Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 20


*Komisariat policji Ravenwood*

Młody policjant sprawnie kartkował dokumenty leżące na biurku. Niedawno zmienił komisariat. Przyjechał z miasteczka oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów, a to było jego pierwsze śledztwo. Zazwyczaj zajmował się wypisywaniem mandatów za złe parkowanie, lecz z czasem było to dla niego za mało. Chciał czegoś od życia, a karanie za nie posiadanie wystarczających umiejętności, by stanąć prosto pomiędzy dwoma liniami, było zdecydowanie poniżej jego ambicji. Zaczął szkolić się w dziedzinie policji kryminalnej, a gdy w końcu uzyskał odpowiedni tytuł, w wieku dwudziestu sześciu lat został przeniesiony, aby rozwiązać swoją pierwszą w życiu sprawę.

Sięgnął po przezroczystą torebkę, założył niebieskie, gumowe rękawiczki i wyjął z niej zawartość. Portfel, kluczyki i telefon, trafiony nabojem z wiatrówki. Już wcześniej otrzymał informację, że z urządzenia nie da się nic odczytać, więc chwycił za czarny, skórzany portfel. Kilka drobnych, bilet miesięczny na autobus oraz dowód osobisty.

Wyciągnął dokument, obracając nim w dłoni. Hugh Watson. Schował dowody, ściągnął rękawiczki i ruszył myszką, by wybudzić stary komputer z uśpienia. Wpisał otrzymane tego ranka dane logowania, a następnie uruchomił policyjną bazę danych zabezpieczoną dodatkowym hasłem. Wystukał na klawiaturze imię i nazwisko ofiary oraz numer dowodu osobistego, lecz nie przyniosło to żadnych rezultatów. Nie istniał nikt o imieniu Hugh Watson. Wniosek był prosty, dowód został podrobiony, co komplikowało śledztwo.

Wrócił więc do starodawnych metod poszukiwania. Kliknął folder ze zdjęciami zwłok, tych w lesie, jak i w prosektorium. Na trzeciej fotografia zauważył coś na podobieństwo tatuażu. Powiększył je kilkukrotnie, ale zdjęcie było na tyle rozmazane, że nie mógł stwierdzić, czy to tatuaż, czy plama. Pozwolił sobie ściągnąć je na pendrive'a, zaraz po tym udał się do Mike'a, osoby, która zawodowo zajmowała się wyostrzaniem i obróbką policyjnych fotografii.

-Cześć, czy mógłbyś mi pomóc w jednej sprawie? -zapytał grzecznie.

-Jasne. -Poklepał miejsce na biurku na znak, żeby położył tam pendrive'a.

Sprawnie otworzył folder, w którym znajdowało się tylko jedno zdjęcie.

-O tu. -Wskazał palcem na ramię. -Czy możesz to przybliżyć, tak żeby było wyraźne?

Mężczyzna kiwnął głową, po czym zabrał się od razu do pracy. Klikał w różne ikonki, a zdjęcie rozbiło się coraz to bardziej wyraźne. Dla Anthony'ego była to czarna magia. Oparł się obiema rękami o krawędź biurka, próbując wyglądać profesjonalnie, tymczasem jego oczy śledziły każdy ruch kursora w zaciekawieniu. Po pięciu minutach obraz był gotowy i na ramieniu dostrzec można było odwrócony celtycki krzyż. Mike wyprzedził pytanie policjanta i wydrukował jedną kopię, przekazując ją prosto w jego ręce.

-Dzięki -powiedział szybko, opuszczając pomieszczenie.

Podszedł do swojego biurka, zgarnął długi, cienki, beżowy płaszcz oraz kluczyki i wszedł z komisariatu. Nie został mu jeszcze przypisany radiowóz, więc skierował się prosto do swojego prywatnego samochodu, czarnej hondy CR. Płaszcz wraz ze zdjęciem położył na miejscu pasażera i włożył kluczyki do stacyjki. Samochód odpalił za drugim razem, powoli tocząc się do przodu.

Do centrum, gdzie planował rozpocząć poszukiwania, miał siedem minut jazdy. Na jego nieszczęście zaliczył po drodze wszystkie możliwe czerwone światła. Zajechał na parking, lecz nie znalazł żadnego wolnego miejsca, zmuszony został do zaparkowania wzdłuż drogi w jednej z bocznych uliczek. Wysiadł z samochodu, ubierając płaszcz, chwycił za zdjęcie w formacie a4 i zamknął drzwi przyciskiem na breloku.

Uznał, że najlepszym miejscem do zaczepiania ludzi będzie rynek, więc tam też się udał. Podszedł do dziewczyny siedzącej na ławce przy fontannie, przywitał się, lecz ona patrzyła się w telefon. Kątem oka zauważył w jej uszach słuchawki, więc dotknął delikatnie jej ramienia, na co ona momentalnie uciekła nim, uwalniając się z jego dotyku. Wyjęła słuchawki i zerknęła na policjanta z przerażeniem w oczach.

-Słucham? -odezwała się przestraszonym głosem.

-Czy znasz może tego mężczyznę?

Pokazał jej zdjęcia, ale ona wygięła usta i pokręciła głową na znak, że go nie rozpoznawała. Podziękował grzecznie, przeprosił za przeszkodzenie i udał się do następnej osoby.

Chodził po okolicznych uliczkach i lokalach od dwóch godzin bez skutku. Nie spodziewał się, że już przy pierwszym śledztwie będzie musiał korzystać ze starych metod, które znacznie spowalniały cały proces. Zerknął na zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku, trzynasta trzydzieści. Postanowił zrobić sobie przerwę na szybką kawę i poczekać tym do godzin powrotu do domu po pracy.

Zamówił podwójne espresso i usiadł w dwuosobowym stoliku przy ogromnej szybie. Wyciągnął z kieszeni niewielki notesik z długopisem i zaczął zapisywać, czego się dowiedział, a że z piętnastu osób, jakie zapytał, tylko jedna widziała go niedaleko piekarni, nie miał dużo do zapisania.

Upił ostatni łyk kawy i wyszedł na ulicę, aby powtórzyć śledztwo. Po kolejnych dziesięciu osobach powoli tracił nadzieję, że dowie się czegokolwiek o zmarłym. Ostatnia próba, powiedział do siebie i podszedł do mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w granatowy sweter oraz luźne czarne spodnie. Niczym się nie wyróżniał na tle ludzi przechadzających się w koło po rynku. Stał oparty nogą o ścianę sklepu, odpalając papierosa.

-Witam, przepraszam, że przeszkadzam, ale mam jedno pytanie. Szukam tego mężczyzny czy może go pan poznaje? -Wyciągnął z kieszeni zgięte na cztery części zdjęcie.

-Oczywiście, że poznaję to Dylan Coln. Pomagał mi w zeszłym miesiącu naprawić płot.

-Wie pan, gdzie on mieszka?

-Niestety nie, nigdy nie zaprosił mnie na kawę -zaśmiał się pod nosem. -Ale proszę zapytać na poczcie, tutejszy listonosz to okropna plotkara. Zna wszystkich w tym miasteczku.

-Dziękuję.

Wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił do jednego z policjantów, który miał biurko niedaleko Anthony'ego.

-Co jest? -Odebrał po trzecim sygnale.

-Sprawdzisz mi jedną osobę? Dylan Coln.

-Ok, daj mi chwilę. -Usłyszał dźwięk odkładanego telefonu, zaraz potem niezwykle szybkie ruchy na klawiaturze. -Pusto. Nie ma nikogo takiego. Na pewno dobrze zapamiętałeś?

-Na pewno, dzięki. -Rozłączył się, żeby nie tracić zbędnego czasu.

Rozglądnął się dookoła w poszukiwaniu szyldu poczty, ale na pewno nie było jej w centrum. Wrócił ponownie do mężczyzny, który dał mu jedyną tego dnia wskazówkę, pytając o drogę. Dopalił, rozdeptał niedopałek butem i wskazał policjantowi palcem, w którą stronę powinien się udać. Kiwnął głową w geście podziękowania i szybkim krokiem ruszył we wskazane miejsce. Szczęście zaczęło powoli do niego wracać, zdążył pół godziny przed zamknięciem. Wszedł do środka, a mały dzwoneczek, znajdujący się tuż nad drzwiami, poinformował o jego przybyciu. W okienku pojawiła się starsza kobieta.

-Dzień dobry. Mam pytanie, czy kojarzy pani niejakiego Dylana Colna?

-Panie, tu co chwilę ktoś nowy przyjeżdża, myśli pan, że pamiętam ich wszystkich?

Nie lubił starszych kobiet, zawsze robiły problemy. Nie znały się kompletnie na technologii, a wystarczyłoby sprawdzić u siebie w systemie czy taka osoba tu mieszka. Zmierzył ją takim wzrokiem, aby wiedziała, że rozmawia z policją, a nie byle jakim mieszkańcem.

-Ale to, że nie znam, to nic nie znaczy, stara jestem, pamięć nie ta. Nasz listonosz zna niemal wszystkich, na pewno będzie go kojarzył. Kevin! -krzyknęła za mężczyzną z zakłopotaniem.

Sztuczka Anthony'ego polegająca na udawaniu groźnego gliny nigdy go nie zawiodła. Po chwili do pomieszczenia wbiegł Kevin, włożył resztę kanapki do ust, wytarł ręce w spodnie i podał jedną policjantowi na powitanie.

-Dzień dobry. Pan do mnie?

-Tak. Znasz Dylana Colna?

Zamyślił się, wbijając wzrok w sufit. Przeszukiwał pamięć, marszcząc co chwilę brwi.

-Przykro mi, nie znam go.

-A tego mężczyznę? -Wyjął zmęczone ciągłym rozwijaniem i zwijaniem zdjęcie.

Facet wziął je jedną z rąk i przybliżył do twarzy, drugą zaś wyciągnął z kieszeni okulary i założył je na nos.

-Nie wiem, kto to jest, ale na pewno widziałem go na ogródku, jak znosiłem listy do jednego z dworków. Zaraz zapiszę panu adres. Dorothy, daj mi kartkę i coś do pisania -zwrócił się do starszej kobiety.

Anthony wychodząc z poczty, wsadził małą żółtą karteczkę do kieszeni płaszcza i udał się prosto do samochodu. Ustawił w nawigacji adres tajemniczego nieznajomego. Piętnaście minut do celu. Tym razem honda odpaliła za pierwszym razem. Wjeżdżając na obrzeża miasteczka, zalała go kolejna fala czerwonych świateł.

Większość drogi jechał z pewnością siebie, jednak, gdy zjechał z drogi w głąb lasu, czuł się nieswojo. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, mimo że nikogo nie wiedział. Na jego ciele wyskoczyła gęsia skórka. Jechał wąską asfaltową drogą wzdłuż granicy lasu, dzięki czemu, co jakiś czas migały mu w oddali budynki. Co kilka metrów rozstawione były latarnie, lecz co druga nie działała lub migała złowrogo. Miejsce to zdecydowanie nie należało do przyjaznych, pomyślał.

Poczuł delikatną ulgę, kiedy zza zakrętu wyłonił się stary dworek. Przejechał przez lukę, w której powinna znajdować się brama. Zatrzymał samochód na skraju, wyłączył silnik i wyszedł, poprawiając płaszcz, którego nie ściągnął. Podszedł pod ogromne drzwi, rozglądnął się po ścianie w poszukiwaniu dzwonka, lecz jedyne, co widział to dużą, mosiężną kołatkę z głową wilka. Chwycił za nią i zapukał trzy razy. Po chwili drzwi otworzył mu wysoki elegancko ubrany mężczyzna. Założone miał spodnie od garnituru i granatową koszulę. Zmierzył Anthony'ego takim wzorkiem, że przeszły mu ciarki wzdłuż kręgosłupa. Mimo że miał przy sobie broń, nie czuł się bezpiecznie w jego towarzystwie. W jego oczach było coś złowrogiego.

-Kim jesteś i co tu robisz? -zapytał ostro.

Anthony sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej odznakę. Myślał, że ten kawałek metalu doda mu trochę odwagi. Nie miał wcześniej do czynienia z ludźmi tego typu. Był świadom tego, że zmieniając rodzaj służby, może spotkać różne osoby, nie spodziewał się jednak, że tak szybko. To było jego pierwsze śledztwo, w którym wcale nie czuł się pewny siebie.

-Anthony Hayes, policja. Czy mieszka tu Dylan Coln? -powiedział najbardziej spokojnym tonem, na jaki było go stać.

-Tak. Co pana tu sprowadza? -Jego głos palił go od środka.

-Mam złe wieści. Dylan nie żyje, znaleźliśmy go dwa dni temu w lesie.

Ludzie różnie reagowali na śmierć bliskich. Początkowo szok i niedowierzanie, potem napływ emocji. Często niekontrolowany płacz. Tymczasem na twarzy mężczyzny nie było żadnej reakcji. Zupełnie, jakby o tym wiedział, jakby próbował go spławić, kryjąc w domu gorszą tajemnicę.

-Rozumiem. Dziękuję za informację. -Zamknął za sobą drzwi, zostawiając policjanta ze zdezorientowaniem wypisanym na twarzy.

Wziął głęboki oddech, to był pierwszy raz, kiedy poinformował kogoś o śmierci. Miał wrażenie, że bardziej się tym przejął, niż mężczyzna z blizną na twarzy. Zawsze wyręczali go w tym inni. Nie lubił patrzeć na smutek i płacz. To, czego był świadkiem na pewno zapadnie mu w pamięć. Spodziewał się każdej reakcji, ale na pewno nie takiej.

Wiedząc, że dzisiaj nie uzyska żadnych nowych informacji uznał, że wróci do samochodu i przyjedzie tu następnego dnia. Wyciągnął kluczyki z kieszeni i już miał wkładać je do zamka, gdy jego wzrok przykuł ogromny szary wilk, biegnący niebezpiecznie blisko lasu. Będąc na samym skraju, zwierzę zaczęło się nienaturalnie wyginać. Po chwili w oddali, stał nagi mężczyzna. Na ułamek sekundy nawiązali kontakt wzrokowy.

Niebędący pewien czego właśnie był świadkiem, próbował trafić kluczykiem do otworu. Jego ciało ogarnęła panika, przez co delikatnie zarysował drzwi obok zamka. Ze stresu całkowicie zapomniał, że może otworzyć samochód w prostszy sposób. Zerknął z powrotem w miejsce, gdzie widział nadnaturalną istotę, jednak nikogo już tam nie było.

Gdy w końcu udało mu się wsiąść do samochodu, oparł obie dłonie na kierownicy, głośno oddychając. To się nie wydarzyło, mam omamy, powtarzał sobie. Nie pomogło to jednak uspokoić rozdygotanych rąk. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął się pocić. Zamknął oczy, próbując odpędzić z myśli obrazy sprzed chwili, lecz na próżno. Z transu wyrwał go nagły trzask drzwi wejściowych dworku. W progu stanął po raz kolejny mężczyzna w koszuli. Jednak coś się w nim zmieniło, w jego oczach widać było chęć mordu. Trzymany przez niego shotgun dodawał tylko sytuacji grozy. Zaczął iść w stronę samochodu, przeładowując teatralnie broń, a na jego twarz wstąpił uśmiech psychopaty. Ręce Anthony'ego zaczęły trząść się jeszcze bardziej, ścisnął mocno kierownice. Chciał odpalić swoją hondę, jednak sparaliżował go strach. Podskoczył niemal pod sam dach, gdy drzwi od strony pasażera się otworzyły, a do środka wsiadł czarnowłosy, młody chłopak.

-Jedź -zakomunikował równie ostrym tonem, co właściciel shotguna.

Po raz kolejny policjant poczuł ciarki na całym ciele. Osoba siedząca obok równie mocno go przerażała, jednak był to inny rodzaj strachu. Po spojrzeniu w jego oczy bał się mu sprzeciwić, wiedział, że jeżeli nie wykona rozkazu, skończy jeszcze gorzej, niż jakby został pod dworkiem. Zapiął szybko pas i roztrzęsioną dłonią próbował trafić do stacyjki. Chłopak sprawnie przejął kluczyk i umieścił go w środku. Auto odpaliło od razu, jednak przy próbie ruszenia zgasło. Uspokój się, powiedział do siebie i ruszył z taką prędkością, że spod kół uniósł się pył. Pędził przez las nie zważając na ograniczenie prędkości, zwolnił dopiero będąc już na głównej drodze.

-K... Kim jesteś? I jak się tu dostałeś? -zapytał w końcu.

-Nate. Następnym razem nie zapomnij zamknąć drzwi od środka -odpowiedział spokojnym tonem, wpatrując się na gliniarza. -Widziałeś?

-Co? Nic nie wiedziałem, absolutnie nic.

-Czyli widziałeś... Jedź tam, gdzie ci powiem i przestań się trząść, nic ci nie zrobię.

Nate odsunął siedzenie do tyłu i rozsiadł się wygodnie w aucie. Nie zapiął pasów, mimo że widział, że jedzie z policjantem. Kierował Anthony'ego prosto do rezydencji, gdzie mieszkał.

-Słuchaj. To, co zobaczyłeś, musi pozostać w tajemnicy. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Jakbyś jeszcze nie zauważył, wszedłeś na teren bardzo niebezpiecznych ludzi. Masz szczęście, że cię śledzę od samego rana.

-Kim... Czym było to zwierzę?

-To był wilk, ja też nim jestem. -Spanikowany, nacisnął pedał hamulca. -Nie musisz się mnie obawiać. Nie zrobię ci krzywdy... Jak na razie nie mam do tego powodu.

-Czyli plotki, które krążą po mieście to prawda? Są tu bestie, o których mówił ten kłusownik?

-Mów za siebie, ja bym siebie nie nazwał bestią. Jestem naturalną częścią ekosystemu, czy się to komuś podoba, czy nie.

-Ale ten biały, o którym wszyscy mówią, zabił dwóch ludzi i biega na wolności.

Nate potarł skronie, wypuścił głośno powietrze i zaczął tłumaczyć wszystkie najważniejsze rzeczy na temat wilków, jakie powinien wiedzieć. Anthony patrzył się na niego z niedowierzaniem, nic co do niego mówił, nie miało sensu. Nie dopuszczał do siebie informacji, że wśród nich żyją istoty nie z tego świata.

-Czyli dobrze rozumiem, że biały wilk nic nie zrobił i ten facet z bronią na niego poluje, bo chce uzyskać nieśmiertelność? Przecież to nie ma sensu.

-Może teraz jest to ciężkie do przetrawienia, ale taka jest prawda. Cedric zrobi wszystko, by osiągnąć władzę absolutną, a do uzyskania tego potrzebuje żyć wiecznie. Jakie to proste, prawda? Skręć tutaj.

Brama schowała się pod ziemię, wpuszczając hondę do środka. Nate poinformował wszystkich o nagłym spotkaniu smsem. Wchodząc do salonu, Anthony'ego przywitał niewielka grupka ludzi. Szybko zostali wtajemniczeni w sytuację. Odpowiedzieli na pytania policjanta, które wylewały się z jego usta jak lawina.

-Chcesz zobaczyć wilka z bliska? Niech Ci będzie. Pokażemy ci szczególnego członka naszej watahy. -Porozumiewawczo kiwnął na Kay, a ona szybko zniknęła za rogiem.

Po chwili w salonie pojawił się ogromny, brały wilk. Policjant stał do niej tyłem. Odwrócił się, a jego dłoń momentalnie powędrowała w stronę, gdzie znajdowało się serce. Zrobił krok w tył, a jego oczy szeroko się otworzyły. Z bliska zwierzęta te były ogromne, aż przytłaczające. Spojrzał jej głęboko w oczy i nie mógł uwierzyć, że wyglądają tak ludzko.

Zrobił powoli krok w przód, obawiając się, że wilk może na niego skoczyć. Nie miał co do niego pewności, nie ufał mu. Wyciągnął dłoń i po wcześniejszej zgodzie ze strony Kay, ukrył ją w grubym białym futrze. Dołożył drugą. Czuł od niej ogromne ciepło, dłonie poruszały się w rytm oddechu. Dopóki nie dotknął jej, nie wierzył w żadne ze słów wypowiedzianych przez Nate. Nie była do końca zadowolona z faktu, że dotykał jej obcy mężczyzna, ale pozwalała na to, tylko dlatego, żeby uzyskać sojusznika. Oderwał się od niej i spojrzał prosto w oczy Alfy.

-Teraz już rozumiesz. Musimy ją chronić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro