ROZDZIAŁ 13
Chwała Bogom, pomyślała Kayleen. Test, na który kompletnie się nie przygotowała, został przerwany nagłym wezwaniem wszystkich do czytelni. Z entuzjazmem rzuciła długopis na kartkę jedynie podpisaną jej imieniem i skierowała się w stronę szeroko otwartych drzwi. Patrząc się na wyrazy twarzy kolegów z klasy, widziała, że nie tylko jej życie zostało właśnie uratowane.
Idąc korytarzem, przysłuchiwała się szeptom dwóch dziewczyn dreptających z samego tyłu, wyłapała, że widziały na poprzedniej lekcji przez okno, jak nieznajomi ludzie wchodzili do budynku. Niech przyjdą jeszcze raz w przyszłym tygodniu na matematyce, pomyślała.
Do czytelni przyszli jako jedna z ostatnich grup zajęciowych, przez co zabrakło dla nich miejsc siedzących i zmuszeni byli do stania w ostatnim rzędzie. Po chwili szepty ucichły, a na podwyższeniu stanął Henry. Jak na dyrektora przystało, odziany był w szary garnitur, zapięty na wszystkie guziki. Idealnie wyprasowana koszula wystawała zza marynarki, a czarne eleganckie buty, aż błyszczały od pasty.
-Witajcie, przepraszam za przerwanie waszych zajęć, jako wasz dyrektor muszę dbać o bezpieczeństwo placówki i uczniów się w niej znajdujących. Ostatnio dobiegły nas niepokojące wieści z centrum naszego miasteczka. Słyszałem też, jak rozmawiacie między sobą na pewien temat, więc żeby nie tworzyć niepotrzebnych nieporozumień i plotek mój dobry przyjaciel, Joe rozwieje waszą niepewność.
Gdy skończył krótkie wprowadzenie, jego miejsce zajął kłusownik, którego widziała w lesie, dopiero w tym momencie Kay skojarzyła fakty. Od rana docierały do jej uszu ciche rozmowy na temat wypadku. Nawet nie pomyślała, że może chodzić o jej bliskie spotkanie z samochodem.
-Witajcie, tak jak mówił mój przedmówca, nazywam się Joe i jestem tu dziś, aby was poinformować o nowych zasadach, jakie należy przestrzegać przez najbliższe dwa tygodnie. Od dzisiaj proszę o ograniczenie przemieszczania się przez lasy, a w godzinach nocnych następuje całkowity zakaz leśnych wycieczek. Nowe reguły obejmują teren całego miasteczka i jego obrzeży. Dodatkowo po godzinie dwudziestej drugiej obowiązuje godzina policyjna... -Na sali zrobiło się poruszenie. -Zapytacie pewnie, dlaczego?
Na tyle na ile potrafił, próbował uciszyć lekko rozwścieczony tłum uczniów, podnosząc obie dłonie w górę i powoli je opuszczając.
-Już spieszę z wyjaśnieniami, ostatnio miał miejsce pewien incydent, przez który dowiedzieliśmy się, że do naszych lasów wróciły wilki. Jak wszyscy wiemy, nie było ich tu od lat, od miesiąca zbieraliśmy dowody i dzisiaj w końcu możemy potwierdzić ich powrót. Nie zrobilibyśmy z tego tak poważnej sprawy, gdyby nie to, że niektóre z osobników weszły w konfrontację z mieszkańcami, a to tworzy realne zagrożenie. Tak więc, dopóki nie uda nam się zażegnać zagrożenia, zalecam, pozostanie w domach, akademikach, nie potrwa to długo, obiecuję. Jeżeli nie macie pytań to, to wszystko ode mnie, dziękuję za uwagę.
Nie słysząc nic ze strony studentów, zszedł z podestu i zasiadł na krześle obok Jasmine, szepcząc jej coś do ucha. Henry czytając z białej kartki, przekazał szczegółowe wytyczne komisariatu policji, które wywołały jeszcze większe oburzenie.
-To chyba tyle -rzekł, odwracając papier na drugą stronę. -Nie chcę was tu długo trzymać, jak już wszyscy zaznajomiliście się z nowymi zasadami, wracajcie na zajęcia. W razie jakichkolwiek pytań zapraszam do gabinetu mojego lub Jasmine.
Spotkanie trwało zdecydowanie zbyt krótko, co sprawiło, że Kay poczuła gwałtowny spadek pewności siebie. Kolejna jedynka z matmy była na wyciągnięcie ręki. Zerkając na godzinę w telefonie, upewniła się, że test jej nie ominie. Wstała z głośnym wzdychnięciem, chowając urządzenie do tylnej kieszeni czarnych jeansowych spodni. Korzystała z każdej możliwej okazji, by opóźnić nieuniknione, kątem oka widziała, że nie tylko ona wpadła na ten jakże genialny plan przepuszczenia wszystkich opuszczających salę przodem.
Gdy czytelnia niemal całkowicie opustoszała pogodzona z porażką ustawiła się na końcu kolejki prowadzącej do drzwi. Godzina sądu ostatecznego zbliżała się wielkimi krokami, spuściła głowę, oglądając, jak jej stopa powoli przekracza próg. Wtedy niczym anioł zesłany z niebios stanęła przed nią Jasmine, ubrana w granatowy zestaw składający się z ołówkowej spódnicy do kolan i marynarki zapiętej na jeden guzik.
-Kayleen masz może chwilkę? Muszę z tobą o czymś porozmawiać -powiedziała spokojnym tonem.
-Mam teraz test z matematyki, ale wydaje mi się, że będę mogła napisać go w innym terminie. -Nie mogła nie skorzystać z takiej okazji.
-Porozmawiam z prowadzącą.
Na tą wiadomość Kayleen odetchnęła z ulgą. Tłumaczyła się przed sobą, że wcale nie próbowała nakłonić kobiety do złego uczynku, ona sama to zaproponowała.
Nie zwlekając, wymieniły uśmiechy i ruszyła za kobietą w stronę jej biura. Jasmine jak na swój wiek wyglądała bardzo młodo, a na wysokich obcasach przypominała modelkę chodzącą po wybiegu. Każdy krok, jaki stawiała, był przemyślany ani razu się nie zachwiała, pomimo wybrzuszeń w drewnianej podłodze. Wchodząc do pokoju, natychmiast skierowała się w stronę brązowego krzesła. Wicedyrektor wyminęła ją i wyciągnęła z jednej z szuflad biurka, sporej wielkości księgę obitą skórą. Przekartkowała ją, zatrzymując się na stronie zaznaczonej różową karteczką, obróciła ją do góry nogami i przesunęła w stronę Kay wskazując palcem na zaznaczony ołówkiem fragment.
-Czy to jest kamień z twojego naszyjnika? -zapytała, licząc na twierdzącą odpowiedź.
-Tak! To on! -powiedziała lekko podwyższonym głosem.
-Nie myśl, że go nie szukaliśmy. Zoe dużo mi opowiadała na jego temat, każdą wolną chwilę poświęcałam na poszukiwania. Ten kamień najbardziej pasował do opisu. Wiesz, jakie są jego właściwości?
-Nie, zawsze traktowałam go jako zwykłą biżuterię. No może nie do końca zwykłą... Ma dla mnie wartość sentymentalną.
-Rozumiem. Słuchaj, co udało mi się ustalić. Kamień, jaki był w środku to ametyst. Nadają się one idealnie do zaklinania. Według księgi stworzyć można z niego kamień maskujący zapach. To pewnie on ukrywał cię przed nosami szarych. Masz niezwykle sprytną babkę. -Pochwaliła. -Zawsze chciałam nauczyć się zaklinać minerały, lecz księgozbiory zniknęły wieki temu.
-Czyli mam rozumieć, że moja babka była wiedźmą? -zapytała zdezorientowana.
-Nie ma czegoś takiego, jak wiedźmy. Jesteśmy zielarzami, naszym zadaniem jest robienie mikstur, pomagając ludziom i nie tylko na wiele różnych sposobów.
-Zielarze? Co zioła mają wspólnego z kamieniami?
-Niektórzy z nas kiedyś mieli dostęp do tajemnej wiedzy i byli w stanie w drobnym stopniu ingerować w prawa natury, tworząc tak zwane kamienie runiczne. Byłaś posiadaczką jednego z nich.
-Niemożliwe, moja babka była zwykłą staruszką. Całe jej życie kręciło się wokół opowiadań z notatnika i robienia na drutach.
-Notatnika? Masz go może przy sobie?
Kay pokiwała głową i sięgnęła do torby po skórzany notes. Gdy Jasmine dostała go w swoje ręce, obróciła kilka razy i otworzyła, czytając co drugą kartkę. Zatrzymała się w miejscu, gdzie wyraźnie wyrwana była strona.
-Popatrz tutaj!
Przejechała palcem po poszarpanej kartce, lecz Kay nic nie zauważyła. Następnie pośliniła dwa palce i rozdzieliła lekko na dwie części pozostałość brakującej strony. Spojrzała pytająco na dziewczynę, czy może pociągnąć za kartki, spotkała się z kiwnięciem głowy. Zdecydowanym ruchem pociągnęła za strony, które momentalnie uległy ukazując ukrytą harmonijkę.
-Co to? -Kay nie ukrywała zdziwienia. Nie spodziewała się, że babka może coś przed nią ukrywać.
-To notatnik zielarza! I to wysokiej rangi! -krzyknęła Jasmine. Rozkładając notatki po całym biurku, spomiędzy stron wypadło małe, czarnobiałe zdjęcie. -Skąd je masz?! -Po raz kolejny podniosła głos.
-To zdjęcie rodzinne mojej mamy i babki. -W ramach odpowiedzi, Jasmine wyciągnęła z portfela identyczną kopię fotografii.
-Na tym zdjęciu jestem ja i moja matka. Widzisz ten koc? Nadal go mam. To jedyne, co zostało mi po biologicznych rodzicach. -Przysunęła oba zdjęcia do siebie, wskazując na jasny koc.
-Niemożliwe...
*Rezydencja Cedrica*
Wysoki, elegancko ubrany mężczyzna, stojąc naprzeciwko szeroko otwartego okna, podniósł w stronę światła niewielki fioletowy kamień o nieregularnym kształcie. Promienie słońca, które się z nim zderzyły, na ułamek sekundy wywołały błysk, zmuszając do mimowolnego przymrużenia oczu. Trzymając ametyst palcem wskazującym i kciukiem obracał to w jedną, to w drugą stronę, pozornie kontrując poruszającą się po nim falę światła.
-A więc Rosalinda żyje. Nikt inny nie potrafi tak dobrze zaklinać kamieni. Nie widać na nim ani jednego pęknięcia -powiedział do siebie pod nosem. -To, co właśnie trzymam to klucz do wiecznego życia.
Podniósł głos, odwracając się w stronę gromadki ludzi, którzy w ciszy słuchali, co ma do powiedzenia ich Alfa.
-Skoro miała go przy sobie ta dziewucha, wystarczy dowiedzieć się, skąd przyjechała. Najpierw pozbędziemy się Rose. Tyle lat się chowała przede mną, nawet się nie spodziewa ataku, potem przyjdzie kolej na młodą, mamy ją pod ręką, można się jej pozbyć w każdej chwili. Dzięki temu w końcu dostaniemy to, o co tak długo walczyliśmy. Już niedługo otworzy się przed nami nowa droga... Ykhym... -odkaszlnął teatralnie. -Drogi no sprawowania władzy. Każdy z was dostanie to czego skrycie pragnął, a że nie będziemy musieli się więcej ukrywać, nikt nas nie powstrzyma.
-A co to tak właściwie jest? -Wyrwał się najmłodszy z watahy.
-To? -Podniósł kamień wyżej. -To, mój drogi jest ametyst. Ale nie zwyczajny, jest w nim zaklęta potężna, prastara moc. Jest w stanie ukryć zapach wilka, tak że nie można go rozróżnić od zwykłego człowieka. Nasze szczęście, że dziewczyna zostawiła go w pokoju, dzięki temu już się przed nami nie ukryje. Zapach białych wilków jest na tyle specyficzny, że każdy z nas tu zgromadzonych będzie wiedział z kim na do czynienia, jak na nią wpadnie. Rozpoczyna się nowa era. Era szarych.
-Gówno prawda!
Przed tłum z samego tyłu wyszedł średniego wzrostu mężczyzna ubrany w czarną koszulę i równie czarne spodnie.
-Od lat pieprzysz jedno i to samo! A czy coś się do tej pory zmieniło? NIE! Jak mamy ci wierzyć, skoro nie ma żadnych widocznych efektów. Od kilku lat siedzimy na dupie, czekając na to, aż biały przydrepta do nas z podkulonym ogonem i da sobie poderżnąć gardło. Nic się nie zmieni, jak nic nie będziemy robić, więc skończ gadać i zacznij działać!
-Jak śmiesz! Wiesz, do kogo się zwracasz?! To ja was szkoliłem, to ja dałem wam dom. To dzięki mnie jeszcze żyjecie! Mam ci przypomnieć, jak kończą ci, co podważają moje zdanie?!
Podszedł do szkatułki znajdującej się na zabytkowej komodzie i jednym zwinnym ruchem przewrócił ją, a z wnętrza wysypały się dziesiątki pierścieni alf.
-Jak mniemam, nie chcesz skończyć jak oni. -Wskazał na zawartość. -Tak jak wam obiecałem, gdy tylko przejmiemy władzę, każdy z was otrzyma swój pierścień. Wcześniej jednak macie się słuchać moich rozkazów, jak powiem, że mamy czekać, to czekacie bez żadnego sprzeciwu, zrozumiano?! -Czekał, aż nie zobaczył, że wszyscy słuchacze pokiwali głową.
*Rezydencja państwa Eufrat
-O co chodzi? -Do salonu weszła Zoe, susząc włosy ręcznikiem.
Wszyscy zdążyli już zająć swoje miejsca. Naomi zasiadła obok Kayleen na czarnej kanapie zmuszając Nate'a do stania, lubiła robić mu na złość. Parker natomiast podpierał ścianę, chowając swoją twarz pod kapturem. Joshua był jego zupełnym przeciwieństwem, pochylał się nad Kay szepcząc jej coś do ucha. Po jej minie można było się domyślić, że nie były to zwykłe szepty.
-Siadajcie -odpowiedziała Jasmine, zasiadając na dużym fotelu. -Skoro wszyscy się zebraliśmy, muszę wam coś powiedzieć. Jak wiecie, byłam adoptowana, jedyne co miałam po mojej matce, to zdjęcie schowane pod kocem, w którym mnie oddała. Dzisiaj znalazłam kopie tego zdjęcia w notatniku babki Kayleen.
-Czy to oznacza, że? -Nawet Henry nie wiedział, co właśnie powie jego małżonka.
-Moją matką jest babka Kay, a żeby tego było mało, jest ona zielarzem zaklinającym kamienie...
-Czyli... Skoro Kay należy do białych, oznacza to, że twoją matką jest jedna z pierwotnych! Jakim cudem nie odziedziczyłaś genu?! Czy twoja matka też jest białą? -Wtrącił się Nate zwracając się do dziewczyny.
-Nie... A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Możemy pojechać do Rosalindy, ale to jest po drugiej stronie kraju...
-Mogę jechać -odparł szybko Nate.
-Też jadę, nie mogę przepuścić okazji spotkania się z matką. -Od razu dodała Jasmine.
-Jedziemy we trójkę, reszta zostaje. Hayden, dopóki nie wrócę, ty tu rządzisz. -Chłopak kiwnął głową. -Wyjedziemy jeszcze dziś, macie piętnaście minut, będę na was czekać na zewnątrz.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę schodów sprawnym krokiem, chwycił za ozdobną rzeźbę wyjącego wilka i z podskokiem okręcił się wokół niej, zmieniając kierunek. Pokonując długimi krokami co dwa schodki, szybko zniknął z oczu Kay, nie zwlekając, truchtem skierowała się w stronę swojego pokoju.
Wpadając do środka, otworzyła szafę, wyjęła z niej krótkie spodenki, jednokolorową koszulkę i rzuciła je na łóżko, z łazienki zabrała jedynie pastę do zębów i szczoteczkę. W jedną stronę jechało się niemal cały dzień. Wliczając w to powrót, musieli gdzieś przenocować, a przynajmniej tak podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Zerkając na przygotowany bagaż, uświadomiła sobie, że jest w posiadaniu jedynie walizki, a jest ona zdecydowanie za duża. Nie myśląc zbyt długo, chwyciła za leżący na biurku czarny worek na śmieci i spakowała do niego rzeczy. Zawiązała worek w kokardkę, zarzuciła na plecy i zbiegła po schodach w stronę w wyjścia prowadzącego na dwór.
Nate i Jasmine stali przy samochodzie pogrążeni w rozmowie. Rzadko kiedy widziała kobietę w innym stroju niż spódnica i marynarka. Założyła wygodny szary dres z rozpinaną bluzą, za którą kryła się biała koszulka, schowana w spodniach. Chłopak za to jedyne co przebrał, to bluza, była również koloru czarnego z małymi srebrnymi literami "RR" w lewym górnym rogu. Miała wrażenie, że nie posiadał innych spodni niż tych w kolorze czarnym, nie wspominając o butach.
Kończąc wymianę zdań, odwrócił się w stronę dziewczyny, zmierzył ją wzrokiem od stóp, zatrzymując się na worku spoczywającym na jej plecach. Przymknął oczy i pochylając się lekko do przodu dotknął, dłonią czoła.
-Ty tak na serio? -zapytał z załamaniem wypisanym na twarzy.
-No co, nie podoba Ci się? Ostatni krzyk mody -zażartowała.
-Wkładaj to tu -powiedział oschle, rzucając w stronę dziewczyny małą torbę sportową.
Wysiadając z samochodu, Kayleen spiorunowała kierowcę wzrokiem. Przyjechali znacznie wcześniej niż obstawiała. Stojąc na ziemi, odczuwała delikatne mrowienie w przednich palcach stóp od nadmiernego używania niewidzialnego pedału hamulca. Wiedziała, że Nate jeździ zdecydowanie za szybko, lecz podczas tej trasy przeszedł samego siebie. Miała wrażenie, że testował na niej, jak daleko może się posunąć, niejednokrotnie zbliżając się do maksymalnej prędkości pojazdu.
-Jeździsz jak wariat! Kto Ci dał prawo jazdy! -krzyknęła w stronę pleców Nate'a, na co on jedynie odwrócił się jej stronę z chytrym uśmieszkiem, odbierając to za komplement.
Cała trójka ruszyła za Kay w stronę starego budynku z czerwonej cegły. Niektóre z okien były otwarte, wywiewając na zewnątrz śnieżnobiałe firany. W jednym z nich stał siwy mężczyzna, obserwując dokładnie, co dzieje się na zewnątrz, z daleka mogła dostrzec dwie szare rurki wystające z jego nosa. Pomachała do niego, na co starszy człowiek zareagował tym samym.
Sięgnęła za dużą metalową klamkę i pociągnęła drzwi do siebie, przytrzymując je chwilę, by zdążyła chwycić je Jasmine. Recepcja była niewielkich rozmiarów, w niektórych miejscach na ścianie odchodziła żółta farba. Trzy niebieskie krzesła i wieszak na płaszcze tworzyły małą poczekalnię. Na recepcji stała Eva, kobieta pracowała w ośrodku od dwudziestu lat.
-Witaj dziecko, dawno cię tu nie było. -Uśmiechnęła się, poprawiając okulary w czerwonej oprawce.
-Tak, tak wiem, wyjechałam do College'u po drugiej stronie kraju, już nie mam tyle czasu co kiedyś.
-Trzy osoby? -zapytała, wklepując coś w komputer. -Macie załóżcie to i podpiszcie imieniem i nazwiskiem księgę odwiedzin, Rosalinda niezmiennie pod trójką -rzekła kobieta, podając trzy plakietki na smyczy z napisem "odwiedzający".
Kay grzecznie podziękowała i znając drogę na pamięć, ruszyła w stronę windy. Gdy metalowa klatka się otworzyła, wcisnęła przycisk pierwszego piętra, na co spotkała się ze spojrzeniem Nate'a mówiącym bezgłośnie "serio? Pierwsze piętro windą?". Szybko rozwiała myśl i wychodząc, przyspieszyła kroku, udając się w stronę pokoju babki. Kobieta siedziała zgarbiona, odwrócona tyłem do drzwi, kiedy usłyszała skrzypnięcie podłogi, odwróciła się powoli w stronę źródła dźwięku.
-Witaj kruszynko. -Przywitała wnuczkę promiennym uśmiechem, zerkając na towarzyszy spoważniała. -Kim są ci ludzie? I dlaczego sprowadziłaś tu wilka?
-Ciii -odezwał się Nate, uciszając Rosalinde.
-Spokojnie, możemy tu rozmawiać otwarcie, nie musimy się kryć, personel wie, że babcia często nawiązuje do nas. -Odwróciła się, uspakajając ludzi za nią.
-Nas? Czy ty?
-Tak babciu, miałaś rację, wszystko, o czym mi mówiłaś, było prawdą, teraz już wiem, przepraszam, że nie wierzyłam. -Podeszła i przytuliła starszą kobietę.
-Mama? -W końcu głos zabrała Jasmine stojąca z tyłu, zrobiła kilka kroków do przodu i uklękła przed krzesłem, chwytając pomarszczoną dłoń.
-Jas... -Zacisnęła palce na dłoni. -Myślałam, że już cię nigdy nie zobaczę... -odparła tonem pełnym wrażliwości.
-Od lat nurtuje mnie jedno pytanie, czy mogłabym je zadać? -W odpowiedzi otrzymała skinienie głową. -Dlaczego mnie porzuciłaś? -Spojrzała kobiecie prosto w oczy.
-Po urodzeniu cię nie wyczułam u ciebie naszego genu, jako matka chciałam dać ci normalne życie, wiedziałam, że u mojego boku nie miałabyś tego, czego zawsze chciałam dla swoich dzieci, bezpieczeństwa. Uznałam, że lepiej będzie ci z dala ode mnie i tego koszmarnego przekleństwa, ale widzę jednak, że cały nasz ród mimowolnie zmuszony jest na życie wśród wilków, gdybym tylko to wcześniej wiedziała...
-Na początku byłam na ciebie wściekła, przeklinałam cię. Jak mogłaś zostawić własne dziecko. Naprawdę ciężko jest mi to powiedzieć, ale dopiero po tylu latach zrozumiałam, że chciałaś dla mnie jak najlepiej. Być może nigdy nie znalazłbym tak wspaniałego męża, jakim jest Henry, gdybym nie mieszkała tam, gdzie mieszkam. Mam... Miałam dwójkę dzieci i też zrobiłabym dla nich wszystko, lecz na własnej skórze przekonałam się, że ludzie zadający się z wilkami żyją krótko... Jedna z moich córek tak jak ja nie była wilkiem i zginęła za nas w męczarniach... -Wtuliła się w brudno zielony wełniany sweter. -Wybaczam ci... Wybaczam, że mnie porzuciłaś i cieszę się, że cię odnalazłam, naprawdę potrzebowałam tej rozmowy. -Po policzku Jasmine popłynęła pojedyncza łza.
-Ykhym. -Odchrząknął Nate. -Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale mamy coś do załatwiania.
-Mów Alfo.
Gdy Jasmine wstała i odeszła dwa kroki w tył, Rosalinda przybrała poważny wyraz twarzy. Chłopak nie musiał przedstawiać swojej pozycji, babka Kay od początku wiedziała z kim ma do czynienia.
-Doszły mnie słuchy, że jesteś pierwotną, zapewne znasz Cedrica.
Wzdrygnęła się, słysząc jego imię. Chciała o nim zapomnieć, lecz nie było jej to dane.
-Ostatnio coraz bardziej się nam naprzykrza, szczególnie po przemianie Kay. -W międzyczasie wyciągnął z torby zawieszonej na ramię skórzany notatnik i przekazał go Rose. -Wyrwał z niego tę stronę, czy wiesz może, jaka dokładnie przepowiednia się tam znajdowała?
Kobieta przeglądnęła kilka kartek do tyłu i do przodu, w pewnym momencie otworzyła szeroko oczy i spojrzała na twarze wszystkich osób znajdujących się w pokoju.
-Jeżeli Cedric jest w posiadaniu tej strony, mamy przechlapane. Znajdowała się tam instrukcja na kamień uwalniający ukryte pokłady energii. Oczywiście ma to swoją cenę, bo podchodzi to pod zakazaną część zielarstwa. Aby go stworzyć, potrzebować będzie hematytu, korzenia żywokostu i krwi białego wilka. Strzeż się drogie dziecko, bo na pewno do ciebie przyjdzie. -Zwróciła się do wnuczki.
Cały trójka siedziała na skraju łóżka. Jasmine chwaliła się Rachel, gdyby tylko wiedziała, jaka naprawdę jest jej córka, pomyślała Kayleen nie chcąc przerwać rodzinnego spotkania. Nate nie ukrywał irytacji, gdy temat rozmowy zszedł na jego historię, Kay słuchając szczegółów, zaczynała powoli rozumieć, dlaczego chowa się pod skorupą oschłego i aroganckiego typa.
Życie często rzucało mu kłody pod nogi, mało powiedziane przed nim padały konary drzew. To, co spotkało chłopaka, przechodziło wszelkie pojęcie, na początku opuścili go rodzice, potem zginęła jego dziewczyna, a na dokładkę rok spędzony w samotności, potrafi wypalić resztki człowieczeństwa. W pewnym momencie poczuła, że jest jej go żal? Rozmowę przerwała uśmiechnięta od ucha do ucha pielęgniarka.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale czas na dzienną porcję witamin. -Podeszła do odwróconego już przodem krzesła, wysypała trzy kolorowe pigułki na dłoń starszej kobiety, a do drugiej włożyła plastikowy kubek napełniony do połowy wodą. -Na zdrowie kochana Rose.
Starsza kobieta połknęła pigułki, uśmiechając się do młodej pielęgniarki. Nie kojarzyła jej, ale przyzwyczajona była do zmiany personelu. Reakcja na leki nastąpiła niemal od razu. Ciało Rosalindy zaczęło się trząść, z ust wydobywała się piana, a z nosa pociekła krew. Spanikowana Kay podbiegła do krzesła z krzykiem.
-Pozdrowienia od Cedrica. -Zaszczyciła ich psychopatycznym uśmiechem, następnie zniknęła w głębi korytarza.
Dziewczyna potrząsnęła bezwładnym ciałem, licząc, że to wystarczy, by ją ocucić. Nate sprawdził puls, przymknął oczy i ręce przełożył z szyi babki na ramiona Kay, próbując ją podnieść z ziemi.
-Jest już za późno -szepnął, odrywając siłą Kayleen od zwłok Rose. Szarpała się z chłopakiem, zalewając się łzami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro