ROZDZIAŁ 14
Minął już ponad tydzień od wydarzeń w domu starców. Sprawę zamknięto dzień po morderstwie, uznając, że Rosalinda chorowała i popełniła samobójstwo, przedawkowując leki. Kayleen widząc po raz pierwszy śmierć, zamknęła się w sobie. Nie umiała sobie z tym poradzić, nie chciała z nikim rozmawiać. Całe dnie leżała w łóżku, patrząc się w sufit, nie dopuszczała myśli, że nigdy nie zobaczy babki. Zoe próbowała jej wyjaśnić, że każdy z nich doświadczył tego widoku, lecz i to nie pomogło podnieść się na duchu.
Leżąc ubrana do połowy w piżamę, niemal dostała zawału serca, gdy do pokoju z impetem wpadł Nate, co prawda wiedziała, że się zbliża, lecz nie spodziewała się takiego rozwoju akcji. Zakryła się szybko pościelą, wydając z siebie przeraźliwy krzyk.
-Dosyć tego! -krzyknął chłopak, idąc w jej stronę agresywnym krokiem. -Koniec użalania się nad sobą, nie przeleżysz całej soboty w łóżku!
Zatrzymał się zaraz przy niej, niechcący kopiąc w ramę łóżka. Jednym ruchem zerwał trzymaną przez dziewczynę pościel i rzucił ją za siebie. Kay chwyciła szybko za dolną krawędź koszulki, ciągnąć ją w dół najdalej jak się dało. Obie ręce miała zajęte, przez co nie miała, jak się bronić. Nate podniósł ją szybko, przerzucił przez ramię i ruszył w stronę drzwi.
-Co robisz! -wydarła się, próbując wyrwać się z uścisku. -Postaw mnie na ziemię, ale już! -Zażądała.
-Otóż nie tym razem. Nie obchodzi mnie, co chcesz, a czego nie. Masz ruszyć dupę z miejsca, bo robisz z siebie tylko ofiarę.
Jego ostry ton przyprawił Kay o ciarki. Nie podobało jej się, że brzmiał jak Alfa. Nie podobało jej się to, że miał rację. Potrzebowała fizycznego kopniaka, żeby coś ze sobą zrobić, rozmowa to było stanowczo za mało. Chłopaka nie obchodziło, co o nim myślała, więc często pozwalał sobie na za dużo. Zdecydowanie za dużo. Ale gdyby nie on, zapewne dalej siedziałaby zakryta pościelą po same uszy. Przeniosła obie ręce na tylną część koszulki, próbując bez efektów zakryć bieliznę. Wychodząc z pokoju i spotykając po drodze zdziwionego Henry'ego, Kayleen niemal spaliła się ze wstydu.
-Ooo Kay, niezła koronka! -krzyknął Joshua, gdy minęli się w holu. Nie zareagowała.
Postawił ją bez słowa na środku podjazdu i od razu ruszył z powrotem do domu. Stała w samej koszulce i bosych nogach, próbując zakryć najwięcej, jak się dało.
-Palant! Chory pojeb! -wrzasnęła za nim.
-Wybacz, taki już mój urok osobisty. -Wyszczerzył zęby w uśmiechu, odwracając się na chwilę w jej stronę i zniknął za drzwiami.
Wciąż wściekła na Nate'a, dała namówić się na lekcje poznania podstawowych tajemnic zielarstwa u Jasmine. Siedziała na drewnianym krześle w prywatnym domowym gabinecie Jasmine. Słuchała, jak wicedyrektor wskazuje w książce podstawowe mikstury i tłumaczy, jak działają oraz jakie mają skutki uboczne. Nie lubiła teorii. Zdecydowanie wolała praktykę, ale nie chciała jej przerwać, widząc, z jaką pasją opowiadana. Nikt w domu poza nią nie potrafił przyrządzić najprostszej mieszanki, wszyscy skupili się na treningu siłowym i uczeniu się taktyk. Mieli do roboty dużo ciekawsze rzeczy niż siedzenie nad kwiatkami.
-Nudzę cię? -Wyrwała ją z zamyślenia Jasmine.
-Nie, nie. Po prostu zastanawiam się, dlaczego nie można zrobić jednej mikstury na wszystko. -Wymyśliła na szybko.
-Nie wszystkie zioła w połączeniu z innymi dają te same efekty. Gdybyś wrzuciła wszystko do jednego garnka, prędzej zrobiłabyś truciznę.
Gdy w końcu coś z teorii zainteresowało dziewczynę, jak na zawołanie musiał pojawić się niszczyciel dobrego humoru w postaci aroganckiego dupka Nate'a. Przystanął, opierając się o framugę. Odczekując chwilę, aby Jasmine dokończyła swoją wypowiedź, włączył się do rozmowy, robiąc krok do przodu, równocześnie wkładając obie ręce w przednie kieszenie spodni.
-Długo wam jeszcze zejdzie? Chcę wziąć tę marudę na obchód.
-Nie przeszłyśmy jeszcze do części praktycznej, ale mogę pokazać, jak robi się miksturę maskującą zapach i ci ją oddaje. Kay podejdź, proszę do szklarni i przynieś trochę lawendy -zwróciła się do dziewczyny, która bez słowa sprzeciwu wyszła z gabinetu.
Z zewnątrz fasada budynku zbudowana została z ceglanych płytek, a dach zdobił kolorowy witraż. Kayleen weszła do pokaźnej wielkości szklarni, składającej się z trzech okrągłych pomieszczeń.
W pierwszym znajdowały się głównie kwiaty cięte, z których pobierano nasiona oraz płatki. Rośliny posadzone były w podłużnych donicach sięgających pasa, aby z łatwością można było pobierać składniki bez konieczności schylania się. W drugiej sali posadzone były różnej wielkości krzewy. Podwyższone donice sprawiały wrażenie, że są one ogromne, niektóre z nich rosły wyżej niż Kay sięgała wzrokiem. Trzecie pomieszczenie było znacznie bardziej zacienione, gdyż egzotyczna roślinność sięgała niemal pod sam sufit, splatając się z drzewami z donic po drugiej stronie.
Wielobarwne kwiaty o przeróżnych kształtach zdobiły niemal każdy zakątek, tworząc wrażenie, że znajdowało się w samym centrum tropikalnej dżungli. Na samym środku szklarni, gdzie pomieszczenia łączyły się ze sobą, stało masywne, dębowe biurko składające się z ogromnej ilości małych szufladek. Na blacie porozrzucane były przeróżne narzędzia i opiłki z nieznanych materiałów.
Kay chodziła pomiędzy grządkami, szukając lawendy, o którą poprosiła Jasmine. Dotykała po drodze każdego kwiatu, podziwiając wielobarwne płatki. Przy każdym z nich w ziemię wbita była tabliczka z nazwą kwiatu oraz jej łacińskim odpowiednikiem. Podchodząc do niskiego krzewu zdobionego przez podłużne fioletowe kwiaty, odczytała napis lawenda Lavandula, chwyciła za znajdujące się nieopodal nożyczki i odcięła kilka pąków.
Już miała wychodzić, lecz po raz ostatni pociągnęła nosem, rozkoszując się zapachem kwiatów. Pociągnęła drugi raz i trzeci. Coś przykuło jej uwagę, czuła wewnętrzną potrzebę sprawdzenia, co tak pięknie pachnie. Ciągnęło ją w kierunku pomieszczenia obok, gdzie znajdowały się różnego rodzaju krzewy.
Nic się nie stanie, jak poczekają na mnie jeszcze chwilę, pomyślała i nie zwlekając, ruszyła w gąszcz roślinności, co jakiś czas pociągając nosem. Zatrzymała się przy krzaku przypominającym rozmaryn, lecz wyróżniały go niewielkie białe kwiaty pogrupowane po kilka sztuk. Chwyciła za jedną z gałązek, przybliżyła ją pod nozdrza i całą piersią wciągnęła przyjemną woń.
Zanim chwyciła za klamkę od drzwi wyjściowych, zobaczyła, jak na zewnątrz śnieg grubą warstwą zaczął pokrywać tylny ogród. Nagle zachciała zrobić aniołka w białej zaspie. Uśmiechnęła się do siebie i wybiegła na zewnątrz, wypuszczając z rąk pęczek lawendy. Śmiała się do siebie, wymachując rękami i nogami. Nie czuła zimna ani wilgoci, ale nie zwracała na to uwagi. W tym czasie liczyło się dla niej tylko to, że dobrze się bawiła.
Patrzyła się w niebo, mrugając co chwilę, próbując ochronić oczy przed płatkami śniegu. Długo nie musiała się tym przejmować, a przynajmniej tak jej się wydawało, gdyż nieczuła upływu czasu. Nagle pojawił się nad nią cień zabierający jej ciepło wytwarzane przez promienie słońce, padające bezpośrednio na jej twarz.
-Ej. -Zabrzmiała, jak obrażone dziecko.
-Co ty odpierdalasz? -Nate zapytał, wyraźnie zdezorientowany.
-Jak to co? Robię aniołka w śniegu.
-Jakim śniegu? Leżysz na trawie. Wstawaj i się nie wydurniaj, czekamy na ciebie już godzinę. -Patrząc się mu prosto w oczy, wyciągnęła obie ręce do góry.
-Pomóż mi. Plose. -Zmieniła wyraz na wzrok proszącego psa. Ze wzdychnięciem podniósł dziewczynę z ziemi. -Wiesz, co ci powiem? Lubię cię. Jesteś wredny i chamski, ale cię lubię.
-Uderzyłaś się w głowę? -Przekrzywił głowę ze zdziwienia.
-Puk -Wyciągnęła przed siebie drobną rączkę i palcem dotknęła nosa chłopaka.
-Dosyć tego, idziemy -oznajmił wyraźnie zirytowany.
-Nie mogę... -Spuściła głowę.
-A to niby dlaczego? -Przywołała go ręką, aby nachylił się nad nią uchem.
-Zapuściłam tu korzenie... -Przewrócił oczami. Drugi raz tego samego dnia podniósł i przerzucił ją przez ramię, udając się w stronę gabinetu Jasmine.
-Fuuuu! -krzyknęła, robiąc kwaśną minę. Otworzyła jedno oko, potem drugie i zobaczyła, jak Jasmine porusza jej pod nosem papierkiem trzymanym pęsetą.
-O widzę, że nasza księżna w końcu się ocknęła -zażartował.
-Co to jest? -zwróciła się do Jasmine, pociągając nosem. -I co ty tu robisz? -Spiorunowała wzrokiem Nate'a.
-Nie pamiętasz? "Jesteś wredny i chamski, ale cię lubię" -powiedział, naśladując głos Kay, na co w odpowiedzi dziewczyna spaliła buraka.
-Nawąchałaś się bagna zwyczajnego. Wywołuje lekkie halucynacje, niestety na wilki działa stokroć gorzej. -Skwitowała Jasmine.
Gdy Kay odmierzała odpowiednie ilości składników potrzebnych do wykonania mikstury maskującej zapach, Jasmine wyciągnęła z komody niewielki moździerz. Dziewczyna, widząc zniecierpliwiony wzrok Alfy, zwolniła pracę tłuczkiem, powoli rozdrabniając kwiaty lawendy. Za te wszystkie upokorzenia niech teraz czeka, pomyślała.
Zerknęła ukradkiem na chłopaka wciąż opierającego się o framugę i przycisnęła mocniej tłuczek do dna moździerza. Odreagowała w ten sposób wydarzenia z dzisiejszego poranka. Gdy fioletowe listki zaczęły wydzielać sok, Jasmine dolała do naczynia trochę wody i bezbarwnego płynu z nieopisanej szklanej butelki. Sięgnęła po niewielki atomizer, leżący na stoliku i przelała do niego jasnofioletową miksturę.
-Chyba gotowe -rzekła, delikatnie wstrząsając zawartością buteleczki.
Futro Kayleen poruszało się za sprawą delikatnego wiatru. Zamknęła oczy i pociągnęła nozdrzami, wyczuwając zapach dzikiej róży. Wtedy wszystko do niej wróciło. Babcia, od kiedy pamiętała, psikała się różanymi perfumami. Nie mogła zrozumieć, jak Cedric ją znalazł. Niemożliwe było, żeby jechali za nimi w dniu morderstwa, pielęgniarka pracowała tam wcześniej, Rosalinda ją poznała. Nagle jej ciało zaczęło drżeć, wmawiała sobie, że to jej wina, że gdyby tam nie pojechała babka nadal by żyła. Gdyby mogła, cofnęłaby się w czasie i wyrzuciła czarnobiałe zdjęcie znalezione w notatniki.
Przez myśl jej przeszło, że mogła zostać w rodzinnym mieście i pracować razem z Meg w restauracji. Żyłaby w spokoju z dala od wilków, Cedrica i Nate'a. Z dala od ciągłych tajemnic i kłamstw. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk łap biegnących wolnym truchtem w jej stronę. Nie otworzyła oczu.
-Słuchaj. -zaczął łagodnym głosem. -Wiem, że to ryzykowne, ale jeżeli nie będziesz nic robiła to Cedric bardzo szybko cię znajdzie i zabije. Nie zawsze będę przy tobie, zanim przejdziemy do samoobrony, musisz nauczyć się wykorzystywać otoczenie do ucieczki. Dlatego zabieram cię dzisiaj na obchód, pokaże ci, jaką trasę musimy obejść na swojej warcie. Chodzimy parami, Joshua z Zoe, Parker i Rachel, Hayden z Gabiell'em, ja chodzę sam, a ty w najbliższym czasie będziesz chodziła ze mną.
-Dlaczego chodzisz sam? Myślisz, że jak jesteś Alfą, to możesz robić wyjątki od wszystkiego? Co z Naomi? Nigdy jej nigdzie nie ma, tylko na spotkania przychodzi, a poza tym to kobieta duch -stwierdziła lekko poirytowana.
-Naomi jest... Chora... -Przerwał, zanim powiedział za dużo.
-Nie wiedziałam... -Skuliła uszy i spuściła pyszczek ku ziemi mocno zawstydzona.
-Zaczynamy od wąwozu. -Przerwał niezręczną ciszę i ruszył w stronę lasu.
Nate dopasował tempo do dziewczyny, tłumacząc jej kluczowe miejsca, które jeszcze mieli odwiedzić. Poczucie winy, jakie znajdowało się ciągle w tyle głowy, skutecznie uniemożliwiało jej skupienie się na nowych informacjach i jedyne, co była w stanie zrobić to potakiwać. Człapała za nim jak cień. Biały cień. Słuchając wywodów chłopaka, uświadomiła sobie, że tu nie pasuje, nigdy nie wtopi się w otoczenie, białe futro jest zbyt widoczne, zupełnie jakby krzyczało "tu jestem!". Nigdy nie będzie miała przewagi w lesie, jedynie, że będzie ją gonił ślepy wilk z trzema łapami. Nate ostro zahamował, a Kayleen, pogrążona w myślach dobiła do niego.
-Słuchasz ty mnie w ogóle!? Wiesz co? Rozumiem, że śmierć babki cię przytłoczyła, ale nie możesz pozwolić, żeby to przejęło nad tobą kontrolę. To nie twoja pierwsza śmierć i zapewne nie ostatnia, jesteśmy wilkami taki już nasz los, na który nie mamy wpływu. -Ruszył powoli wzdłuż kanionu. -Ja przeżyłem trzy i już wiem, że nie ma, co stać w miejscu i pozwalać, żeby to nas zatruwało od środka.
Miał rację. Znowu. Nigdy nie chciała przeżywać czegoś takiego, nie ona wybrała taki los. Zrozumiała, że bycie wilkiem to przekleństwo, na które nie każdy jest gotów. Została postawiona przed faktem dokonanym i musiała sobie z tym poradzić. W głębi duszy wiedziała, że im szybciej, tym lepiej, nieważne jak bardzo jest to dla niej bolesne. Wzięła głęboki oddech, wypuszczając z siebie wszystkie negatywne emocje, jakie krążyły w niej od tygodnia. Za trzecim razem poczuła coś w rodzaju ulgi. Nie spodziewała się, że to właśnie Nate pomoże jej stawić czoła koszmarom swej przeszłości.
-Zejdziemy trochę ze ścieżki. Pokażę Ci jedno miejsce.
Gdy tylko dobiegli do końca wąwozu, skręcił gwałtownie w lewo, przedzierając się przez wysokie trawy. Idąc za nim, przymykała, co chwilę oczy czując, jak gałązki krzewów głaszczą jej pyszczek. Podziwiała, jak swobodnie przemieszcza się po lesie, zapewne znał każdy jego kąt na pamięć. Poruszał, co chwilę swoimi czarnymi, dużymi uszami, oceniając, czy nic im nie zagraża. Będąc w jego towarzystwie, czuła, że nikt jej nie skrzywdzi, że Cedric ani żaden inny szary jej nie znajdzie.
Wychodząc z gąszczy, ujrzała wąską rzekę wpadającą wodospadem do niedużego jeziora. Podeszła do krawędzi, oglądając, jak woda, uderzając o taflę, wytwarza pianę. W momencie zachwycenie ustąpiło miejsca panice, gdy bezwładnie spadała zepchnięta przez czarnego wilka.
-Nie umiem pływać! -krzyknęła w myślach chłopaka.
-Umiesz, zaufaj mi -odpowiedział spokojnie.
Przymknęła oczy, nim zanurzyła się w toń wody. Jezioro nie było aż tak głębokie, jak jej się wydawało, odbiła się łapami od dna i machając nimi, płynęła ku powierzchni. Wynurzyła łepek, mrugając gwałtownie i chaotycznie wymachując kończynami, skierowała się w stronę wodospadu, zauważając łagodne wejście do środka.
Wspinając się na skałę, usłyszała za sobą głośny plusk. Otrzepała futro, atakując ściany jaskini kroplami wody. Nate wyprzedził ją, położył się w głębi i obserwował ją przenikliwym wzrokiem. Niebieskie, niczym ocean oczy, śledziły każdy jej ruch. Tak intensywnego koloru nie widziała u nikogo innego. Były wyjątkowe, wyraziste, nieludzkie. Czując jego władzę nad sobą, niekontrolowanie spuściła głowę i położyła się nieopodal.
-Zawsze lubiłem to miejsce. Przesiadywałem tu całe dnie, gdy potrzebowałem samotności. Wiem, że teraz czujesz, jakby świat rzucał ci kłody pod nogi, ale uwierz mi, nie ty jedyna przez to przechodziłaś, każdy z nas dobrze wie, jak to jest być wilkiem i co się z tym wiąże. Mój ojciec był Alfą, matka wspaniałą wojowniczką. Oboje zginęli, abyśmy mogli żyć w spokoju, nawet nie pamiętam, jak wyglądali, znam ich tylko z opowieści. Henry przygarnął mnie i Zoe i zastąpił ojca jako tymczasowy przywódca. Gdy wszystko zaczęło wracać do normy, uświadomiony zostałem, że za niedługo muszę przejąć rolę Alfy i pierwszą decyzję, jaką podjąłem podczas przygotowań, przyczyniła się do śmierci Elizabeth. Czułem się za nią odpowiedzialny, bo nie odziedziczyła genu. Była jedyną osobą, która mnie rozumiała, jedyną, na której mi zależało... -Przerwał na moment, żeby spojrzeć Kayleen prosto w oczy. -Jeżeli nie podejmiesz, choć próby opanowania swojego sumienia, zapewne skończysz jak ja, wiecznie obwiniający się za coś, na co nawet nie miałem wpływu.
Kayleen wiedziała, że po tej rozmowie nie będzie mogła mu spojrzeć w oczy tak jak poprzednio. Chodziła za nim po kolejnych przystankach, starając się zapamiętać kolejność. Teren w okolicy był różnorodny, od kamienistych wzniesień, po gąszcze składające się z wysokich traw i krzaków. W momencie las zamarł, ptaki przestały ćwierkać, drzewa koron przeciwstawiły się wiatru, nie wydając żadnego dźwięku. Nate stanął i zaczął poruszać uszami, badając teren. "Ciii" usłyszała w głowie, gdy nadepnęła na gałązkę, powodując trzask.
Czarny wilk gwałtownie obrócił głowę w prawo, strosząc sierść na grzbiecie. Nim dziewczyna zdążyła zareagować, zza drzewa wyskoczył na nich szary. Zamachnął się łapą, raniąc chłopaka w pierś, następnie odskoczył do tyłu, głośno warcząc. Krew kapała mu na łapy, kiedy szedł dookoła wroga, grożąc ostrymi kłami. Dziewczyna nie wiedząc, co zrobić, cofnęła się o krok. Szary podjął kolejną próbę ataku, kłapiąc dziobem tuż obok umięśnionej czarnej szyi, na co Nate zrobił unik, uderzając łapą w kończyny przeciwnika, przewracając go.
Nie zwlekając, rzucił się na wilka, wbijając kły w szyję, w odpowiedzi usłyszeli głośny skowyt. Z przygwożdżonym do ziemi barkiem, chaotycznie gryzł powietrze z nadzieją, że trafi chociaż raz. Czując przewagę nad napastnikiem, delikatnie poluzował uścisk, nachylając się na tyle blisko, żeby wzrokiem mógł pokazać swoją dominację. Zwierzę uderzyło w jego głowę pyskiem na tyle mocno, że Nate na moment stracił równowagę. Teraz to on leżał pod szarym, usiłując go zrzucić. Kayleen nie mogąc stać i przyglądać się podbiegła do wilków i nie do końca wiedząc, co robi, ostrymi pazurami rozcięła skórę na wysokości tułowia. Jasne futro momentalnie zaczęło zmieniać kolor na czerwony. Wilk zawył głośno i rezygnując z walki i zniknął za drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro