19.07.2007r.
(14:40)
-Patrzcie, jestem syreną przyczepioną do statku. - Jungkook wychylił się za barierki statku i rozłożył ręce.
- Przestań tak wariować, bo źle się to skończy. - rzekł Taehyung, który stał obok niego.
- Daj spokój, wiem co robię. - gdy tylko to powiedział jedna z większych fal zakołysała statkiem, a czarnowłosy poleciał do przodu.
Reakcja Taehyunga była natychmiastowa. W ostatniej chwili złapał tamtego i pociągnął do siebie, przez co oboje wylądowali w dość dziwnej pozycji.
Ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Patrzyli sobie w oczy, do momentu, w którym Kim się opamiętał i odepchnął bruneta na bok.
- Tak, masz wszystko pod kontrolą. Debilu?;prawie wpadłeś! - wykrzyczał wściekły dziewięciolatek.
- Przecież mnie złapałeś, po co się unosisz... - Jungkookowi zrobiło się trochę głupio.
- A jakbym nie złapał?! Umiesz w ogóle pływać? - Jeon spuścił głowę. - No właśnie, jesteś nie odpowiedzialny.
- Ach tak? I mówi to osoba, która zostawiła chłopaka który bił się w jego obronie?
- Przecież sobie poradziłeś. Z resztą nie zmieniaj tematu.
- Tsa, poradziłem sobie. Prawda jest zupełnie inna, żebyś tam został to byś wiedział. - Taehyung spojrzał na niego pytająco. - Z resztą nie ważne. - wstał i ruszył w stronę kajuty.
- Czekaj. - starszy złapał go za rękę. - O czym ty mówisz?
- Na prawdę nieważne. Zostaw mnie.
- Nie dopóki mi nie powiesz.
- Gdy uciekłeś oni zaczęli mnie bić, nie dałem sobie rady, więc ubłagałem ich żebyśmy negocjowali. Płaciłem im, a w zamian oni ciebie nie bili ani mnie. Proszę, znasz prawdę, a teraz mnie zostaw. - wyrwał swoją rękę z jego uścisku i udał się tam, gdzie przedtem miał w planach iść.
Kim stał jak wryty. Przecież to nie możliwe, przecież oni mieli dużo ran na twarzach. Jakim cudem Jeongguka nie dał sobie rady?
Nie rozumiał tego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej ho! Niestety (albo stety) muszę zniknąć na kilka dni. Wracam w sobotę 22 kwietnia. I ruszą też opowiadania, które teraz stoją w miejscu. Do nich również zapraszam.
Bajka. ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro