Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

1 stycznia 2016, piątek, godzina 0:21

Na zewnątrz wciąż rozbrzmiewały wybuchy petard, a niebo co chwilę rozświetlały eksplodujące fajerwerki. Minęło raptem dwadzieścia minut nowego roku, a Marianna i Włodek nie zdążyli jeszcze opróżnić butelki szampana, kiedy drzwi domu otworzyły się na oścież i do środka wkroczył ich najmłodszy syn.

– Cześć, kochanie. Tak szybko wróciłeś? – zapytała Marianna z uśmiechem, który jednak szybko zniknął z jej twarzy, gdy ujrzała oblicze syna. – Coś się stało? – zapytała z niepokojem.

– Nie, wszystko okej. Jestem zmęczony, idę spać – oznajmił, unikając spojrzenia matki i nie czekając na odpowiedź przeszedł przez obszerny salon do schodów prowadzących na piętro.

– Co się dzieje, synu? – zapytał Włodek i zdążył złapać go za ramię, zatrzymując w miejscu.

– Nic się nie dzieje – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Dajcie mi spokój. – Wyszarpnął ramię z uścisku ojca i wbiegł na schody.

Wpadł do swojego pokoju, nawet nie zapalając po drodze światła. Wnętrze pomieszczenia nieznacznie rozświetlała wpadająca do środka poświata księżyca i wybuchające co chwilę fajerwerki. Stachu zrzucił kurtkę oraz buty i na wznak położył się na łóżku. Dopiero teraz pozwolił sobie na upust emocji. Zacisnął prawą dłoń w pięść, boleśnie wbijając sobie paznokcie w skórę i przyłożył ją do ust, żeby w razie czego stłumić dźwięki, które mogłyby wymknąć się spod kontroli. Zamknął oczy i zaczął szybciej oddychać, a spod zaciśniętych powiek wydostały się gorzkie łzy i leniwie spływały po jego skroniach w kierunku uszu.

Jeszcze kilka godzin temu świetnie bawił się ze swoją dziewczyną na domówce u znajomych i nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że nowy rok przywita w takim stanie. Znów w myślach powrócił do wydarzeń sprzed swojego wyjścia, a pod powiekami ponownie ujrzał to, co ostatecznie złamało mu serce. Sam nie wiedział co bardziej go bolało: czy to, co Mira zrobiła, czy fakt, że podzieliła się tym ze wszystkimi dookoła.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi i nie czekając na odpowiedź Marianna zajrzała do pokoju.

– Stasiu... – szepnęła łagodnie. – Martwię się o ciebie... Coś się wydarzyło na tej imprezie?

– Mamo, wyjdź... Proszę... Wyjdź... – odpowiedział zdławionym głosem, starając się trzymać emocje na wodzy.

Marianna stała w progu jeszcze kilka sekund, jednak w końcu odpuściła i wycofała się.

Stachu otworzył oczy i zamglonym, niewidzącym wzrokiem patrzył w sufit, tak naprawdę wciąż widząc tę okropną scenę, niczym cofany i odtwarzany od nowa film. W pewnym momencie wybudził się z tego niszczącego letargu i przysunąwszy do oczu zegarek na lewym nadgarstku odkrył, że jest już druga dziewiętnaście.

Usiadł na łóżku, a rękawem bluzy otarł wciąż lekko wilgotne skronie. Stwierdził, że ma okropną ochotę zapalić, więc wstał z łóżka i po cichu poszedł do pokoju Jacka, bo liczył na to, że brat ma gdzieś w szufladzie pochowane papierosy. Zapalił światło i przedostał się do biurka przez koszmarny bałagan na podłodze. Pogrzebał chwilę w szufladach i w końcu znalazł to, czego szukał. Zajrzał do pudełka i zobaczył, że w środku były tylko dwie fajki, więc Jacek na pewno zauważy, że jedna zniknęła, ale w tej chwili Stachu kompletnie się tym nie przejmował. Wziął też jedną z trzech walających się po szufladzie zapalniczek i wrócił do swojego pokoju po buty i kurtkę.

Na dole było ciemno, więc założył, że rodzice poszli już spać. Po cichu otworzył właz na strych i rozsunął drabinkę, starając się robić jak najmniej hałasu. Już po chwili wchodził po drabince, żeby moment później wyjść przez okno dachowe do miejsca, które działało na niego niezwykle kojąco. Ostrożnie oparł stopy na metalowym podeście, przysiadł na dachówkach i przesunął się w stronę komina. Niewielki kąt nachylenia dachu sprawiał, że ryzyko upadku było minimalne. Stachu usiadł w bezpiecznym miejscu, oparł się plecami o dachówki i patrząc w czarne niebo, na którym migotały pojedyncze gwiazdy, wyciągnął z paczki jednego papierosa, wsunął do ust i odpalił.

Patrzył chwilę w niebo, zaciągając się wolno i głęboko, po czym z lewej kieszeni kurtki wyciągnął telefon i odblokował go. Skrzywił się natychmiast, jak tylko na ekranie smartfona pojawiła się przed jego oczami tapeta, na której było ich wspólne selfie. Obejmował Mirę i całował ją w policzek, podczas gdy ona, z zabawnie przymrużonym jednym okiem, uśmiechała się szeroko do obiektywu.

– To koniec – szepnął do siebie i zmienił tapetę na pejzaż egzotycznej wyspy. – Koniec z tobą, koniec z tym wszystkim... Nigdy więcej...

Z powrotem wsunął telefon do kieszeni i dokończył papierosa. Usiadł, oderwawszy plecy od dachu, i zgasił niedopałek o dachówki, po czym wrzucił do rynny. Zerknął jeszcze tylko na pogrążony w mroku ogród, westchnął i przesunął się w stronę okna, a po chwili z powrotem znalazł się na strychu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro