Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 19


Pokój pogrążony był w półmroku, co nadawało mu nieco przerażającego widoku. Wyglądał, jakby nikt w nim nie sprzątał od miesiąca. Z otwartej szafy wypadały koszule zrzucone z wieszaków, a krzesło stojące przy biurku, zasypane było ogromem brudnych ubrań nadających się do prania. Na podłodze obok łóżka panował chaos. Rzucone luzem buty, zwinięte w kłębek skarpetki oraz przewrócona torba, z której wypadały zeszyty. Zdecydowanie nie wyglądało to na pokój zamieszkujący przed dziewczynę, ale przez wczorajsze wydarzenia, Kay nie miała ochoty nic innego niż szkicowanie tajemniczej postaci chowającej się w ciemności.

Minęła kolejna bezsenna noc, której dziewczyna nawet nie odczuła. Odłożyła szkicownik, wstała z łóżka i przeciągnęła się tak, że w szyi usłyszała cichy trzask. Rozejrzała się po pomieszczeniu i uznała, że najwyższa pora na porządki. Zegar wskazywał szóstą trzydzieści, idealna godzina na sprzątanie, pomyślała sarkastycznie.

Podeszła do okien i rozsunęła ciężkie zasłony. Przez wczesną godzinę nie wpadło do środka wiele światła. Kliknęła włącznik, zapalając lampę, która na moment ją oślepiła. Gdy przyzwyczaiła się do jasności, pościeliła łóżko, pozbierała wszystkie brudne ubrania i rzuciła je pod drzwi. Sprzątnęła buty i torbę, następnie poukładała kosmetyki na biurku i zasunęła uwolnione spod ciężaru ciuchów krzesło. Wyciągnęła z łazienki małą miotłę i kosz na pranie. Zmiotła cały pokój, zamknęła szafę, wieszając wcześniej wszystkie koszule na wieszaki, wrzuciła brudy do kosza i udała się do ogólnodostępnej pralni.

Wychodząc, nie widziała ani nie słyszała żywej duszy, wszyscy nadal byli w swoich pokojach. W końcu była sobota, jeden z najbardziej leniwych dni w tygodniu. Włączyła pralkę, poczekała godzinę i przełożyła mokre pranie do suszarki, którą nastawiła na dwie i pół godziny. Wróciła do pokoju i dokończyła sprzątanie. Zerknęła na zegarek wskazujący punkt dziewiąta. Nie chcąc pognieść pościeli, usiadła na ziemi. Dosłownie minutę później do środka wpadły dwie rozgadane dziewczyny.

-Wstawaj i się ubieraj, idziemy na zakupy!!! -krzyknęła Zoe. -Nie martw się, Nate o wszystkim wie i nie ma nic przeciwko. -Wyprzedziła jej pytanie.

-Tak długo na to czekałam, muszę kupić nową sukienkę i buty -dodała Naomi, pospieszając Kay.

Po piętnastu minutach cała trójka wsiadła do samochodu i pojechała w stronę miasteczka. Kayleen odetchnęła, gdy Zoe włączyła najzwyczajniejsze radio, zamiast ciężkich brzmień, które zawsze leciały w samochodzie Nate'a. Całą drogę rozmawiały o głupotach i ciuchach. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało jej takiej zwyczajnej rozmowy. Wjechały do miasteczka i trzy uliczki dalej, Zoe skręciła na niewielki parking wyłożony kamiennymi płytkami. Zaparkowała w jedynym wolnym miejscu na samym końcu placu.

-Od czego zaczynamy? -Zatrzepotała rzęsami Naomi.

-Butyyyy... -odpowiedziała Zoe, próbując naśladować odgłosy Zombie.

Przeszły na drugą stronę ulicy i skręciły w pierwszą, wąską uliczkę. W oddali wyróżniał się jeden budynek, ze ścianami pomalowanymi ciemnozieloną farbą, po których wspinały się różowe kwiaty. Wyglądał bajecznie, czarny szyld ze złotym napisem "Globetrotter", ozdobiony był papierowymi lampionami w kwiatowy wzór. Oglądając się na pozostałe zwyczajne sklepy w okolicy, wiedziała, że ten nie należał do najtańszych. Jakie było zdziwienie, kiedy obie dziewczyny zgodnie skręciły do jego wnętrza.

Zanim przekroczyła próg sklepu, przypomniała sobie, w jakim domu aktualnie mieszka i jakimi pojazdami poruszają się członkowie watahy. Westchnęła i weszła do środka. Całe pomieszczenie było wyłożone białymi marmurowymi płytkami, a półki z butami, jakie się tam znajdowały, były pozłacane, jak napis przed wejściem. Przy każdym dziale znajdowały się ogromne lustra i skórzane fotele. Jednym słowem, luksus. Zanim chwyciła za metkę, aby sprawdzić cenę obuwia, włączyła komórkę i zalogowała się do konta bankowego. Widząc cyfry na ekranie, po raz kolejny westchnęła. Szła za dziewczynami, starając się nie rozglądać. Obawiała się, że jeżeli jej się coś spodoba i zobaczy cenę nie z tego świata, będzie załamana. Przeszły prawie cały sklep przymierzając już dwudziestą parę.

-Kay, a ty czemu niczego nie oglądasz? -Zza regału wychyliła się głowa Zoe.

Chwyciła parę butów, która wpadła jej w oko. Padło na czarną szpilkę otoczoną złotym łańcuszkiem, do którego przyczepiona była cena. Zerknęła na nią i podała jej but z sarkastycznym uśmiechem na twarzy.

-Dlatego. To nie moja liga, liczyłam na skromniejszy butik. Najlepiej z promocjami.

-A tam nie przejmuj się, Nate stawia. -Pomachała czarną kartą kredytową wyciągniętą z torebki -powiedział, że masz kupić sobie coś ładnego.

Nie podobało jej się to, nie chciała nic, szczególnie po tym, co jej powiedział i jak zaczął się zachowywać. Wystarczył jej fakt, że w końcu zaczął traktować ją z szacunkiem. Nie potrzebowała od niego żadnych rzeczy, szczególnie w takich cenach. Jego siostra nie zamierzała odpuszczać. Przez co najmniej piętnaście minut naciskała tak bardzo, że Kay w końcu uległa namowom. Nie chciała już słuchać bezsensownych argumentów. Otrzymała z portem do rąk czarną szpilkę, obróciła ją kilka razy, całkiem jej się podobała. Odnalazła swój rozmiar, przymierzyła i stanęła przed lustrem. Ładne, wygodne, za drogie, pomyślała. Powróciła do tenisówek i odwróciła się w stronę Naomi, cały czas trzymając pudełko w dłoniach.

-Nie zastanawiaj się i bierz, naprawdę ci pasują. -Uśmiechnęła się szczerze i machnęła dłonią w stronę kasy, nie zauważając, że rękaw jej luźnej bluzy opadł, pokazując wychudzoną dłoń.

Po zakończonych zakupach udały się w stronę rynku. Odnalazły klimatyczną kawiarnię i usiadły w stoliku na patio z widokiem na ogromną fontannę, przedstawiającą anioły, wylewające wodę z kociołków. Podszedł do nich młody kelner, tak mocno wyperfumowany, że aż musiały na moment zrezygnować z oddychania nosem. Przyjął zamówienie i po dziesięciu minutach na ich stoliku znajdowały się trzy kawy mrożone z bitą śmietaną, dwa serniki i jedno ciasto czekoladowe.

-Ładne sukienki wybrałyście -zaczęła Zoe.

-Twoja czerwona też jest cudowna -podkreśliła Kay.

-Mi, to się podobają torebki. Sto dolarów więcej i mamy zestaw, świetna okazja. -Naomi aż podskoczyła na krześle z zadowolenia.

Ilość pieniędzy, w dodatku nie swoich, jaką Kay wydała na sukienkę, buty i dwie torebki, przewyższało kwotę, jaką wydawała na zakupy przez okrągły rok. Przez następne pół godziny rozmawiały w dalszym ciągu o typowo babskich rzeczach. Wtedy Cedric i szarzy na chwilę zniknęli, nikt się tym nie przyjmował, mogły odpocząć od ciągle napiętej sytuacji. Zapomnieć o Nate'cie i o porwaniu. Pierwszy raz od dłuższego czasu mogła poczuć się zwyczajnie. Normalna dziewczyna z przyziemnymi problemami.

Gdy wlała w siebie ostatni łyk kawy zamówionej wcześniej, usłyszała głosy. Głosy, które znała, które zwiastowały kłopoty. Odwróciła głowę w tył i zobaczyła, jak przy fontannie stoją kłusownicy i jakaś kobieta. Nie widziała ich dokładnie, gdyż co chwilę ktoś podchodził do półkola, zasłaniając ich twarze. Usłyszała kilka niepokojących słów, co tylko wzbudziło jej ciekawość. Szumy rozmów dookoła nie pozwalały jej jednak skupić się dokładnie na rozmowie.

-Wybaczcie na chwilę, muszę skoczyć do toalety -wydukała i weszła do środka kawiarni.

Obserwowała z daleka, czy dziewczyny nie zwracają na nią uwagi. Jak tylko upewniła się, że są zajęte rozmową, zgarbiła się nieco i wyszła z lokalu drugim wyjściem, chowając się za czarnoskórym mężczyzną. Na zewnątrz szybko wtopiła się w tłum, podchodząc bliżej do zebranych na rynku ludzi. Przystanęła w szoku, jak tylko rozpoznała kobietę stojącą obok nich. To była ta sama osoba, która niemal potrąciła ją w lesie. Podeszła jeszcze kilka kroków do przodu, tak by nie znajdowała się w polu widzenia.

-One powróciły! Powróciły, mówię wam! Nie kłamię! Mam dowody! -krzyczał do tłumu lider kłusowników. -Patrzcie, na zdjęciach wszystko dokładnie widać.

Uniósł do góry pierwsze z nich, a ludzie dalej sceptycznie podchodzili do jego słów. Na obrazku znajdowały się ślady wilczych łap odbitych w błocie. Na pierwszy rzut oka, wyglądały na większe od standardowego zwierzęcia.

-Fałszerstwo! Też umiem powiększyć obrazek! -krzyknął ktoś z tłumu, a reszta hucznie się z nim zgodziła.

Pokazywał kolejne zdjęcia, lecz na ostatnim Kayleen zamarła. Fotografia przedstawiała ją leżącą w klatce. Widziała już to zdjęcie, na komórce Nate'a. Wspomnienia wróciły do niej, mimo że nie chciała ich pamiętać.

-A to? Jak to wyjaśnicie? Jest o wiele za duży na zwykłego osobnika, ledwo mieści się w klatce! Nie dało się go uśpić standardową dawką usypiaczy. Najlepsze zostawię na koniec, on zniknął. Magicznie wyparował. Na pewno nie miał tyle siły, żeby uciec samemu, sam o to zadbałem. Ktoś mu pomógł. Drzwi były otwarte wytrychami, a jak wiecie, to jest ludzka robota. Kamery, które zamontowaliśmy, nie działały, nic nie zarejestrowały prócz szumów. Czy to nie jest dla was jasne?! Tym razem to na pewno one, dowody są jasne, jak słońce! Wiem, że mi nie ufacie, dlatego jest z nami kobieta, która widziała go na własne oczy.

-To prawda. Te zwierzęta... Potwory -poprawiła się. -Są dzikie i nieprzewidywalne, ledwo uszłam z życiem, gdy jeden z nich wyskoczył mi na maskę! -Przesadza, pomyślała Kay.

Wiedziała, że nie mieli podstawy sądzić, że jest wilkiem, lecz i tak czuła się zestresowana, będąc w ich obecności. Mieli tylko śladowe dowody, żadnych konkretów, nie wiedzieli, kto należy do watahy. I prędko się nie dowiedzą, dodała w myślach.

-Szukamy chętnych osób do polowania na te bestie, żeby wypędzić je raz na zawsze z naszego miasteczka. Niech w końcu zapanuje tu spokój i bezpieczeństwo!

Tłum spojrzał po sobie, przez moment nie wiedzieli, jak mają zareagować na nowe wieści. Chwilę później zgodnie zaczęli skandować, że się zgadzają. Kayleen stała przerażona jako jedyna nie krzyczała, czuła na sobie wzrok ludzi, co przerażało ją jeszcze bardziej. Nagle poczuła, że ktoś ciągnie ją w tył, używając ciut za dużo siły. Odwróciła się, a jej oczom ukazał się mocno zdenerwowany Nate. Odciągnął dziewczynę w boczną, spokojniejszą uliczkę. Spiorunował wzrokiem po drodze pozostałe dwie kobiety siedzące przy stoliku, otoczone torbami na zakupy. Rozglądnął się na boki i gdy miał pewność, że nikt ich nie podsłuchuje, wydarł się na Kay.

-Co ty tu do jasnej cholery robisz!? Wszędzie cię szukałem, a ty sobie popierdzielasz na zakupach! Kto ci w ogóle pozwolił wychodzić z domu!? -krzyczał po niej władczym tonem Alfy.

-Ja... Ja -jąkała się, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

-Zawsze masz coś do powiedzenia, a teraz ci język w gardle utknął? Pytam po raz kolejny, kto pozwolił ci opuścić dom?

-Cóż za niespodzianka, to byłeś ty, we własnej osobie. -Tylko on potrafił działać na nią, jak zapalnik. Usłyszawszy to, na twarzy chłopaka malowało się zdziwienie. -Ba! Podobno byłeś na tyle wielkoduszny, że podarowałeś nam własną kartę kredytową.

-Że co!?

W tym momencie dobiegły do nich pozostałe dziewczyny, będące winowajcami zaistniałej sytuacji. Zoe rzuciła torby, podniosła ręce w geście kapitulacji i zrobiła kilka kroków w przód.

-Nie krzycz po niej, to moja wina. Powiedziałam, że się zgodziłeś, żeby pojechała z nami i się trochę odstresowała. Cały czas chodzi zmęczona i zamyślona. Należał jej się chociaż jeden dzień odpoczynku -tłumaczyła się Zoe. Naomi stała w szoku, gdyż sama o niczym nie wiedziała.

-To ja decyduję, kiedy może odpocząć, a kiedy nie...

-A wiesz co? Pierdol się. -Przerwała mu i już chciała iść w stronę dziewczyn, by wrócić z nimi samochodem, lecz Nate przyciągnął ją do siebie.

-Oj nie moja droga. Wracasz ze mną. -Postanowił.

Był śmiertelnie poważny. Kay próbowała się wyrwać z uścisku, krzycząc w jego stronę różne wyzwiska, ale nie przynosiło to żadnego skutku. Nie chciała zostawiać dziewczyn samych z zakupami, nie po to z nimi jechała, żeby teraz taszczyły torby za nią. Po kilku nieudanych próbach w końcu mu się poddała, dając się zaprowadzić do jego samochodu.

Nie mogła uwierzyć w to, że jeszcze niedawno darzyła go pozytywnymi uczuciami, teraz miała ochotę go rozszarpać. Jego zachowanie nie różniło się niczym od pływów morskich. Wraz z odpływem traciła czujność, zatapiając się błękicie jego oczu i czułości zachowania, tylko po to, by z przypływem jego prawdziwy charakter uderzył ze zdwojoną siłą, zmywając wszystkie dobre wspomnienia, którymi zdołał w krótkim czasie ją obdarzyć.

Udali się w stronę najbliższego parkingu i ku jej zaskoczeniu, zamiast samochodu, zaparkowany stał czarny motocykl z kaskiem zawieszonym na kierownicę. A żeby tego było mało, stał tuż obok granatowej toyoty Zoe.

-Hej! Czekajcie! -Po ciele Kay przeszedł dreszcz, biegł za nimi Joe i kilkunastu chętnych na polowanie ludzi. -Mam propozycję nie do odrzucenia. Nie chcę rozdrapywać ran, ale jak dobrze nam wszystkim wiadomo, twoi przyszywani rodzice zginęli zaatakowani przez wilki -zwrócił się do Nate'a.

-No i? -odparł chłodnym tonem.

Tuż po śmierci tak rozpoznawalnych ludzi, jak Henry i Jasmine musieli wymyślić na szybko przyczynę śmierci. Nie mogli opowiedzieć o Cedricu i bandzie biegających szarych. Gabriell, jako następca Henry'ego w roli dyrektora akademii Corbea, przekazał przykre wieści, że para została zaatakowana przez wilki podczas wieczornego spaceru po okolicznych lasach. Historia ta miała dwa zadania jedno, żeby w logiczny sposób wytłumaczyć śmierć oraz drugą ukrytą, aby ludzie nie wchodzili do lasów. Nie było im na rękę, żeby bronić każdego zwykłego człowieka przed szarymi.

-Pomóż nam wytępić to plugastwo.

Pozornie zwykła prośba, która była pod publikę, wprowadziła Nate'a w zakłopotanie. Nie odpowiedział.

-Ty, jako jeden z nielicznych powinieneś być wściekły na to, co cię spotkało. Zapoluj z nami. Pomóż nam zaprowadzić porządek. -Jego ton zmienił barwę, był nieco bardziej nachalny, wręcz brzmiał jak rozkaz. Joe zrobi wszystko, byleby miał poparcie ludzi.

-Dobra. Jedno polowanie.


Na miejsce spotkania Joe wybrał oczywiste miejsce, dawny dom Henry'ego i Jasmine. Pod rezydencją zebrała się spora grupka ludzi ubranych w beżowe kamizelki i luźne spodnie. Joe chodził pomiędzy nimi i rozdawał im wiatrówki wraz z krótką instrukcją użycia. Punktualnie o godzinie szesnastej z domu wyszedł Nate, Hayden, Gabriell i Harvey, gotowi do wzięcia udziału w polowaniu, które mieli zamiar sabotować.

Aby zachować pozory moralnej rodziny, kobiety pozostały w domu pod opieką Joshuy i Parkera tylko dlatego, że dom znajdował się w lesie i według Joego "występowało prawdopodobieństwo, że wilki zachęcone zapachem mogą zjawić się pod domem, więc dobrze jest mieć kogoś na miejscu". Zgodzili się na to, tylko dlatego, żeby nie wzbudzać zbędnych podejrzeń i mieć tę szopkę z głowy.

Chodzili po lesie od dobrych trzech godzin w sześcioosobowych grupach. Wszyscy członkowie watahy zostali poinformowani o kategorycznym zakazie przemiany, więc nie spodziewali się na żadne nieprzewidziane spotkania. Chodzili po terenie, na który szarzy nie mieli wstępu zgodnie z ustalonym dawno podziałem terytorialnym. Zaczynało się już ściemniać, więc Gabriell przekazał informację o powrocie przez krótkofalówkę. Wszystko przebiegało według planu. Nagle Aaron, jeden z dwóch dołączonych do grupy mężczyzn zatrzymał się i wytężył wzrok.

-Jest! Tam stoi! -Rzucił się w pogoń za zwierzęciem.

Niemal od razu dołączył do niego Leon, jego kolega. Wycelowali w zwierzę i po kolei oddali strzał. Wilk zawył cicho i ruszył przed siebie, kulejąc. Następne strzały również trafiły w cel. Zwierzę upadło z niskiej górki, chowając się przed kłusownikami.

-Zostańcie tu. Idę sprawdzić z Nate'em -powiedział spokojnie Harvey.

Nie usłyszeli słowa sprzeciwu. Ruszyli w stronę szarego wilka. Im oczom ukazał się martwy człowiek, na klatce piersiowej znajdowały się trzy dziury po nabojach. Nie to chcieli zobaczyć.

-Zajebiście, będą problemy -rzekł pod nosem Nate.

-Nic tu nie ma! Uciekł! -krzyknął bez zastanowienia Harvey, zwijając dłoń w tubę. -Idźcie już, zawiąże buta i do was dołączę -dodał po chwili.

Zobaczył z oddali machnięcie głowami na zgodę, więc szybko uklęknął nad ciałem i upewniając się, że są wystarczająco daleko, przykrył je liśćmi. Podniósł się szybko i truchtem dobiegł do pozostałych.

-Zostawiłem czapkę na ziemi. Muszę wrócić -odezwał się nagle Leon.

Harvey i Nate popatrzyli po sobie i zrobiło im się nieco cieplej ze stresu. Leon, czterdziestoletni, otyły facet, zniknął między drzewami. Robiło się coraz ciemniej, osoby, które nieczęsto chodziły po lesie, łatwo mogły tracić orientację o tej porze. Wiedząc, że Leon był woźnym w miejscowej szkole podstawowej, tylko pogorszyło sytuację. Mieszkał w ścisłym centrum miasteczka i zawsze trzymał się z dala od miejsc, gdzie było więcej niż pięć drzew. Nagle usłyszeli przeraźliwy krzyk.

-Tu jest ręka! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro