Rozdział 9
- Serio? Chciałaś uciec mi tylnym wyjściem? - zapytał oparty o pobliską barierkę Lucas. Na jego twarzy nie było już ani grama uśmiechu. Zacisnął ze zdenerwowania szczękę i wlepił we mnie niezadowolone spojrzenie, przez co poczułam wzdłuż kręgosłupa nieprzyjemny dreszcz. Kiedy dowiedział się co kombinuję? Przecież byłam ostrożna.
- Nie chciałam uciec, tylko się przewietrzyć - odparłam po dłuższej chwili milczenia, aczkolwiek ton mojego głosu wcale nie zabrzmiał przekonująco. Lucas zdawał się bez problemu to zauważyć, bo parsknął i uniósł do góry brew.
- Doprawdy? - zapytał i wtem zaczął zmniejszać dystans między nami. W tym samym momencie poczułam się lekko zagrożona, chociaż sama nie wiedziałam czym było to spowodowane. Początkowo zamarłam w bezruchu, ale moje ciało mimowolnie zadecydowało o ucieczce. Zaczęłam się cofać, nie chcąc by podszedł zbyt blisko. Krok za kroczkiem posuwałam się do tyłu, ani przez moment nie spuszczając bruneta z oczu. I wtedy zdarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam - skończył się wyłożony kostką brukową chodnik, a ja zaczepiłam butem o wystający krawężnik i jak długa wyrżnęłam do tyłu, prosto na ozdobne, białe kamyki.
- Szlag... - zaklęłam i od razu zaczęłam się podnosić, nie chcąc robić wokół siebie zamieszania. Lucas momentalnie wystawił w moim kierunku dłoń, co niechętnie postanowiłam wykorzystać.
- Krwawisz - stwierdził, ujmując moje ramię. Spojrzałam na piekący łokieć, z którego faktycznie zaczęła sączyć się szkarłatna krew. Super, jeszcze tego mi dzisiaj brakowało.
- Nic mi nie będzie - westchnęłam, zmęczona całą tą randką, jak i obecnością czarnookiego.
- Chodź, wracamy do domu - stwierdził i ponownie wystawił w moim kierunku dłoń. Tym razem już jej nie potrzebowałam, więc po prostu wyminęłam Lucasa i ruszyłam w kierunku parkingu.
- A co z rachunkiem? - zatrzymałam się po paru krokach i posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.
- Już go opłaciłem. Wiedziałem, że tam nie wrócisz - wzruszył ramionami i wznowił podróż do auta. Miałam dziwne wrażenie, że pochmurniał, albo po prostu w dalszym ciągu był na mnie zły i starał się tego nie uzewnętrznić zbyt mocno. Tak czy siak, nie miało to znaczenia. Liczył się tylko fakt, że ten felerny wieczór dobiegł końca.
Ponownie usadziłam się na miejscu pasażera, a Lucas wystawił w moim kierunku chusteczkę. Nie byłam pewna, czy faktycznie chciał mi pomóc, czy po prostu bał się, że zabrudzę mu siedzenie. Wzięłam ją jednak, chcąc choć trochę zahamować krwawienie, które w dalszym ciągu nie ustało.
W milczeniu ruszyliśmy w drogę powrotną, a niezręczną ciszę przerywało jedynie grające radio. Wpatrywałam się w boczną szybę, nie mogąc doczekać się momentu, aż będę mogła stąd uciec. Dzięki temu, że na bieżąco obserwowałam drogę, bez problemu zauważyłam, że na skrzyżowaniu prowadzącym na moją ulicę pojechaliśmy prosto. Zmarszczyłam brwi i przeniosłam wzrok na Lucasa, który w skupieniu przypatrywał się drodze.
- Mówiłeś, że jedziemy do domu... - przypomniałam, nie do końca rozumiejąc co on kombinuje.
- Bo jedziemy. Do mnie - odparł głosem pozbawionym emocji, w reakcji na co od razu się spięłam.
- Co? Lucas, odwieź mnie. To nie jest zabawne! - oburzyłam się, nie mając najmniejszej ochoty na te chore gierki. Nie odpowiedział. Po prostu mnie zignorował, nie zmieniając toru swojej jazdy. Z wkurzoną miną ponownie zagłębiłam się w fotelu, palcami nerwowo stukając o tapicerkę.
Mijaliśmy kolejne dzielnice, oddalając się coraz bardziej od mojego mieszkania. Teraz nie byłam już ani zdezorientowana, ani przestraszona. Byłam po prostu wściekła. W końcu zajechaliśmy pod masywną czarną bramę. Luc wyjął z kieszeni pilot i już chwilę później mogliśmy wjechać na posesję. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o bolącej ręce. Nie wiem w co ze mną pogrywał, ale bynajmniej miałam tego wszystkiego serdecznie dość.
Podczas gdy brunet opuścił auto, ja pozostałam w środku, nie zamierzając się stąd ruszać o krok. Tak jak przypuszczałam, obszedł pojazd dookoła i otworzył przede mną drzwi, ale nawet na niego nie spojrzałam.
- No chodź... - mruknął ponaglająco, najwyraźniej zmęczony czekaniem aż ruszę tyłek.
- Nie, oszukałeś mnie - fuknęłam, w dalszym ciągu wpatrując się przed siebie. Usłyszałam tylko jak wzdycha i chwilę później silne ramiona uniosły mnie w powietrze.
- Zwariowałeś?! Postaw mnie na ziemię - podniosłam głos, ale czarnooki znowu postanowił bawić się w głuchoniemego. Zamknął biodrem drzwi i skierował swoje kroki w kierunku wejścia. Chociaż było ciemno, bez problemu zauważyłam, że budynek jest jednym z tych zrobionych w nowoczesnym stylu. I się nie myliłam, bo wnętrze było stylowe, ale typowo modernistyczne. Salon, do którego mnie zaniósł, urządzony był w bieli, ze srebrnymi dodatkami. Nie miałam jednak czasu o tym myśleć, bo moje myśli skutecznie zostały pochłonięte przez całą tą chorą sytuację.
Brunet usadowił mnie na kanapie, a sam skierował się do pobliskiej kuchni. Słyszałam, jak szuka czegoś po szafkach, aż po chwili powrócił trzymając w rękach apteczkę. Położył ją na stoliku i bez słowa wyjaśnienia zaczął opatrywać zakrzepniętą już lekko ranę.
- Może trochę zapiec - uprzedził, zabierając się za odkażanie. I faktycznie zapiekło, czego nie omieszkałam się obwieścić cichym syknięciem. Dalej poszło już sprawnie - zabandażował poharatane miejsce i zaczął pakować resztę klamotów z powrotem do pudełeczka.
- Czemu to robisz? - zapytałam, nie mogąc dłużej wytrzymać w tej cholernej, otaczającej nas ciszy.
- Przecież nie puścił bym Cię do domu z rozwalonym łokciem - przewrócił oczami.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło... - odparłam, patrząc jak siada na kanapie tuż obok - Czemu się tak do mnie przyczepiłeś? Przecież wiele innych dziewczyn oddałoby Ci się bez najmniejszego zawahania - sprecyzowałam.
- A może ja właśnie tego nie chce? - westchnął, w dalszym ciągu wyglądając na zmęczonego.
- Nie chcesz? Myślałam, że właśnie o to Ci chodzi
- Mało mnie jeszcze znasz - mruknął i podniósł się, po czym zabrał apteczkę i ponownie zniknął z mojego pola widzenia. Nie chciał rozmawiać, a ja nie zamierzałam ciągnąć go za język. Ale nie zaprzeczę, że po tej krótkiej wymianie zdań nie poczułam się odrobinę lepiej.
Nie chcąc siedzieć bezczynnie, wstałam i ruszyłam śladami Lucasa, spotykając się z nim w połowie drogi.
- Odwieziesz mnie teraz do domu? - zapytałam, spoglądając na niego z nadzieją w oczach.
- Jest już późno, możesz spać tutaj - odpowiedział, ale tym razem nie wyczułam w jego głosie zboczonego podtekstu.
- O nie, nie, nie - zaczęłam przecząco kręcić głową, nie zamierzając się zgodzić na taki układ.
- El, proszę, nie sprzeczaj się już ze mną. Będziemy spali w oddzielnych pokojach - zapewnił, a ton jakim to powiedział sprawił, że faktycznie przestałam mieć ochotę na dalszą kłótnię.
- Chodź - udał się w głąb domu, gdzie schodami weszliśmy na piętro, a następnie do schludnie urządzonej sypialni. Nie przypominało to pokoju faceta - łóżko zostało starannie zaścielone, a nigdzie nie walały się porozrzucane przedmioty.
- Mogę spać w salonie - uprzedziłam, domyślając się, że jednak jest to jego lokum.
- Wykluczone, śpisz tutaj. Ja pójdę do gościnnego - oświadczył, po czym podszedł do komody i wydobył z niej jakąś koszulkę i szorty.
- Tam jest łazienka - podał mi ubrania, po czym wskazał na drzwi umieszczone na przeciwległej ścianie.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem obok. Dobranoc Piękna - pożegnał się i obdarzył mnie łagodnym, kompletnie do niego nie podobnym uśmiechem.
- Dobranoc Lucas
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro