Rozdział 36
Powoli odzyskiwałam przytomność. Czułam się strasznie zmęczona, dlatego nie otwierałam oczu, a jedynie przysłuchiwałam się głosom ludzi w oddali. Początkowo kompletnie ich nie identyfikowałam. Nie pamiętałam co dokładnie się stało i jak się tu znalazłam. Po chwili uświadomiłam sobie jak bardzo boli mnie ramie. Wywołało to na mojej twarzy grymas i próbowałam poruszyć ręką, ale wtedy ból tylko się nasilił. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam uchylać powieki, a do moich oczu wdarło się przeraźliwie mocne, białe światło. Szybko je zamknęłam i kolejną próbę podjęłam dopiero po chwili. Czułam się, jakby ważyły tonę i chcąc chociażby je uchylić, musiałam zebrać w sobie całą silną wolę, której aktualnie posiadałam dosyć mało. Chwilę później, w dalszym ciągu mrużąc ślepia, niemrawo przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu. Powoli uświadamiałam sobie, że znajduję się w szpitalu, a to z kolei wyjaśniałoby to wkurzające pikanie tuż obok mojej głowy. Obok mnie na stojaku sączyła się jakaś kroplówka, do której zostałam podpięta. Zerknęłam na ramię, które zostało ściśle obandażowane różnorakimi opatrunkami. Westchnęłam i poprawiłam głowę na poduszcę, dając sobie chwilę odpoczynku i biorąc kilka głębokich oddechów. Byłam głodna, spragniona i obolała, co właśnie zaczynałam odczuwać. Uniosłam się nieco na zdrowej ręce i jeszcze raz pokusiłam się o rozeznanie w sytuacji.
- O Boże, Elizabeth! - usłyszałam znajomy głos i skierowałam wzrok w stronę drzwi, przez które wpadła babcia. - Doktorze! Obudziła się! - powiedziała lekko drżącym głosem, w dalszym ciągu drepcząc w moim kierunku.
- Tak bardzo się o Ciebie martwiłam! - powiedziała cała roztrzęsiona i delikatnie mnie przytuliła. Po chwili do sali wszedł również mężczyzna ubrany w biały fartuch i jakaś kobieta - pielęgniarka, jak mniemam.
- Jak się czujesz? - zapytał podchodząc bliżej. W międzyczasie wyjął z kieszeni małą latareczkę i zanim zdążyłam odpowiedzieć, poświecił nią prosto w moje oczy.
- Bardzo boli mnie ręka - odparłam niemrawo, ledwo słyszalnie, jako że moje gardło chwilowo przypominało Saharę.
- Dostałaś już leki przeciwbólowe, najwyraźniej jeszcze nie zaczęły działać - odparł, tym razem podchodząc do pikającego urządzenia obok łóżka i coś sprawdzając.
- Parametry w normie - powiedział do pielęgniarki, a ta szybko zanotowała to w swoim notatniku.
- Co się stało? Jak się tu znalazłam? - zapytałam, nie dając lekarzowi szansy na kolejne pytania dotyczące stanu mojego zdrowia i samopoczucia.
- Wczoraj wieczorem ktoś przywiózł cię na sor. Nie wiemy kto to był, uciekł. Policja prowadzi dochodzenie w tej sprawie i zapewne będzie chciała z tobą porozmawiać. - odparł, mocno streszczając całą sytuację. Powoli zaczynało mi świtać. Czy to Lucas mnie tutaj przywiózł? Co się z nim stało? Co się stało tego felernego wieczoru, kiedy próbował mnie uratować? I co ważniejsze - gdzie teraz jest, co robi i czemu nie ma go przy mnie? W tym samym momencie uświadomiłam sobie, jaką egoistką jestem. Gdyby od tak się ujawnił, złapaliby go i wlepili kilka lat za narkotyki i inne przewinienia, których zapewne było sporo. Najbardziej bałam się, że już nigdy go nie zobaczę.
- Zostałaś postrzelona w ramię. Na szczęście pocisk nie naruszył tętnic ani ścięgien. Jeśli wszystko będzie w porządku, za kilka dni będziesz mogła wyjść do domu - z moich rozmyślań wyrwał mnie głos lekarza, chociaż to interesowało mnie aktualnie najmniej. Mruknął coś jeszcze, że zostawi nas teraz same, po czym wyszedł. Teraz pałeczkę przejęła moja babcia, która zasiadła na stołku przy łóżku i z niekrytą troską zaczęła wpatrywać się w moją twarz.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała, delikatnie się uśmiechając. Próbowała mnie pocieszyć, choć widziałam, że jej oczy były smutne i zmartwione. Źle czułam się z faktem, że przysporzyłam jej tyle nerwów. Z drugiej strony nie mogłam obwiniać się za coś, czego nie byłam winna.
- Wiem babciu - odrzekłam i odwzajemniłam uśmiech, delikatnie biorąc ją za pomarszczoną dłoń. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, ale niezręczną ciszę na szczęście - albo i nie - przerwał policjant, który w tym momencie wszedł do pomieszczenia.
- Porucznik Jackson Smith, czy mógłbym z panią porozmawiać? - zapytał twardym głosem i zerknął na Charlotte. Skinęłam niepewnie głową, a starsza kobieta bez żadnego słowa wstała i skierowała się o drzwi. Czułam na sobie ciężki wzrok mężczyzny, a moje serce nieznacznie przyspieszyło.
- Proszę opowiedzieć wszystko, co Pani pamięta - mruknął i wyjął niewielkich rozmiarów notatnik. Moją opowieść zaczęłam od momentu porwania. W swoich zeznaniach skutecznie omijałam postać Lucasa, zasłaniając się tym, że nie znam tego mężczyzny i nigdy wcześniej nie widziałam go na oczy. Podałam również zły rysopis, chcąc jak najbardziej odciągnąć podejrzenia od bruneta. Po wszystkim byłam strasznie zmęczona. Nie fizycznie, a psychicznie. Porucznik wymaglował mnie na wszystkie możliwe sposoby, na koniec grzecznie dziękując za rozmowę i wychodząc. Zasnęłam nie mając siły na nic więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro