Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prolog

John słyszał zbliżające się do drzwi kroki. Jak zwykle, mimowolnie próbował je rozpoznać, jak zwykle wyeliminował pierwsze, za którymi najbardziej tęsknił i drugie, które zwiastowałyby rychłe usłyszenie pierwszych. Dopiero trzecie w kolejce zgadzały się z tym, co słyszał.

Zwalniające, szybkie kroki, co drugi przerywane szurnięciem ze względu na uraz kostki jeszcze z dzieciństwa. Zawsze próbowała to wyeliminować, ale chyba jednak zdecydowała, że woli, gdy John wie, czego ma się spodziewać. Dawała mu kilka sekund na przybranie ciepłego uśmiechu, który będzie mogła zbić zimnym jak lód wzrokiem.

Zapukała. John wziął głęboki oddech i odczekał chwilę, by nie pomyślała, że czekał przy drzwiach.

Przekręcił zamek i otworzył, widząc jej oczy, bez cienia uśmiechu i włosy, jasny brąz, którego nigdy nie mógł zobaczyć u jej matki, ale wiedział, doskonale wiedział, że ten kolor to jedyny aspekt wyglądu, który Rosie odziedziczyła po Mary.

- Cześć - powiedział i pochylił się, by pocałować ją w policzek, ona jednak automatycznie się odsunęła.

- Cześć - odpowiedziała i minęła go, kierując się do lodówki.

John zauważył, że jego córka nadal pamięta, gdzie stoi sok pomarańczowy, że nie wyparła jednak wszystkiego tak, jak tego chciała. Zauważył też, że ma podkrążone oczy i sól na butach, co znaczyło, że wraca z tygodniowej zmiany w Sherrinford. Na spodniach zauważył kocią sierść, czyli była u tego swojego, jak mu tam, Matta, na ślub z którym John wiedział, że pewnie nie będzie zaproszony.

- Jak w pracy? - zapytał. Próbował nawiązać lekką rozmowę, ale zdawał sobie sprawę, że Rosie przychodzi do niego tylko dlatego, że Mary by tego chciała. Nie robi tego ani dla siebie ani dla niego.

- Sherlock kazał cię pozdrowić - odparła, a serce Johna podskoczyło tak gwałtownie, że przestraszył się, że się przewróci. - A nie, przepraszam. W ogóle o tobie nie wspomina.

***

- Nadal nie przychodzi... - śpiewnie powiedziała Eurus, gdy Sherlock przekroczył próg do jej celi, która teraz wyglądała inaczej. Pozwolono jej trzymać kilka osobistych rzeczy. Uczłowieczono.

- Kto? - zapytał, poprawiając marynarkę, która już była w idealnym stanie. Przeklął w duchu. Ona widzi, ona umie patrzeć.

Dlatego po prostu się zaśmiała.

- Jesteś taki ludzki - powiedziała chwilę później, trochę ze zdziwieniem, trochę prześmiewczo.

- Nie - odparł po prostu, zgodnie z prawdą i uśmiechnął się sztucznie, patrząc w oczy Eurus. Genetykę opanował perfekcyjnie ale nadal dziwiło go, że patrząc na kogoś można się czuć jakby patrzyło się w lustro.

- Tęsknisz za nim?

- Za kim?

- Za nim.

- Nie ma żadnego niego.

- A za nią?

- Nie.

- Czyli jest jakaś ona?

- Szlag - wypadał z formy. Wypadał z formy od wielu lat, ale zaobserwował, że z biegiem czasu jest coraz gorzej. Właściwie rozważał taktyczne samobójstwo, by umrzeć w chwale, z dala od starości, trudności we wszystkim co się robi i porażki.

- Odzywa się czasami? - zapytała Eurus, przekrzywiając głowę i uśmiechając się szyderczo.

- Zdarza się - odparł, tym razem nie popełniając błędu. Nie wskazał na płeć, nie mogła się domyślić o kim mówi.

- Dobrze - kiwnęła głową. - Przyniesiesz mi kiedyś puzzle? - zapytała niespodziewanie.

- Puzzle?

- Puzzle.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - zapytał Sherlock z zamiarem wyjścia. Widział po siostrze, że niczego dziś od niego nie oczekuje ani nie ma dla niego informacji.

- Tylko twojej obecności - odparła, siadając.

Uśmiechnął się i odwrócił, a drzwi się otworzyły. Gdy przekraczał próg, usłyszał jej głos.

- Mogę wiedzieć, gdzie jest pani Hudson.

- Co? - Sherlock błyskawicznie się odwrócił. Szukał jej od dawna i nie mógł uwierzyć, że starsza kobieta tak dokładnie zatarła za sobą ślady.

- Puzzle.

Coś za coś, pomyślał. Nie ma to jak bezinteresowna rodzina.

***

Był, jak zwykle, sam. Siedział w pustym gabinecie, obracając w palcach telefon z wyświetlaczem włączonym na liście kontaktów. Udawał, że wcale nie zastanawia się czy nie zadzwonić, ale myślał o tym.

Zdarzało mu się to coraz częściej, mimo minionych lat pełnych względnego spokoju. Sherlock nadal pracował wydajnie, nadal czasami ćpał, ale coś w nim zgasło i Mycroft wiedział co. Dlatego chciał zadzwonić. A nie mógł.

Nagle wyłączył wyświetlacz i odłożył telefon na stół. Zdecydował. Nie będzie dzwonić.

Zaczął wychodzić z gabinetu, był już krok za progiem, gdy nagle coś nim szarpnęło, jakby nagłe przeczucie, intuicja, legendarna, genialna podświadomość Holmesów. Odwrócił się i niemal w pospiechu wybrał numer i podniósł aparat do ucha. Niecierpliwił się, słuchając dźwięków przesyłanego sygnału. Przerwy między nimi trwały wieczność.

***

John Watson najpierw poczuł wibracje w kieszeni, później zobaczył znajome nazwisko na wyświetlaczu, którego widok sprawił, że serce skoczylo mu do gardła. Jednak dopiero gdy zobaczył ciało unoszące się na granatowej wodzie Tamizy, poczuł, że może to serce zaraz wypluć.

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro