Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

Nie lubiłam mieć ostatniej zmiany w pracy. Nie dość, że często byłam zmęczona po porannych zajęciach na uczelni, to jeszcze do późna musiałam siedzieć w kawiarni i użerać się z klientami, którzy uwielbiali przychodzić minutę przed zamknięciem. I nawet gdy już pozbyliśmy się wszystkich ludzi, zamykając przezornie drzwi przed kolejnymi kawolubnymi potworami (godzinę po czasie, gdy powinnam już być w akademiku, ale who cares?), to trzeba było jeszcze posprzątać, co również pochłaniało masę czasu. 

Gdy wreszcie wyszłam z tego cholernego Starbucksa, byłam wykończona, śpiąca i poddenerwowana. Oczywiście słońce już dawno zaszło za horyzont (no dziwne gdyby nadal świeciło o północy), ale to nie zdołało uśpić tego wiecznie żywego miasta. Spojrzałam na zegarek i momentalnie wytrzeszczyłam oczy widząc, że mam dosłownie minutę do autobusu. Nie pocieszający był również fakt, że kolejny w kierunku uniwersytetu jechał za prawie czterdzieści minut, a szczerze mówiąc, spacer przeciętnym tempem zajmował mi mniej.  

Przyspieszyłam kroku, zgrabnie wymijając ludzi, którzy niczym święte krowy panoszyli się po chodniku. Mimo wszystko, byłam przepełniona nadzieją, która zgasła z momentem, gdy wyszłam z pobocznej uliczki na główną i zobaczyłam jak ten cholerny autobus odjeżdża z przystanku. Pół minuty przed czasem. 

Zaklęłam siarczyście pod nosem, mając ochotę w coś kopnąć, albo uderzyć, ale niestety (albo stety!) nic odpowiedniego nie nawinęło mi się w tym momencie pod rękę. Wydobyłam z torebki papierosa, sprawnie wkładając go pomiędzy wargi. Z zapalniczką nie poszło tak łatwo, bo ta mała cholera uwielbiała chować się w zakamarkach poszewki, ale finalnie i ją wydobyłam, podpalając tytoń i zaciągając się siwym dymem. Tak uzbrojona, ruszyłam przed siebie, bo siedzenie na przystanku i czekanie na łut szczęścia nie miało najmniejszego sensu. 

Cały ten dzień mogłam już z czystym sumieniem zakwalifikować do tych z kategorii do dupy. Najpierw 4 godziny wykładu z sorką Philips, potem ciężki dzień w pracy przepełniony pretensjonalnymi klientami i teraz jeszcze to. Babcia zawsze powtarzała - ,,Gdy życie daje ci cytrynę, to zrób z niej lemoniadę''. I ja naprawdę starałam się zachować dobrą minę do złej gry i myśleć o tym, że jutro będzie lepiej, ale każdy ma swoje pokłady cierpliwości. A moje skończyły się właśnie teraz. 

To zabawne, bo jeszcze kilka dni temu rozmawiałam z Davidem o tym, jak pogoda potrafi być tutaj nieprzewidywalna. Nie powinno mnie więc zdziwić to, że nagle zaczęło po prostu lać. Nie siąpić, nie kropić, nawet nie padać. Lać. Tak jakby ktoś wredny tam na górze, odkręcił prysznic na full i z radością patrzył jak mrówki potocznie nazwane ludźmi, chowają się w popłochu gdzie tylko się da. Nie zdążyłam nawet dokończyć cholernego papierosa, który zamókł w mgnieniu oka i zgasł. Ze złością rzuciłam peta na ziemię, czując jak ubrania przylepiają się do mojego ciała, a po twarzy płynie mi strużka wody. Byłam tak wściekła, że nawet Meduza bałaby się na mnie teraz spojrzeć w obawie, że zamienię ją w kamień. Zagryzłam zęby i z uporem maniaka szłam przed siebie. Deszcz nie ustawał, tak samo jak moja złość. 

Potrzebowałam jakiegoś niewielkiego zapalnika, żeby wybuchnąć na dobre i wtedy spojrzałam przez ramię, mając nieodparte wrażenie, że jakiś samochód zwolnił tuż obok mnie. Przewróciłam oczami i przyspieszyłam kroku, mrużąc oczy od deszczu.

- Wsiadaj, podwiozę cię! - usłyszałam głos Lucasa, który nadal toczył się w swoim aucie obok mnie. Zacisnęłam szczękę i nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, pokazałam mu środkowy palec, naprawdę nie mając ochoty się z nim dzisiaj użerać. 

- Elizabeth... - ostrzegł mnie. 

- Nie potrzebuję twojej pomocy, więc możesz już spierdalać - warknęłam, dużo agresywniej niżeli zamierzałam. Nagromadzone przez cały dzień złe emocje sprawiały, że naprawdę przestawałam się hamować. 

- Przestań zachowywać się jak debilka i wsiadaj do tego cholernego samochodu! - dla odmiany brunet podniósł głos, przez co aż się zatrzymałam. Byłam wściekła. Och, z przyjemnością zamoczę ci te twoje jasne siedzenie. 

Wskoczyłam na fotel pasażera i chlapnęłam drzwiami, co nie umknęło uwadze Lucasa. 

- Nie mścij się na samochodzie, bo nic ci nie zrobił. Ja z resztą też nie - mruknął, ale nawet na niego nie patrzyłam. Nastała cisza, chociaż nie trwała wcale długo. Niestety.

- Wydaję mi się, że miałaś nie palić papierosów - rzucił oschle, czym skupił na sobie moją uwagę. Był niemożliwy.  

- Wydaję mi się, że tak jak ci już powiedziałam, to nie jest twój zasrany interes - odburknęłam. 

Przelotnie przejrzałam się w bocznym lusterku szybko stwierdzając, że wyglądam jak obraz nędzy i rozpaczy. Tusz spłynął po moich policzkach, a mokre włosy poprzyklejały się do twarzy. Nie próbowałam nawet tego ratować, a w zamian zamknęłam oczy czując, że nabiegają mi do nich łzy. Miałam dość. Nie dość, że zbliżał mi się okres i byłam kompletnie niestabilna emocjonalnie, to jeszcze ten dzień dał mi na tyle w kość, że po prostu nie wytrzymałam. Nie chlipałam, nie pociągałam nosem i nie odwracałam twarzy, ale Lucas mimo wszystko rozkminił co jest grane. 

- W schowku powinny być chusteczki - powiedział dużo łagodniej. Faktycznie tam były, więc podał mi jedną żebym wytarła łzy, chociaż one wcale nie chciały przestać lecieć. 

- Co się dzieje? - zapytał po dłuższej chwili. 

- Ciężki dzień - odparłam zdawkowo, nie mając najmniejszej ochoty by o tym teraz rozmawiać. Brunet pokiwał jedynie głową i nie próbował dociekać, przez co byłam naprawdę szczęśliwa. Wkrótce dojechaliśmy na parking pod akademikiem, a pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to auto Davida. Nie wiedziałam po co przyjechał, ale kompletnie nie miałam ochoty się z nim widzieć. 

- Możemy stąd jechać? Proszę - zagadnęłam nieśmiało, mając obawę że w ten sposób jakoś nadszarpnę uprzejmości Lucasa. Ten jednak tylko skinął głową. Nie dociekał, nie złościł się, nic nie mówił. 

- Jesteś głodna? - odezwał się dopiero gdy wyjechaliśmy na główną szosę, a ja przytaknęłam. Takim sposobem znaleźliśmy się pod McDrive. I nie musiałam mu nawet mówić na co mam ochotę, bo nawet po takiej rozłące doskonale pamiętał co lubiłam. 

Zaopatrzeni w jedzenie oraz picie, odjechaliśmy jeszcze kawałek, a Lucas finalnie zaparkował samochód na parkingu w pobliżu plaży, z którego rozciągał się piękny widok na port i oświetlone wycieczkowce. W międzyczasie przestało padać i znowu zrobiło się duszno, ale to nas nie powstrzymało żeby wyjść z samochodu. Oparłam się pośladkami o klapę bagażnika i zajadając frytki wpatrywałam się w migające w oddali światełka. 

- Dziękuję - powiedziałam cicho, przerywając tym samym kojącą, nocną ciszę. Brunet uśmiechnął się tylko, kończąc przeżuwać burgera. 

- Po to jestem - odparł, czym sprawił, że kąciki moich ust drgnęły ku górze. Dalej jedliśmy już w ciszy i naprawę mi to odpowiadało. Niestety nadal wilgotne ubrania i morska bryza sprawiły, że mimowolnie zaczęłam drżeć z zimna. Lucas bez słowa sięgnął po czarną bluzę leżącą na tylnej kanapie, po czym mi ją wręczył, a ja nie odmówiłam. Założyłam ją sprawnie, szybko zauważając, że wygląda na mnie prawie jak sukienka. To nie miało jednak najmniejszego znaczenia. Była ciepła, miła w dotyku i przesiąknięta perfumami, które działały na mnie jak narkotyk. 

- Nadal nie rozumiem jak mogłeś mnie wtedy tak zastawić - stwierdziłam bardziej do siebie niż do Bruneta, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. Prawdopodobnie to nie był dobry dzień na takie tematy, ale to była jedyna rzecz, która naprawdę nie dawała mi spokoju. 

- Po tej całej akcji zrobił się straszny dym - zaczął tym swoim lekko ochrypłym głosem, czym przykuł całą moją uwagę. - Musiałem na trochę zniknąć i poczekać aż wszystko się uspokoi. 

- Rozumiem, ale mogłeś napisać chociaż głupiego esemesa, że nic ci nie jest. 

- Nie mogłem El - westchnął. - Nie mogłem pozwolić, żeby jakkolwiek powiązali cię z tą sprawą. Po za tym sama widzisz, że tam gdzie się pojawiam, tam wprowadzam tylko zamęt. Nie chciałem żebyś przeze mnie więcej cierpiała. 

- Jesteś dupkiem - prychnęłam. - Cierpiałam mimo wszystko, żyjąc ze świadomością, że mnie porzuciłeś jak jakąś niechcianą zabawkę. 

- Przecież wiesz, że tak nie było... 

- Nie wiem, Lucas. W końcu teraz tutaj jesteś i już się o mnie nie martwisz. Tak mam to rozumieć?

- Oczywiście, że nie! - podirytował się. - Christian zniknął póki co na dobre. Z moich źródeł wiem, że zagnieździł się w Ameryce Południowej, bo tutaj narobił sobie już zbyt dużego szamba. Policja zostawiła tą sprawę, bo nie miała żadnych poszlak. Nie narażałbym cię, gdybym nie był pewien, że jest bezpiecznie, rozumiesz? 

Nie rozumiałam. To wszystko było tak pogmatwane, że mój przemęczony umysł po prostu nie nadążał. 

 - Myślisz, że mi było łatwo? Być krok za tobą, ale nie móc zrobić nic więcej? Myślisz, że było mi łatwo patrzeć, jak dajesz się omamić temu debilowi? 

- Nie mów tak o Davidzie - przerwałam mu. 

- Kochasz go? - zapytał nagle, czym wmurował mnie na dobre. Przecież nie mogłam odpowiedzieć, skoro sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. 

- Przepraszam Elizabeth. Proszę, zrozum że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. - złapał mnie za ramiona i zmusił, bym na niego spojrzała. 

- Teraz też nie chce tego robić, rozumiesz? Jeżeli naprawdę tego chcesz to powiedz, a więcej już nigdy mnie nie zobaczysz. Wyjadę choćby i do Hondurasu. Jestem Ci to winien. 

Pomimo ciemności, bez problemu widziałam wzrok Lucasa, który strasznie mnie przytłaczał i jednocześnie sprawiał, że się rozpływałam. Nie potrafiłam w tym momencie powiedzieć ani jednego słowa. Byłam rozbita na milion kawałeczków i każdy krzyczał coś innego. Poczułam jak łzy znowu napływają mi do oczu. Ten natłok emocji doprowadzał mnie do szaleństwa. Miałam dość tego dnia i naprawdę chciałam magicznym sposobem teleportować się do łóżka i iść spać. Zamiast tego, przytuliłam się do Lucasa, który choć w pierwszym momencie był zdziwiony, to dość szybko się rozluźnił i objął mnie ramieniem. 

- Nienawidzę cię - wyszeptałam ledwo słyszalnie, jako że moja twarz nadal wtulona była w koszulkę chłopaka. Ten zaśmiał się tylko pod nosem i opuszkami palców zaczął głaskać moje włosy, sprawiając że całkiem odpłynęłam. 

__________________

Dodając to jestem w drodze na lotnisko. Przez najbliższe dni odpoczywam w Austrii, więc rozdziałów nie będzie. Właśnie dlatego wczoraj siedziałam do późna i kończyła rozdział, żeby nie zostawić was z niczym <3

Nie zapomnijcie o zostawieniu serduszka oraz komentarza, będzie mi bardzooo miło.

Xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro