VI
Polecam posłuchać piosenki powyżej (Winny, Mateusz Mijal & Liber) - jest PRZEPIĘKNA <333 !
"Spoglądałaś niepewnie, kiedy mówiłem wprost, że mamy szczęście, znaleźliśmy siebie już, tak jak dusze dwie, co łączą się na zawsze już
(...) Nazywam się winny, bo cokolwiek zrobiłbym, już nigdy nie będę właśnie tym, z kim chciałaś być" - z piosenki powyżej
Niby południowa część świata i słońca w nadmiarze, a noc zapada szybciej niż w zimie! Śmiechu warte!, myślałam zirytowana, idąc pogrążoną w mroku ulicą. Po południu wyszłam na targ, wybrać sobie jakieś nowe materiały i obiecałam Parysowi, że wrócę przed zmierzchem. Wyglądało jednak na to, że chyba nie dotrzymam słowa, bo niebo zrobiło się już zupełnie granatowe, jedynie w oddali tliło się pasmo szarówki.
Wiedziałam, że mój ukochany na pewno się martwi, przyśpieszyłam więc kroku i skręciłam w jedną z wąskich, rzadziej uczęszczanych uliczek, którą jednak mogłam dojść szybciej do miejsca naszego pobytu.
Po drodze minął mnie jakiś wyleniały kot i szukająca pokarmu para szakali. Nawet nie zwróciły na mnie uwagi, ale przeszył mnie dreszcz. Ta droga była mocno zaniedbana i mroczna. Bogowie wiedzą, co lub kto mógł się na niej jeszcze czaić. Powinnam była wybrać inną...
Przyśpieszyłam jeszcze bardziej, ciasno otulając się szalem i próbując nie wypuścić z rąk kupionych strojów.
I wtedy ktoś wychynął z zaułka i złapał mnie za rękę.
Krzyknęłam, a tymczasem dwóch mężczyzn, których twarzy nie widziałam dokładnie, usiłowało mnie unieruchomić.
- Co robicie?! Puszczajcie!!! – krzyczałam, wyrywając się i zapominając, że mogą nie rozumieć helleńskiego.
Wydawali się bardziej zainteresowani biżuterią, niż mną samą – jeden zerwał mi z szyi oraz nadgarstka bursztynowy naszyjnik i bransoletkę, którym przyglądał się teraz z zachwytem, ale gdy drugi pociągnął mnie ku sobie z lubieżnym uśmiechem, zrozumiałam, że nie ujdę im bez szwanku.
O nie, nie pozwolę nikomu się zbrukać!, pomyślałam z desperacją i z całej siły wbiłam napastnikowi łokieć w brzuch. Ledwie trafiłam, ale rozproszyło go to nieco i wtedy uderzyłam go pięścią w twarz. Poczułam ból, gdy na moment ścisnął mi mocniej rękę, ale zaraz jego chwyt się rozluźnił, więc czym prędzej rzuciłam się przed siebie.
- Ludzie, ratunku!!! – krzyknęłam tak głośno, jak pozwalały mi płuca.
Nie odbiegłam daleko, gdy któryś znów złapał mnie od tyłu.
- Na pomoc!!! – wrzasnęłam.
Wykonałam gwałtowny obrót, wyswobadzając się z jego uścisku, jednak straciłam równowagę i upadłam na bruk. To koniec, uświadomiłam sobie.
I wtedy z innej uliczki wybiegł młody, ciemnowłosy mężczyzna, wydobywając zza pasa miecz, którego ostrze zalśniło w świetle księżyca.
- Zostawcie ją! – rozkazał po fenicku i ruszył ku napastnikom.
Okazali się nie być bezbronni względem niego, gdy jeden wyjął pałkę, a drugi nóż. A jednak chłopak natarł na nich, mimo że mieli nad nim przewagę.
Krzyknęłam, gdy ostrze ugodziło go w prawe ramię. Jęknął głucho i skrzywił się, ale przerzucił miecz do lewej dłoni i kontynuował atak.
Mimo zranienia okazał się znakomitym szermierzem, bo zdołał rozbroić nożownika i przejąć jego broń, a następnie przyłożył swój miecz do gardła pałkarzowi. Ten zesztywniał.
- Teraz – wycedził młodzieniec w dalszym ciągu po fenicku – oddacie dziewczynie to, co jej zabraliście i wyniesiecie stąd!
Nie miałam pojęcia, czy rozumieli jego język, ale musieli pojąć przekaz, bo wyrzucili z kieszeni moje kosztowności – oraz własne pieniądze – a skoro tylko miecznik cofnął broń, pośpiesznie popędzili w drugą stronę uliczki. Zostaliśmy we dwoje.
Chłopak oparł się o ścianę jednego z budynków i ciężko oddychając, osunął na ziemię. Zbliżyłam się niepewnie. Obrócił głowę w moją stronę i zmusił usta do słabego uśmiechu.
Mógł mieć jakieś dwadzieścia lat, był śniadej karnacji i miał brązowe oczy oraz lekko kędzierzawe włosy. Z nieco podłużną twarzą, orlim nosem i nieregularną szczęką nie uchodził raczej za klasycznie przystojnego jak Parys, aczkolwiek było to na swój sposób pociągające. Jego uśmiech niewątpliwie urzekał.
- Wszystko w porządku? – zapytałam łamanym z helleńskim fenickim, pochylając się. - Zranił cię...
Przyłożył dłoń do krwawiącego barku.
- Zwykłe draśnięcie – odparł. - Swego czasu zostałem ciężej ranny. Kilka razy. A, i możesz mówić po helleńsku, skoro to twój język. Użyłem fenickiego, bo w takim dużym mieście handlowym powinni go rozumieć, a egipski jest dla mnie za trudny!
Skinęłam głową, a moje spojrzenie padło na jego miecz.
- Jesteś wojownikiem – stwierdziłam.
- Można to tak ująć.
Rozejrzałam się po pustej uliczce. Jeśli ktokolwiek inny usłyszał moje wołanie i odgłosy walki, nikt nie wyszedł z domu, by pomóc.
- Pozbieram te rzeczy, które mi poupadały i wrócę do ciebie, dobrze? – uprzedziłam młodzieńca.
Skinął głową, zaciskając mocno szczęki. Cierpiał od rany bardziej, niż okazywał.
Podniosłam uwalane teraz pyłem tkaniny oraz biżuterię, a potem przykucnęłam przy młodzieńcu.
- Pozwól, że ci to opatrzę.
Skrzywił się, gdy podwinęłam mu rękaw szkarłatnej tuniki, świadczącej o wysokiej przynależności klasowej, i zaczęłam obwiązywać mu wokół ramienia opatrunek z oddartego kawałka jednego z moich materiałów.
- Dziękuję – powiedziałam po chwili. - Uratowałeś mnie.
Wzruszył ramionami, ale zaraz syknął z bólu.
- Mogę znać imię mojego wybawcy? – spytałam, siląc się na lekki ton.
- Hektor – odparł krótko.
- Miło mi. Ja jestem Helena.
Chwilę na mnie patrzył.
- Daleko stąd mieszkasz? – spytał nagle.
Prawie się zadławiłam.
- Mam męża – zastrzegłam dając do zrozumienia, że moja wdzięczność ma granice i pokazałam swój pierścień ślubny, symbolizujący małżeństwo z Menelaosem, jednocześnie myślałam jednak o Parysie.
Byliśmy kochankami i mieszkaliśmy razem, co czyniło nas małżeństwem w egipskim znaczeniu, ale uważałam go za mojego małżonka także w obliczu bogów Hellady, mimo że jeszcze nie zostaliśmy przed nimi połączeni. Mój pierwszy mąż stanowił w tej chwili jedynie odległe wspomnienie po życiu „innej" mnie.
Hektor zaśmiał się w szczery i prostolinijny sposób.
- Cóż, ja jestem zaręczony! Nie martw się, nie próbuję cię wykorzystać! Chcę mieć po prostu pewność, że nie walczyłem tylko po to, by na następnym zakręcie zniewolił cię ktoś inny – wyjaśnił poważnym tonem.
- Och. – Spłonęłam rumieńcem. - Jestem wdzięczna za troskę... Nie, nie muszę daleko iść. Tylko dwie przecznice.
Skinął głową.
- To dobrze.
- A ty? Dotrzesz samemu tam, gdzie szedłeś? – upewniłam się, pomagając mu wstać.
- Co to, to tak! – przyznał dziarsko. - Jestem z twardej gliny. Niczym sami Spartanie!
Cóż za porównanie, pomyślałam, ale powstrzymałam się od komentarza, że Spartanie lubią mylić twardość z okrucieństwem.
Chłopak odetchnął głęboko i nawet w półmroku mogłam dojrzeć, że naprawdę dochodzi do siebie.
- Jeszcze raz dziękuję – powiedziałam.
Pochylił głowę.
- To był mój obowiązek: pomóc, gdy usłyszałem wołanie.
Uśmiechnęłam się blado.
- Do widzenia. – Chciałam iść, ale powstrzymał mnie.
- Czekaj! Wiem, że masz blisko do domu, ale jak się przekonałaś, tu lepiej nie chodzić po zmroku bez broni. Weź to. – Odpiął od pasa pochwę ze sztyletem.
Zawahałam się. Broń wyglądała na kosztowną i kunsztownie wykonaną – rękojeść zrobiono z czystego złota i ozdobiono motywem sercowatych muszelek, zaś pośrodku niej mieścił się duży fioletowo-czerwony rubin.
- Nie mogę... – zaczęłam.
- Nalegam. Wciąż mam miecz, a podobnych sztyletów mój ojciec ma w skarbcu pełno!
Nie potrafiąc się dłużej spierać, przyjęłam dar, skinęłam mężczyźnie głową i ruszyłam przed siebie, pragnąc jak najszybciej znaleźć się z dala od tego ciemnego miejsca, gdzie omal mnie nie poniżono.
Jednak z nieznanego powodu miałam przeczucie, że ja i tajemniczy młody wojownik jeszcze się spotkamy.
Gdy tylko wróciłam do domu dygnitarza, Parys chwycił mnie w ramiona i przyciągnął do siebie.
- Gdzie byłaś tak długo?! Masz pojęcie, jak bardzo się martwiłem?! To miasto to port, a one stają się po zmroku naprawdę niebezpieczne...! – Jego głos wyraźnie zadrżał pod koniec.
Objęłam go za szyję i przycisnęłam mu swój policzek do twarzy.
- Przepraszam. Straciłam poczucie czasu, a potem... ktoś mnie napadł, gdy wracałam.
Oderwał się.
- Co?!
Odgarnęłam rozwiane włosy z czoła.
- Spokojnie, wszystko w porządku. To znaczy, rzeczy, które kupiłam, są brudne, ale ze mną jest dobrze. Jakiś chłopak ich przepłoszył.
- Ich?! Było więcej napastników niż jeden?!
Otworzyłam usta, by opisać mu całe zdarzenie, ale wtedy wzrok Parysa padł na sztylet, który zatknęłam sobie za szeroki jedwabny pas sukni. Oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie, a on sam zbladł.
- Skąd masz Lykosa? – zapytał nieswoim głosem.
- Mam c o ?
- Ten sztylet. Nazywa się Lykos. Wszędzie bym go poznał.
Wyjęłam broń i przyjrzałam się jej uważnie. Musiałam przyznać, że miała charakterystyczny wygląd.
- Skąd go znasz?
- Należał do mojego brata. Prezent od matki na szesnaste urodziny – wyjaśnił i przekrzywił głowę. - Heleno, kto ci go dał? – Słyszałam, że głos mu drży.
- Ten... ten młodzieniec, który mi pomógł – wyjąkałam.
- Przedstawił się?
- Podał mi tylko swoje imię... Hektor.
Parys wypuścił ze świstem powietrze. Zrozumiałam od razu.
- To był twój brat, tak? Ten, który próbował cię zabić?! – Mój głos podniósł się o dwie oktawy. - Sądzisz, że wie o twojej obecności w mieście?! Że cały czas cię śledził?!
Pokręcił głową.
- Raczej nie podążał moim tropem – stwierdził – ale skoro obaj się tu znaleźliśmy to tylko kwestia czasu, zanim na siebie natrafimy.
Poczułam, jak serce przyśpiesza mi w piersi. Namawiałam ukochanego do pojednania z rodziną, ale teraz, gdy jego niedoszły zabójca był tak blisko, wezbrała we mnie panika. Co jeśli znów dojdzie do zatargu? Nie mogłam stracić Parysa ani perspektywy szczęśliwego życia z nim... Doszłam do wniosku, że wcale nie chcę, by bracia się spotkali.
- Co zrobimy? – spytałam, niemalże szeptem.
Chłopak wydawał się gorączkowo rozmyślać nad rozwiązaniem.
- Nie ma powodu, by panikować i uciekać stąd po ciemku – stwierdził w końcu. - Prześpimy się, ale jutro rano zbieramy rzeczy i wsiadamy w porcie na pierwszy statek płynący w stronę Cypru. Dość mam tutejszego piasku. Łzawią mi tylko oczy!
Był wyraźnie rozdrażniony, zły... ale nie przestraszony. Pomyślałam, że może ja też nie powinnam się bać. A Hektor mimo wszystko ocalił przynajmniej moją godność, jeśli nie życie. Z pewnością nie był potworem. Mogliśmy trafić na o wiele groźniejszego wroga.
Jutro wypłyniemy stąd spokojnie i na nowo wszystko się unormuję, próbowałam pocieszyć się w myślach, przykrywając się pościelą i przysuwając do boku Parysa. Ogrom przeżyć sprawił, że szybko zapadłam w sen.
Następnego poranka zebraliśmy z naszego pokoju najpotrzebniejsze rzeczy, czyli trochę ubrań i kosztowności oraz drobny zapas jedzenia, i ruszyliśmy w stronę schodów prowadzących do wyjścia z pałacyku. Nie zdążyliśmy jednak nawet dojść do końca korytarza, gdy drogę zagrodziło nam dwóch młodzieńców.
Twarz Hektora nie zdradzała żadnych oznak utraty przez niego krwi poprzedniego wieczora, a oczy były żywe i błyszczące. Miał na sobie czystą, białą tunikę, a do kosztownego pasa przymocowany był ukryty w pochwie miecz.
Drugi chłopak wyglądał na nieco młodszego, jego krótkie proste włosy był jeszcze ciemniejsze, a tęczówki oczu piwne, jednak jasną cerą i delikatnymi kośćmi policzkowymi przypominał bardziej Parysa. Piękna granatowa tunika, marszczona w wielu miejscach, świadczyła o bogatym urodzeniu, domyśliłam się więc, że prawie na pewno również jest bratem mojego narzeczonego.
Parys zesztywniał i chwycił mnie gwałtownie za rękę, jednocześnie sięgając po nóż. Hektor uniósł do góry obie dłonie.
- Bracie, spokojnie! Mamy pokojowe zamiary... Chcemy tylko z tobą porozmawiać.
Jasnowłosy chłopak zacisnął szczęki, przez moment mierzyli się wzrokiem. Po chwili Hektor przeniósł spojrzenie na mnie, uśmiechnął się szeroko i skinął głową.
- Heleno. Cieszę się, że dotarłaś wczoraj do domu cała i zdrowa. Pozwolę sobie powiedzieć, że w świetle dnia wyglądasz na jeszcze piękniejszą. Mój brat ma dobry gust, gdy chodzi o kobiety – powiedział, kiwając z uznaniem palcem w moją stronę.
- Pochlebia mi, że tak myślisz – odparłam ze stoickim spokojem, mocniej ściskając dłoń ukochanego, który nieco się rozluźnił, ale wciąż pozostawał czujny.
Hektor wskazał na towarzysza i zwrócił się do mnie:
- To Deifobos. Również jest twoim szwagrem.
- Miło mi – powiedziałam sucho.
- Nawzajem – odrzekł młodzieniec.
Jego głos sprawiał wrażenie lekko schrypniętego i pospolitego w porównaniu do miękkiego barytonu Parysa i aksamitnego głosu Hektora.
- Dość! – warknął nagle mój ukochany i spojrzał ze złością na rodzeństwo. - Czego tu szukacie?!
Hektor otworzył usta, ale Deifobos go ubiegł.
- Byliśmy na misji dyplomatycznej. Przypadkiem dowiedzieliśmy się, że zatrzymałeś się w tym miejscu. Pomyśleliśmy, że zdołamy z tobą porozmawiać oraz... przekonać cię do powrotu do domu.
Parys skrzywił się.
- Nie mamy o czym mówić – oznajmił braciom.
- Czyli wciąż nam nie wybaczyłeś?
- Wybaczyłem! Ale nie zamierzam z wami wracać. Życie w pałacu niszczy.
Zmarszczyłam czoło. W pałacu?
- Proszę. – Deifobos wręcz z desperacją i błaganiem w oczach wyciągnął rękę. - Rozumiem, że czułeś się zdradzony, ale... każdego dnia żałujemy z Hektorem naszego czynu. Brakuje nam ciebie. Ojciec i matka też tęsknią. A miasto cię potrzebuję. Nie możesz uciec od tej odpowiedzialności. Jesteś drugim księciem i gdyby Hektorowi coś się przytrafiło, t w o i m obowiązkiem jest zająć się Troją. Powinieneś być wtedy na miejscu...
- Nigdzie nie powinienem być! – wybuchnął Parys. - Nikt nie będzie decydował za mnie! Nie chcę takiego życia i...
- Chwila! – przerwałam mu i popatrzyłam to na niego, to na pozostałych. - Jak to k s i ę c i e m ? Jesteś synem króla Troi?!
Chłopak otworzył usta, ale ostatecznie nic nie powiedział, tylko ze wstydem wbił wzrok w podłogę.
- Tak – wyszeptał w końcu głucho.
Hektor przyglądał się nam z niedowierzaniem w oczach.
- Nie powiedział ci – skonstatował.
Uświadomiłam sobie, że drżę. Parys był synem jednego z bogatych królów Azji Mniejszej, który kontrolował szlak morski przebiegający przez Hellespont i od lat wadził się o niego z władcami helleńskimi. I to nie byle bękartem – był potomkiem z prawego łoża, d r u g i m w kolejce do tronu. A to oznaczało... że choćby nie wiem jak zaprzeczał swym związkom rodzinnym, nigdy się od nich nie uwolni. Królewskie insygnia zawsze będą rzucać cień na jego drogę, a jego życiem będą rządzić intrygi i niebezpieczne pałacowe rozgrywki.
I moim także, zrozumiałam. Co za ironia. Uciec z dworu jednego władcy, by wpaść w ramiona syna innego. Miałam ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Myślałam, że mam szansę na bycie zwykłą kobietą, której jedynym zmartwieniem jest przyszykowanie rodzinie posiłku. Najwyraźniej pragnęłam zbyt wiele. Przeznaczenie ponownie prowadziło mnie do pałacu... Lub też miałam zostać sama. Bo jeśli Parys zdecyduje się wrócić z braćmi, kto dawał mi gwarancję, że zabierze mnie ze sobą...? Nie, na pewno by to zrobił.
Ale zamiast wziąć mnie za żonę w obliczu bogów, mógłby uczynić ze mnie zwykłą konkubinę bez prawa głosu przy nim. Niewątpliwie w oczach jego rodziny nie będę stanowić dobrego materiału na księżniczkę Troi. Byłam dla nich barbarzynką i nie miałam niczego poza paroma ozdobami na rękach. Mieliby pozwolić, by ktoś taki występował oficjalnie u boku ich syna i brata?
Już sama nie wiedziałam, która z perspektyw przeraża mnie bardziej. Łzy strachu i zawodu zapiekły mnie pod powiekami.
Parys musiał wiedzieć, jakie myśli mną targają, bo ostrożnie dotknął mojego ramienia. Następnie spojrzał na Hektora i Deifobosa.
- Muszę porozmawiać z żoną – oświadczył i wskazał drzwi za nami. - Będziemy w pokoju. Możecie poczekać tutaj?
Najstarszy z braci westchnął.
- Nie śpieszy nam się. Omówcie ze sobą, co chcecie.
Parys pociągnął mnie z powrotem do sypialni. Zamknął drzwi i oparłszy się o ścianę, westchnął głęboko. Nie dałam mu możliwości, by sam zaczął rozmowę.
- Więc? Książę Troi, tak?! – zaatakowałam go. - Czemu mi nie powiedziałeś? Nie ufasz mi?
Skrzywił się.
- Ty też mi nic nie powiedziałaś o sobie! Wciąż nie wiem, kim jest twoja rodzina. Nie jesteś lepsza ode mnie.
Machnęłam ze zniecierpliwieniem ręką.
- Ja jestem tylko kobietą! N i e l i c z ę s i ę. Moja rola w domu ograniczała się do urodzenia mężowi dziedzica. Skoro zniknęłam, uznają w końcu, że oszalałam i pewnie sama siebie zabiłam, a potem w końcu zapomną! Ty... ty jesteś mężczyzną i księciem. Nie uciekniesz od powinności. Jesteś zbyt ważny, by mieli z ciebie rezygnować!
- Mam wielu młodszych braci! Gdyby Hektor zmarł...
- Nawet gdybyś odrzucił tron, nadal będą widzieć w tobie rywala i zagrożenie – stwierdziłam cierpko. - O drugim księciu nie można tak po prostu zapomnieć!
I dlatego musisz wrócić do Troi, zawisło między nami. Tym bardziej jeśli nie ufasz rodzinie. Trzymaj się blisko przyjaciół i jeszcze bliżej wrogów. Ja nie miałam na to siły ani odwagi czy możliwości, ale ty będziesz potrafił się obronić, jeżeli zwróciliby się przeciw tobie. Musisz jednak być świadomy, że to robią, a zatem – przebywać z nimi.
Parys nie spuszczał ze mnie wzroku, a z jego oczu wyzierała udręka.
- Heleno...
- Jak ty to sobie wyobrażasz dalej?! – przerwałam mu. - Jak sobie wyobrażasz n a s ?!
Zmarszczył czoło.
- Wciąż jestem tą samą osobą – wyszeptał. - I wciąż cię kocham. Czy prawda rzeczywiście zmienia tak wiele między nami?
Powiedział to z takim bólem, że w oczach stanęły mi łzy.
- Zmienia wszystko – odparłam cicho.
Zbliżył się od mnie, ale cofnęłam się o krok.
- Dlaczego tak mówisz?
- Mówiłeś, że mnie poślubisz... Ale jak mógłbyś to zrobić, gdy jesteś księciem, a ja nikim? Nie mam majątku, wyrzekłam się koligacji rodzinnych, nie znam nawet trojańskich obyczajów... ach, i jeszcze mam niejasną przeszłość zawierającą nieudane małżeństwo i pół tuzina zerwanych zaręczyn! Nie jestem dobrą kandydatką na żonę następcy tronu i potencjalną przyszłą królową. Twoja matka, która opisałeś jako dumną i wyniosłą, nigdy mnie nie zaakceptuje! Nie zgodzi się na małżeństwo... a jeśli je zawrzemy, zrobi wszystko, byś mnie odsunął. Czyż król Aten Tezeusz nie porzucił Ariadne, a Jazon nie ogłosił ślubu z Medeą za nieważny, skoro tylko zaczęły im wadzić? – Już nie widziałam go wyraźnie, łzy rozmyły mi obraz i spłynęły wzdłuż policzków.
Chłopak złapał moje dłonie.
- Nie interesuje mnie zdanie matki ani kogokolwiek innego, kto byłby ci niechętny! Kocham cię i jeślibym musiał zburzyć mury miasta, byś mogła doń wejść, przysięgam, że tak zrobię! – wykrzyczał z ogniem w oczach.
Żachnęłam się.
- Zdecyduj się, czy w końcu chcesz tam wracać czy nie!
Westchnął.
- Heleno – powtórzył, ściskając mnie mocniej za ręce – jeżeli mam tam płynąć, to tylko z tobą. Potrzebuję cię. Czego się boisz?
Podniosłam hardo głowę
- A ty? Ludzie marzą, by żyć w bogatym domu, a ty z niego uciekłeś, jak zresztą ja sama! Sądziłam, że rozumiesz moje pobudki... I rozumiesz, iż życie na górze piramidy społecznej to jedna wielka walka o przetrwanie. Więc wybacz, ale nie wiem, czy chcę ponownie brać w niej udział! I martwić się każdego dnia już nie o siebie, ale czy t y będziesz bezpieczny albo czy nikt przypadkiem nie dosypie naszym dzieciom trucizny do posiłku!
Umilkłam, a Parys zdawał się w milczeniu analizować moje argumenty.
Wzięłam głęboki oddech.
- Niezależnie, czy ze mną czy sam, powinieneś wrócić do ojczyzny – oznajmiłam. - Nikt cię przecież nie zmusza, byś zostawał tam na stałe, a rodzina za tobą tęskni.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Moi bracia chcieli mnie z a b i ć !
- A teraz proszą o wybaczenie! Wasz ojciec nie zmuszał ich, by cię szukali. Dowiedzieli się sami, że mogą cię tu spotkać i przyszli. Mieli okazję łatwo się ciebie pozbyć, nas obojga nawet, w tym korytarzu, ale nie pragną już twojej śmierci. Z a l e ż y im na tobie – oświadczyłam dobitnie, po czym dodałam z wahaniem: - Wiesz... zazdroszczę ci. Moi bracia nie próbowali mnie nigdy zamordować, ale szczerze powiedziawszy, wolałabym nawet to. Nienawiść potrafię zrozumieć, ale nie tę nagłą obojętność. Byliśmy zżyci, a potem nagle mnie porzucili na pastwę losu i ojczyma, zamiast zabrać ze sobą. Przez nich umierałam każdego dnia po trochu, zmuszona dzielić łoże człowieka, który nie był wstrętny, ale pozostawał odległy i nigdy nie próbował zdobyć moich względów, a ja służyłam wyłącznie za legitymizację jego praw dziedzicznych do tro... majątku. Polluks i Kastor nie dali mi nigdy nawet znać, że żyją. Natomiast twoi bracia są tu teraz, a od waszego zatargu minęło trochę czasu. Macie w końcu szansę porozmawiać o tym z perspektywy lat.
Chciałam już ruszyć do drzwi, ale dorzuciłam do wypowiedzi coś jeszcze.
- Hektor mnie uratował. Jeśli naprawdę ci na mnie zależy, powinieneś go wysłuchać, choćby przez wzgląd na to – stwierdziłam i skierowałam się ku wyjściu.
- Dokąd idziesz?
- Chcę pobyć sama. Muszę pomyśleć.
Westchnął ciężko, ból w jego oczach rozrywał mi serce.
- Heleno, proszę...
- Potrzebuję chwili dla siebie, Parysie – ucięłam. - Uszanuj to.
Na koniec jeszcze jedna piosenka, która mi tu pasuje: Zac Efron & Zendaya Rewrite the stars
"Twierdzisz, że to nie jest nam pisane,
I że los ciągnie cię mile stąd
Daleko ode mnie
Ale jesteś tutaj, w moim sercu
Więc kto może mnie powstrzymać, jeśli zdecyduję
Że to ty jesteś mi przeznaczona?
A jeśli zmienimy to, co jest zapisane w gwiazdach?
Powiedz, że zostałaś stworzona dla mnie
(...) Będziesz tą, którą przeznaczono mi odnaleźć
(...)
Nikt nie może nam powiedzieć, kim mamy być
Więc czemu by nie zmienić tego, co jest zapisane w gwiazdach?"
"Wiesz, że cię pragnę
To nie jest sekret, który chcę ukryć
Ale nie mogę cię mieć
Musimy zerwać tę więź
i nic nie mogę z tym zrobić"
https://youtu.be/RI-HOQ27QEM
Zostawiam Was w zawieszeni do następnego tygodnia, choć i tak wszyscy wiemy, co Helena zdecyduje xD
Przy okazji, wyleciało mi z głowy wspomnieć ostatnio: Heraklejon, w którym ona i Parys się zatrzymali, istniał naprawdę. Był ważnym portem, który został zatopiony przez morze pod koniec starożytności.
W niektórych wersjach mitu nasz książę i księżniczka w drodze do Troi faktycznie odwiedzili to miasto, aby zmylić ewentualny pościg Menelaosa, więc ten wątek to ukłon w stronę oryginalnej historii ;).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro