę przez plecy Kay. Niespodziewanie pod chłopakiem zrobiła się widoczna na białym futrze plama krwi.  

-Wstań. -Nakazała, zmieniając się po raz kolejny. Kiedy wiązała ze sobą oba sznury na brzuchu wilczycy, Nate zjawił się obok nich, ostro hamując. 

-Co tu się stało?! -Usłyszała w głowie ostry głos chłopaka. 

-Nie wiem. Tak go znaleźliśmy. -Wypowiadając ostatnie słowo, przymknęła oczy, przygryzła dolną część pyska i delikatnie podniosła grzbiet do góry. 

-Za mocno ścisnęłam? -Kay zaprzeczyła ruchem głowy. 

-Trzeba go stąd szybko zabrać, Zoe prowadź, ja będę asekurował od tyłu -zwrócił się do dziewczyn. 

Ustawiając się w linii prostej, ruszyli do przodu. Już po wykonaniu pierwszego kroku, wiedziała, że pasażer znacznie utrudnia jej poruszanie się. Zapach krwi wymieszał się z wyładowaniami atmosferycznymi, formując metalicznosiarkową, nieprzyjemną woń. Kilkanaście minut od rozpoczęcia truchtu, Kay zaczynała odczuwać ciężar Joshuy, przez co z trudem mogła nadgonić dziewczynę przed sobą. Lina mocno wrzynała jej się w skórę, tworząc bolesną ranę. Początkowo ból był znośny, jednak im dłużej biegła, tym bardziej dawał się we znaki. Nie mogli się teraz zatrzymać, nie wiedzieli, jak duże szkody wywołał upadek z góry. Siłą woli zmuszała swoje kończyny do ruchu. 

-Wszystko w porządku? -Usłyszała głos Nate'a z tyłu głowy. 

-Taak... -odpowiedziała mocno zdyszana, zaraz po tym potknęła się o własne łapy. 

-Jesteś wyczerpana, stój, zamienimy się. -Zarządził. 

-Nie, Jesteśmy już blisko, dam radę. -Kończąc, przyspieszyła, aby dogonić Zoe. 

Poznając okolice wokół nowego domu, ze zmęczenia rozchyliła pysk i wypluła język na zewnątrz, ciężko dysząc. Zaczęło jej się kręcić w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Widząc dach najwyższego z domostw, Zoe zaczęła biec jeszcze szybciej. Kay, mimo że pierś paliła ją żywym ogniem, nie chciała zostać w tyle, przyśpieszyła, starając się dorównać kroku wilczycy. Otoczenie robiło się coraz bardziej rozmazane, była na granicy swoich możliwości. Gdy tylne nogi ugięły się pod ciężarem chłopaka, poczuła jak Nate łbem podtrzymał ją, by nie upadła. Resztę drogi Alfa co chwilę podpierała wilczycę, gdyż ciało powoli zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa. 

Przemoczona stanęła na środku salonu. Jasmine w czasie, gdy nie było ich w domu, zdążyła się przebrać w luźne ubrania, a reszta ekipy poszukiwawczych siedziała na skórzanych kanapach. 

Pierwszym, który wstał był Gabriell zaraz za nim do wilków podbiegł Hayden. Sprawnie ściągnęli Joshuę i położyli go na stole, zrzucając wcześniej z niego kosz z owocami. Kay zachwiała się i runęła na ziemię, czując zimny powiew na plecach i jednocześnie ostre szczypanie na podbrzuszu. Wszyscy zdążyli się przemienić i przebrać, podczas gdy biały wilk wciąż leżał na środku. Tuż obok niej znajdowała się gruba lina pokryta jej krwią, widząc to Nate podbiegł do niej i ręką wymacał w zaczerwienionym futrze dwie podłużne rany. 

-Hayden!!! Chodź tu szybko! -Nie czekali długo na reakcję. Gabriell oceniał obrażenia poniesione przez brązowego wilka, a Hayden, klęczał na ziemi badając, jak głębokie przetarcia wyrządziła lina. 

-Musisz się przemienić, w tej postaci nie jestem w stanie dokładnie cię opatrzyć. 

Resztkami sił, Kay wróciła do swojej postaci. Leżąc naga na podłodze, zaczęła odczuwać ogromne zimno. Nate ściągnął swoją bluzę i zakrył dziewczynę. Nie pozwoliła się dotknąć do momentu, aż Zoe nie przyniosła jej spodenek i czystej koszulki. Z ogromnym trudem przebrała się i z asystą Hayden'a stanęła na nogi, trzymając się kanapy.  

Kay podniosła T-shirt do góry, a młody medyk posmarował rany zimną, zieloną maścią. Następnie owinął brzuch dużą ilością bandaża. Gdy udało się ocucić Joshue, również wrócił do swojej postaci. Parker wraz z Hayden'em podnieśli chłopaka i wyszli z Gabriell'em na zewnątrz. Dziewczyna była wyczerpana, więc Nate chwycił ją w ramiona i z pomocą Zoe zaniósł do jej pokoju. 

-Zoe, zostaw nas na chwilę. -Jak tylko opuściła pokój, spojrzał Kayleen prosto w oczy. -Wiesz, że to, co zrobiłaś, było głupie i lekkomyślne? Jeżeli nie dawałaś rady, trzeba było mówić, a nie zgrywać bohatera. 

-Przecież dałam radę -odparła oburzona. Chłopak chwycił jej rękę, podniósł i puścił, patrząc, jak bezwładnie opada. Usta Kay wykrzywiły się w grymasie bólu. 

-Taaa... Powtórzę, to nie jest zabawa. Jesteś nowa, nie przeszłaś nawet podstawowego szkolenia. Nie możesz liczyć na to, że nam dorównasz, kiedy dopiero co się dowiedziałaś, kim jesteś. 

-To, że nie miałam treningu, nie oznacza, że nie mogę pokazać, na co mnie stać. 

-Nikt ci tego nie zakazuje, ale rób to z rozwagą, dlatego postanowiłem, że jak zagoją się rany, dostaniesz pierwszą lekcję. Nie traktuj tego jak nagrodę. Niemniej jednak dobra robota -wypowiedział to tak, jakby sam nie wierzył w to, co właśnie powiedział. 

Były to pierwsze miłe słowa, jakie padły z jego ust, równocześnie niebędące sarkazmem. Nie wiedziała, jak ma na nie zareagować, zamiast podziękować, patrzyła się na niego przymrużonymi oczami. Tylko Nate potrafił skarcić i pochwalić podczas jednej konwersacji. Powinna złościć się na niego z tego powodu, lecz był typem człowieka, który z trudem kogoś chwalił, a w szczególności ją. Pomimo swojego momentami bojowego charakteru była w stanie zignorować pouczenie. Nie chciała psuć dobrej atmosfery, która była rzadkością. 

-Nie waż się spóźnić. Lubię punktualność. -Powiedział to facet, który wiecznie się spóźnia, skomentowała w głowie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro