Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 26

Joe krzątał się po kuchni skupiony na przygotowaniu kolacji. Starannie przeszukiwał półki, wyciągając i chowając naczynia. Był tak pochłonięty gotowaniem, że nie zauważył ogromnych niebieskich oczu, wpatrujących się w niego z uwagą. Za szybą stał ogromnej postury czarny wilk, obserwujący z zaciekawieniem każdy jego ruch. Wzdrygnął się, gdy usłyszał głośne wycie dochodzące z zewnątrz. Zamarł na moment, zerkając w stronę ogromnego zwierzęcia. Stał najeżony, wzywający do konfrontacji.

Szybko otrzeźwiał, chwycił wiatrówkę i wybiegł z domu, nie zamykając drzwi. Wymierzył w zwierzę lufę, lecz zanim wystrzelił, zawahał się na sekundę. Kula przeleciała centymetr od tułowia i trafiła prosto w drzewo. Nie zdążył wycelować po raz drugi. Ruszył biegiem w las w pogoni za zdobyczą. Biegł i strzelał na oślep, licząc, że powali wilka, niestety żadna z kul nie trafiła.

Wybiegł na niewielką polanę i wziął za cel, stojącego nieruchomo czarnego wilka o przenikliwych niebieskich oczach. Wymierzył i trafił w łapę. Zwierzę, jakby nie poczuło bólu, jedynie odsłoniło kły i zawarczało głośno. Przestrzelił drugą łapę. Nate przymknął oczy, pochylił łeb do tyłu i zawył donośnie. Dźwięk ten odbił się echem po opustoszałym lesie. Otwierając je z powrotem, dostrzegł na niebie okrągły księżyc w pełni. Świecił na tyle jasno, że zmusił wilka do przymrużenia oczu.

Przerażony chłopak spojrzał na Joego, pakującego kolejną kulę do komory wiatrówki. Zaczął niekontrolowanie wracać do ludzkiej formy. Spanikował. Nie był zdolny do ani jednego ruchu. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Przerażenie przejęło władzę nad jego ciałem, które zapuściło korzenie tuż przed nogami uzbrojonego kłusownika. Joe stał z bronią wycelowaną w serce i przyglądał się zainteresowaniem, ale i z obrzydzeniem. Nate po raz pierwszy czuł się całkowicie bezbronny. Kule przebiły jego dłonie na wylot, pozostawiając po sobie zakrwawione dziury.

-Wiedziałem -prychnął pod nosem Joe. -Cieszę się, że mogę zabić takiego potwora, jak ty.

-Nie zabijaj mnie, proszę.

Nate tylko czuł, że tam jest, lecz nie miał kontroli nad ciałem. Nawet słowa padające z jego ust, nie należały do niego. Był sobie całkowicie obcy. Ktoś opętał jego ciało, udostępniając mu tylko zmysł wzroku. Czuł się, jakby przeżywał paraliż senny.

-Ha, będziesz mnie błagał? Dobre sobie -zaśmiał się, nie przestając celować.

-Nie mogę tu zginąć, mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.

-Ja też miałem, a jednak z zimną krwią mnie zamordowałeś. Wiesz, jakie to uczucie, jak ktoś rozrywa ci gardło? Wiesz, jak przyjemne jest wykrwawienie się na śmierć?

-Przepraszam, ja... Ja nie chciałem. Zmusili mnie, przysięgam!

Gdyby przejął władzę, nigdy, by do tego nie doszło, nie padłyby te słowa. Nie płaszczyłby się przed kimś takim. Krzyczał na samego siebie w myślach, by ruszył się z ziemi i wytrącił mu broń z ręki. W odpowiedzi ciało zaczęło się trząść, lecz nic więcej, poza tym. Wrzeszczał, zdzierał gardło, ale ciągle był ignorowany. Sam postawił niewidzialny mur w swojej podświadomości, którego nie był w stanie przebić.

-Już na to za późno. Role się odwróciły. Teraz ty błagasz o łaskę, ale ja nie zamierzam ci jej udzielić. Na twoje szczęście, będę bardziej humanitarny i nie zginiesz w męczarniach. -Wycelował i strzelił prosto między oczy.

Dźwięk wystrzału wybudził go ze snu. Podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej, wciąż czuł dudnienie w uszach. Jego głowa eksplodowała bólem, lecz na czole nie było najmniejszego zadrapania. Oddychał ciężko, a całe jego ciało było oblane potem. Zerknął na zegarek, dochodziła trzecia trzydzieści. Rozejrzał się po pokoju, usiłując znaleźć, coś, co utwierdzi go w fakcie, że na pewno już nie śni.

Kayleen leżała na podłodze dokładnie w tym miejscu, w którym położyła się kilka godzin temu. Odsunął pościel i wstał, przeczesując palcami mokre od potu włosy. Chwycił za koszulkę leżącą na krześle i przetarł nią twarz, przyglądając się księżycowi za oknem. Jasny rogalik, otoczony migoczącymi gwiazdami rozświetlał bezchmurne niebo. Rzucił T-shirt na łóżko i pocałował wilka w czubek głowy, na co poruszył uszami. Wychodząc z pokoju, zerknął na nią przez ramię i zamknął za sobą drzwi.

Biegł w ciemności, wymijając drzewa, chociaż miał ochotę wpaść na jedno z nich. Milimetrów brakowało od zdarzenia. W jego żyłach płynęła adrenalina, której potrzebował teraz najbardziej. Zagłuszała kotłujące się w nim poczucie winy. Zawsze tak sobie radził z emocjami, gnał przed siebie tylko po to, by spocząć w niewielkiej jaskini. Działał schematycznie, męczył się do granic możliwości, a potem szukał wyciszenia wśród gołych, zimnych skał.

Nie czuł upływu czasu. Mięśnie powoli zaczynały go piec, a zza horyzontu, wyłaniało się słońce. Mokry i zziajany padł na chłodnym podłożu, słuchając szumu wody. Zamknął oczy, koncentrując się na bijącym nieregularnie sercu. Mógłby zostać w tamtym miejscu wieczność, mimo że nie powinien. Nie powinien przez to kim był. Musiał wyzbyć się słabości, zacząć panować na sobą. Zastanawiał się, jak Henry był w stanie wszystko przyjmować ze stoickim spokojem. Podziwiał go. Miał tyle pytań i tak mało odpowiedzi.

Coraz bardziej uświadamiał się w fakcie, że życie jest zbyt kruche. Zbyt łatwo przychodzi osądzanie, a jeszcze łatwiej zabijanie. Bo najlepiej pozbawić kogoś życia niż rozwiązać problem. Najprostszy sposób, idealny dla sadysty, jakim jest Cedric. Władza i manipulacja są najgorszą bronią w rękach niewłaściwych osób. Latami wyrabiał swoją pozycję, stworzył swój własny, tron, z którego ciężko będzie go zrzucić.

Zbliżało się południe, najwyższa pora, by zająć się ważnymi sprawami. Wyciągnął z kieszeni komórkę, wszedł w wiadomości z Parkerem przescrolował je, zatrzymując się na ostatniej odpowiedzi z jego strony. Okrągły tydzień temu. Od tego czasu wysłał mu kilka wiadomości, ale na żadną z nich nie uzyskał odpowiedzi. Zmarszczył brwi, wyszukał numer w kontaktach i zadzwonił. Odezwała się poczta głosowa. Numer Anthony'ego również nie odpowiadał.

Chwycił skórzaną kurtkę i poszedł w stronę garażu. Wyjechał motocyklem z zabójczą prędkością, kierując się w stronę centrum miasteczka. Musiał pilnie porozmawiać z policjantem. Zostawił pojazd pod budynkiem głównym policji. Wchodząc do środka, trzymał kask w dłoni. W środku panował totalny chaos, telefony się nie urywały, a policjanci niemal biegali między pomieszczeniami. Wyczuł monet i chwycił jednego za ramię, delikatnie ciągnąc w tył.

-Gdzie znajdę Anthony'ego? Muszę z nim pilnie porozmawiać -zapytał.

-Nie wiem, nie widziałam go od kilku dni. Przepraszam, nie mam czasu. -Wyrwał się z uścisku, nawet nie patrząc na chłopaka i zniknął za rogiem.

Wsiadł z powrotem na maszynę z zamiarem odwiedzenia domu Anthony'ego. Mijając rynek znajdujący się w centrum miasteczka, zwolnił lekko, przyglądając się grupce ludzi zgromadzonych przy tablicy ogłoszeń. Zaparkował z boku, ściągnął kask, odwiesił go na kierownicy i ruszył w ich kierunku. Zatrzymał się gwałtownie, gdy zobaczył, co znajdowało się na tablicy.

Zobaczył swoje zdjęcie w ludzkiej formie, jak i w postaci wilka. Kolejne przedstawiały zbliżenia na oczy, odbite w ziemi łapy zmieniające się w stopy oraz dziwne rozmazane zdjęcie przemiany w locie i uchwyconego czarnego wilka ciągnącego zwłoki Joego. Kłusownicy nie zamierzali przestać. Gdy pierwszy raz wywiesili zdjęcia, poruszenie mieszkańców trwało chwilę i ucichło. Teraz wiedział, że nie zdoła tego wytłumaczyć. Starał dyskretnie wycofać się w stronę czarnego pojazdu.

-To prawda, mówiłem! To wszystko prawda! Rodzina Eufratów to banda potworów! Trzeba się ich pozbyć, jak najszybciej, póki się nie zalęgli! -krzyczał jeden z kłusowników.

-Dobrze mówi. Spalić to ścierwo! -dodał ktoś z tłumu.

Zrobił może pięć kroków, kiedy stojący z boku starszy mężczyzna odwrócił się i zapał kontakt wzrokowy z Nate'em. Jego źrenice momentalnie się rozszerzyły. Podniósł rękę i palcem wskazującym wycelował w chłopaka.

-To... To... To on! -jąkał się.

-Brać go! Sam nie ma z nami żadnych szans!

Jak na zawołanie przed szereg wyszło kilku mężczyzn w średnim wieku. Niemal równocześnie rzucili się w stronę pozornie bezbronnego chłopaka. Dwaj chwycili go za ramiona, a trzeci oplótł łokieć wokół jego szyi. Nate przez chwilę stał nieruchomo, pomimo oczywistych dowodów starał się nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń. Starał się być opanowany, udając, że słucha monologu jednego z podpierających tablicę mężczyzn. Gdy skończył swój wywód, rozkazał, aby ludzie, którzy go trzymali przykotwiczyli chłopaka do ziemi i czekali na policję. Przez moment próbowali go przewrócić jednak mimo starań Nate wciąż stał na nogach niewzruszony.

Nie wiedzieli, że wypowiedzieli wojnę jednoosobowej armii.

Złapał łokieć znajdujący się przy jego szyi i niemal bez użycia siły, odsunął go od siebie. Nie czuł żadnego oporu ze strony przeciwnika, mimo że mężczyzna stojący za nim wyraźnie z nim walczył. Dopiero teraz dowiedzieli się, ile tak naprawdę siły ma wilk. Byli bez szans, ale dopingowani resztą grupy nadal próbowali. Bezskutecznie. Gdy w Nate'cie irytacja sięgnęła szczytu, zamieniła się miejscami ze złością. Odepchnął kolejno każdego z mężczyzn, jakby byli wypchanymi watą lalkami. Zanim zdążyli wstać, truchtem podbiegł do motocykla i odjechał, zostawiając skandujący tłum w tyle.

-Wszyscy na dół! -krzyknął Nate wchodząc do salonu.

Pierwsza przybiegła Zoe zaraz po niej Naomi i Kay w ludzkiej formie, a potem Hayden z Joshuą. Każdy z nich zajął miejsce i czekał na to, co ma do powiedzenia Nate, ale zamiast mówić, wyciągnął telefon i napisał kilka wiadomości. Po dziesięciu minutach zjawił się Gabriell z bratem oraz reszta uczących w akademii nauczycieli. Nikt nie miał odwagi zamienić ani jednego słowa, póki chłopak nie rozpocznie zebrania. Zawahał się na moment, nie wiedząc, czy zająć swoje miejsce, czy Henry'ego. Ostatecznie wybrał drugą opcję. To był ten moment, gdy musiał zacząć być Alfą. W głębi duszy wiedział, że nie będzie taki, jak Henry. Nie mógł dłużej uciekać od odpowiedzialności, jaka na nim ciążyła.

-Sprawy się po skomplikowały. Wiedzą o nas i wcale nie byli z tego zadowoleni.

-Kto wie? Kłusownicy? To było pewne, że w końcu się dowiedzą, odkąd Cedric zaczął działać -odezwał się Hayden.

-I kłusownicy i policja. W zasadzie wszyscy o nas wiedzą.

-Jak to wszyscy? -wtrącił się Gabriell.

-Czego nie rozumiesz w słowie wszyscy? -warknął, ale szybko się otrząsnął, gdy spojrzał Gabriell'owi w oczy. -Ludzie wiedzą. Po miasteczku chodzą plotki, mają zdjęcia. Chcieli mnie złapać. Nie wygląda to dobrze -dodał spokojniej.

-I co teraz? Co mamy robić? To koniec. -Joshua spanikowany, wstał z miejsca i chodził w koło, trzymając się za głowę.

-Josh uspokój się, siadaj na miejsce. Nie mamy wyjścia, musimy udawać, że wszystko zostało sfabrykowane. Wiem, że to głupie, ale na chwilę obecną nic innego nam nie zostaje. Jak gdyby nigdy nic idziemy jutro do Corbey, nie możemy dać im kolejnych dowodów na nasze istnienie. Od jutra żyjemy, jak zwykli śmiertelnicy, żadnych przemian, koniec z wykorzystywania przewagi. -rozporządził, nie ujawniając wszystkich szczegółów dotyczących jego nieudanego pojmania.

Po spotkaniu wszyscy się rozeszli, lecz Kayleen została w salonie niedowierzając, że ich sekret się wydał. Spróbowała coś powiedzieć, ale chłopak zdecydował inaczej, ciągnąc ją w stronę swojego pokoju. Nie protestowała. Zamknął drzwi sypialni i zanim cokolwiek wypowiedział, wsłuchał się w otoczenie, analizując, czy ktoś ich nie podsłuchuje. Nic nie wyczuwając, otworzył oczy i chwycił dziewczynę w oba ramiona, mocno tuląc. Widząc ją, poczuł, niewyobrażalną ulgę, pomimo obecnego stanu rzeczy cieszył się, że Cedric, chociaż w tej sprawie był uczciwy i prawdomówny.

-Cieszę się, że cię widzę -szepnął jej do ucha.

-Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam, ale... Ale to dla mnie trudne. Wiem, że zrobiłeś to dla mnie, że... -Przełknęła ślinę. -Że zabiłeś Joego tylko dlatego, żeby mi pomóc, że cię do tego zmusili... -Po jej policzku popłynęła pojedyncza łza.

-Spokojnie, już dobrze to przeszłość. -Odsunął ją od siebie na długość swoich ramion. -A teraz mnie uważnie posłuchaj. Cedric to wszystko zaplanował. Na zdjęciach byłem ja, jak się zmieniam... Jak ciągnę martwego Joego.

-Coo!? -powiedziała zdziwionym, podwyższonym głosem, ścierając łzę z policzka.

-Ciii. -Przyłożył jej palec do ust. -Niech to zostanie między nami, reszta nie musi tego wiedzieć. Przy uciecze, użyłem też może trochę za dużo siły, mają dowody tylko na mnie, wy jesteście jedynie domysłem, jeśli nie będziecie się wychylać, pomyślą, że tylko ja jestem wilkiem.

-Nie możesz tak ryzykować, a co, jeśli cię złapią i zabiją? Nie chcę mieć cię na sumieniu.

-Mnie nie da się zabić, zawsze znajdę sposób, żeby uciec, czego nie powiedziałbym, chociażby o Naomi.

-Ale...

-Żadnych, ale. Jestem Alfą i muszę was chronić, choćbym miał ryzykować własnym życiem. Nie dam się zabić tak łatwo. Cedric pożałuje, że zaczął z nami wojnę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro