Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 2

Kayleen stała przed ogromnym gmachem uczelni. Na stronie internetowej wyglądał na znacznie mniejszy. Nie spodziewała się takiego widoku. Nigdy wcześniej nie powiedziałby, że czerwona cegłówka może wyglądać tak zjawiskowo. Uroku budowli dodawały dwie wieżyczki po przeciwległych stronach z czarnymi dachami i niewielkimi flagami z logiem college'u powiewającymi na delikatnym porannym wietrze. Nie mogła zakwalifikować stylu budynku do żadnej konkretnej epoki. Była wyjątkowa, jakby wzięto po jednym charakterystycznym elemencie z każdej i złożono w całość. Uczelnia była pełna średniej wielkości okien zakończonych ostrymi łukami, a wewnętrzne witraże mieniły się kolorami w słońcu.

Nie czuła się, jakby miała tu rozpocząć dalszą naukę. W żadnym stopniu nie przypominało to szkoły, lecz pałac. Rozglądnęła się dookoła, nie mogąc uwierzyć, że znajduje się w tak pięknym miejscu. Nie chciała wchodzić do środka, bała się, że się obudzi i czar pryśnie. Chciała napawać się tym widokiem tak długo jak tylko mogła, nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak cudownego. Nie było jej jednak dane podziwiać architektury zbyt długo, bo z zamyślenia wyrwał ją dźwięk upuszczonej walizki na kostkę brukową. Podskoczyła i gwałtownie obróciła się za siebie.

-Wybacz. Wystraszyłem Cię? -zapytał ojciec dziewczyny, klękając nad walizką i próbując wkręcić kółko z powrotem na swoje miejsce.

-Nie no coś ty -zażartowała. -Daj, naprawię to.

Klęknęła, wyciągnęła z kieszeni złoty scyzoryk, wyszukała śrubokręt i w ciągu kilku sekund walizka z powrotem stała na czterech kółkach. Podniosła głowę i zmrużyła oczy, patrząc na ciężką do odgadnięcia minę ojca. Na jego twarzy mieszało się zaszokowanie z wściekłością? Nie, to za dużo powiedziane, pomyślała i przybiła sobie mentalnego face palma. Scyzoryk.

-O patrz, znalazłam! -Zerknęła niewinnie i z wymuszonym uśmiechem wyciągnęła rękę z narzędziem w stronę ojca.

-Szukałem go od wieków... -odpowiedział, kręcąc głową. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął niemal identyczny. -Zostaw go sobie.

W tym momencie z samochodu wyszła matka dziewczyny i westchnieniem spojrzała na sytuację z góry. Szybko domyśliła się, co się stało i zareagowała w dość nietypowy sposób.

-O scyzoryk! A nie mówiłam, że się znajdzie? -Uśmiechnęła się i pomogła córce wstać z ziemi.

Zdezorientowany Ben podniósł się i wywinął oczami.

-Mój nożyk do grzybów też znajdę w twojej kieszeni? Ostatnio nie umiem go znaleźć -zapytał, teatralnie wywijając rękami.

-Noże są stanowczo zabronione na terenie uczelni. -Wtrąciła się do rozmowy kobieta, na oko nieco starsza od Eleny. -Jestem Jasmine, witam w college'u Corbea.

Uśmiechnęła się, a na jej bladej twarzy pojawiły się delikatne zmarszczki w okolicach oczu. Była ubrana elegancko, ołówkowa spódnica do kolan idealnie pasowała do białej koszuli. Marynarka w kolorze spódnicy była zapięta tylko na jeden guzik i zdobiła ją wysadzana kryształami pawia broszka.

-Jestem Ben, to z nożem to był taki żart. -Zmieszany ojciec podał jedną rękę kobiecie, a drugą chwycił się za tył głowy.

-Elena, miło mi. -Rodzicielka podała rękę Jasmine i posłała piorunujące spojrzenie wciąż zawstydzonym mężowi.

-Kayleen. -Pewna siebie wyciągnęła dłoń w stronę starszej kobiety.

Ktoś w końcu musiał mieć przysłowiowe jaja w tej rodzinie. Jak na tak szczupłą osobę, dyrektorka, a przynajmniej taką pozycję obstawiała, miała mocny uścisk.

-Zapraszam do środka Kayleen. -Stanęła bokiem i wskazała na ogromne drzwi. -Was również. -Przeniosła wzrok na jej rodziców i uśmiechnęła się delikatnie.

-Dziękujemy za zaproszenie, ale niestety musimy od razu wyjeżdżać. Przed nami daleka droga do domu.

Elena odwzajemniła uśmiech, pożegnała się grzecznie z Jasmine, przytuliła Kay i razem z ojcem wsiedli do czarnego suva. Pomachała ręką przez szybę i odjechali.

Dziewczyna chwyciła za wysuniętą rączkę walizki i ruszyła za dyrektorką w stronę dwuskrzydłowych drzwi. Wejście do uczelni zdobiły dwa posągi. Miały one ciało człowieka, lecz głowę wilka. Była prawie pewna, że w starożytnym Egipcie, było to inne zwierzę. Starsza kobieta otworzyła wrota i przepuściła w nich nową uczennicę. Jej oczom ukazał się duży hol wykończony w starej architekturze, zakończony sporymi drewnianymi schodami. Niczym z horroru, brakuje jeszcze problemu z oświetleniem i człowieka w masce królika z nożem w ręku, pomyślała.

-Proszę za mną, pokaże ci, gdzie jest moje biuro. W razie jakichkolwiek pytań będziesz wiedziała, gdzie możesz przyjść się poradzić -mówiła, wymijając ją, aby iść przodem.

Szły w ciszy, którą co chwilę przerywały kółka walizki, przejeżdżające przez łączenia w drewnianej podłodze. Przyglądała się obrazom w bogato zdobionych ramach. Pokrywały całą ścianę od początku korytarza.

-To są poprzedni dyrektorzy, tak było ich sporo -odpowiedziała, zanim zdążyła zadać pytanie. -Mamy za sobą lata praktyki i ogrom doświadczeniu w edukacji młodych ludzi -dodała na jednym oddechu, jakby miała tę regułę wyuczoną na pamięć.

Minęły jeszcze troje drzwi i niemal pod koniec korytarza się zatrzymały. Przed nimi widniała metalowa tabliczka z napisem "Jasmine Eufrat wicedyrektor". Myliła się co do pozycji w pracy, niemniej jednak była bardzo bliska prawdy.

-Bardzo chciałabym cię oprowadzić po kampusie, ale niestety nie mam teraz czasu. Jestem zawalona dokumentami z racji rozpoczęcia nowego semestru. Znalazłam zastępstwo za moje miejsce. Rachel za niedługo tu przyjdzie i pokaże najważniejsze miejsca w budynku. Możesz zostawić walizkę tutaj i jak skończycie zwiedzanie, zabierzesz ją do pokoju.

-Dobrze dziękuję.

Postawiła bagaż między szafą, a rośliną, której nazwy nie znała. Pożegnała się skinieniem głowy, wyszła z pomieszczenia i usiadła na drewnianej ławie przy gabinecie wicedyrektorki.

Czekała już ponad pół godziny na niejaką Rachel. Najwidoczniej się jej nie spieszyło. Kay chciała odpocząć po długiej i męczącej podróży. Prawie dwadzieścia cztery godziny w samochodzie potrafią wykończyć najtwardszego człowieka. Może suv był wygodny, ale nie na tyle, by przesiedzieć w nim cały dzień.

-Idziesz z nami na spotkanie? -Usłyszała nieznajomy głos, ale nie zwróciła na niego uwagi.

-Nie, muszę oprowadzić jakiegoś debila po uczelni. Jakby nóg nie miał i sam nie mógł pozwiedzać... Irytujące.

Podniosła głowę, lecz nie widziała nikogo w okolicy. Głos był na tyle wyraźny, że myślała, że osoby prowadzą rozmowę tuż nad jej głową. Zdezorientowana uznała, że się jej przesłyszało i wróciła do przeglądania Internetu w telefonie. Po kilku sekundach zza rogu wyłoniła się wysoka dziewczyna o blond lokach i nieco niższa brunetka. Blondynka zatrzymała się przy Kay, a druga wyminęła ją, klepiąc w plecy.

-Cześć! Jestem Rachel. Ty to pewnie... -Spojrzała ukradkiem na popisaną długopisem rękę. -Kayleen, miło Cię widzieć.

Uśmiechnęła się szeroko, ukazując przy tym dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów. Poznała ten głos. To ona jeszcze przed chwilą rozmawiała o oprowadzaniu.

-Hej! Mnie też miło cię poznać. -Szmato, dodała w głowie. Dawno nie widziała tak dwulicowej jędzy.

-Od czego zaczynamy? Może pokażę ci czytelnie, jest blisko. -Klasnęła w dłonie.

-Jasne prowadź. -Podniosła się z ławki i ruszyła za blondynką.

Wróciły do holu, drzwi do budynku były teraz szeroko otwarte zapraszając uczniów do wejścia. Promienie słońca wpadające do środka przeraziły dziewczynę jeszcze bardziej niż wtedy, gdy nie było tu żadnego światła. Zdecydowanie nie miała zamiaru chodzić korytarzami po zmroku. Przeszły przez przeszklone drzwi, a jej oczom ukazały się poroża rozwieszone na ścianach po obu stronach wąskiego pomieszczenia. W ciszy doszły do rozwidlenia. Zatrzymały się przy nieco mniejszych drewnianych schodach. Rachel odwróciła się przodem i z gracją gestykulowała rękami.

-No to tak, w lewo idziesz do stołówki, w prawo jest biblioteka, a na piętrach wyżej są sale lekcyjne, wejdziemy na chwilę do czytelni. Jadalnia jest zamknięta o tej godzinie.

Pomieszczenie było ogromne, znajdowały się przed nią drewniane stoliki z krzesłami. Czy wszystko w tej szkole było zrobione z drewna? Pomyślała. Przechodząc pomiędzy rzędami ławek, słuchała, jak Rachel fałszywymi ustami wypluwa kolejne zdania. Nie miała na to ochoty, chciała jak najszybciej zamknąć się w pokoju. Zrobiły kółko po bibliotece, na koniec przechodząc obok sporej wielkości biurka, na którym leżał niewielki stos kolorowych książek.

-Weź, te są twoje. Każdy z nas ma je przydzielone na początku semestru. -Wskazała palcem na kupkę podręczników. -Sale pozwiedzasz sama w poniedziałek, zaprowadzę cię teraz do pokoju.

Uśmiechnęła się i skierowała w stronę wyjścia. Kay nie zdążyła się odezwać ani jednym słowem. Wzięła książki pod pachę i truchtem podbiegła do Rachel, która nie zatrzymała się nawet na sekundę.

Zatrzymały się na chwilę, żeby odebrać walizkę. Rozwidlenie od strony biura Jasmine, wyglądało niemal identycznie co po przeciwnej. Kay zaczęła wspinać się niezdarnie po schodach, blondynka nie pomogła jej ani z książkami, ani z bagażem. Po raz kolejny tego dnia na myśl przychodziły jej nieprzyzwoite słowa. Na jej szczęście nie wchodziły wyżej niż na pierwsze piętro, obawiała się, że w połowie następnego podręczniki wypadną jej z rąk. Zatrzymały się przy drzwiach z numerem 146.

-Pokoje nie są zbyt duże, ale za to są jednoosobowe, w końcu prywatność w naszym wieku jest bardzo ważna.

Rachel przepuściła dziewczynę w drzwiach, mrugając przy tym w dwuznaczny sposób.

-Jak ci się podoba? -zapytała, jakby ją to obchodziło.

-Jak to się mówi ciasny, ale własny -zaśmiała się i usiadła na łóżku stojącym w rogu pokoju.

-Tu kończy się moje zadanie. Za... -Zerknęła na zegarek. -Godzinę odbędzie się spotkanie dla pierwszaków w czytelni, omówicie zasady i takie tam, w każdym razie warto wpaść. Ja już będę uciekać, mam nadzieję, że szybko się tu odnajdziesz. -Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

Tak sztucznej rozmowy dawno nie przeprowadziła, cieszyła się, że już sobie poszła, nie mogła jej już słuchać, a tym bardziej patrzyć się w oczy. Przeniosła książki z łóżka na biurko, a na ich miejscu położyła i otworzyła walizkę. Spomiędzy ubrań wyciągnęła składany nożyk ojca, schowała go pod poduszkę i rozpakowała resztę rzeczy. Pustą walizkę włożyła pod łóżko. Mając jeszcze trochę wolnego czasu, postanowiła rozejrzeć się po okolicy z jej niewielkiego balkonu.

Będąc na zewnątrz, upewniła się, że jej pokój znajduje się w części z wieżą. Uczelnia wybudowana została praktycznie w środku lasu, a Kay zawsze w wolnej chwili przechadzała się po borach niedaleko jej rodzinnego domu. Położenie budynku w tak odległym od cywilizacji miejscu powodowało spore problemy z zasięgiem. To była jedyna rzecz, na którą dziewczyna mogłaby narzekać. Oczywiście nie licząc Rachel.

Po lewej stronie park, po prawej las, wszędzie drzewa. Zdecydowanie musiała się między nimi przejść. Lubiła takie miejsca, ciche, spokojne, a przede wszystkim nie było w nich ludzi. Gdy miała napady poza domem, chowała się pomiędzy drzewami, natura pomagała jej się uspokoić w przeciwieństwie do chwilami nadopiekuńczych rodziców.

Ludzie powoli zaczęli się zbierać, wypełniając czytelnię po same brzegi. Kayleen była tam jako jedna z pierwszych. Siedziała zapatrzona w komórkę, gdy poczuła dziwny, drażniący zapach perfum, mimowolnie podniosła głowę, żeby zobaczyć, do kogo należą. Przez framugę przeszła dziewczyna podobnego o podobnym wzroście z krótkimi, prostymi, czarnymi włosami. Na jej nieszczęście usiadła obok. Odwróciła się do niej i zamrugała ogromnymi oczami ukrytymi za okrągłymi okularami.

-Hej jestem Zoe, a ty? -Wyciągnęła dłoń.

Kto w tym wieku podaje ręce na przywitanie? Powiedziała do siebie w głowie.

-Kayleen. -Niechętnie podała rękę. -Długo już tu jesteś?

-Od wczoraj. Dużo osób wtedy przyjechało, a Ty? -odpowiedziała z entuzjazmem.

-Przyjechałam jakieś dwie godziny temu. Nikogo nie widziałam w tym czasie -oznajmiła znacznie spokojniej niż jej przedmówczyni.

-A to pewnie dlatego, że wszyscy siedzieli w swoich pokojach po lunchu. Skąd jesteś? Nie kojarzę cię? -Nie przypuszczała, że to miasteczko będzie na tyle małe, że wszyscy się tu znają.

-Przyjechałam z drugiego końca kraju.

-Ooo, to mnie zaskoczyłaś, nikt z tak daleka tu nie przyjeżdża, wręcz odwrotnie, ludzie stąd uciekają przez...

Nie zdążyła dokończyć, bo do sali weszła wicedyrektorka i mężczyzna chodzący o lasce, tym razem to musiał być dyrektor. Para podeszła do lekkiego podwyższenia. Jasmine pomogła mu wejść na podest, podtrzymując go za ramię. Na oko był nieco starszy od kobiety, na bokach widać było siwiejące włosy. Szary garnitur leżał na nim idealnie, a niebieska muszka podkreślała błękit jego oczu. Nie przepadała za brodą, ale wyjątkowo mu pasowała.

-Witam was drodzy uczniowie! Każdy z was zapewne poznał już moją małżonkę Jasmine. Ja nazywam się Henry i jestem waszym dyrektorem, jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli jakiś problem, zapraszam do mojego gabinetu, rozpoznacie go po plakietce -akcentował każdą głoskę i teatralnie gestykulował rękami. -Przekażę wam kilka zasad i oddaje głos Jasmine. Zajęcia zaczynają się punkt ósma. Plany zajęć znajdują się na biurku za wami przy wyjściu. Proszę się jednym poczęstować oraz najważniejsze jak widzicie, znajdujemy się w dość gęstym lesie, dlatego dla waszego bezpieczeństwa, uprzejmie proszę o niechodzenie po nim wieczorami. To wszystko z mojej strony. Uznaliśmy z radą, że nie zamierzamy was dzisiaj długo trzymać. Zostały wam ostatnie dwa dni wolnego przed rozpoczęciem roku szkolnego. Dlatego mam dla was dobre wieści, które przekaże wam Jasmine. -Wskazał ręką na żonę i wycofał się krok do tyłu.

-Witajcie, jak wspominał Henry, mam dla was niespodziankę. Dzisiaj zamiast kolacji organizujemy spotkanie integracyjne przy ognisku. Zapraszamy was wszystkich do zapoznania się ze sobą. Rozpocznie się o szesnastej. Macie nieco czasu, by wziąć coś ciepłego i zebrać się w altanie na zewnątrz. Uciekajcie i nie zapomnijcie wziąć ze sobą planu!

Końcówkę powiedziała podniesionym głosem, gdyż po usłyszeniu kluczowego słowa "uciekajcie" ludzie zaczęli podnosić się z krzeseł, robiąc przy tym spory hałas.

Kay wstała, wzięła plan i opuściła bibliotekę jako jedna z ostatnich. Nie lubiła tłumów, nigdy nie pchała się przodem. Trzydzieści minut to sporo czasu jak na zabranie swetra z pokoju. Widziała, jak grupki ludzi oddalają się od niej. Mogła przyjechać dzień wcześniej, może teraz byłaby w jednej z nich. To ognisko to ostatnia szansa na poznanie nowych znajomych, a po trzech latach w więzieniu niczego bardziej nie pragnęła.

Wchodząc po schodach, nie mogła jednoznacznie stwierdzić, czy bardziej słychać skrzypienie, czy burczenie w jej brzuchu. Jedyne co zjadła tego dnia to kanapka z jajkiem na stacji benzynowej. Przekraczając próg pokoju, obróciła plan zajęć, znajdując przyczepioną małą białą kartkę z narysowaną trasą do altanki, gdzie odbywało się ognisko.

Ku jej zdziwieniu droga prowadziła poza park, na obrzeża lasu. Nie spodziewała się, że zorganizują integrację w takim miejscu, szczególnie że Henry zakazał chodzenia po lesie nocą, a ognisko zapewne będzie trwało co najmniej trzy godziny.

Stała przed tabliczką z napisem nie wchodzić po dwudziestej drugiej. Na kartce, którą otrzymała wraz z planem, napisane było, że ognisko odbywać się będzie do dwudziestej pierwszej, a więc godziny mieściły się w zakresie.

Przekroczyła niewidzialną barierę, zastanawiając się skąd taki zakaz, niemożliwe było, aby dzikie zwierzęta żyły tak blisko ludzi i atakowały tylko po dwudziestej drugiej, bo wcześniej im nie wolno.

Po minucie wolnego marszu zaczęła spotykać pierwsze osoby idące w przeciwnym kierunku. Spóźniła się zaledwie kilka minut, a ludzie już uciekali. Czyżby było tam aż tak drętwo? Pomyślała, lecz jej to nie zniechęciło. Była na tyle głodna, że mogła zjeść przysłowiowego konia z kopytami i nikt by jej nie powstrzymał.

Na niewielkiej, kwadratowej polanie stała zadaszona altana i miejsce na ognisko, w którym tlił się już ogień. Frekwencja była niebywale mała w porównaniu, ilu ludzi było w bibliotece, ale nie narzekała, więcej jedzenia dla niej. Na samą myśl o idealnie wysmażonej kiełbasce zaburczało jej w brzuchu.

W oddali zauważyła znajomą czarnowłosą okularnicę, bez zastanowienia ruszyła w jej stronę pewnym krokiem. Też była sama, a posiadanie znajomej, która pochodzi z tego miasta, otwierało przed nią jeszcze więcej dróg. Dodatkowo wydawała się miła. W porównaniu z Rachel każdy w promieniu dziesięciu kilometrów był miły.

-Heeej -powiedziała z daleka przeciągając, samogłoskę.

-Hej Kay. -Pomachała, zapraszając ją do siebie.

Nawet nie zdążyła do niej podejść, a zza jej pleców wyłoniła się Rachel z dwoma czerwonymi kubeczkami. Miała co do niej złe przeczucie, z zewnątrz niewinna blondynka, a w środku aż kipiało dwulicowością. Nie mogła sobie pozwolić na wrogów już pierwszego dnia, więc zmuszona była udawać. Początkowo na twarzy dziewczyny mieszało się zdziwienie z podejrzliwością, potem jednak przybrała dobrze jej znany fałszywy uśmiech. Ewidentnie nie spodziewała się, że zna Zoe i nie była z tego faktu zadowolona.

-Hej Kayleen, miło, że wpadłaś. Gdybym wiedziała, to bym wzięła trzy.

Podniosła nieco wyżej plastikowe kubeczki.

-Przy ognisku jest stolik z napojami, weź sobie i wracaj tu do nas. -Wskazała podbródkiem na stół, żeby nie rozlać zawartości trzymanej w rękach.

-Co ona tutaj robi?! Co mówiłam na ich temat?! Nie pamiętasz? Mam Ci przypomnieć?!

Będąc w połowie drogi po napój, usłyszała za plecami oburzony głos Rachel wyraźnie akcentujący słowo „ich". Odwróciła się dyskretnie, żeby ocenić odległość między nimi. Poczuła spore zdezorientowanie, słysząc ją z tak daleka. Co prawda zawsze dbała o uszy, nie wiedziała jednak, że zwykle krople tak mogą poprawić słuch.

-Jest nieszkodliwa, nawet nie jest stąd, nie masz się czego obawiać -odpowiedziała Zoe z obojętnością w głosie.

-Pamiętaj, że jesteś z wysoko postawionej rodziny, nie możesz zadawać się z byle kim. Pomyślałaś, w ogóle co powie na to Henry?

-Henry nie ma już nic do gadania, a zresztą jak powinnaś już dawno wiedzieć, teraz masz się słuchać...

W najciekawszym momencie przerwał jej nieprzyjemny incydent, a mianowicie zimny sok pomarańczowy rozlewany na jej nowej, białej koszulce.

-Jak chodzisz?! -powiedziała podniesionym tonem. -Wisisz mi nową koszulkę, te plamy już nie zejdą.

Podniosła wzrok, aby spojrzeć winowajcy prosto w oczy i zaniemówiła. Przed nią stał wysoki chłopak o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Gdyby nie jej irytacja mogłaby stwierdzić, iż jest przystojny, jednak emocje wzięły górę. Wróciła wzorkiem z powrotem na plamę i mamrotała nieprzyzwoite słowa do siebie pod nosem, poprawiając ubrudzoną koszulkę.

-Wpadasz na kogoś i masz czelność czegoś żądać!?

Podniósł głos tak bardzo, że momentalnie wszystkie szepty wokół nich ucichły, a gapie zaczęły ustawiać się w półkole. Nie lubiła uczestniczyć w takich scenach, ale zależało jej na tym kawałku białej szmatki. Dostała ją od matki przed wyjazdem, miała dla niej wartość sentymentalną.

-No sorry, ale to, że masz dwa metry wzrostu, nie zwalnia cię z obowiązku patrzenia pod nogi. -Wywróciła oczami.

-Śmieszne. Nie dość, że ślepa to jeszcze pyskata. Ściągnij tę szmatę, lepiej będziesz wyglądała bez niej. Albo...

Zmierzył ją wzrokiem, a jej puściły wszelkie hamulce, stanęła na palcach, zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go prosto w policzek. Ręka dziewczyny nieprzyjemnie pulsowała, ale za to zostawiła po sobie czerwoną pamiątkę na jego twarzy.

-Czy ty wiesz, co właśnie zrobiłaś?! -wycedził przez zęby. Widziała, jak jego duże dłonie zaciskają się w pięści, ale jej to nie przeszkadzało, zrobiła to, na co zasługiwał i była z tego dumna.

Nagle zza jego pleców wyłoniły się Rachel i Zoe. Blondynka próbowała uspokoić chamskiego typa delikatnie ciągnąć go w tył, a druga dziewczyna podeszła do Kayleen, szepnęła jej coś na ucho i pociągnęła za łokieć w stronę wyjścia z polany. Opuszczając las, usiadły na pierwszej napotkanej ławce. Nowo poznana dziewczyna, widząc, że Kay wciąż jest wyprowadzona z równowagi, postanowiła przez pierwsze kilka minut nie odezwać się do niej słowem.

-Wybacz za brata... Nate nie umie obchodzić się z kobietami. -Zoe przerwała ciszę.

-To był twój brat? -zapytała z niedowierzaniem. -W każdym razie to on powinien przeprosić, nie ty -mówiąc to, odwróciła się w jej stronę.

-Duma mu na to nie pozwoli -zaśmiała się niezręcznie, zakładając kosmyk włosów za ucho.

-Facet ewidentnie ma jakiś kompleks wyższości, trzeba go sprowadzić na ziemię, a kto nie zrobi tego lepiej niż ty? -Szturchnęła ją w ramię.

-Gdyby to było takie proste, jak mówisz...

-A nie jest? -odpowiedziała z zaciekawieniem.

-Za długo by tłumaczyć, nie zrozumiesz, a nawet jeśli to Rachel mnie zabije, jakbym ci powiedziała.

Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy jej zamiary przerwały dźwięki godowe wielorybów wydobywające się z jej brzucha. Zasłoniła się obiema rękami, aby minimalnie je zagłuszyć, jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc. Zawstydziła się, a jej policzki momentalnie zalała czerwień. Żołądek w idealnym momencie przypomniał sobie, że jedna kanapka na dzień to jednak trochę za mało.

-Głodna jesteś? Stołówka jest zamknięta, ale mam znajomości -zaśmiała się, podniosła z ławki i pociągnęła Kay za sobą kompletnie zapominając, co się wydarzyło dosłownie przed chwilą.

Zoe sięgnęła ręką pod brudny, czerwony kamień, obróciła go i wyciągnęła ze szpary niewielki kluczyk. Sprawnie otworzyła zamek, podniosła okno i wskoczyła zapraszając Kayleen do środka. Nie wahając się ani chwili, wykonała podobny manewr. Głód wygrał z racjonalnym myśleniem. Jakby tego nie nazwać, włamały się do szkolnej kuchni.

Wyłożona była w całości białymi płytkami, a grafitowe meble z metalowymi blatami wyglądały niezwykle nowocześnie w porównaniu do elewacji gmachu uczelni. Dziewczyna patrzyła, jak jej nowo poznana koleżanka zwinnie porusza się po pomieszczeniu, wyjmując dwa talerze z półki oraz komplet sztućców. Zdecydowanie nie była tu pierwszy raz. Otworzyła dużą dwudrzwiową lodówkę i włożyła głowę do środka.

-Resztki z obiadu czy kanapki? -Odwróciła się w stronę Kay z pytającą miną. -Resztki z obiadu, jak się tak na ciebie patrzę -odpowiedziała za nią, nie dając jej czasu na zastanawianie się.

Wyciągnęła z lodówki trzy plastikowe pudełka z kolorowymi pokrywkami. Nałożyła na talerz dwa zestawy z kurczakiem, ryżem z warzywami i włożyła pierwszy z nich do mikrofali. Po nastawieniu i uruchomieniu urządzenia odwróciła się do znajomej, opierając się rękami o blat mebli. Przekręciła lekko głowę i zmrużyła oczy, zadając pytanie.

-A tak w ogóle, to skąd dokładnie przyjechałaś? Nie kojarzę tego akcentu?

-Z Navlige, niedaleko stolicy. -Wzruszyła ramionami, a Zoe ze zdziwienia szerzej otworzyła oczy.

-Dlaczego tak daleko od domu? Na taki ruch decydują się ludzie z doszczętnie zniszczoną reputacją! Na twoim miejscu od razu pojechałabym do stolicy.

-Można powiedzieć, że jest w tym trochę prawdy... -odpowiedziała delikatnie zmieszana.

Nie chciała wspominać poprzedniego życia. Nic dobrego się nie wydarzyło przez te nędzne osiemnaście lat. Nic jej tam nie trzymało prócz rodziny. Miała w planach nie wspominać o szkole dla czubków ani wypadku z Emmą, ale lepiej, jeżeli wyjdzie to z jej ust, niż jakby mieli dowiedzieć się z Internetu, a o to trudno nie było. Zdjęcie z jej podobizną znajdowało się w artykule o nazwie „Masakra w szkole Navlige. Uczennica padła ofiarą tragicznego w skutkach ataku".

-Aaa... Wybacz... Nie chciałam... -Zoe oblała fala zawstydzenia, nie wiedziała, gdzie ma spojrzeć, przez co jej wzrok błądził po zakątkach kuchni, a jej ręce ciągle poprawiały dobrze leżąca koszulkę.

-Nic się nie stało, byłam przygotowana, że ktoś o to zapyta. Masz teraz jedyną taką okazję, pytaj, o co chcesz.

-Jesteś morderczynią? -Tym razem spojrzała Kay prosto w oczy ciekawa odpowiedzi.

-Nie, ale chodziłam do więzienia z czubkami -zaakcentowała mocniej słowo „więzienia", robiąc w powietrzu cudzysłów.

-Bez przyczyny nikogo tam nie wrzucają. Chyba. Opowiadaj, co zrobiłaś? -Z widocznym zaciekawieniem podskoczyła i usiadła na blacie za nią, opierając łokcie na udach, wpatrywała się w nią uważnie.

-Pobiłam taką jedną, ale się jej należało. Nie powinnam być z tego dumna, ale jestem. Za dużo sobie pozwalała, a każdy ma swoją cierpliwość -powiedziała bez żadnych emocji w głosie.

-Ooo nigdy bym na to nie wpadła! Ale jak to mówią cicha woda brzegi rwie. -Puściła jej oczko, a ich rozmowę przerwało pikanie mikrofalówki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro