Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 5


Uczelnia posiadała trzy piętra, a na każdym z nich odbywały się zajęcia innego typu. Na parterze prowadzone były przedmioty ścisłe, wyżej zbiór przedmiotów przyrodniczych, a na ostatnim piętrze można było uczestniczyć w zajęciach językowych oraz artystycznych. Zajęcia na trzecim piętrze były jednymi z jej ulubionych. Dodatkową zaletą było to, że w czasie lunchu korytarze były puste i nie trzeba było przeciskać się w tłumie uczniów.

Wystarczyło poczekać trzy minuty, aż jej koledzy opuszczą salę i mogła cieszyć się dźwiękiem swoich butów odbijających się echem. Lubiła ciszę, a na tej uczelni nie mogła na to liczyć zbyt często, nie żeby we wcześniejszej szkole mogła się nią cieszyć.

Idąc w zamyśleniu, poczuła duże dłonie zakrywające jej oczy. Nie słyszała, żadnych kroków za sobą poza własnymi. Nie spanikowała, w budynku miała przewagę dzięki kamerom umieszczonym w rogach korytarza.

W poprzedniej szkole przeszła kurs samoobrony, dobrze wiedziała, co ma teraz zrobić. Uniosła lewą rękę do przodu i z całej siły uderzyła oprawcę łokciem w brzuch, gdy zdjął balast z jej głowy, obróciła się zwinnie na palcach i dłonią ułożoną w kształt litery L, wycelowała w tchawicę. Zanim zdążyła się zorientować, kto przed nią stoi, szybkim ruchem uderzyła w to miejsce.

-Łoooo. -Zoe w szoku zakryła usta dłońmi, powstrzymując się od pisku.

-No hej... -Hayden zakaszlał, trzymając się za gardło. -Też miło mi cię widzieć... Bokserze.

-Gdzie się tego nauczyłaś?

-To tylko podstawowy kurs samoobrony, nic wielkiego.

-Jak to nic wielkiego!? Mało brakowało, a byś mnie znokautowała. -Pochwalił ją chłopak.

-Idziemy na stołówkę, idziesz z nami? -Zoe podeszła bliżej wchodząc pomiędzy nich.

Dziewczyna skinęła głową, akceptując propozycję bez zbędnego przeciągania, jeżeli chodziło o jedzenie, zgodziłaby się na wszystko. W trójkę ruszyli przed siebie, rozmawiając o zajęciach, jakie dzisiaj mieli. Kierowali się schodami na parter, z każdym piętrem robiło się coraz bardziej tłoczno.

Wchodząc na stołówkę, nie widzieli wolnych miejsc, Kayleen chciała zrezygnować z obiadu, jednak Zoe i Hayden bez zwracania uwagi na tłum głodnych studentów, wzięli tacki i ustawili się w kolejce. Długo się nie zastanawiała i chwyciła za kawałek plastiku, ustawiając się za nimi. Podchodząc bliżej bufetu, zapachy coraz bardziej ją rozpraszały, nie wiedziała, na co się zdecydować. Stojąc naprzeciwko blatu, odruchowo chwyciła kawałek kurczaka w panierce, dołożyła zielonej sałatki i kilka pieczonych ziemniaków.

Z tacą wypełnioną jedzeniem, przeciskała się między zapełnionymi stolikami. Ciężko było jej nadążyć za pogrążoną w rozmowie parą. Po chwili zatrzymali się nad prawie pustym stołem, siedział przy nim Nate i chłopak, którego nie znała.

-Jeszcze jej tu brakuje, myślałem, że chociaż dzisiaj zjem w spokoju. -Nate zmierzył ją wzrokiem.

-Daj spokój, czego ty się boisz, przecież nie gryzie.

Hayden odłożył tackę, ominął stół i stając nad niebieskookim, czochrał jego kruczoczarne włosy. Nate uciekł spod jego ręki, piorunując go wrogim spojrzeniem.

-Hej, jestem Joshua. -Przedstawił się nieznajomy, wyciągając rękę przez stół, uśmiechając się przy tym szarmancko.

-Kayleen, ale mów mi Kay. -Chwyciła dłoń i odwzajemniała uśmiech.

-Nie podrywaj Josh, to nie twoja liga -zażartował lokaty, uderzając go w ramię.

-Ała. -Teatralnie pomachał rękami, wszyscy się zaśmiali i zasiedli do stołu.

Usiadła obok Zoe i od razu chwyciła za widelec, nie wiedziała, że jest, aż taka głodna. Siedząc naprzeciwko Nate'a, cały czas czuła jego nieprzyjemny wzrok na sobie. Podniosła głowę, zerkając mu ukradkiem w oczy. Nie mogła określić, co w nich widziała, ale czuła się, jakby traktował ją, jak robaka, którego z całego serca pragnął zgnieść. Z obecnego towarzystwa tylko od niego promieniowała negatywna energia. Miała wrażenie, że obserwował z dokładnością każdy jej ruch.

Czas dłużył się niemiłosiernie, a czekało ją jeszcze odpracowanie kary w bibliotece. Jedynym plusem zamknięcia w czytelni, był fakt, że nie będzie tam Nate'a. Po zjedzonym posiłku chwyciła za torbę, pożegnała się z towarzystwem i skierowała się w stronę dyrekcji.

-O wiedzę, że już jesteś, dobrze. Niestety nie mogę przydzielić ci żadnego wykładowcy do opieki, więc zajmie się tobą moja córka. Będzie czekała na ciebie w bibliotece.

Henry wstał, chwycił za laskę i podszedł do pracującej w rogu drukarki, wyciągnął z niej dokument i wrócił do biurka. Przybił pieczątkę, podpisał papierek następnie podał go Kayleen.

-Wybacz, nie mam dzisiaj czasu, żeby przekazać ci twoje obowiązki, wydrukowałem ci listę zadań do wykonania. Trzymaj, możesz od razu udać się do czytelni, szybko skończysz, nie ma tego dużo.

Wzięła papierek i wyszła z gabinetu, nie chcąc marnować czasu. Im szybciej zacznie, tym szybciej skończy, pomyślała. Według przygotowanej wcześniej listy musiała odłożyć na miejsce książki z zeszłego roku oddane po terminie, pozbierać i posegregować datami czasopisma oraz pozmywać podłogi w całym pomieszczeniu. Nie kłamał, nie było tego dużo, jeżeli się pospieszy, skończy pracę w trzy godziny.

Wchodząc do czytelni, światła były zgaszone. Przechodząc przez próg, wychwyciły ruch i zapaliły się automatycznie, a jej oczom ukazał się ogrom pracy jaki na nią czekał. Pod biurkiem znajdowały się trzy pełne wózki książek, pierwszy rząd stołów był zapełniony gazetami, a w rogu stało ogromne dwukomorowe wiadro z mopem.

Stanęła w takim osłupieniu, że kartka wypadła jej z rąk. A niech go... Stary, kłamliwy... Wolała nie kończyć swoich myśli. Stawiała na dwie, trzy godziny, a nie na siedem. Nie czekając na dziewczynę, która miała ją pilnować, zaczęła sortować magazyny. Przeglądając gazety, zorientowała się, że musi je podzielić datami, a nie rodzajami. Kilka z tytułów miały wydania sprzed dekady.

Magazynów ubywało, a z każdym następnym egzemplarzem znajdowała coraz ciekawsze artykuły. Kiedy natrafiła na papierową gazetę sprzed trzech lat, zaciekawiona tytułem artykułu sięgnęła po nią i przekartkowała zawartość. Zatrzymała się na stronie z tekstem na temat ostatniego wypadku w lesie.

Artykuł opisywał śmierć młodej dziewczyny, zabita, a raczej zagryziona została przez szarego wilka. Sytuacja miała miejsce niedaleko Corbey, co dodatkowo przykuło jej uwagę. Tekst kończył się zdjęciem zwierzęcia z telefonu ofiary. Przyglądając się obrazowi, zorientowała się, że gdzieś już widziała te oczy.

Z zamyślenia wyrwał ją obraz, który pojawił się w jej głowie, to niemożliwe, pomyślała. Należały one do tego samego szarego wilka, którego spotkała w lesie kilka dni temu. Niekontrolowanie rzuciła gazetą, jak tylko usłyszała dźwięk otwierających się drzwi.

-Ooo, kogo ja tu widzę? Szybko tu trafiłaś.

Nadzwyczaj spokojny głos Rachel wyprowadzał ją z równowagi. Przy Zoe zachowywała się uroczo, lecz gdy były sam na sam pokazywała swoją drugą twarz.

-Nie przeszkadzaj sobie, usiądę w rogu i popatrzę -powiedziała z wyższością.

Nigdy nie wpadłaby na to, że Rachel to córka dyrektora, chociaż tłumaczyłoby to znajomość budynku pierwszego dnia semestru. Odprowadziła ją wzrokiem do krzesła i wróciła do pracy. Dzięki miłej niespodziance chciała wyjść stamtąd jeszcze szybciej.

Z pozostałymi magazynami uwinęła się w dość szybkim tempie, a przynajmniej tak jej się wydawało. Zaraz potem zabrała się za odkładanie oddanych po terminie książek na ich prawowite miejsce. Kończąc rozwozić pierwszy z trzech wózków, kątem oka zauważyła, że za ogromnymi oknami zaczyna robić się coraz ciemniej.

Za każdym razem, gdy je mijała, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje z zewnątrz, jednak zerkając w szyby, nikogo nie widziała. Przy ostatnim wózku światła w bibliotece przyciemniały prawie do zera zapewne, żeby oszczędzając energię. Dzięki temu mogła podziwiać ogromny, okrągły księżyc w pełni. Stając w jego świetle, zwróciła wzrok w stronę Rachel, która gwałtownie wstała z krzesła.

-Dobra, jest już po dziesiątej, nie będę tu tyle siedzieć. Idę, jak skończysz, to zamknij drzwi na oba zamki, a klucz zostaw na zewnątrz pod paprotką. Cześć. -Odebrała telefon i głośno chichocząc, opuściła pomieszczenie, zatrzaskując za sobą drzwi, które echem odbiły się po sali.

Głośno wciągnęła powietrze i chwyciła mocno encyklopedię, wyobrażając sobie, że to głowa jej wielbicielki. Obróciła okładkę, szukając nazwiska autora, wtedy usłyszała głośny szelest dochodzący za olbrzymich szklanych drzwi prowadzących na tylny ogród. Spojrzała w tym kierunku, spod krzaku róży odleciały trzy kruki, co wzbudziło w niej odruch ulgi. Nie odczuwała nigdy dotąd strachu przed ciemnością, jednak puste, ciemne pomieszczenie wyzwoliło ukryte lęki.

Otrzepała się i odłożyła grubą księgę na półkę. Stanęła nad metalowym wózkiem i wzięła książkę z granatową oprawą leżącą na szczycie stosu. Przetarła dłonią złote napisy z kurzu i odczytała tytuł, "Historia Akademii Corbea".

Kolejny szelest, tym razem bardziej hałaśliwy od poprzedniego. Podniosła głowę, żeby zobaczyć kolejne odlatujące ptaki i zamarła. Za szklanymi drzwiami stała w bezruchu postać ubrana cała na czarno z kapturem założonym na głowę. Z jej postury mogła wyczytać, że jest to dość wysoki, mężczyzna. Nie wiedziała, co ma zrobić czy uciec do pokoju, czy wybiec szukając Rachel, wyszła niedawno, istniało prawdopodobieństwo, że jeszcze złapie ją gdzieś na korytarzu.

Zrobiła krok w tył, gdy zobaczyła, że facet sięga dłonią do klamki. Powtarzała sobie, że uczelnia jest zamknięta i w środku jest bezpieczna, spanikowała, gdy klamka uległa, a drzwi otworzyły się z cichym piskiem. Mężczyzna podszedł w jej kierunku i stanął bez słowa nie więcej niż pięć metrów przed nią w delikatnym rozkroku.

Masywne buty, jakie miał na nogach wniosły do środka trochę błota i pokryte rosą liście. Podniósł delikatnie głowę, a z jego prawej dłoni w połowie ukrytej w skórzanym rękawie wysunął się nóż. W tym momencie kurs samoobrony się nie przyda, umiała radzić sobie tylko w bezpośrednim kontakcie, teraz gdy widziała zagrożenie przed sobą, spanikowała jak nigdy, a ostrze w jego ręce nie pomagało się jej uspokoić.

Pomimo uczucia ogromnego strachu, instynkt przetrwania zadział. Paraliż uniemożliwiający ruch nóg ustąpił i zalał ciało falą ciepła. Wypuściła trzymaną w dłoni książkę i rzuciła się w ucieczkę, jednak nie prosto w stronę drzwi wyjściowych, lecz w stronę regałów pogrążonych w ciemności. Stał zdecydowanie za blisko, dogoniłby ją na prostej drodze, postanowiła, więc zgubić napastnika między półkami. Poczekała sekundę i ruszyła biegiem w ciemność.

Metalowym wózek do połowy wypełniony książkami zatarasowała przestrzeń pomiędzy nią a wrogiem, zdobywając tym trochę czasu. Biblioteka była duża, ale miała też ślepe uliczki, wymijając kolejne regały, zwalniała, aż w końcu nie było jej praktycznie słychać. Znajdując się przy bocznej ścianie, ściągnęła buty, aby jak najbardziej ograniczyć wydawane przez nią dźwięki.

Wolnym krokiem przemieszczała się pomiędzy półkami, przystanęła tylko na chwilę, żeby ocenić odległość, jaką ma w zapasie, na jej nieszczęście złapała kontakt wzrokowy z muskularnym mężczyzną, który bez chwili zastanowienia ruszył w jej stronę, wydając przy tym z gardła bliżej nieokreślony dźwięk.

Biegnąc z powrotem w stronę głównego korytarza, przewróciła stojak z magazynami, które jeszcze niedawno układała. Wiele jej to nie dało, gdyż facet przeskoczył je. Z łatwością ją dogonił i chwycił za gardło, podnosząc do góry. Miał sporej wielkości dłoń i niezwykłą siłę, nie miał najmniejszego problemu, żeby objąć prawie całą jej krtań.

Próbując złapać oddech, wierzgała się na wszystkie strony, wymachując rękami w okolicach twarzy oprawcy. Jedyne co była w stanie zrobić to zrzucić mu kaptur z głowy. Mężczyzna miał czarne oczy i ciemne krótko ścięte włosy, na oko dałaby mu około czterdziestu lat. To, co go wyróżniało, znajdowało się tuż pod lewym okiem, wpatrującym się w nią z przebiegłym uśmiechem. Ogromna blizna sięgała od oka, aż po kącik jego paskudnych ust. Była głęboka i składała się z dwóch podłużnych rozszarpanych śladów. Nikomu nie życzyłaby takiej rany.

Poczuła, że jego palce coraz mocniej oplatają się wokół szyi. Z każdą sekundą słabła, aż do momentu, gdy jej ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Musiała coś zrobić, obraz przed oczami powoli zaczął robić się czarny i rozmazany. Walczyła o każdą najmniejszą dawkę powietrza. Ostatnimi resztkami sił zamachnęła się nogą i z impetem kopnęła oprawcę w krocze. Zawył i puścił swoją ofiarę, padając na kolana z rykiem bólu.

-Zapłacisz mi za to mała suk... -Ból w dolnej części ciała uniemożliwił mu dokończenia zdania.

Kayleen opadła zaraz obok chwytając się za szyję, łapczywie próbując nabrać powietrza do płuc. Nie miała wiele czasu na myślenie, a tym bardziej na kolejną bieganinę pomiędzy regałami. Podnosząc się z ziemi, pobiegła w stronę otwartych drzwi tarasowych, były bliżej, a przez każde siłowanie się z klamką traciłaby cenny czas.

Daleko jednak nie udało się jej uciec, gdyż mężczyzna chwycił ją za nogę i pociągnął w dół. Runęła na ziemię, zatrzymując się na łokciach, a przez całe ciało przeszedł ją nieprzyjemny prąd. Zamrugała kilka razy i szarpała stopą, próbując się uwolnić. Po kilku nieudanych próbach uciekła z niewygodnego uścisku, jednak nie wstała od razu, biegła na czworaka podnosząc się powoli na dwie nogi, nie chciała stracić ani sekundy więcej.

Wbiegając w samych skarpetkach na trawę, poczuła jak rosa znajdująca się na źdźbłach moczy materiał na jej nogach. Zimne kropelki wody, choć trochę ochłodziły żar jej zestresowanego ciała. Nie wiedziała, gdzie ma uciekać, nie znała dobrze terenu uczelni. Przyjechała tu w końcu zaledwie kilka dni temu, a już znajdowała się w epicentrum dziwnych wydarzeń, o których nigdy wcześniej nawet by nie pomyślała.

Odwróciła głowę na chwilę do tyłu, a gdy wróciła wzrokiem przed siebie niemal wpadła na Nate'a. Chłopak chwycił ją za koszulkę, ciągnąc do siebie, nie była jednak schowana za nim całkowicie. Część jej tułowia wystawała z boku, gdy jej szanse na przetrwanie się zwiększyły, chciała obserwować, a nie chować się jak tchórz. Chłopak, widząc to, wyciągnął rękę w bok, powstrzymując ją od wysunięcia się jeszcze dalej. Nie wiedziała, dlaczego ją bronił i skąd on się tam w ogóle znalazł.

-Co tutaj robisz? -Nate warknął gniewnie.

-Powinieneś dobrze o tym wiedzieć.

Zerknął Kayleen prosto w jej czekoladowe oczy.

-Piękne włosy... Ciekawe czy po przemianie też są takie... Gęste. -Dziewczyna przymrużyła oczy, próbując zrozumieć, o co mu dokładnie chodzi.

-A więc wybrałeś sobie kolejną ofiarę?

-Wybije was wszystkich jeszcze w tym roku, zaczynając od niej -krzyknął, wskazując palcem na dziewczynę, która coraz bardziej zaczynała się gubić w tym, co się właśnie dzieje.

-Choćbym bardzo chciał, nie mogę ci na to pozwolić.

Zaraz po tym Nate ruszył z pięściami na mężczyznę, który nie czekał wiele dłużej. Spotkali się co najmniej w połowie. Nate wymierzył pierwszy cios, ale przeciwnik zrobił unik, uderzając chłopaka w brzuch. Skulony zrobił dwa kroki w tył, łapiąc się za obolałe miejsce. Prostując się, spóźnionym kontratakiem uderzył faceta pięścią w policzek, niewzruszony przetarł go i oddał mu w przeciwległą część twarzy.

Wymienili kilka ciosów prosto w głowę, by chwilę później przełamać ciąg uderzeń dodając pracę nóg. Kayleen stała i patrzyła, jak wymieniają się pięściami i kopniakami. Nie mogła nic zrobić, każda próba rozdzielenia ich skończyłaby się dla niej szybkim nokautem. Stała bezsilna z boku przyglądając się sytuacji.

Każdy trafiony cios wywoływał na niej mimowolne mrugnięcie. Nie często była świadkiem bójki, a szczególnie nie, gdy ktoś bił się w jej imieniu. Jeżeli miało dojść do aktów przemocy, zawsze wyręczała samą siebie.

Obaj ciężko dyszeli, nie dając sobie chwili odpoczynku, kto odpuściłby, chociaż na chwilę od razu stałby się przegranym. Z otwartymi oczami oglądała, jak sytuacja obróciła się na korzyść czarnowłosego. Siedział teraz okrakiem na przeciwniku, okładając go pięściami. Mężczyzna leżący pod nim chronił twarz rękami, jednocześnie próbując z siebie zrzucić jej wybawiciela. Po kilkunastu mocnych uderzeniach zamienili się miejscami, Nate jednak szybciej odzyskał kontrolę, zrzucając z siebie napastnika. Wstając, podszedł do chłopaka, podniósł go, jakby nic nie ważył i rzucił o murowaną szopkę.

Słysząc dźwięk uderzającego ciała o ścianę, Kayleen przeszły ciarki po plecach, była święcie przekonana, że usłyszała trzask. Korzystając z okazji, stanął naprzeciwko dziewczyny. Sięgnął do prawej kieszeni, patrząc się jej prosto w oczy z chytrym uśmiechem. Zerknął w tył na Nate i wyciągnął kolejny składany nóż, nieco mniejszy, ale nie mniej groźny. Zamachnął się i rzucił nim w stronę Kay z dużą prędkością, aby zaraz potem uciec w stronę lasu, lekko kulejąc. Był na straconej pozycji, musiał improwizować, aby uciec z sytuacji cało. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro