ROZDZIAŁ 10
Rany płytkie, powierzchowne leczyły się w ekstremalnym tempie. Jeżeli chodziło o głębokie i bardziej poważne, leczyły się jedynie dwa lub trzy razy szybciej w zależności od rodzaju obrażeń. Otarcie po linie było na tyle głębokie, że Kay musiała oszczędzać się przez kilka dni. W tym czasie na uczelnię codziennie w obie strony podwozić miał ją Nate swoją czarną corvettą. Ku zdziwieniu dziewczyny pan spóźnialski przyjeżdżał na czas.
Tego dnia również tak było. Piątek, za piętnaście ósma. Czekała przy potężnej metalowej bramie. Łatwo mogła określić, kiedy do niej przyjedzie. Gdy był blisko, brama otwierała się automatycznie, nie wspominając o tym, że jego samochód wydawał niewiarygodnie głośne dźwięki. Miała wrażenie, że płeć przeciwna ma fioła na punkcie sportowych samochodów, a im głośniejszy, tym lepszy.
Pamiętała historie, które opowiadała jej matka. Zanim Kay pojawiła się na świecie, jej ojciec również posiadał taki samochód. Z końca ulicy, przy której mieszkali sąsiedzi, mogli bezproblemowo rozpoznać, kto i kiedy przyjedzie. Sytuacja jednak zmusiła ich do zakupu większego, pięciodrzwiowego samochodu. Ojciec z bólem serca rozstał się z legendarnym chevroletem, którego mogła podziwiać jedynie na zdjęciach.
Wsiadając do samochodu, ciut za mocno zatrzasnęła za sobą drzwi. Przymknęła oczy i odwróciła powoli głowę w stronę chłopaka. Jedną dłonią trzymał kierownicę, a druga spoczywała na gałce zmiany biegów. Jak zwykle ubrany cały na czarno z jednym srebrnym akcentem w postaci ozdobnej sprzączki paska u spodni. Włosy miał rozczochrane na wszystkie strony, tworząc na głowie artystyczny nieład zdobiony jedynie przez okulary przeciwsłoneczne marki Ray-Ban. Tego dnia nie zareagowała na jego fryzurę ala "dopiero, co wstałem, ale to efekt zamierzony". Wpatrywała się w jego przeszywająco niebieskie oczy, które chciały ją w tym momencie zamordować. Zerkała to na swoją dłoń, trzymającą jeszcze klamkę to na Nate'a wpatrzonego w nią z wrogością.
-No co, nie było aż tak mocno.
-Nie mocno!? Cała buda się zatrzęsła, a ty mówisz, że nie za mocno. Jeszcze raz i będziesz biegła za autem -wyrecytował, jakby z pamięci i wrócił wzrokiem do przedniej szyby, wbijając pierwszy bieg.
-Jak tam lina? -zapytał, będąc w połowie drogi.
-Co? -Wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Nie powtórzył pytania, a chwycił za dół materiału koszulki i pociągnął lekko do góry.
-Co ty robisz?! -krzyknęła i odepchnęła Nate'a, powodując tym niekontrolowany manewr samochodem. Chwycił kierownicę w obie ręce, gdyż wjechał na przeciwległy pas ruchu.
-Co TY robisz?! -zaakcentował środkowy wyraz, dodając grozy niemal wykrzyczanemu pytaniu.
-To nie ja rozbieram cię w samochodzie!
-Jakie rozbieranie? Sprawdzałem tylko, jak się goi, skoro nie chciałaś mi powiedzieć od razu.
-Nie zdążyłam! -krzyczała po nim przy akompaniamencie ciężkiej muzyki.
-Jeszcze tego dzisiaj brakowało.
-Wyciągnęła dłoń w stronę radia, żeby wyłączyć znienawidzony zespół, co spotkało się z automatyczną reakcją ze strony właściciela samochodu.
-Ała, co robisz? Wiesz, że nie lubię tego zespołu -krzyknęła oburzona, masując dłoń po klepnięciu.
-Wiem -mówiąc to, przygłosił radio, jednocześnie mocno przyspieszając.
Nigdy nie parkował na głównym parkingu, zawsze jechał na tylny i wybierał miejsce najbardziej oddalone i niewidoczne dla gapiów. Nie chciał, by widziano go w towarzystwie Kayleen. Codziennie wychodziła z pojazdu jako pierwsza, chłopak, zanim opuścił auto, czekał minutę lub dwie. Po tym czasie wychodził, jakby nigdy nic i szedł przed siebie, nie nawiązując z nikim kontaktu wzrokowego. Irytowało ją odstawianie takiej szopki, ale dzielnie znosiła wymysły chłopaka, byle by nie zrezygnował z przeprowadzenia treningu. Często gryzła się w język, a momentami było to niezwykle trudne do opanowania. Nie chciał tego przyznać, ale było po prostu mu wstyd pokazywać się w towarzystwie dziewczyny, która go spoliczkowała, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.
Kay siedziała niespokojnie na krześle, co jakiś czas trzymając się za brzuch. Gdy tylko czuła nieprzyjemne gilgotanie, ściskała go z całych sił. Nie mogła skupić się na zajęciach, cały czas walczyła, aby to, co w niej siedziało, pozostało w środku, lecz było to niezwykle trudne. Nie miała innego wyjścia, jak podjąć to wyzwanie.
Zostało jej ostatnie trzydzieści minut do końca zajęć, w głowie powtarzała sobie, że da radę tyle wytrzymać. Po tym czasie niech się dzieje, co chce, pomyślała. Słuchała, jak Panna Kate tłumaczy wyjątkowo podchwytliwy przykład z dziedziny matematyki. Cała tablica pokryta była wzorami i wykresami. Pomimo starań z jej strony, nie rozumiała ani jednego fragmentu zadania. Nigdy nie była dobra z przedmiotów ścisłych, wolała te artystyczne. Znacznie bardziej wychodziło jej szkicowanie i pisanie, niż obliczanie skomplikowanych wzorów.
Schylając się do torby po telefon, aby sprawdzić godzinę, zorientowała się, że było to złym pomysłem. Gdy tylko się wyprostowała, nauczycielka skończyła swój monolog tradycyjnym zdaniem "czy wszystko jasne", a głęboko ukryte wieloryby wydostały się na zewnątrz. Śpiewały w akompaniamencie głuchej ciszy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko mruczały, ale one wrzeszczały na cały głos. Występ ten nie umknął klasie, która jak widownia, patrzyła się na jej wyczyn. Bardzo rzadko zdarzały się sytuacje, kiedy Kayleen się wstydziła, teraz jednak czuła się, jakby kolor jej twarzy zmienił się w purpurę.
-Zjedz coś, jeżeli potrzebujesz. -Miła propozycja wykładowczyni nie wiadomo, z jakiego powodu przysporzyła Kay jeszcze większego wstydu.
Odkąd przemieniła się po raz pierwszy, jadła znacznie więcej niż wcześniej. W ciągu dnia przed porą lunchu musiała dodatkowo coś przekąsić, by nie umrzeć z głodu. Po wtajemniczeniu w sprawy wilkołaczej rodziny dowiedziała się, że na uczelni sporo pracowników należało do jej gatunku. Od nauczycieli po osoby dbające o poprawne funkcjonowanie college'u, wliczając w to osoby pracujące na stołówce.
Każdy z nich odbierał pudełko z kanapką z kurczakiem po drugiej lekcji. Nadmierne jedzenie ukrywali pod hasłem "dieta". Kiedy po raz pierwszy przyszła po swój przydział, widziała jak Nate pakuje do środka torby coś zawiniętego w folię. Nikomu się nie przyznał, że pochłania podwójne porcje.
Jak tylko skończyły się zajęcia, odebrała swoją rację od Grace i bez zbędnej rozmowy udała się prosto do akademickiego parku. Usiadła na ławce, odłożyła torbę i otworzyła pojemnik. Widząc zawartość, uśmiechnęła się do siebie, była tam jej ulubiona czekoladowa babeczka zapakowana w folię spożywczą.
Najedzona udała się na ostatnie zajęcia. Wchodząc do klasy, usadowiła się w ostatniej ławce obok okna. Im szybciej wchodziła do klasy, tym większe prawdopodobieństwo było, że uda jej się zająć ławkę, jak najbardziej oddaloną od przodu sali. Nikt nigdy nie zwraca uwagi na to, co tam się dzieje, a miała w planach dokończyć szkic przedstawiający jelenia z pokaźnym porożem.
Z czasem ludzi przybywało, jeszcze nie widziała takiej frekwencji na żadnym innym przedmiocie. Gdy wybiła pełna godzina, do sali wszedł Jared. Jeden z najmłodszych wykładowców, jakich widziała do tej pory na uczelni. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt mężczyzna z tygodniowym zarostem i ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu. Bez zbędnego przeciągania przeszedł płynnie z przywitania się do tematu lekcji. Dziewczyny z pierwszych ławek wpatrzone były w niego jak w obrazek, już rozumiała, dlaczego sala zapełniała się od przodu.
Po około piętnastu minutach od rozpoczęcia, do sali weszła, jak gdyby nic Rachel, tłumacząc się, że jako córka dyrektora ma dodatkowe obowiązki. Pomimo kilku wolnych miejsc w różnych częściach sali, dosiadła się do Kayleen. Gdy Jared wrócił do prowadzenia zajęć, blondynka odwróciła się do Kay i momentalnie zaczęła wypluwać słowa pełne jadu.
-Muszę ci coś powiedzieć, słuchaj uważnie, bo się nie będę powtarzać. Skoro już jesteś częścią naszego sekretu i zwaliłaś się nam na głowę, to nie muszę ci już lizać dupy. Chciałam, żebyś wiedziała, że jak tylko zbliżysz się do Nate'a to rozszarpię cię własnymi rękami podczas snu. -Zaatakowała, jednocześnie się uśmiechając, jak na prawdziwego psychopatę przystało.
-Uff... Ale mi ulżyło. -Rachel patrzyła się na dziewczynę z wyraźnym zdezorientowaniem. -No co? Myślałam, że cały czas będziesz udawać fałszywą sukę.
-Ja ci zaraz dam fa...
-Czy ja wam w czymś przeszkadzam? -Do rozmowy dołączył nauczyciel, który zatrzymał się właśnie przy ich stoliku.
-Chciałam się tylko o coś zapytać, a ona mnie zaatakowała! -skłamała. -To, co pisali w Internecie to prawda! Jest szalona, psychiczna! Już się bałam, że zrobi mi to, co tej biednej dziewczynie.
-Uśmiechnęła się perfidnie, wyciągając jej przeszłość na wierzch. Kątem oka oglądała, jak pojedyncze osoby wyszukiwały coś na telefonach, a następnie patrzą się na nią z pogardą.
Chciała odwrócić piłeczkę, jednak w głowie miała tyle myśli, że nie wiedziała, którą wybrać. Czuła, że nieważne, co powie i tak jest na przegranej pozycji, więc zrobiła najgłupszą rzecz, jaką mogła. Wstała z krzesła i z całej siły, otwartą dłonią uderzyła blondynkę w twarz. Bez słowa opuściła salę, zatrzaskując za sobą drzwi.
-Mówiłam! Wariatka! -krzyczała za nią, trzymając się za bolące miejsce.
Po całym tygodniu męki na zajęciach chciała jak najszybciej wrócić do domu i odpocząć. Musiała odreagować sytuację z Rachel. Chodząc po korytarzach, ciągle czuła na sobie nieprzyjemny wzrok. Nie wspominając o szeptach na jej temat. Teraz jej odpuściła, ale przysięgała sobie, że nie będzie następnego razu. Nadejdzie czas, kiedy zapłaci za to upokorzenie.
W zamyśleniu szła w stronę parkingu. Nigdy nie pomyślałby, że będzie się cieszyć na widok samochodu Nate'a. Wsiadła do środka, delikatnie zamykając drzwi, torbę położyła pod nogami, zapięła pasy i wzięła ją na kolana, otwierając. Pora na kolejny test pomyślała i wyciągnęła pudełko śniadaniowe.
-No chyba sobie żartujesz -zaczął, odwracając się w jej stronę.
-Ale o co ci chodzi? -zapytała i otworzyła pojemnik.
-Kategoryczny zakaz jedzenia w aucie. Słyszysz? Z A K A Z.
Każdą literę wypowiedział, mocno akcentując. Kay jakby nic nie słyszała, wyjęła ze środka babeczkę, patrząc się mu prosto w oczy. Wtedy zobaczyła coś dziwnego, nieokreślonego na jego twarzy. Tak jakby bił się ze sobą w myślach.
-A zresztą... -Ku jej zdziwieniu, zignorował swój święty zakaz.
Nie mogła w to uwierzyć, niczego bardziej nie pilnował niż niejedzenia w samochodzie. Był jego świątynią, widząc każdy najmniejszy paproch, reagował na niego jak na wroga. Musiał zniknąć najszybciej jak tylko mógł. Gdyby tylko swój pokój traktował tak samo jak auto, pomyślała.
Jedząc słodycz, okruszek spadł jej na podłogę. Spodziewała się krzyku. Myślała nawet, że zatrzyma samochód i wysadzi ją w połowie drogi do domu. On jednak zwolnił i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Mogła stwierdzić, iż widzi pulsującą żyłkę na jego czole. Posprzątała po sobie i schowała pudełko z powrotem do torby.
Powoli zaczynała oswajać się z nowymi umiejętnościami. Po tygodniu spędzonym w nowym domu, była w stanie rozróżnić zapachy każdego z domowników na dość sporą odległość. Z każdym dniem jej umiejętności się polepszały. Od drobnych rzeczy, takich jak znacznie lepszy refleks podczas łapania ołówków spadających z biurka po dokładniejszy wzrok czy słuch. Z ogromną przyjemnością odkrywała każdą nową zdolność. Polubiła poznawanie siebie na nowo.
-Hej! Przejechałeś zakręt! -krzyknęła dziewczyna.
-Dzisiaj nie jedziemy do domu, muszę ci coś pokazać. Spodoba ci się.
Początkowo siedziała nieruchomo, wpatrując się w rozmazany krajobraz za szybą, ale im dalej odjeżdżali od znanego jej terenu, tym bardziej ciekawiło ją to, co czeka ją na miejscu. Zastanawiało ją, co według Nate'a może być interesującego w środku lasu, bo nic innego nie widziała od ponad godziny.
Gdy nie mogła wymyślić żadnego sensownego miejsca, do którego mógłby ją zabrać, chciała przestać o tym myśleć, ale niestety zaciekawienie wciąż nie dawało jej spokoju. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Próbowała z całych sił przypomnieć sobie mapę miasteczka, lecz miała pustkę w głowie. O ile pamięć ją nie myliła, większość obszaru zajmowały lasy, nie było praktycznie żadnych atrakcji ani miejsc, które mogłyby ją zaciekawić, a do najbliższego większego miasta było co najmniej dwie godziny drogi.
Wróciła więc do podziwiania roślinności za szybą. Z czasem korony drzew zaczęły plątać się ze sobą, tworząc tajemniczy półmrok. Minęli znak wyjazdu z miasteczka. Gdzie on ją wiózł, zastanawiała się. W pewnym momencie zaczął lekko zwalniać, wyjeżdżając zza zakrętu, skręcili, zjeżdżając na niewielką asfaltową zajezdnię. Sądząc po wyglądzie, wykorzystywana była jako przystanek podczas dłuższych wyjazdów. Na poboczu stało kilka ławek, a w rogu wybudowana została niewielka budowla z toaletą. Poza tym otaczał ją las z kilkoma rodzajami drzew, których nie znała.
-Wysiadaj. -Rozkazał, zatrzymując pojazd niemal na samym środku małego placu.
-Ale dla... -Nie zdążyła dokończyć.
-Wysiadaj -powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
Posłusznie wyszła z samochodu, a Nate odpalił ponownie silnik i nawrócił, zatrzymując się obok niej od strony kierowcy i opuścił zaciemnioną szybę do połowy.
-Trening pierwszy -powiedział i odjechał z piskiem opon.
Co za pojebany typ, pomyślała.
-A żeby ci to auto, jak Punto gnić zaczęło! -krzyczała w stronę odjeżdżającego samochodu. Była niemal pewna, że słyszała jego śmiech.
Stała co najmniej piętnaście minut bez torby, bez telefonu z nadzieją, że to był tylko żart na poziomie gówniarzy z podstawówki i wróci z tym swoim głupim uśmieszkiem. Tak się jednak nie stało. Zdenerwowana, ruszyła agresywnym krokiem w stronę głównej drogi, cały czas przeklinając Nate'a w głowie. Żałowała, że tego nie słyszy.
Wymyślając coraz to barwniejsze wiązanki, dziwiła się, że w ogóle zna takie słowa. Zdecydowanie "arogancki palant" należało do jej ulubionych.
Szła poboczem, mocno stąpając po czarnym asfalcie. Dookoła panowała cisza, którą co jakiś czas przerywał śpiew ptaków. Żadnych ludzi, żadnych aut, była skazana na samotność. Nie wiedziała, gdzie się znajduje i jak ma wrócić do domu, sytuacji nie polepszała świadomość, że podróż zajęłaby jej resztę dnia.
Była tak zdenerwowana, że nie myślała racjonalnie, szła przed siebie do momentu, aż nie zaczęła czuć mrowienia w stopach. Rozglądała się to na drogę to na las, wzięła głęboki haust powietrza i ruszyła w stronę drzew. Schodząc z drogi, poślizgnęła się na błocie po porannej mżawce. Białe sportowe buty pokrywała warstwa brązowej mazi.
Cholera, krzyknęła do siebie, oglądając skalę zabrudzeń. Z bólem serca położyła stopę na wilgotnej powierzchni, przymykając oczy, aby nie widzieć kolejnej fali błota otaczającej jej buty.
Las znacznie różnił się od tego otaczającego uczelnię. Przedzierając się przez początkowe bagno, znalazła się na innym, przykrytym wysoką trawą terenie. Z każdym pokonanym metrem jej obuwie robiło się coraz bardziej przemoczone, a odgłos kroków, jakie wydawała zbliżone były do człapania kaczki. Musiała pójść głęboko w las, aby nie było jej widać z drogi. Kiedy znalazła się w bezpiecznej odległości, zaczęła powoli ściągać ubrania, chowając je w gąszczach.
Przemiana szła jej coraz sprawniej, z czego była dumna, mogła powiedzieć, że zaczynała się powoli do tego przyzwyczajać i nawet to lubić. Stojąc na czterech łapach, podniosła łeb do góry, ruszając dużym, czarnym nosem. Szukała znajomych zapachów, które mogłyby ją zaprowadzić z powrotem do domu. Łapiąc trop, skierowała się truchtem w jego stronę. Obwąchała drzewo o ciemnej, grubej korze upewniając się, że zna ten zapach i pobiegła jego śladem. Od drzewa do drzewa coraz bardziej wyczuwała słodki zapach wymieszany z miętą.
Biegała pomiędzy drzewami, co jakiś czas zatrzymując się, aby odplątać łapy uwięzione pod wysoką warstwą traw. Po raz pierwszy czuła się wolna, nie musiała słuchać ciągłych zakazów Henry'ego ani narzekania Nate'a. Sprawiło to, że zwolniła nieco tempa, ciesząc się spokojem. Była całkowicie sama, nie wyczuwała ani jednego zwierzęcia w okolicy, nawet ptaki ucichły, serwując dziewczynie przyjemną ciszę, której pragnęła. Podniosła głowę do góry, podziwiając, jak korony drzew poruszają się delikatnie na wietrze. Z zachwytu wyrwał ją fakt, że jej łapy zaczęły powoli zapadać się w bagnie.
Będąc niemal w połowie drogi, do jej nozdrzy dotarł niepokojący, ledwie wyczuwalny, metaliczny zapach. Gdyby nie powiew wiatru, który go przywiał, nie zwróciłaby na to nawet uwagi. Zdziwiło ją, że przez tyle czasu czuła jedynie błoto, różnorodną roślinność i nic, poza tym. Próbowała to zignorować, nie chciała powtórzyć sytuacji, kiedy omal nie zginęła z łap Cedrica, ale chęć sprawdzenia źródła tej woni była zbyt kusząca. Jako wilk była bezpieczna, a przynajmniej tak jej się wydawało. Miała przewagę siły i prędkości nad innymi mieszkańcami otaczającego ją środowiska.
Nie myśląc długo zeszła z wyznaczonej przez siebie ścieżki. Pociągała, co jakiś czas nosem upewniając się, że podąża w dobrym kierunku. Zapach, stawał się coraz bardziej wyrazisty, zmuszając do przyspieszenia kroku. Jakaś niewidzialna siła pchała ją w swoją stronę, ale i odpychała równocześnie. Nie wiedziała, dlaczego się tak dzieje. Ciekawość potrafiła być zdradliwa.
Wychodząc z trawy krępującej jej ruchy, dostrzegła poruszające się w górę i dół jasnobrązowe futro. Podbiegła do niego wyczuwając ostrą woń krwi. Jej oczom ukazała się sarna z raną postrzałową. Szturchnęła ją nosem, a ona wydała z siebie dziwny dźwięk. Z niewiadomych powodów obchodziła ją z każdej strony, próbując podnieść nosem ranne zwierzę.
Była tak skupiona na zadaniu, że przestała zwracać uwagę na otaczający ją obszar, zignorowała nawet szelest dobiegający nieopodal z krzaków. Sarna nagle zaczęła się wić i wydawać przerażające dźwięki, Kay aż odskoczyła na bok, przyglądając jej się ze zdezorientowaniem. Dopiero po usłyszeniu niewyobrażalnego huku i pocisku przelatującego obok ucha uświadomiła sobie, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazła.
-Tam! Obok sarny! Wilk, zabić go!
Usłyszała niski, męski głos za plecami. Rozglądnęła się dookoła, szukając osobnika, do którego należał. Unikając drugiego strzału, zaczęła uciekać, ile miała sił w łapach.
-Za nim! -krzyknął najwyższy z mężczyzn.
-Największy, jakiego widzieliśmy! Dużo na nim zarobimy, nie dajmy mu uciec.
Grupa pięciu kłusowników chwyciła mocniej za swoje wiatrówki i ruszyli truchtem w stronę upolowanej zdobyczy. Dokładnie ją zbadali, znajdując kępek białek sierści, którą dali do powąchania dwóm czarnym chartom. Psy po zapamiętaniu zapachu, rozpoczęły poszukiwania, chodząc dookoła zwierzyny i pociągając nosem przy samej ziemi. Wychwytując trop, zaczęły głośno ujadać i skakać w miejscu gotowe do biegu. Wyrywały się właścicielom tak, że aż obroża wżynała im się w szyję. Nie przeszkadzało im to. Chciały, jak najprędzej dobrać się do białego wilka.
-Wypuścić psy! -wrzasnął przywódca kłusowników i oba psy zostały puszczone wolno ze smyczy, szybko znikając z oczu.
Wilk miał znaczną przewagę nad psami, unikając ostatniej salwy wystrzałów, biegł przed siebie, zostawiając ludzi daleko w tyle. Do zgubienia została jej jedynie para nadzwyczaj szybko pędzących chartów, które nie dawały za wygraną i ścigały ją, jakby to był jedyny cel ich życia. Na nieszczęście Kay część lasu, w której aktualnie się znajdowała, nie należała do gęstych. Szczekanie i przeraźliwe warczenie odbijały się echem po niemal pustym lesie. Nie było żadnego sposobu, aby zgubić goniący ją ogon. Musiała jak najszybciej przedostać się w miejsce, gdzie miałby jakiekolwiek szanse na ucieczkę, a nie zapowiadało się to zbyt prędko.
Wysokie drzewa działały na jej niekorzyść, nie była w stanie się za nimi ukryć. Pędziła przed siebie, powoli zbliżając się ku drodze głównej. W pewnym momencie biegła wzdłuż rowu zerkając co chwilę na las znajdujący się po drugiej stronie.
Widząc, że ten staje się coraz gęstszy, bez zastanowienia odbiła w prawo, spotykając na swojej drodze niewielki, srebrny samochód. Momentalnie flesze lamp oślepiły ją, powodując dezorientację. Auto gwałtownie zahamowało, silnik przestał pracować, światła się wyłączyły i na ułamek sekundy Kay złapała kontakt wzrokowy z kobietą siedzącą w środku. Jej oczy były szeroko otwarte podobnie jak usta. Obie ręce spoczywały na kierownicy, mocno ją ściskając. Słyszała jak głośno i szybko bije serce kierowcy, jakby miało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Zrobiła drugi, długi sus znikając w gąszczach lasu.
Uciekając w zabójczym tempie Kayleen poślizgnęła się na mokrym podłożu i runęła w dół, zahaczając o prawie każde drzewo po drodze. Odbijała się od przeszkód, zapewniając futrze kąpiel błotną. Nie była w stanie wbić nigdzie swoich pazurów, spadała bezwładnie w stronę małego wąwozu. Znajdując się niemal na krawędzi, przymknęła oczy i spadła. Będąc na dole, poobijana wstała i spojrzała w górę, widziała, jak psy gwałtownie się zatrzymują, aby uniknąć upadku, ciągle głośno szczekając. Każdy ich mięsień był napięty, gotowy do skoku. Nie kusząc losu, otrzepała się z nadmiaru błota i ruszyła przed siebie wzdłuż wąwozu. Czuła, że jest na swoim terytorium, znała to miejsce, czekała ją niemal prosta droga do domu.
Stanęła ubrudzona i nastroszona przed otwartą bramą rezydencji, która zawsze była zamknięta na cztery spusty. Przypominając sobie, kto doprowadził ją do obecnego stanu, poczuła gwałtownie wzbierający się w niej gniew. Białe futro ociekało błotem, wyglądała prawie jak Joshua. Ciężkim krokiem skierowała się w stronę głównych drzwi, przy których wyczuwała zapach jodły i mydła.
Postawa Nate'a stojącego w oddali doprowadziła ją do jeszcze większego szału. Nie kontrolując swojego zachowania, ruszyła biegiem na swoją ofiarę, skoczyła i z łatwością przewróciła chłopaka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zupełnie, jakby to wszystko dokładnie zaplanował. Stała nad nim warcząc i strasząc ostrymi kłami, brudząc go przy tym błotem. Ku jej zaskoczeniu zaczął się głośno śmiać.
-No i w końcu wyglądasz, jak jedna z nas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro