Rozdział 13
Pomimo tego, że usilnie starałam się zaznaczyć iż pomiędzy mną a Lucasem nic nie zaszło, moje przyjaciółki z zawzięciem trzymały się swojej wersji wydarzeń. Próbowały narzucić mi romans, który rzekomo wisiał w powietrzu i miał szanse przerodzić się w coś większego.
Prędzej mi kaktus na głowie wyrośnie.
Z tego powodu nie powiedziałam im o umówionym spotkaniu stwierdzając, że będzie lepiej jeśli dowiedzą się po fakcie. Nie potrzebne mi były kolejne domysły na temat naszej relacji, bo już i tak były tym zbyt mocno podjarane. A ja przecież tylko chciałam odzyskać wisiorek i na tym miało się to zakończyć. Prawda?
Następnego dnia - nie zamierzając się zbytnio stroić - wciągnęłam na siebie jeansy, grafitową koszulkę z krótkim rękawem i standardowo, krótkie conversy. Punktualnie o 19 po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, więc zbiegłam na dół i krzyknęłam babci, że wychodzę. Nie ukrywam, że czułam mały dreszczyk emocji, kompletnie nie wiedząc co czarnooki zaplanował. Miałam jedynie nadzieję, że nie będzie to nic wytwornego jak poprzednio, bo kompletnie nie były to moje klimaty. No i nie sądzę, żeby w takim stroju wpuścili mnie do drogiej restauracji.
Odetchnęłam z ulgą wraz z momentem, gdy uchyliłam drewnianą powłokę i ujrzałam Lucasa. Miał na sobie czarne jeansy, czarną opinającą koszulkę, czarne new balance i oczywiście - czarne ray bany na nosie. Oh, cóż za radosna kolorystyka! Grunt, że nie był wystrojony jak stóż w Boże Ciało. A trzeba przyznać, że w ciemnych kolorach nawet było mu do twarzy.
- No cześć piękna - obdarował mnie uśmiechem i chociaż miał na nosie okulary, to widziałam jak lustruje wzrokiem całą moją sylwetkę.
- Cześć - odparłam i uniosłam do góry brew, zostawiając zbędne komentarze dla siebie.
Ruszyliśmy w kierunku samochodu, a brunet standardowo otworzył przede mną drzwi.
- Pasy - mruknął, zajmując fotel kierowcy. Co on się tak na to uwziął? Przewróciłam oczami, ale spełniłam jego prośbę, nie chcąc zaczynać dzisiejszego spotkania od zgryźliwości. Tym razem podróż trwała o wiele krócej, jako że ostatecznie wylądowaliśmy na wybrzeżu. Podczas gdy Luc parkował auto, ja przez boczną szybę wypatrzyłam górujący nad plażą diabelski młyn.
- Serio? Zabrałeś mnie do wesołego miasteczka? - zapytałam z niedowierzaniem, chociaż na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Podobno dziewczyny lubią takie miejsca - wzruszył ramionami, jakby lekko zakłopotany, że ten pomysł wydał mi się absurdalny. A tak wcale nie było. Uwielbiałam wesołe miasteczka i często gdy byłam mała przyjeżdżałam tu z babcią. Po za tym wszystko było lepsze od sztywnego siedzenia w lokalu.
Wysiedliśmy z pojazdu i piaszczystą alejką skierowaliśmy się do naszego miejsca docelowego. Już na wejściu spotkaliśmy się z tłumem szwendających się ludzi, którzy postanowili spędzić ten ciepły wieczór w podobny sposób co my. Brunet trzymał się blisko, nie chcąc mnie gdzieś w między czasie zgubić, a ja błyszczącymi oczyma rozglądałam się po wszelakich namiotach i innych oferowanych atrakcjach. A trzeba przyznać, że było ich tutaj od groma - od budek z jedzeniem, przez drobne konkursy typu ''wygraj miśka'', aż po pokaźne rollercoastery. Nie sądziłam, że zdoła mnie tak pozytywnie zaskoczyć tym bardziej, że sam nie wyglądał jak fan miejsc takich jak to.
- O mój boże, wata cukrowa! - powiedziałam z entuzjazmem, widząc dziewczynkę z wielką chmurką różowej słodkości na patyku - Chcę taką! - dodałam i chwyciłam Wayforda za rąbek koszulki, ciągnąc go do pobliskiego stoiska z tą błogą przekąską. Na szczęście na zamówienie nie musiałam wcale długo czekać i po chwili uśmiechnięty pan wręczył mi upragniony narkotyk. Sięgnęłam do kieszonki spodni, by wyjąć z niej pieniądze, ale Lucas był szybszy. Wręczył sprzedawcy należną zapłatę, by następnie spotkać się z moim gniewnym spojrzeniem.
- Umiem za siebie płacić, wiesz? - fuknęłam z zażenowaniem. Nie byłam feministką, ale po prostu nie lubiłam, gdy mężczyzna opłacał moje wydatki.
- Wiem, ale to ja zabrałem cię na randkę, więc to ja płacę - odparł nie wzruszony. Westchnęłam i urwałam kawałek waty, od razu ładując go sobie do buzi. Nie miałam siły się z nim teraz kłócić, ale jeżeli myślał, że będzie tak przez cały czas, to żył w naprawdę dużym błędzie.
- Chcesz trochę? - zapytałam, przechylając w jego kierunku patyczek.
- Nie, nie lubię słodyczy - skrzywił się, a ja aż otworzyłam ze zdziwienia usta.
- Zwariowałeś? Jak można nie lubić słodyczy?
- Dbam o linię - zaśmiał się i jestem niemalże pewna, że puścił mi oczko.
- Twoja strata, więcej dla mnie - wzruszyłam ramionami i wzięłam kolejny kęs.
Dłuższy czas błądziliśmy po placu bez większego celu, nie zatrzymując się w żadnym konkretnym miejscu. Gdy w końcu zmęczyłam cukrową chmurkę (i przy okazji cała się zasłodziłam), zaczęłam szukać wzrokiem kolejnej atrakcji. Oczywiście w oczy od razu rzucił mi się diabelski młyn, który był po prostu gigantyczny, a z góry musiał rozciągać się przepiękny widok na miasto.
- Może się przejedziemy? - zaproponowałam, ruchem głowy wskazując na ogromne koło z kolorowymi wagonikami. Czarnooki powiódł spojrzeniem po konstrukcji, a na jego twarzy pojawił się grymas.
- A może porzucamy piłeczkami do celu, huh? - zapytał głosem pełnym nadziei. Nawet ślepy by zauważył, że coś tu nie grało. Postanowiłam jednak tak łatwo nie odpuszczać i dalej próbowałam przekonać czarnookiego do swojego pomysłu.
- Oj no chodź, będzie fajnie - chwyciłam chłopaka za nadgarstek i powoli zaczęłam iść w stronę kolejki po bilety. Nagle poczułam szarpnięcie, a brunet zatrzymał się jak wryty, uniemożliwiając mi tym samym dalsze parcie do przodu. Nawet gdybym chciała, to nie dałabym rady przeciągnąć go choćby o krok.
- El, nie chce - powiedział twardo, piorunując mnie spojrzeniem.
- Chyba mi nie powiesz, że się boisz? - zapytałam, unosząc do góry brew. Nie odpowiedział od razu, przez co zaczęłam się coraz szerzej uśmiechać, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Lucas Wayford boi się niewinnej przejażdżki karuzelą! - krzyknęłam, teraz już nie hamując mojego rozbawienia.
- Wcale się nie boję - syknął, widocznie poddenerwowany całą tą sytuacją - Ja po prostu pewniej czuję się na ziemi - dodał w ramach wytłumaczenia i odwrócił wzrok.
- Właśnie, że się boisz! - kontynuowałam, próbując go troszkę sprowokować.
- Nie boję! - podniósł głos i zacisnął szczękę.
- Boisz, przyznaj to - powiedziałam i podeszłam bliżej, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
- Nie boję i zaraz ci to udowodnię - powiedział twardo i sam ruszył w kierunku ludzi czekających na swoją kolej. Poczułam satysfakcję, bo udało mi się dopiąć swego. Widziałam jednak, że wcale mu się to nie uśmiechało. Nerwowo kręcił się w miejscu, co rusz zerkając na koło i na coraz szybciej zmniejszającą się kolejkę. Chciał udowodnić jaki to on jest twardy i nie do złamania, ale widziałam jak bardzo się stresuje.
W końcu przyszedł czas i na nas, a pan w czerwonej kamizelce i spodniach do kompletu otworzył nam drzwiczki do jednego z wagoników. Usiedliśmy obok siebie, w milczeniu czekając aż karuzela ruszy. Nie trwało to długo i po lekkim szarpnięciu powolutku zaczęliśmy jechać w górę. Z zainteresowaniem zaczęłam przyglądać się rozciągającemu się za okienkiem widokowi. Luc nie podzielał mojego entuzjazmu i siedział taki spięty, że czułam to nie musząc nawet na niego patrzeć. Niespodziewanie poczułam jak jego duża dłoń ląduje na mojej - dużo mniejszej i smuklejszej. Automatycznie odkręciłam wzrok, ale czarnooki nie patrzył w moim kierunku. Nie zareagowałam, bo jeśli to miało dodać mu otuchy, to niech już trzyma tą rękę gdzie chce. Stop, cofam to. Niech trzyma gdzie chce, ale tylko w ramach przyzwoitości. W sumie było to całkiem miłe i wreszcie nie czułam się przez niego osaczona. Chyba naprawdę zapowiadał się przyjemny wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro