Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 15


*Rezydencja Cedrica*

Wilk o brudno szarym futrze, wyszedł z lasu i padł na schodach przed drzwiami wejściowymi do posiadłości. W akompaniamencie jęków bólu wygiął się w łuk, wracając do ludzkiej formy. Przyłożył czoło do zimnej posadzki i zamknął oczy. Zacisnął usta w wąską linię. Jedną ręką tamował krwawienie z rozległej rany, zadanej pazurami, drugą zaś podpierając się na stopniu, próbując podnieść się z kolan.

Z grymasem na twarzy, stanął na nogi i sięgnął po okrągłą klamkę, jednocześnie obserwując, jak krew przelewa się między palcami. Nagi ruszył przez hol, nie zwracając uwagi na ludzi mierzących go wzrokiem. Mokre od potu, kręcone kosmyki włosów, przylgnęły mu do czoła. Przystanął na chwilę, by strzepnąć krew z dłoni, a następnie popchnął lekko uchylone drzwi. Cedric siedział przy biurku zasypany ogromem dokumentów. Podniósł wzrok na wyczerpanego członka watahy, odłożył długopis na bok i poprawił się na krześle, splatając dłonie.

-Słucham, co ci się stało -powiedział, niewzruszony stanem towarzysza.

-Widziałem ją... -odparł, walcząc o każdy oddech. -Biała wilczyca nie była sama, pilnuje jej Alfa. W pojedynkę nie damy rady jej zabić, trzeba ruszyć grupą!

-Powiesz mi coś, czego nie wiem?

-To... -Wskazał głową na groźnie wyglądającą, poszarpaną ranę. -Ona to zrobiła, ale nie wydaje się być świadoma swojej mocy. To świeżak. -Odkaszlnął, wypluwając krew na swoją dłoń.

Na twarzy Cedrica pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Wygrzebał spomiędzy papierów kartkę, napisał coś na niej, następnie wstał i przypiął ją na tablicy korkowej. Objął wzrokiem górną jej część, analizując zgromadzone informacje na temat Kayleen. Nagle w jego oku pojawił się błysk, odwrócił się w stronę bladego, nagiego mężczyzny. Podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.

-Dobrze się spisałeś -rzekł i wyszedł z biura.

Gdy tylko opuścił pomieszczenie, skinął głową do stojącego obok łysego faceta. Ten bez wahania zniknął za drzwiami gabinetu, chwilę później wybrzmiał huk wystrzału pistoletu i ciała upadającego na podłogę.


*Akademia Corbea*

Nim zajęcia się zaczęły, Kay i Zoe zajęły ławkę w jednym z tylnych rzędów obok okna. W sali z każdą minutą robiło się coraz tłoczniej i głośniej. Zegar wiszący nad pustym biurkiem wykładowcy wskazywał piętnastą pięćdziesiąt. Za kilka minut miała się rozpocząć, jakże interesująca lekcja matematyki. Kładąc na ławce torbę ozdobioną mnóstwem różnokolorowych przypinek, odwróciła głowę w stronę Kayleen i obdarowała ją uśmiechem.

-Nie miałam okazji zapytać. Jak tam po twoim pierwszym obchodzie?

-Wszystko byłoby dobrze, gdyby nas szary nie zaatakował.

-Jak to szary?! Wszystko w porządku? Nic wam się nie stało? Nate nic nie mówił. -Wylała z siebie masę pytań.

-Mi nic, ale Nate oberwał. Przez większość czasu nie wiedziałam, co zrobić, jak pomóc. Jestem słaba...

-Nie słaba, nowa. Z czasem się nauczysz.

-Rzecz w tym, że ja nie mam czasu. -Posmutniała. -Ile razy stałam sparaliżowana strachem.

Nagle ją olśniło.

-Ucz mnie!

-Ale Nate...

-To idzie za wolno, potrzebuje więcej lekcji, Nate nie musi nic wiedzieć.

-No dobra, ale masz być cicho, robię to tylko dlatego, że cię lubię. Nate może i jest moim bratem, ale jest też Alfą, a jego rozkazom nie wolno się przeciwstawiać.

-To będzie nasz sekret. -Wyciągnęła przed siebie mały palec zgięty w łuk.

-Sekret. -Chwyciła za paluszek, zgadzając się na umowę.

Rozmowę przerwał im donośny pisk przerażenia dobiegający zza okna. Wszyscy obecni w sali poderwali się z krzeseł i pobiegli do dużych okien, wyglądając za nie, szukając źródła krzyku. Szkolna wieżyczka skutecznie zasłaniała widok, Zoe i Kay. Oderwały się od szyby i biegiem ruszyły w stronę wyjścia z uczelni. Kilka osób zrobiło to samo, przepychając się w drzwiach. Na zewnątrz w półkolu, stała duża grupa gapiów.

Dziewczyny początkowo nie wiedziały skąd takie poruszenie, póki nie skierowały wzroku w górę. Z balkonu zwisał jeden z uczniów, rok młodszy od nich. Głowa chłopaka obwiązaną była grubą liną, zamocowaną do drzwi balkonowych. Bezwładne ciało wisiało, nie dając znaku życia. Z kieszeni wypadł mu telefon komórkowy, który prawie trafił dziewczynę stojącą w pierwszym rzędzie. Grupa się powiększyła na tyle, że dziewczyny stały w samym środku tłumu, na twarzach uczniów wypisany był strach, smutek i niedowierzanie. Zoe nic nie widząc, przesunęła się nieco do przodu, chwilę później w drzwiach balkonowych pojawili się dwaj wykładowcy, w tym Gabriell, wciągając ciało do środka. W międzyczasie Kayleen poczuła, że ktoś wkłada jej coś do ręki, zerknęła w dół. W dłoni trzymała żółtą, złożoną na pół kopertę.

-Nie odwracaj się. -Usłyszała za sobą głos na tyle głęboki, że po plecach przeszedł ją dreszcz, zdecydowanie należał do właściciela koperty.

-Nie tylko ty potrafisz maskować swój zapach -szepnął do ucha i odszedł.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, rozglądając na boki, ale nie zauważyła nikogo podejrzanego. Panowało takie zamieszanie, że nikt nie zauważył obecności obcego człowieka. Chwyciła za kant niezaklejonego dokumentu i otworzyła, wyciągając zawartość na wierzch. Jej oczom ukazała się sztywna biała kartka z notatką napisaną, pięknym odręcznym pismem.


"Kochana Kayleen, słońce moje, wkrótce się spotkamy, mam coś, co należy do ciebie, zapewne chciałabyś to odzyskać. Spotkajmy się przy starym dębie, Henry cię zaprowadzi.

PS. Przekaż mu, żeby zabrał ze sobą żonę, dawno jej nie widziałem.

Cedric"


Tego dnia wyjątkowo Zoe odwiozła Kayleen do domu, Nate zerwał się z ostatniej lekcji, by pomóc dyrekcji przy zwłokach, co wiązało się z zostaniem po godzinach. Siedząc w samochodzie, Kay mocno ściskała kopertę, wciąż przeżywając śmierć jednego z uczniów. Była pewna, że to nie było samobójstwo, stał za tym Cedric. Nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać, był zdolny zlecić zabójstwo niewinnych osób, a to czyniło każdy jego następny ruch zagadką. Jeden z nich był w stanie wejść niezauważony na teren Corbey. Gdzie jeszcze mógł mieć swoich ludzi? Jak długo ich obserwowano z tak bliska. Te dwa pytania nie dawały jej spokoju.

Zoe wjechała do garażu, stanęła obok czarnego jeepa i wyłączyła silnik. Siedziały w ciszy dobre dwadzieścia minut, zanim czarnowłosa zabrała głos.

-Cedric posunął się za daleko. -Kay odwróciła się w stronę Zoe. -Co prawda zabijał wcześniej naszych, ale nigdy nie mieszał w nasze sprawy cywili. Tyle lat z nim walczymy, a on i tak jest kilka kroków przed nami.

-Mam wrażenie, że odkąd tu jestem, macie więcej problemów...

-Co ty za głupoty gadasz, nie jesteś niczemu winna. On jest po prostu psychicznie niezrównoważony, a chęć władzy już dawno przejęła kontrolę nad zdrowym rozsądkiem.

-Niby tak, ale widzisz, nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność. To, jak sama mówiłaś, zaszło za daleko... Jak tylko będę w stanie wam w jakikolwiek sposób pomóc, wykorzystacie mnie jako wabik. -Postanowiła.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć o liściku, który otrzymała, ale postanowiła z tym poczekać do powrotu Henry'ego i Nate'a.

-Kay...

Przechodząc przez niemal pusty dom, dziewczyny rozeszły się do pokoi, czekając na wyjaśnienia dzisiejszej sytuacji w akademii. Kay odłożyła torbę na biurku, wzięła krzesło i usiadła przed oknem. Oglądała, jak chmury powoli pokrywają całe niebo, kradnąc ostatnie fragmenty błękitu. Po chwili na zewnątrz panował półmrok, a latarnie przy bramie, rozbłysły ciepłym żółtym kolorem.

Z niecierpliwością czekała, aż ogromne czarne pręty cicho zaskrzypią i powoli schowają się pod ziemią, wpuszczając do środka pojazdy. Czas niemiłosiernie jej się dłużył, im bardziej chciała się dowiedzieć, co się dokładnie stało, tym minuty upływały coraz wolniej.

Wstała gwałtownie z krzesła podeszła do łóżka, wyjęła spod poduszki złoty scyzoryk ojca i wsunęła go do kieszeni. Gdy w oddali usłyszała warkot silnika motocykla, mimowolnie podniosła głowę i obróciła ją na chwilę w stronę podjazdu. Po usłyszeniu mechanizmu bramy, podeszła do szafy, wygrzebała w nim czarny rozpinany sweterek, obwiązała go sobie wokół pasa i ruszyła w stronę parteru.

Przechodząc przez korytarz, spotkała się z chłopakiem, który właśnie wychodził z bocznych drzwi prowadzących do garażu. Zerknął na nią, westchnął i bez słowa udał się w stronę czarnej kanapy. Sekundę później z tych samych drzwi wyszedł Henry i Jasmine, ich miny nie miały wyrazu. Wyminęli dziewczynę i udali się do salonu. Po kilku minutach wszyscy się zebrali i w końcu Nate zabrał głos.

-Być może po raz pierwszy się myliliśmy -zaczął spokojnie. -Najprawdopodobniej było to zwykłe samobójstwo. W kieszeni marynarki znaleźliśmy list, w którym żegna się ze wszystkimi.

Wyjął z kieszeni pomięty kawałek papieru i położył go na stoliku.

-Poza tym po rozmowach z jego kolegami z klasy, wnioskowaliśmy, że nie radził sobie z nauką i kontaktami międzyludzkimi.

Kay nieco bardziej przyjrzała się kartce, analizując dokładnie tekst, po czym przeprosiła wszystkich i wyszła z salonu, udając się w stronę swojego pokoju. Chwyciła za torbę leżącą na biurku i wyjęła z niej kopertę.

-To nie było samobójstwo -stwierdziła, jak tylko wróciła. -Dostałam to dzisiaj, jak stałam w tłumie na zewnątrz. Identyczny charakter pisma, to nie jest przypadek. -Położyła na stoliku, zgiętą na pół kopertę.

-Jest bardziej przebiegły, niż myśleliśmy. -Nate przeczytał zawartość i podał kartkę dalej. -Musieli nas długo obserwować, znaleźli słabe ogniwo i przekazali nam wiadomość, nie wzbudzając dużych podejrzeń u reszty. Teraz pytanie, co z tym robimy, jestem niemal pewny, że to pułapka, nie oddałby ametystu ot, tak. -Zauważył trafnie.

-A czy mamy jakieś inne wyjście? -zapytał Henry.

-Zrobimy tak Henry, Jasmin, Kay i ja pójdziemy pod dąb. Jako Alfa muszę być przy tym spotkaniu, czy mu się to podoba, czy nie. Mam nadzieję, że nie będę musiał interweniować. Jeżeli coś pójdzie nie tak, wezwę was przyciskiem, także bądźcie w gotowości, ale nie wychodźcie z domu. -Pomachał brelokiem. -Na nic innego się nie zgodzę.

Po zaakceptowaniu planu przez wszystkich Jasmine zmieniła buty z obcasów na czarne mokasyny i ruszyli na spotkanie z Cedricem. Stary dąb oddalony był o dziesięć minut od posiadłości państwa Eufrat. W powietrzu wyczuć można było, że Jasmine jest zestresowana. Jako jedyna nie była wilkiem. Nawet Henry z kontuzją byłby w stanie w jakiś sposób uciec. Kay próbując rozluźnić sytuację, chwyciła kobietę za rękę, dodając jej otuchy.

Leśna ścieżka była na tyle wąska, że poruszali się parami, zwalniając, co chwilę, aby iść tempem Henry'ego. Jego laska, co jakiś czas uderzała o wystające korzenie drzew, dźwiękiem przypominając tykanie zegara. Z czasem Kay również zaczęła odczuwać niewyjaśniony lęk. Wiedziała, gdzie i po co idą, lecz na miejscu mogła spodziewać się wszystkiego. Nie znała długo Cedrica, ale wiedziała, że nie należy do uczciwych, więc nie zdziwiłoby ją, gdyby na miejscu zastali gromadkę szarych.

Drzewa zaczęły być coraz rzadsze, ukazując polanę z ogromnym dębem pośrodku. Stał pod nim Cedric, ubrany w granatową koszulę z podwiniętymi rękawami i czarnymi spodniami, u jego boku był nieco niższy mężczyzna ze złowrogim spojrzeniem. Zatrzymali się, zachowując pięć metrów dystansu i pozwolili wypowiedzieć się osobie, która zainicjowała zebranie.

-Witaj Henry, nie mogłem się doczekać na to spotkanie, nietrudno było cię tu zwabić, wystarczyła jedna owieczka z waszego stada.

Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, gdyż wiedzieli, że nie chodzi o powieszonego chłopaka. Chwilę później z lasu wyszła Rachel.

-Mówiłem, żebyście zostali w domu! -warknął w jej stronę Nate.

Dziewczyna go zignorowała, podeszła do Kayleen wyjęła z jej kieszeni ukryty scyzoryk, sprawnie wybrała ostrze i przyłożyła je do gardła Jasmine. Co ona wyprawiała? I skąd wiedziała o scyzoryku? Na ułamek sekundy zamarli, nie znając następnego ruchu blondynki. Chwyciła kobietę za marynarkę i poprowadziła ją w stronę Cedrica.

-Rachel? -Zdezorientowanym głosem, zawołał za nią Henry.

-Ojcze? Myślałeś, że tak po prostu zaakceptuje śmierć Eli? To, że wy tak szybko o niej zapomnieliście, nie oznacza, że ja również. Brzydzę się wami -wycedziła przez zęby. -Dla mnie jesteście nikim. Obcymi ludźmi, którzy zasługują na śmierć za swoją obojętność. -W tym momencie Nate wcisnął przycisk na breloku schowanym w kieszeni.

-To nie zadziała, nie trudź się. W całym mieście pochowane są blokery sygnału. Koniec z wynalazkami Parkera -szepnęła w kierunku Nate'a.

Cedric uśmiechnął się pod nosem, a następnie całą swoją uwagę skupił na kobiecie.

-Jasmine słonko, nic się nie zmieniłaś, odkąd ostatni raz cię widziałem. -Przejechał dłonią po policzku kobiety. -Uznałem, że zanim stanę się nieśmiertelny, dokonam zemsty na tobie i twoich pieskach. Pamiętasz, jak zamordowałeś mojego syna? Nadszedł czas, żebyś za to zapłacił... -Odwrócił się w stronę Henry'ego, całkowicie zmieniając wyraz twarzy. Wyglądał teraz o wiele groźniej od swojego towarzysza.

-Zamordowałeś mi córkę, nie pamiętasz!? A kalectwo, do jakiego mnie doprowadziłeś? Nie wystarcza ci to? Czego jeszcze chcesz!? -Postukał gniewnie drewnianą laską o nogę, a Rachel prychnęła.

-Oj nie, oddasz mi za to, o wiele więcej, niż ci się wydaje. Elizabeth to był dopiero początek. Jak widzisz, druga kochana córeczka pracowała cały czas ze mną. Do końca swojego nędznego życia zostaniesz sam tak jak ja.

W ułamku sekundy chwycił za głowę Jasmine i skręcił jej kark, nie dając żadnego czasu na reakcje. Ciało kobiety bezwładnie upadło u stóp, wywołując uśmiech na jego twarzy.

Bez chwili zastanowienia Henry rzucił laskę i zamienił się w locie. Wszystko działo się tak szybko, że Nate nie zdążył zareagować. Kulejąc na tylną łapę, podbiegł do Cedrica, rzucając się na niego, warcząc i strasząc kłami, z których ciekła ślina. Mężczyzna równie szybko zareagował, chwytając za scyzoryk trzymany przez Rachel i ostrym ostrzem cisnął w pierś brązowego wilka.

-To nie było moim zamiarem, ale jak sam się o to prosiłeś, to masz, co chciałeś. Skoro jesteś na tyle samolubny, że wolisz zginąć, to nawet lepiej, nie będę się musiał na ciebie patrzeć. Wasze pieski też mogą odpokutować twoje czyny, wcale mi to nie przeszkadza.

Kayleen upadła na kolana, a z jej oczu pociekły łzy. Zerkała, to na Cedrica, to na Rachel, próbując pojąć, dlaczego mu pomaga. Jak mogła przeciwstawić się własnym rodzicom i przejść na stronę tego szaleńca. Nie mogła zapanować nad swoim ciałem, które zaczęło się trząść. Próbując zachować równowagę, pochyliła się do przodu, pozwalając na to, aby włosy zakryły jej pole widzenia. Lecz kątem oka wciąż widziała pozbawione życia ciało Jasmine i brązowego wilka, który powoli przyjmował ludzką formę.

-Przekażcie reszcie, żeby szykowali się na swoją kolej, a ty kochana będziesz następna. -Wskazał podbródkiem na Kayleen i uciekł w las z Rachel i małomównym mężczyzną.

Kay wciąż sparaliżowana, płakała. Nie była w stanie podnieść się z kolan. Nate uklęknął przed nią, uniósł jej głowę do góry, a następnie chwycił za ramiona i podniósł do pozycji stojącej. Przyjrzała mu się dokładnie i zauważyła cienki wilgotny ślad po pojedynczej łzie, która spłynęła po jego policzku. Jako Alfa nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, szybko opanował emocje i zaciągnął Kayleen z powrotem do domu.

Przechodząc przez próg głównych drzwi zostawił ją w rękach Zoe, a sam udał się do pokoju, pokonując, co drugi stopień. Gdy poczuł, że nikt nie zamierza mu przeszkadzać, nie powstrzymywał już łez. Natłok negatywnych emocji, jakie się w nim zgromadziły, wywołały w nim atak szału. Zrzucił na podłogę wszystko, co znajdowało się na biurku i zatrzymał wzrok na szkatułce znajdującej się na komodzie, którą chwilę później również szybkim ruchem posłał na ziemię. Oparł obie ręce wraz z głową na meblu, próbując się uspokoić, lecz nic to nie dało. Podniósł się, chwycił za bluzę znajdującą się na krześle i cisnął nią na ciemne panele obok wciąż zamkniętej szkatułki. Kopnął ją, a ona odbijając się od drzwi, otworzyła się, wyrzucając z wnętrza pierścień. Klęknął przed nim i wciąż trzęsącymi się dłońmi założył go na palec, obiecując sobie, że pomści Henry'ego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro