Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[41] Najbardziej przerażający obraz w życiu.

Kto umrze ten umrze i trudno.

To co... Jeszcze jeden rozdział, epilog i kończymy?











Alexei westchnął ciężko, gdy wraz z Diavalem i Charliem stanęli przy samochodzie Rosjanina, tuż na szerokim podjeździe otoczonym przez wysokie palmy.

— Nie mogę uwierzyć, że Rodriguez się zgodził — mruknął Diaval. — Ale... Czy naprawdę musiał, szef, wyrzucić go z tego balkonu?

— Musiałem.

— Ale spadł prosto do basenu. — wtrącił Charlie.

— Przynajmniej mniej czasu zajmie mu umycie się — mruknął Rosjanin. — Udało ci się znaleźć, Diavalu, lokalizację Volkova i reszty? — zapytał, zwracając się w jego stronę.

Brunet skinął, gdy spojrzał na ekran swojego telefonu.

— Vlad właśnie mi ją wysłał, są na drugim końcu miasta, w jakimś przydrożnym motelu.

— A co z Demidem? — zapytał, gdy oparł się o tył samochodu.

— Jego telefon był nie do wykrycia przez kilka godzin, ale właśnie się zalogował na jakiejś stacji benzynowej — oznajmił. — Pieprzony zdrajca...

— Spokojnie, Diavalu — uspokoił go brunet. — I na niego przyjdzie czas i w końcu przekona się, co się dzieje, gdy gryzie się rękę, która go karmi.

— Jeśli pozwolisz, chciałbym sam się z nim rozprawić — poprosił Diaval. Brzmiał niezwykle pewnie i był świadomy, o co prosi bruneta.

— Pozwalam — wsunął ręce do kieszeni garniturowych spodni, po czym przerzucił wzrok na Charliego. — Dzwoniłeś do Carli? — zapytał.

— Tak, kazałem jej się ukryć dopóki się to nie skończy — wyznał, gdy poprawił kaptur szarej bluzy.

— A czy, wie, że...

— Nie — Charlie pokręcił głową, spuszczając wzrok. — Nie wie, że jej ojciec nie żyje.

— I niech narazie nic nie wie — mruknął Alexei. Nie czuł smutku, ale dziwna pustka nagle go dopadła. Różnie układały się jego relacje z Salem Rao. Najczęściej ten niezwykle go denerwował, ale nie mógł ukryć, że jego strata mimo wszystko była dla niego w jakimś stopniu bolesna. W końcu znał go prawie od dziecka. — Jedźmy — polecił. — Nie traćmy już więcej czasu.

Obaj mężczyźni skinęli, a po chwili cała trójka weszła do ciemnego Mercedesa Alexeia.

Brunet zamknął za sobą drzwi, i uruchomił silnik, zaciskając dłonie na kierownicy.

— Za godzinę będzie po wszystkim, Panowie — wypalił po chwili dłużącej się ciszy. Diaval siedzący na fotelu pasażera nic nie powiedział, a Charlie przełknął głośno, patrząc na niego niewyraźnym spojrzeniem. — Diavalu, jesteś pewien, że Revon... — zawahał się przez chwilę.

— Jestem pewien, Panie Moskal — odparł spokojnie. — Jeśli ja mu zaufałem, to niech szef też mu zaufa.

— Dobra — Alexei ruszył z szerokiego podjazdu, na główną drogę. — Ale, jeśli coś by poszło nie tak... — zamilkł na moment. — Zajmijcie się Florence.

***

Florence powoli opadła na skórzaną kanapę, bardziej przykrywając się kolorowym kocem. Było jej dziwnie zimno, a przecież miała na sobie jeszcze żółty sweter i jasne jeansy.

Została w ścianach rezydencji zupełnie sama, gdyż Faith wyszła na chwilę po coś do sklepu, a Jack... Cóż, nie widziała go tak naprawdę odkąd tu przyszła i nawet jej nie przyszło do głowy, żeby zapytać szwagierki, gdzie ten się teraz znajduje, jednak nawet się cieszyła, że nigdzie go ma w pobliżu.

Przynajmniej on nie musiał na nią patrzeć, gdy była w takim stanie, bo gdyby ją zobaczył to zapewne powiedział by tylko jedno - "a nie mówiłem?"

Gdyby ktoś jej wcześniej powiedział, że wróci do miejsca, w którym była jeszcze parę miesięcy temu zapewne by go wyśmiała, a teraz te słowa stały się faktem. Niestety.

Miała wrażenie, jakby ktoś brutalnie wyrwał jej serce.

Czuła się jak skończona idiotka.

Naprawdę sądziła, że taki mężczyzna jak Alexei będzie w stanie się dla niej zmienić? Że naprawdę będzie wierny tylko jej i żadne inne kobiety nie będą miały dla niego znaczenia?

Tak i to był jej największy błąd.

Szczerze, teraz już by wolała być sama do końca swojego życia niż kiedykolwiek związać się jeszcze z jakimś mężczyzną, gdyż po pierwsze - nie umiałaby już żadnemu zaufać, a po drugie... Cóż, chyba nie potrafiłaby być z żadnym innym.

Poza tym, którego pokochało jej serce.

Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i załkała cicho, gdy dotarł do niej dźwięk telefonu.

Jednak nie był to jej telefon.

Poderwała głowę, dostrzegając na dębowej szafce małe urządzenie, które z pewnością należało do Faith.

Pewnie zapomniała go zanim wyszła do sklepu, więc zignorowała go, skupiając się na magazynach leżących na małym stoliku kawowym, jednak, gdy spojrzała na okładki oraz nagłówki jej twarz znowu się wykrzywiła.

"ALEXEI MOSKAL ZARĘCZONY! KONIEC WOLNOŚCI NAJBARDZIEJ WZIĘTEGO KAWALERA W CHICAGO."

Spojrzała na kolejny magazyn, a na nim ujrzała swoje zdjęcie.

"NARZECZONA ALEXEIA MOSKALA. KIM JEST PIĘKNA DZIEDZICZKA WIELKIEJ FORTUNY?"

Florence pokręciła głową i zerknęła na następne nagłówki.

"TYLKO U NAS! SEKRETY PRZYSZEJ PANI MOSKAL."

"AFERA NA OTWARCIU HOTELU CLAYTONÓW. BÓJKA I OSTRE SŁOWA. CZY TO KONIEC NARZECZEŃSTWA?"

"W SPECJALNYM WYWIADZIE: JACK SHARP O RELACJACH Z SIOSTRĄ, TRUDNYM DZIECIŃSTWIE I SWOICH ULUBIONYCH FILMACH."

"Z CYKLU - COCO BOO PYTA: CZY DELIKATNA FLORENCE SHARP BĘDZIE W STANIE ZMIENIĆ SWOJEGO ORDYNARNEGO NARZECZONEGO W ŁAGODNEGO BARANKA?"

Blondynka prychnęła, prawie zrzucając gazety ze stołu i schowała twarz w swoich dłoniach.

Miała naprawdę już tego wszystkiego dość.

Nabrała krótkiego oddechu, gdy telefon Faith rozbłysnął i znowu kilka razy zawibrował.

Próbowała nie zwracać na to uwagi, ale gdy urządzenie nadal nie przestawało wydawać irytujących dźwięków, poderwała się na równe nogi, zrzucając z ramion koc.

Nie wiedziała, czy to irytacja, czy też zwykła ciekawość ją do tego podkusiła, ale zerknęła na wyświetlacz, na którym dostrzegła masę nieodebranych wiadomości od dwóch kontaktów. Oba były zapisane tylko jedną literą: "D" oraz "W".

"Wiedziałem, że ta mała cnotka jest głupia, ale nie sądziłem, że aż tak. Chciałbym widzieć wtedy jej minę. Pewnie się od razu poryczała jak to ona ma w zwyczaju."

Florence zmarszczyła brwi i mimowolnie przeczytała kolejną wiadomość.

"Pozbyłaś się jej w końcu, czy nie? Mogę wreszcie do ciebie wpaść, kotku? Muszę się gdzieś ukryć zanim ten cały syf się zacznie."

Wstrzymała oddech, gdy przesunęła palcem po wyświetlaczu, by zerknąć na wiadomości od drugiego kontaktu.

"Bianca świetnie się spisała. Zapłacę jej przy pierwszej okazji, ale kiedy będę mógł wreszcie zgarnąć Flo? Powiedziałaś, że jak będzie po wszystkim to dostanę, co moje, więc ile mam jeszcze czekać?"

"Już wystarczająco kasy dostałaś. Wystarczy, że musiałem opłacić jakiś podrzędnych bandziorów, którzy jeszcze spieprzyli robotę na całej linii. W dodatku dwa razy."

Florence czytała to wszystko z szeroko otwartymi ustami.

To było...

Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Nie zdążyła już przeczytać żadnej z pozostałych wiadomości, gdyż nagle dotarł do niej głośny huk strzału, a potem dźwięk pękającego szkła.

Drgnęła nerwowo, gwałtownie odwracając głowę, w kierunku okna, pod którym dostrzegła pełno rozrzuconych kawałków szkła.

Zrobiła niepewny krok w przód, gdy usłyszała za sobą dźwięk odbezpieczającej się broni.

— Twoja matka nie nauczyła cię, że to nie ładnie czytać cudze wiadomości, Florence? — znajomy, lecz niezwykłe... pozbawiony emocji kobiecy głos rozbrzmiał tuż za jej plecami. — Ach, no tak... — Florence zamarła i mimowolnie uniosła tylko drżące ręce ku górze. — Już dawno leżała wiele metrów pod ziemią zanim zdążyłaś cokolwiek skumać.

Blondynka z trudem nabrała oddechu, gdy po salonie rozszedł się odgłos szpilek kobiety.

— Odwróć się.

Przymknęła powieki i posłuchała owego rozkazu, powoli odwracając się w przeciwną stronę.

Gdy otworzyła oczy jej serce niemal stanęło, gdy ujrzała przed sobą sylwetkę Faith, która mierzyła prosto do niej z małego rewolweru.

Jej twarz... Po raz pierwszy nie zobaczyła uśmiechu ani żadnej pozytywnej emocji, która zwykle jej towarzyszyła.

Florence widziała w swoim życiu wiele brutalnych obrazów, ale ten był zdecydowanie najbardziej przerażający ze wszystkich jakie dane jej było zobaczyć.

— Faith, co ty...

— Zamknij się — brunetka zrobiła krok w jej stronę, ciągle nie spuszczając z niej swego wzroku. Przez jej piwne tęczówki przebiegła jakaś niepokojąca emocja. — Spróbuj tylko zrobić krok to przestrzelę ci tą ładną buźkę — syknęła głośno.

Blondynka nie chciała się jeszcze bardziej narazić na jej gniew, więc posłusznie stała przed nią, nie mogąc wykonać żadnego ruchu.

— Nie martw się — kontynuowała, a jej głos stał się dziwnie spokojny. — Niedługo będzie po wszystkim...

— O czym ty mówisz, Faith? —  wtrąciła Florence, nie bardzo wiedząc, czemu to zrobiła. — Dlaczego... — przełknęła z trudem. — Dlaczego to robisz?

Faith jedynie westchnęła głośno, przechylając głowę w bok.

— Cóż... — zaczęła. — Mam wiele powodów, ale chyba nie mam tyle czasu, by ci o każdym opowiedzieć — stwierdziła cierpko. — W sumie, zaraz nie będę miała komu tego przekazać — jej ramiona się uniosły. — Niedługo nie będzie tu nikogo... Ani Rosjań, ani tego twojego Alexeia, Diavala, ani tego idioty Charliego. Bratva się już nimi zajmie, a to wszystko będzie wyłącznie moje...

— To ty — blondynka wstrzymała oddech. — Przez cały ten czas... To postrzelenie Charliego, ten atak na mnie, podpalenie kasyna... — jej głos zadrżał. — To byłaś ty od samego początku, a nie Blackwell.

Faith zaśmiała się krótko w odpowiedzi.

— Brawo, Sherlocku, jednak nie jesteś taką idiotką za jaką cię miałam —odparła złośliwie. — Choć przyznaję, że bez małej pomocy bym sobie nie poradziła. Demid i Will przez ostatnie miesiące okazali się być bardzo pomocni...

— Gdzie on jest? — Florence nie pozwoliła jej dokończyć. Brunetka popatrzyła tylko na nią, unosząc ciemną brew. — Gdzie jest Jack? — dopytywała, próbując się uspokoić. — Co z nim zrobiłaś?

— Ja? — zapytała, teatralnie kładąc rękę na piersi. — Nic, ale Demid nieźle się z nim rozprawił — kącik jej ust drgnął ku górze. — Może nawet powieszę sobie na ścianę jego wypchaną głowę w moim nowym gabinecie.

Coś mocno zabolało ją w piersi, a jej nogi zrobiły się miękkie.

Miała wrażenie, że zaraz upadnie na podłogę, jednak nie mogła... Nie chciała okazywać słabości.

Już nie.

— Gdyby nie twój ojciec — wypaliła Faith, obchodząc Florence dookoła, ale cały czas broń była wycelowana prosto w nią. — Cóż, może by do niczego nie doszło.

— A co on ma do tego? — zapytała niepewnie, choć nie wiedziała, czy chce znać odpowiedź.

— Nie wiesz? — Faith pokręciła głową. — Twój ojciec Florence, twój kochany tatuś był zwyczajną kanalią. Przez lata... — jej twarz wykrzywiła się. — Przez lata robił mi tak ochydne rzeczy, że do dzisiaj nie mogę na siebie patrzeć. Zaczęło się od zwykłych uwag, gestów, a potem już nie miał żadnych oporów, żeby mnie sobie przywłaszczyć. Robił to praktycznie od dnia, w którym wyszłam za Jacka, a ten dom stał się dla mnie piekłem.

Florence patrzyła na nią słuchając uważnie każdego jej słowa.

Każde z nich ją niemiłosiernie bolało.

— Faith, naprawdę mi przykro, to potworne, co cię spotkało, ale dlaczego nic nie powiedziałaś? — zapytała. — Mnie, Jackowi, albo...

— Myślisz, że on nie wiedział? — wtrąciła nagle brunetka i niemal prychnęła na samo wspomnienie szatyna. — Wiedział o wszystkim, co jego ojczulek mi robił, ale był taką pizdą, że nawet się nie zająknął byleby tylko nie urazić majestatu tego potwora — podniosła ton swojego głosu. — Był tak samo winny jak on. Przez niego nigdy nie będę mogła już nawet mieć dzieci — nabrała krótkiego oddechu. — Próbowałam się się jakoś stąd wyrwać, ale zagroził, że zrobi krzywdę mojej rodzinie — wyznała. — Nie miałam już do tego siły. Chciałam umrzeć, ale potem... — urwała, gdy wzięła kolejny głęboki oddech.

— Spotkałaś Demida, prawda? — zapytała, na co ta skinęła niemal od razu. — To on cię do tego namówił?

— Raczej podsunął taką myśl, a ja ją przerodziłam w plan — kontynuowała. — On też nie miał nic do stracenia. Po tym jak Alexei zostałby nowym szefem nie dostałby niczego. Poza tym był pierwszym mężczyzną w moim życiu, który jako jedyny nie traktował mnie jak materacyk do ruchania — wyznała. Florence nie szczególnie chciała jej w to wierzyć, zwłaszcza, gdy już zdążyła poznać naturę Rosjanina. — On tylko pomógł mi pozbyć się tego, który mnie zniszczył...

— Więc to ty wrobiłaś Revona w to wszystko? Zrobiłaś to tylko po to żebyś miała pretekst, by na kogoś zwalić winę, prawda?

— I tak, i nie — Faith przechyliła głowę. — Demid znalazł typa od brudnej roboty, który z hukiem załatwił twojego ojca, ale to nie my wrobiliśmy Revona w tą kradzież. Można powiedzieć, że stało się to niczym cud z Nieba. Wystarczyło to tylko dobrze wykorzystać.

— A co Will Clayton ma z tym wspólnego? — zapytała Florence.

— Poza pieniędzmi, nic — odparła, a blondynka dostrzegła jak jej palce mocniej zaciskają się na spuście broni. — Opłacał tylko Setha i Melvina. Gdybym ja wypłacała takie sumy z konta Jack mógłby coś zacząć podejrzewać, choć przez Maksima wszystko mogło się posypać — Faith zacisnęła wargi. — Biedaczek — dodała z udawną troską w głosie. — Gdyby tylko nie wsuwał nosa w nie swoje sprawy, jego brat nie musiałby zrobić z niego kaleki.

— I co teraz zrobisz? — Florence spojrzała na nią kątem oka, gdy ta nagle znalazła kilka centymetrów przed jej twarzą. Zamarła kolejny raz, a serce zabiło jej mocniej, gdy koniec broni niemal dotykała jej czoła. — Zabijesz mnie?

— Nie muszę — brunetka wzruszyła ramionami. — Ty już dawno jesteś martwa, pusta, słaba... W sumie, jesteś teraz w takim samym stanie jak ja — spojrzała jej prosto w oczy. — Alexei Moskal cię sobie wziął jak jakąś rzecz, a tu ma na to pozwoliłaś. Żałosne — cmoknęła. — Choć Will Clayton się zaoferował do przygarnięcia ciebie jak już nie będziesz miała nikogo, ale nie mogłabym cię oddać w ręce kogoś takiego — dodała, przykładając spust prosto w jej czoło. — Nawet cię lubiłam, Flo, więc obiecuję, że nie będziesz zbyt długo cierpiała...

Florence zamknęła oczy i mocno zacisnęła zęby.

Chciała walczyć tylko problem tkwił w tym, że nie wiedziała jak.

Tak naprawdę nie miała już siły, by walczyć.

Wstrzymała oddech i niemal krzyknęła, gdy broń wystrzeliła.

Ale ona... Nie poczuła nic.

Podniosła powieki i zamrugała kilkukrotnie, a jej tęczówki się rozszerzyły, gdy zobaczyła moment, w którym Faith upuszcza broń, która z hukiem wylądowała na dębowej podłodze i złapała się za dół białej sukienki, która nagle zmieniła swoją barwę na krwistą czerwień.

Ostatni raz spojrzała jej w oczy, zanim jej ciało opadło na podłogę.

Florence zasłoniła usta dłonią i poderwała głowę, a po chwili ujrzała przed sobą go.

— Nie w moją chrzestną córkę, ty wiedźmo.

***

— Reszty nie trzeba — mruknął Demid rzucając na blat zwój banknotów, gdy młoda dziewczyna stojąca za kasą wręczyła mu paczkę papierosów, którą ten pośpiesznie schował do kieszeni bordowej marynarki. — Jest tu toaleta?

Dziewczyna skinęła.

— Prosto, a potem w lewo. — odparła z uśmiechem.

Demid skinął, gdy ruszył w kierunku wąskiego korytarza.

Nie miał za dużo czasu, więc śpieszył jak to tylko było możliwe.

Był cholernie zdenerwowany, a fakt, że Faith nie odpowiadała na jego wiadomości, sprawiało, że jego stres powiększał się jeszcze bardziej.

Zmarszczył nos, gdy popchnął drzwi łazienki i podszedł w kierunku ciemnych umywalek.

Przepłukał twarz zimną wodą, a potem przeczesał mokrymi dłońmi swoje włosy, a w momencie, w którym wytarł twarz w papierowy ręcznik, spojrzał w okrągłe lustro i niemal podskoczył, gdy w odbiciu dostrzegł Diavala.

— Jezus Maryja.

— Wystarczy Diaval — odparł brunet, gdy pokonał dzielącą ich odległość. — To już koniec, Demidzie — dodał, gdy wymierzył broń prosto w niego. — Masz jakieś ostatnie życzenie?

— Pożałujesz tego! — donośny głos blondyna rozniósł się po małej łazience. — Ty, Alexei i cała reszta tych idiotów, a mój ojciec ci nie daruje...

— Czego? — wtrącił, przechylając głowę. — Sądzę, że za zabicie zdrajcy zostanę bardzo sowicie nagrodzony, a ty... Cóż, dzisiaj w oczach swojego ojca już przestałeś być dla niego synem — dodał, unosząc wyżej podbródek. — Za grzechy należy płacić, Demidzie.

Demid tylko się zaśmiał. Śmiechem tak histerycznym, że każdy by w tym momencie stąd uciekł.

Ale nie Diaval.

Nie zastanawiając się długo nacisnął spust.

Trafił prawie perfekcyjnie - w miejsce tuż nad jego skronią. Powtórzył strzał.

Ciało Demida zachwiało się w miejscu, po czym zakołysało się w przód i w końcu runęło w dół.

Po białych kafelkach spłynęły krople krw, które po chwili stały się jedna, wielką kałużą.

— To za Maksima.












Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro