Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

Z perspektywy Lucasa:

- El? - zapytałem dużo głośniej i radośniej, niżeli początkowo zamierzałem. Ogarnęła mnie totalna euforia, a ciałem targały nieopisane emocje. Adrenalina krążąca w moich żyłach tylko potęgowała ten efekt, wznosząc puls na wyżyny. 

- Poczekaj, zaraz Cię stamtąd wydostaniemy - dodałem i ponagliłem Alana, żeby podał mi ten cholerny wytrych. Otrzymawszy go, trochę zbyt nerwowo zacząłem rozpracowywać zamek, co oczywiście nie było w tej sytuacji dobre. Chciałem jak najszybciej otworzyć drzwi, przez co jeszcze bardziej się denerwowałem. Dobrze widziałem, że jeżeli nikt o tej pory nie dowiedział się o naszej obecność, to niedługo to nastąpi, a to byłby najprawdopodobniej koniec. Tym bardziej z Elizabeth u boku, na której życiu aktualnie zależało mi najbardziej. 

- Przesuń się, przestrzelę zamek - zaproponował Alan, ustawiając się gdzieś za mną. 

- Zwariowałeś? - syknąłem, podirytowany jego propozycją. - Chcesz ich wszystkich tutaj zwabić? - zapytałem z przekąsem. Po chwili skarciłem się za to w myślach, bo nie chciałem na niego naskoczyć, ale w tym momencie dosłownie wszystko doprowadzało mnie do szału. Blondyn nie odezwał się już ani słowem i tylko z boku obserwował moje poczynania. Przekładałem w palcach poszczególne druciki, starając się znaleźć ten najodpowiedniejszy. Trwało to dość długo - za długo, zważając na czas, którego nie mieliśmy. Finalnie jednak usłyszeliśmy charakterystyczny zgrzyt, a drzwi ustąpiły. Zerwałem się na równe nogi i zamaszystym ruchem wdarłem się do środka. Blondynka bez ostrzeżenia wpadła w moje ramiona, a jej drobne ciałko drgało niczym rozemocjonowana chihuahua. To nie była odpowiednia chwila na czułości, więc delikatnie odsunąłem dziewczynę od siebie, w dalszym ciągu trzymając ją za ramiona dla lepszej stabilizacji. 

- Musimy uciekać El. Trzymaj się cały czas za mną, wyprowadzę nas stąd - powiedziałem, zagłębiając się w jej akwamarynowych, lekko szklistych oczach. - Alan, osłaniaj tyły - poleciłem mojemu kompanowi i bez większych ogródek ruszyłem schodami w dół, obmyślając jak najkrótszą i najbezpieczniejszą trasę do wyjścia. Truchtem przemierzaliśmy opustoszałe korytarze, a moje zmysły były wyczulone na nawet najmniejszy szmer, który mógłby zwiastować coś niepokojącego. Nagle do naszych uszu dobiegły podniesione głosy, a chwilę później również stukot ciężkich butów o betonową posadzkę. Szukali nas. 

- Cholera... - zakląłem pod nosem i przystanąwszy na chwilę, nerwowo powiodłem spojrzeniem po pobliskich drzwiach. Nie mając czasu na spekulacje, pociągnąłem Elizabeth przez duże, ciężkie drzwi do magazynu. Hala była ogromna, a wszędzie porozstawiane były regały różnego pokroju. Z wiadomych przyczyn nie mogliśmy zapalić światła, więc drogę oświetlał nam jedynie księżyc, zaglądający do środka przez przeszklony dach. Przemykaliśmy pomiędzy stelażami niczym dzika zwierzyna podczas nagonki przez myśliwych, a strażnicy nieustannie deptali nam po piętach. Wkrótce, cali spoceni i zziajani dotarliśmy praktycznie na sam koniec pomieszczenia. Teraz jedynie pozostało dostać się do drzwi, co było najgorszą częścią mojego prowizorycznego planu. Wychodząc bowiem z kryjówki, nie mieliśmy już żadnej osłony, więc było to cholernie ryzykowne. Z drugiej jednakże strony - innej drogi nie było, a na powrót nie mieliśmy czasu. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro