Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

- No, jesteśmy - oświadczył, zjeżdżając z drogi i parkując na poboczu. Na początku trochę oniemiałam, ale już po chwili na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Nie czekając na zaproszenie, powoli wysiadłam z auta i rozejrzałam się po okolicy. Znajdowaliśmy się daleko poza miastem, na jednej z dzikich plaż. Dookoła dosłownie NIC nie było. Jedynie złoty piasek, przyjemna bryza i szum oceanu gdzieś w oddali. Nie powiem, była to bardzo miła odskocznia od zatłoczonych plaż Miami, na których zazwyczaj przesiadywałam. A tutaj? Cisza, spokój i żadnej żywej duszy. 

Podczas gdy ja podziwiałam widoki, brunet powędrował do bagażnika, z którego wydobył kosz piknikowy i złożony w kostkę koc. Trzymając wszystko w  rękach, zrównał się ze mną i omiótł okolice spojrzeniem.

- Skąd znasz to miejsce? - zapytałam, zerkając na niego spod przeciwsłonecznych okularów. 

- Nie znam, jestem tu pierwszy raz - zaśmiał się i wzruszył ramionami, chwilę później zaczynając kierować się w stronę wody. Z lekkim opóźnieniem ruszyłam jego śladami i po przedarciu się przez zarośla, znaleźliśmy się na nie zaburzonym niczyją obecnością piasku. 

- Jesteś niemożliwy. Zabrałeś mnie na wycieczkę, tak naprawdę nie wiedząc czy miejsce docelowe w ogóle istnieje? - zapytałam, idąc tuż obok Wayforda. 

- Mówiłem, że zabieram cię na przejażdżkę. Nie wiedziałem, że uda nam się gdzieś zatrzymać - poprawił mnie, w dalszym ciągu idąc wzdłuż linii brzegowej. 

- W takim razie po co przygotowałeś ten kosz? - wskazałam ruchem głowy na trzymany przez czarnookiego przedmiot. 

- Przezorny zawsze ubezpieczony - posłał mi zadziorny uśmiech i przystanął pod jedną z pierzastych, florydzkich palm. To miejsce najwyraźniej odpowiadało mu najbardziej, bo rozłożył koc i ciężko na nim usiadł. Uczyniłam to samo, przy okazji zdejmując trampki, które i tak po same brzegi były wypełnione bezlitosnym piachem. Zanim się obejrzałam, Lucas zaczął wyjmować przygotowane wcześniej przysmaki. Nie było to nic wytwornego (dzięki Bogu!), ale za to równie pysznego - truskawki, makaroniki, pokrojony na kawałki ananas i jakiś butelkowany napój, bodajże lemoniada. 

- Jakim cudem tak bezbłędnie trafiłeś w moje gusta? - zapytałam, biorąc w palce jedno z ciastek. Ubóstwiałam je całym sercem, a to na dodatek było truskawkowe i wyjątkowo dobre. 

- Intuicja - odparł krótko i zdjął z nosa okulary, zakładając je sobie na głowę. Wtedy bez najmniejszej krępacji opadł plecami na kraciasty materiał, ręce zakładając za głowę i głośno wzdychając. 

- Czasami trochę mnie przerażasz, wiesz? - uniosłam do góry brew, pochłaniając kolejnego makaronika, tym razem pomarańczowego. 

- Niby czemu?  

- Znamy się tak krótko, a ty wiesz o mnie więcej niż mogłabym przypuszczać.

- Jesteś przewrażliwiona, serio - zaśmiał się, odkręcając w moim kierunku głowę. Prychnęłam, bo wcale nie byłam. Trochę za dużo tych ''zbiegów przypadków'', nieprawdaż? 

- Nie kręć Lucas. Zastanawia mnie tylko skąd to wszystko wiesz

- To się dłużej nie zastanawiaj, tylko lepiej daj mi truskawkę - odpowiedział nie zmienionym tonem głosu i otworzył usta, wyczekując smakołyku. Przewróciłam oczami, ale bez obiekcji pochwyciłam jeden z soczystych owoców w palce i na kolanach podpełzłam bliżej, by wpakować ją brunetowi prosto do buzi. Uśmiechnął się i spokojnie przeżuwając przekąskę, uniósł się na łokciach.

- Oj Elizabeth, nie tak powinno się karmić truskawką... - pokręcił głową, jakbym popełniła jakieś gigantyczne faux pas - Pozwól, że ci zademonstruje - dodał i sam sięgnął do stojącej nieopodal miski. Wziął jedną z truskawek i delikatnie wsunął ją sobie do ust tak, że jej większa część była na zewnątrz. Zdezorientowana uniosłam do góry brew, ale brunet przywołał mnie skinieniem palca i wlepił ciemne spojrzenie w moje wargi. Niepewnie przysunęłam się bliżej, wyczekując kolejnych ruchów ze strony mojego towarzysza. Ten jakby nigdy nic nakłonił mnie do odebrania ''mojej'' części truskawki, kończąc ów czynność przelotnym pocałunkiem. Nie mogłam nic poradzić na kąciki ust, które mimowolnie uniosły się ku górze, a słodycz, jaka rozlała się po moim języku, tylko spotęgowała uczucie zadowolenia. 

- Widzisz? Mój sposób jej dużo lepszy - skwitował i ponownie opadł na koc, przybierając swoją wcześniejszą pozycję - Twoja kolej. 

Pokręciłam głową z rozbawieniem, ale postanowiłam nie odmawiać. Co miałam do stracenia? To tylko niewinne igraszki, nic na poważnie. Zapomniałam jednak, że z Lucasem nic nigdy nie mogło być pewne. W momencie, gdy nachyliłam się nad nim by przekazać mu owoc, niespodziewanie złapał mnie za biodra i wciągnął na siebie. Siłą rzeczy skończyłam siedząc na Wayfordzie okrakiem, co najwidoczniej bardzo mu przypasowało. 

- Zwariowałeś? Teraz, to na pewno nic ode mnie nie dostaniesz - fuknęłam, chwilę wcześniej wyjmując truskawkę z ust. Próbowałam wstać, ale skutecznie mi to uniemożliwiał, w dalszym ciągu przytrzymując mnie po obu stronach silnymi rękami. Nie odpowiedział, a w jego oczach pojawiły się łobuzerskie ogniki. Zanim zdążyłam zareagować, przeniósł się do pozycji siedzącej i mocno wpił w moje wargi. To nie był pocałunek, którego ostatnio doświadczyłam. Ten był dużo bardziej żarliwy, namiętny i zachłanny. Nie mogąc oprzeć się pokusie, odwzajemniłam go, będąc oszołomiona faktem jak dobre było to uczucie. W tej samej chwili poczułam coś, co zdarzało mi się bardzo rzadko. A mianowicie jakby stado motyli próbowało wydostać się z mojego brzucha, przyjemnie obijając skrzydłami o jego wnętrze. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo cholernie nie chciałam angażować się w coś, co mogłoby mnie zranić. Z drugiej strony, mój zdrowy rozsądek postanowił się gdzieś ulotnić i musiałam zaspokoić głód ciała, które aktualnie pragnęło tej bliskości jak mało kiedy.

Gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, musiałam unormować oddech, który znacząco przyspieszył. Luc przyglądał mi się z uśmiechem i wyraźną satysfakcją wymalowaną na twarzy. 

- Nienawidzę cię - mruknęłam, ale nie potrafiłam zachować powagi. Mimo usilnych prób powstrzymania się, odwzajemniłam uśmiech, który był w stu procentach szczery. 

- Doprawdy? Jakoś mi się nie wydaję - odparł, odgarniając moje roztrzepane włosy za ucho. 

Nagle jego telefon zaczął dzwonić, psując tym samym całą atmosferę. Brunet niechętnie wyjął go z kieszonki i zerknął na wyświetlacz. 

- Przepraszam, to ważne. Muszę odebrać - momentalnie spoważniał i stracił cały humor, którym jeszcze przez chwilą się ze mną dzielił. Zsunęłam się na koc i przymknęłam oczy, relaksując się i rozmyślając o tym, co stało się przed chwilą. Kompletnie nie słyszałam o czym i z kim rozmawiał. To nie było ważne. Nie lubiłam wścibskich osób i sama nie chciałam do takich należeć. 

Wrócił po kilku minutach, z wyraźnie zakłopotaną i niezadowoloną zarazem miną. 

- Eh... Przepraszam El, ale muszę wracać - westchnął.

- Nic nie szkodzi - odparłam i powoli zaczęłam się podnosić, chociaż wcale nie chciałam tego robić. 

No i czar prysł...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro