Rozdział 5
27 maja 2017, sobota
Kiedy w sobotę o jedenastej Misty zapukała do drzwi mieszkania Ostrowskich okazało się, że wszyscy trzej byli w domu. Antek, którego ostatnio znacznie rzadziej widywała, siedział przy stole w salonie i stukał szybko w klawiaturę laptopa, notując coś w Excelu. Jacek natomiast siedział na kanapie i grał w jakąś mobilną grę na telefonie, a w tle głośno chodził telewizor.
– Hejka! – zawołała do nich Misty.
– Hej, Misty! – odpowiedzieli niemal równocześnie.
– Chodźmy do mojego pokoju, bo w salonie dzisiaj nie ma warunków – rzekł Stachu.
Kiedy weszli do pomieszczenia Misty rozgościła się na kanapie. Stachu zamknął drzwi, więc od razu zrobiło się o niebo ciszej. Zgarnął z biurka kartki z zadaniami, duży zeszyt na podkładkę oraz długopis i podał to Misty.
– Mam nadzieję, że zdążysz w czterdzieści pięć minut.
– Ja też – odparła z determinacją, usiadła wygodniej, pstryknęła długopisem i wzięła się do pracy.
Stachu w tym czasie czytał jakiś podręcznik, siedząc na obrotowym krześle przy biurku. Po około czterdziestu minutach Misty oddała mu kartki.
– Mhm... – mruknął, przesuwając wzrokiem po papierze. – Dobrze... Wszystko jest poprawnie rozwiązane – powiedział i podniósł wzrok na oczekującą w napięciu dziewczynę.
– Serio? To chyba jakiś cud!
– Naprawdę – uśmiechnął się. – Nie ma żadnych błędów.
Odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Teraz dobrze mi poszło, ale w szkole na lekcji pewnie się zestresuję i wszystko pozapominam, albo pomylę i nic z tego nie wyjdzie... – rzekła po chwili targana wątpliwościami.
– Nic nie pomylisz i nie zapomnisz – odparł Stachu z przekonaniem. – Jesteś obkuta na blachę, więc powinnaś podejść do tego na całkowitym luzie. A jak się zdenerwujesz, to bierzesz kilka głębokich oddechów, uspokajasz się i robisz co musisz.
– Gdyby to było takie proste... – westchnęła.
– To jest proste. Wszystko siedzi w głowie. Skoro poprawę masz we wtorek, to teraz już powinnaś to zostawić. Zrelaksuj się przez te kilka dni, bo skoro zrozumiałaś i nauczyłaś się, to we wtorek też będziesz umiała. I na pewno nie powtarzaj wszystkiego w panice w poniedziałek wieczorem.
– Postaram się, ale nie obiecuję – zaśmiała się.
– To co? Jedziemy?
Misty przytaknęła i wstała z kanapy. Stachu już trzymał rękę na klamce od drzwi, kiedy go zatrzymała.
– Ej, Stachu... A może... A może zagrasz coś zanim wyjdziemy? – zapytała i wskazała na stojącą w rogu gitarę. – Strasznie mi się podobało, jak wtedy zagrałeś „I don't wanna miss a thing" – dodała i poczuła jak jej policzki zaczynają robić się strasznie ciepłe.
– Hm... Okej – odparł krótko.
Misty usiadła z powrotem na kanapie, a on wziął gitarę i podpiął ją do wzmacniacza, a sam usiadł na krześle. Siedzieli naprzeciwko siebie, tak, jak za pierwszym wtargnięciem Misty do jego pokoju.
– Masz jakieś specjalne życzenie? – zapytał.
– A to mogę sobie wybrać? Masz taki szeroki repertuar?
– Może udałoby ci się trafić w coś, co umiem zagrać.
Misty zastanowiła się chwilę, ale do głowy przychodziło jej tyle utworów, że nie potrafiła wybrać.
– Zagraj po prostu coś, co lubisz – powiedziała w końcu.
Uśmiechnął się i zaczął grać, a Misty już po pierwszych dźwiękach rozpoznała utwór.
– Stand by me – powiedziała z automatu.
– Po jednej – mruknął Stachu z uśmiechem.
– To jest bardzo charakterystyczny początek – stwierdziła.
Słuchała z przyjemnością, a kiedy rozpoczęła się pierwsza zwrotka i Stachu zaczął śpiewać, mile zaskoczona szerzej otworzyła oczy i poczuła jak na ramionach wyskakuje jej gęsia skórka. Wpatrywała się w chłopaka z wyraźną fascynacją, a on nie odrywał swojego wzroku od jej twarzy. Jego śpiew był niesamowicie czysty, bez najdrobniejszej sfałszowanej nuty, brzmienie głosu pieściło jej uszy i otulało przyjemnym ciepłem jak puszysty koc w mroźny wieczór. Czuła przyjemne mrowienie gdzieś w głębi klatki piersiowej.
– Wow... – szepnęła, kiedy Stachu skończył utwór. – To... było... – brakowało jej słów, żeby wyrazić swój zachwyt. – Nie mówiłeś, że śpiewasz.
– Bo nie pytałaś – uśmiechnął się. – Ten kawałek chyba lepiej by zabrzmiał na gitarze akustycznej, ale od dłuższego czasu gram tylko na elektryku, a mój akustyk jest w domu rodziców. Muszę go tu w końcu przywieźć.
– Koniecznie. – Misty potakująca pokiwała głową.
– To co? Jedziemy w końcu?
Stachu odłożył gitarę, oboje złapali swoje plecaki i wyszli z pokoju. W salonie był już tylko Jacek i jadł lody dużą łyżką prosto z litrowego pudełka.
– Wychodzicie gdzieś? – zapytał uprzejmie.
– Jedziemy do Kórnika – wyjaśnił Stachu krótko. – I nie jedz lodów z pudełka, tylko włóż sobie na talerz.
– Po co brudzić talerz, skoro mam zamiar opierdolić to wszystko? – rzucił Jacek z rozbawieniem.
Stachu tylko pokręcił głową z dezaprobatą, założyli buty i wyszli z mieszkania. Tym razem Misty zostawiła swój rower na klatce schodowej, więc w jej mniemaniu w nieco bezpieczniejszym miejscu, niż ulica pod blokiem. Wyszła z nim na zewnątrz, a w tym czasie Stachu poszedł po swój rower do piwnicy.
– Tym razem będę jechał wolniej – powiedział, stojąc już obok Misty i ustawiał trasę w nawigacji w telefonie.
– Ostatnio wcale nie było za szybko. – Wzruszyła ramionami.
– Ale lepiej zrobić trzydzieści kilometrów powoli, niż piętnaście sprintem, a kolejne piętnaście w agonii – zaśmiał się.
– To akurat prawda.
Ruszyli w trasę, a nawigacja pokazywała, że będą na miejscu za półtorej godziny. Kiedy wyjechali już z Poznania ruch był nieco mniejszy, po drodze mijały ich pojedyncze samochody i na niektórych odcinkach trasy mieli możliwość jechania równolegle obok siebie, z czego korzystali, ucinając sobie krótkie pogawędki.
Pogoda była bardzo przyjemna. Świeciło słońce, a delikatny wiatr rozganiał chmury po błękitnym niebie. Było ciepło, ale nie upalnie, dzięki czemu jazda rowerem, nawet tak długa okazała się przyjemną rozrywką, a nie mordęgą w upale.
Półtorej godziny minęło zaskakująco szybko i już niebawem zostawiali rowery przy zamku kórnickim.
Zgodnie stwierdzili, że muzeum sobie odpuszczą, gdyż oboje nie przepadali za tego typu atrakcjami, więc kupili tylko bilety do arboretum. Koniec maja był idealną porą na spacer w tym miejscu. Park był jak zielone serce, upstrzone kolorowymi kwiatami i tętniące życiem, a zapach unoszący się w powietrzu uderzał w receptory w nosach, całkowicie otumaniając.
Z racji dopisującej pogody i w miarę wczesnej godziny, gdyż jeszcze nie było drugiej, po arboretum spacerowało sporo ludzi. Pomimo tego, było dość spokojnie, bo spacerowicze we względnej ciszy napawali się przyrodą dookoła.
– Ale dawno tu nie byłam – zagadnęła Misty. – Ostatni raz to chyba w podstawówce na jakiejś wycieczce klasowej. Zwiedzaliśmy zamek, a potem mieliśmy trochę czasu w arboretum.
– Też dawno tu nie byłem. Jesteś rodowitą poznanianką?
– Tak, urodziłam się w Poznaniu, moi rodzice i dziadkowie tak samo. A ty? Słyszałam od Antka, że wasi rodzice mieszkają w Luboniu.
– Tak. Ja urodziłem się w Poznaniu, ale całe życie, aż do momentu jak zamieszkaliśmy na Newtona, mieszkałem w Luboniu. Moi rodzice nie pochodzą stąd, przyjechali na studia do Poznania i tu się poznali, potem zamieszkali tu na stałe i kupili dom. Mama pochodzi z Kaszub, a tata z okolic Łodzi.
– A zawsze wiązałeś swoją przyszłość z Poznaniem? Nie myślałeś, żeby wyjechać na studia do jakiegoś innego miasta?
– Myślałem. Składałem też papiery na Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu i dostałem się, ale dostałem się też w Poznaniu i ostatecznie tu zostałem.
– Nie żałujesz? – zapytała Misty z nieskrywaną ciekawością.
– Nie. – Stachu odpowiedział od razu, bez chwili zastanowienia. – A ty chcesz iść na studia po liceum?
– Hm... Raczej nie mam innego wyboru. Matka chyba zamęczyłaby mnie na śmierć, jakbym oświadczyła, że kończę edukację na liceum.
– A masz już jakieś pomysły na kierunek?
– Totalnie nie.
Wtem rozdzwoniła się komórka Misty, zakłócając cudowny spokój i drażniąc uszy, niczym skrobanie paznokciami po tablicy. Dziewczyna wyjęła telefon z kieszeni, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Dalii. Przez chwilę wahała się czy odebrać, czy odrzucić.
– Odbierz – podsunął Stachu, widząc jej wahanie.
Dotknęła zielonej słuchawki i przyłożyła telefon do ucha.
– Halo?
– Hejo, Misty! Jesteś już po korkach? Może wybierzemy się na jakiś shopping? Potrzebuję jakichś letnich bluzeczek. Wpadłabym po ciebie i zgarnęłybyśmy Paulę w drodze do Avenidy, co?
– Em... Nie bardzo. Nie ma mnie w domu.
– Jak to? Jeszcze się uczycie?! Od prawie trzech godzin?!
– Nie, Dalia. Już dawno po korkach. Jestem w Kórniku.
– Co?! W jakim kurniku? To jakiś szyfr? – zapytała podejrzliwie.
– Jezu... – Misty westchnęła ze zniecierpliwieniem. – W miejscowości Kórnik. Spacerujemy po arboretum.
– Spacerujecie? Z kim jesteś?
– No... Ze Stachem – powiedziała nieco ciszej.
Wciąż spacerowali alejką przed siebie, idąc ramię w ramię.
– Chcesz mi powiedzieć, że twój seksowny pan korepetytor zaprosił cię na randkę?! – wrzasnęła Dalia, aż Misty odsunęła telefon od ucha.
– Nie wrzeszcz tak – syknęła. – I to nie jest ra... – zamilkła gwałtownie, nie kończąc słowa. – No... ten... Wiesz.
– Chciałaś powiedzieć, że to nie jest RANDKA?! – Dalia wywrzeszczała ostatnie słowo.
– Mogłabyś nie krzyczeć do telefonu? Muszę kończyć.
– Czekaj, Misty! Powiedz to słowo. No powiedz „randka" – W głosie Dalii brzmiało rozbawienie. – Stachu stoi obok i słyszy jak rozmawiasz? Dlatego nie chcesz powiedzieć?
– Yyy... – Misty przelotnie zerknęła na chłopaka, ale miał całkowicie nieodgadniony wyraz twarzy. – Dokładnie tak, więc jeśli to wszystko, to na razie.
– Dobra. To wyciągnę tylko Paulę, mam nadzieję, że się zgodzi. Powodzenia na randce, Misty! – zawołała i rozłączyła się.
Misty wsunęła telefon do kieszeni, licząc na to, że Stachu nie słyszał nic z tego, co mówiła Dalia. Spacerowali dalej alejką, aż dotarli do niewielkiego stawu i przysiedli na ławeczce, żeby chwilę poobserwować pływające po tafli wody kaczki. Nagle rozległ się głośny i przeciągły dźwięk burczenia, wydobywający się z brzucha Misty, żałośnie domagający się posiłku.
– Głodna? – zapytał Stachu, bo nie sposób było zignorować taki hałas.
– Troszeczkę – przyznała.
– Z tego, co pamiętam tu niedaleko jest pizzeria. Możemy pójść na jakiś wczesny obiad.
Wstali z ławeczki i poszli we właściwym kierunku, a niespełna piętnaście minut później siedzieli już w lokalu i czekali na zamówioną średnią pepperoni, popijając colę.
– Przychodzisz czasami do Wild Irish? – zapytała Misty.
– Byłem tam kilka razy pod koniec zeszłego roku, niedługo po otwarciu. A ostatnio świętowałem tam swoje urodziny.
– O, a kiedy masz urodziny? – zaciekawiła się dziewczyna.
Stachu trochę się skrzywił, zanim odpowiedział.
– Czternastego lutego.
– O! W walentynki.
– Niestety.
– Czemu niestety? Łatwo zapamiętać – uśmiechnęła się Misty. – Ale zrobiłeś rodzicom prezent na walentynki – zaśmiała się.
– Rodzice chyba tak sobie zaplanowali, bo Antek ma urodziny w grudniu, Jacek w styczniu, a ja właśnie w lutym.
– Ojej, ale fajnie – zachwyciła się. – Ale chyba nie tego samego dnia miesiąca?
– To byłoby raczej bardzo trudne do osiągnięcia – zaśmiał się Stachu. – A ty kiedy masz urodziny?
– Trzydziestego czerwca.
– To już za miesiąc – zauważył. – Osiemnaste?
Przytaknęła.
– I jak się z tym czujesz?
– Czuję, że to raczej nic nie zmieni, poza faktem, że będę mogła legalnie kupować alkohol. A przynajmniej na razie nic nie zmieni.
Kelnerka właśnie przyniosła ich zamówienie, więc skupili się na jedzeniu, bo oboje byli już piekielnie głodni. Kiedy pierwsze kęsy zaspokoiły ich głód rozmowa zeszła na studia Stacha. Opowiadał Misty czego uczy się na poszczególnych zajęciach, a ona słuchała z ogromnym zainteresowaniem i podziwem, co jakiś czas rzucając pytanie.
Niedługo potem znów rozdzwonił się telefon Misty. Mama. Dziewczyna sapnęła z niezadowoleniem, ale musiała odebrać.
– Tak, mamo?
– Milena, gdzie ty jesteś?
– Emm... Za miastem – przyznała.
Właściwie mogła skłamać i powiedzieć, że siedzi u Dalii, ale było już za późno.
– Gdzie za miastem?!
– W Kórniku.
– Sama?! – Głos mamy z każdym kolejnym pytaniem stawał się coraz wyższy.
– Nie. Jestem z... z kolegą – odpowiedziała, trochę niepewnie.
– Co?! Z jakim kolegą?! Z tym starym od Porsche?
„Boże... zlituj się..."
– Nie, z innym – syknęła. – Przyjechaliśmy na wycieczkę.
– Jesteś z jakimś chłopakiem na wycieczce za miastem?!
Misty zaczęła masować sobie skroń, do której akurat nie dociskała telefonu. W międzyczasie zdołała usłyszeć w tle głos taty, ale nie rozumiała co mówi.
– Ale ona pojechała z jakimś chłopakiem i nic nie powiedziała – rzekła mama, zapewne do taty, ale wciąż trzymając telefon przy uchu.
– Mamo. Jest jeszcze wcześnie. Nie martw się, na pewno będę w domu przed szóstą.
– Uważaj na siebie – odparła Ewa, ale jakby z wyrzutem.
Misty pożegnała się i z ulgą zakończyła połączenie.
– Mama się martwi? – zapytał Stachu.
– Mama zapomina, że nie mam już dwunastu lat.
– Musisz wracać?
– Absolutnie nie. Wrócę wtedy, kiedy będę chciała. Wiesz co, chętnie bym się znowu przespacerowała.
Do ich stolika podeszła kelnerka i Stachu poprosił o rachunek. Misty koniecznie chciała zerknąć na paragon, żeby dorzucić się do kosztów, ale Stachu kategorycznie odrzucił jej propozycję.
– Ja cię zaprosiłem, więc ja zapłacę.
– No daj spokój, przecież możemy podzielić rachunek na pół.
– Następnym razem ty postawisz mi obiad i zapłacisz, okej?
– No... Dobra – ostatecznie się zgodziła.
„Następnym razem?"
Wyszli z restauracji i wolnym spacerem ruszyli w kierunku zamku, gdzie zostawili jednoślady. Pomimo trzydziestokilometrowej trasy rowerem i długiego spaceru pieszo, doprawionego na koniec kaloryczną pizzą oraz dnia rozpoczętego od próbnego testu z chemii, Misty w ogóle nie czuła zmęczenia. Za to coraz lepiej i swobodniej czuła się w towarzystwie Stacha i miała wrażenie, że on też dobrze czuje się w jej towarzystwie. Kiedy dotarli do swoich rowerów myśl o półtoragodzinnej jeździe wcale nie napawała jej zniechęceniem, a wręcz przeciwnie.
– Gdzie mieszkasz, Misty? – zapytał Stachu, kiedy wjechali do Poznania.
– Na Ostroroga.
– To pojadę z tobą.
– Ale przecież dla ciebie to nie po drodze. Niepotrzebnie nadrobisz trasy.
– Ale chcę się upewnić, że bezpiecznie dotrzesz do domu. Żeby twoja mama się nie martwiła.
Misty nic na to nie odpowiedziała, ale zrobiło jej się bardzo miło na taką troskę z jego strony.
– To ten dom – powiedziała, zatrzymując się na ulicy, gdy dojechali na miejsce.
– Dzięki za miły dzień – uśmiechnął się do niej Stachu, zatrzymawszy się obok.
– To ja dziękuję. Za wycieczkę i za korepetycje. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie ty.
– Daj potem znać, jak ci poszły te testy.
– Jasne, na pewno się odezwę.
– To... To trzymaj się, Misty.
– Pa, Stasiu – powiedziała cicho, machnęła ręką na pożegnanie i weszła przez furtkę na podwórko.
30 maja 2017, wtorek, godzina 11:44
Przed chemią Misty siedziała pod salą jak na szpilkach, a wyraz twarzy miała taki, jakby męczyły ją okropne mdłości. Od ostatniej powtórki w sobotę posłuchała Stacha i nie zaglądała już do notatek, czego teraz zaczynała żałować, bo próbując sobie cokolwiek przypomnieć w głowie miała totalną pustkę. Jak tylko zabrzmiał dzwonek na lekcje poczuła, że żołądek zwinął jej się z nerwów.
– Misty, wszystko okej? – zapytała Paula z niepokojem, widząc jej minę.
– Nie – jęknęła. – Chyba zaraz się porzygam.
– Spokojnie. Nie denerwuj się. Przecież jesteś przygotowana. Na pewno poprawisz oba testy na piątkę.
Kiedy uczniowie weszli do sali pani Brodzik kazała poprawiającym usiąść w jednym rzędzie. Misty zajęła ławkę i gdy nauczycielka położyła przed nią dwie kartki z pytaniami, natychmiast przejrzała na szybko pytania z pierwszej i zaczęła ogarniać ją panika. W głowie hulał halny, a drżąca ręka ledwo była w stanie utrzymać długopis.
Misty zamknęła oczy i policzyła od dziesięciu do jednego, starając się zapanować nad oddechem i rozdygotanym ciałem. „Umiesz to... Umiesz to.." powtarzała w myślach.
Otworzyła oczy i zaczęła rozwiązywać pierwszy test.
Zanim zabrzmiał dzwonek na przerwę, oba testy zostały ukończone. Misty podeszła do biurka nauczycielki i położyła kartki na blacie.
– Dziękuję – mruknęła pani Brodzik.
– Sprawdzi to pani na czwartek?
– Tak. Mam nadzieję, że dobrze ci poszło, bo to ostatnia szansa. – Spojrzała srogo na dziewczynę.
– Tak. Przygotowałam się najlepiej jak umiałam.
– W takim razie nie masz czego się obawiać.
Misty usiadła na swoim stałym miejscu obok Dalii, ale nie na długo, bo właśnie zabrzmiał dzwonek na przerwę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro