Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[11] Obietnica.

Dzisiaj nie będzie Polsatu.





W chwili, w której ciężkie drzwi otworzyły się, Florence nagle zapragnęła się wycofać. Dopiero teraz dotarło do niej w jakim potrzasku się znalazła i do czego doprowadziła jej nieprzemyślana decyzja, lecz niestety, było już za późno, żeby stąd uciec.

Wypuściła powietrze, gdy w drzwiach stanęła nieco grubsza, czarnoskóra kobieta w średnim wieku, ubrana w błękitną sukienkę z długimi rękawami, na który miała nałożony śnieżnobiały fartuch, a swoje kruczo-czarne włosy upięła w elegancki kok, z tyłu głowy.

Kobieta obdarzyła Florence nieco zaskoczonym spojrzeniem, lustrując ją od góry do dołu. Jakby poza nią, nikt wcześniej tu nie zawitał.

— Dzień dobry, Marcio — wypalił Diaval posyłając kobiecie promienny uśmiech, którego ta jednak nie odwzajemniła. Spojrzała tylko na bruneta niczym matka na swojego syna, który po całonocnej imprezie wraca do domu. — Jest Pan Moskal?

— A pewnie, że jest, a gdzie ma być o tej porze... — wymamrotała cały czas przypatrując się Florence. — Cóż to za piękną dziewuszkę przyprowadziłeś? — zapytała. — Nie za ładna dla ciebie? — dodała nieco rozbawiona.

— Ja... — wtrąciła spokojnie blondynka, ale nagle zapomniała w jakim celu tu przyszła. — Jeśli to nie problem, chciałabym porozmawiać z Panem Moskalem — wyjaśniła cicho.

— A gdzie tam — kobieta machnęła dłonią, a na jej twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. — Wchodźcie — poleciła, przesuwając się w bok.

Florence zaczęła stawiać niepewne kroki, przekraczając próg. W momencie, w którym znalazła się w szerokim holu, dziwny powiew chłódu oblał jej ciało, co sprawiło, że przycisnęła dłonie do swoich odkrytych ramion, uprzednio rozglądając się po pomieszczeniu.

Ściany wyłożone szarą tapetą były zupełnie puste, na dębowej podłodze leżał jedynie czarny, długi dywan, który rozciągał się aż od progu drzwi wejściowych, aż po sam koniec przejścia do następnego pokoju.

— Coś do picia? — zapytała zza jej pleców Marcia. Florence odwróciła się w kierunku kobiety, która cały czas się jej przyglądała, uśmiechając się szeroko. — Kawy, herbaty, a może whisky?

— Marcio, proszę — wtrącił Diaval, obdarzając kobietę bardzo wymownym spojrzeniem.

— No, co? — zapytała, lekko oburzona, gdy cała trójka skierowała się w kierunku wejścia zapewne do salonu. — To już zapytać nie wolno?

— Nie, dziękuję bardzo — wtrąciła spokojnie Florence, subtelnie rozglądając się po pokoju, który był niedużym, przejrzystym pomieszczeniem, w którym znajdował się niski, mahoniowy stolik, ciemna kanapa i dwa duże fotele. Jednak jej uwagę najbardziej przykuły wielkie wykonane ze szkła schody. — Nie chcę sprawiać kłopotu.

Na dębowej podłodze leżał czarny dywan, który zajmował znaczną część pomieszczenia, a białe ściany, które tak samo jak te w holu były pozbawione wszelkich ozdób, idealnie komponowały się z wyłożonym szarą cegłą kominkiem. Po prawej stronie znajdował wykonany z drewna barek. Florence mogłaby się założyć, że jego zasoby były znacznie większe niż te w Apocalypse, a w centralnej części natomiast dostrzegła wejście na szeroki taras.

— Ależ to żaden kłopot, kochana — odparła z uśmiechem Marcia. — Tak rzadko, ktoś do nas przychodzi, że już zapomniałam, gdzie, co leży — dodała z rozbawieniem rozkładając ręce. — Pan Moskal powinien być w swoim gabinecie. Pójdę po niego, a wy...

— Nie, nie trzeba — wtrąciła  niepewnie blondynka — Jeśli Pani pozwoli sama do niego pójdę — dodała. — Chciałabym z nim porozmawiać na osobności.

— No, ma się rozumieć — odparła Marcia z dziwną ekscytacją w głosie. — Idź tymi schodami, złociutka, a potem cały czas prosto i na sam koniec korytarza — dodała wskazując w stronę schodów.

Florence jedynie skinęła, gdy Marcia posłała jej uśmiech, którego ta nie była w stanie odwzajemnić. W innych okolicznościach pewnie, by postąpiła inaczej, ale przez stres, który wypełniał jej ciało od środka, nie była w stanie tego uczynić.

Gdy pokonała szklane schody, a potem przeszła przez ogromny ciemny korytarz, czuła jak uginają się pod nią kolana, a jej serce zdawało się bić jak oszalałe.

W powietrzu unosił się zapach, czegoś co przywodziło na myśl lawendę, choć przecież było to niemożliwe, gdyż po drodze nigdzie nie dostrzegła, nawet jednego z tych kwiatów.

Wreszcie, zatrzymała się na samym końcu długiego korytarza, tuż przy dużych, drzwiach, a jej żołądek niemal przewrócił się na drugą stronę.

Wzięła głęboki oddech i zdecydowała się zapukać. Nie usłyszała jednak, nawet cichej odpowiedzi. Żadnego dźwięku. Nie chciała być niegrzeczna i wchodzić do środka bez pytania, dlatego zdecydowała się zapukać po raz drugi.

Wtedy drzwi z bukowego drewna otworzyły się i nim zdążyła choćby zamrugać ujrzała go przed sobą.

— Florence.

Niemal drgnęła, gdy dotarł do niej dźwięk własnego imienia. Sposób w jaki zostało wypowiedziane - z niezwykłym szacunkiem i czcią. Zupełnie jakby Alexei Moskal używał go od zawsze i było dla niego istną świętością.

Trochę wbrew własnej woli utkwiła wzrok w jego błękitnych tęczówkach. Te jego cholerne oczy. Florence kolejny raz mogłaby w nich utonąć i jeszcze, by mu za to podziękowała.

— Tak myślałem, że w końcu zawitasz w moje skromne progi — odparł brunet z zaskakującą swobodą w głosie. Ubrany był w czarne garniturowe spodnie i białą koszulę, której kilka pierwszych guzików pozostawił rozpięte, a kosmyki czarnych włosów opadały na jego blade czoło.

— Ja... — wyszeptała, ale dopadło ją to samo dziwne wrażenie, co wcześniej i w moment zapomniała, po co właściwie tu przyszła.

— Może wejdziesz? — zaproponował, po chwili przesuwając w bok, na co Florence jedynie przełknęła i ostrożnie weszła do gabinetu bruneta.

Znalazła się w wielkim, nieco posępnym pomieszczeniu, z szerokim wysokim oknem, które zasłaniała długa roleta, tuż nad biurkiem z dębowego drewna. Po lewej stronie znajdowały się dwa ciemne fotele oraz mały, szklany stolik, a po prawej stronie dostrzegła ogromny regał po brzegi wypełniony książkami.

Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Wtedy Florence poczuła się jak w pułapce, w której z żadnej strony nie było ucieczki. Jakby została zamknięta w klatce z głodną bestią, a ona była jego ofiarą.

— Chciałam... — zaczęła, nie wiedząc, co tak naprawdę chciała powiedzieć. Czuła jakby, nagle ktoś pozbawił ją mowy. — Jack jest w szpitalu, jedno z naszych kasyn zostało podpalne i...

— I co mnie to obchodzi? — wtrącił twardo, a mięsień jego szczęki drgnął.

— Sądziłam, że zależy ci na...

— Na czym? — ponownie nie dał jej dokończyć, a gdy wyminął Florence oparł się o brzeg dębowego biurka. — Na bezpieczeństwie zupełnie obcych mi ludzi? — zapytał unosząc wyżej podbródek. — Już ci mówiłem, skarbie — na dźwięk ostatniego słowa Florence niemal przeklęła pod nosem. Nie życzyła sobie, żeby nazywał ją w taki sposób, ale nawet jakby chciała nie była w stanie zwrócić mu na to uwagi. — Dopóki nic mnie z wami nie łączy nie mam żadnego obowiązku was ochraniać — wyjaśnił. — A twój brat powinien sam o to zadbać, ale nie moja wina, że jest takim frajerem.

— Jesteś podły — wyszeptała nerwowo.

— Szczery — spojrzał na nią z góry. —A to subtelna różnica.

— Chyba tylko ty to tak widzisz — odparła łamiącym się głosem.

— Och, uwierz mi, że nie tylko ja — mruknął z rozbawieniem. — Jeśli wywód na temat moich poglądów to jedyny powód twojej wizyty, to chyba lepiej będzie jak...

— Nie — wtrąciła łagodnie robiąc krok w przód, choć każda inna osoba w jej przypadku nie zachowywałaby się w ten sposób. — Ja... Podjęłam decyzję.

— Już? — zapytał unosząc ciemną brew, a kącik jego ust lekko drgnął ku górze. — Nie tracisz czasu.

— Tak samo jak ty — zauważyła.

— Fakt — mruknął uśmiechając się nieco szerzej. — A więc?

Nie mogła uwierzyć, że właśnie chciała przystać na jego propozycję. Zgodzić się poślubić zupełnie obcego człowieka. Nie żeby od początku swojego życia nie była na to przygotowana, ale sądziła, że będzie to przebiegać w kompletnie inny sposób. Tym razem, musiała się poświęcić, tak jak robiła to przez prawie całe życie.

— Zgadzam się, ale najpierw obiecaj mi coś — zaczęła pewnie, a gdy dostrzegła na twarzy Alexeia zmieszanie, wyjaśniła: — Obiecaj, że nikomu z mojej rodziny już nie stanie się krzywda. Że będę bezpieczni i nie będą musieli dłużej żyć w strachu przed... — zamilkła na moment. — Sam wiesz kim.

— To wszystko? — zapytał po chwili, zaciskając wargi w cienką linię.

— A czego bym miała jeszcze chcieć? — zapytała nieco zaskoczona.

Przecież, nie chciała od niego już nic więcej. Bezpieczeństwo jej rodziny było w tym momencie najważniejsze i tylko o tym teraz myślała. Nic innego się dla niej nie liczyło, a przynajmniej na razie.

— Ty mi powiedz — odpowiedział robiąc krok w przód i chowając ręce do kieszeni garniturowych spodni — Czego jeszcze pragniesz, Florence?

Wolności. Pomyślała w duchu, ale była to tylko zwykła myśl. Marzenie, którego nie dało się spełnić i ktoś taki jak Alexei Moskal z pewnością, by jej tego nie dał. W końcu, przecież niedługo miała zamienić swoją starą, złotą klatkę na znacznie nową.

— Niczego — przyznała cicho, spuszczając wzrok.

Brunet przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedział. Jedynie wziął ciężki i długi oddech, a następnie zrobił kilka kroków wprzód i stanął tuż przy niej.

Nagle, delikatnie chwycił jej podbródek zmuszając ją, by na niego spojrzała, a wszystkie jej mięśnie spięły się boleśnie. Czuła jak rumieniec spływa po jej jasnej twarzy, jednak jakby wbrew sobie nie mogła nic z tym zrobić ani nawet sprawić, by brunet tego nie zauważył. Jego chłodny dotyk sprawił, że przez jej skórę przebiegł dreszcz, lecz tym razem nie był ani trochę nieprzyjemny.

— Mogę ci to obiecać, a musisz wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję danego słowa — odparł w końcu, gdy spojrzał prosto w jej oczy. — Zresztą, sama się niedługo o tym przekonasz.

Nie wiedziała, co miał na myśli. Nie chciała, nawet próbować się tego domyślać. Miała tylko nadzieję, że Rosjanin dotrzyma danego słowa, nieważne do czego był się w stanie przy tym posunąć.

Gdy wreszcie puścił jej podbródek i uśmiechnął się cierpko, Florence poczuła jak z jej serca spada ogromny ciężar, choć jeszcze nie wiedziała, że najgorsze do zrobienia było dopiero przed nią.

— Wpadnę do was niedługo — nagle zmienił temat, cofając się w tył. Jakby przed chwilą nic szczególnego się nie stało. — Powinniśmy obgadać parę spraw związanych ze ślubem.

— Okej — mruknęła cicho. — W takim razie już pójdę.

Florence przerzuciła włosy przez ramię, a gdyż już stanęła przy ciemnych drzwiach i chciała chwycić za srebną klamkę, Alexei ją w tym wyręczył i torując jej przejście nagle szepnął:

— Nie będziesz żałowała tej decyzji, skarbie. Już ja o to zadbam.

Nic nie odpowiedziała. Po prostu wyszła, nawet nie oglądając się za siebie. Nie chciała, już nigdy więcej przekroczyć murów tego domu, lecz sama dobrze wiedziała, że niedługo będzie wręcz zmuszona tu wrócić i zostać w nich już na zawsze.

***

Droga powrotna okazała się się dla niej jeszcze trudniejsza niż sądziła, bowiem przez całą podróż czuła tą nieprzyjemną aurę tego cholernego domu, a w głowie niczym jakaś irytująca piosenka w radiu, powtarzały się słowa Alexeia Moskala.

O co mu do cholery chodziło?

Florence nie miała już siły, by się nad tym zastanawiać. Może to było nieco nie odpowiedzialne z jej strony, ale wolała poczekać, aż ten przejdzie od słów do czynów, żeby na własnej skórze mogła się przekonać, czy naprawdę jest aż tak honorowym człowiekiem, za jakiego się ma.

Gdy Diaval ponownie zaparkował przed budynkiem szpitala, Florence zmrużyła oczy, a potem spojrzała na ekran swojego telefonu. Pełno nie odczytanych wiadomości od Charliego i kilka od Faith widniało na wyświetlaczu. Pewnie się zmartwili, że ta wyszła że szpitala tak nagle, bez żadnego uprzedzenia, ale blondynka mimo, że chciała im odpowiedzieć, nie potrafiła tego zrobić.

Bowiem, sama nie wiedziała jak powinna ubrać w słowa, wszystko, co się dzisiaj wydarzyło.

W końcu, wysiadła z samochodu i poprosiła Diavala, żeby poczekał na nią przed budynkiem, na co mężczyzna nawet nie zaprotestował.

Przeszła przez szklane szpitalne drzwi, a potem udała się w kierunku sali, w której lekarze umieścili Jacka i niemal wpadła na Charliego, który obdarzył Florence niepewnym spojrzeniem, a potem rzucił się jej na szyję. Jakby sądził, że jego siostra już tu nie wróci, a ten nigdy więcej jej nie zobaczy.

— Boże, Flo — wyszeptał słabym tonem blondyn wypuszczając ją ze swoich objęć. — Co ci strzeliło do głowy, żeby iść samej do domu Alexeia Moskala? — zapytał niemal szeptem.

— A ty skąd wiesz, że u niego byłam? — zapytała lekko zdezorientowana, marszcząc brwi.

— Nie trudno się było domyślić — odpowiedział. — Poza tym... — zamilkł na moment. — Dostałem od niego telefon i wszystko już wiem — wyznał. — Czy ty na serio...

— Tak — przytaknęła. — Zgodziłam się zostać jego żoną — wyznała niemal smętnym tonem. Pewnie każda inna dziewczyna na niej miejscu szalała, by z radości i byłaby w istnej euforii, lecz ona nie była jedną z nich. Spojrzała na twarz swojego młodszego brata i dostrzegła w niej coś, czego nigdy, za żadne skarby świata nie spodziewała się zobaczyć - zawód i rozczarowanie. — Nie patrz tak na mnie, Char — skrzywiła się nieznacznie, zaciskając wargi. — Też nie jestem z tego powodu zadowolona.

— Więc, dlaczego ty...

— Musiałam, rozumiesz? — wtrąciła nieco podniesionym tonem. — To był jedyny sposób, by ochronić naszą rodzinę — dodała, co raz bardziej wzburzona. — Obiecał, że jeśli się zgodzę Revon Blackwell już nigdy więcej nas nie skrzywdzi.

— A ty mu uwierzyłaś? — zapytał z niedowierzaniem przesuwając głowę nieco w bok i krzyżując ręce na piersi.

— Nie miałam wyboru — niemal syknęła, gdyż już miało dość słów jakie padały z ust jej brata. Nie rozumiał. Nawet nie chciał. Po prostu. — To było jedyne wyjście.

— Mogłaś mi powiedzieć — odparł zmieniając ton głosu na nieco łagodniejszy, a następnie kładąc dłonie na jej ramionach. — Razem na pewno byśmy coś wymyślili...

— Nie chciałam cię tym obarczać — westchnęła cicho, a jej ramiona opadły. — I tak mamy już za dużo problemów. Kolejnego nam nie potrzeba — szepnęła, odrywając się od jego uścisku, a potem spuściła wzrok i usiadła na jednym z białych, plastikowych krzeseł znajdujących się tuż w przy wejściu do sali. — Lepiej mi powiedz, co z Jackiem? — zapytała zmieniając temat, gdyż już nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o dzisiejszym dniu, a poza tym martwiła się o swojego starszego brata, mimo wszystko.

— Będzie żył — odparł blondyn, wzdychając ciężko. — To nie było nic groźnego, ale zatrzymają go na parę dni, a potem odeślą do domu.

— Przynajmniej tyle dobrego — szepnęła słabo, odgarniając jasne włosy z twarzy i oplotła ramionami swoje ciało.

— Naprawdę, chciałbym ci jakoś pomóc, Flo — jęknął po chwili ciszy zajmując miejsce tuż obok swej siostry. — Mógłbym, nawet sam się ożenić z tym Moskalem, żebyś ty nie musiała.

Florence uśmiechnęła się sztywno, obdarzając brata ponurym spojrzeniem szarych tęczówek. Tak, Charlie był zdolny do naprawdę wielu głupich rzeczy, a dla swojej siostry był gotowy praktycznie na wszystko.

Przypominały się jej czasy, gdy jeszcze w dzieciństwie, przez zupełny przypadek i nieuwagę zniszczyła jeden z ulubionych płaszczy swojego ojca. Wtedy jej młodszy braciszek wziął całą winę na siebie, byleby tylko ona mogła uniknąć za to kary. Często ten schemat się powtarzał, co niezbyt się jej podobało, ale Charlie był wyjątkowo uparty i nie chciał przestać zgrywać istnego rycerza w lśniącej zbroi.

Tym razem jednak, żadne z nich nie mogło stanąć w obronie drugiego i zgrywanie bohatera nic, by tu nie podziałało.

— Dzięki — westchnęła, delikatnie głaszcząc go po dłoni. — Kochany jesteś, ale z kimś takim jak Alexei Moskal muszę poradzić sobie sama.

— Wielu już próbowało i zawsze kończyło się to dla nich tak samo — stwierdził. Florence doskonale wiedziała, o czym mówił. Nie trzeba było być nie wiadomo jak inteligentnym. Nawet przedszkolak, by się tego domyślił.

— Może źle się do tego zabierali — szepnęła nieco niepewnie.

— To znaczy? — zapytał zaciekawiony, gdyż nie bardzo wiedział, co jego starsza siostra ma na myśli.

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Ale przecież i sam Diabeł też był kiedyś Aniołem.





Menevis.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro