Rozdział 3
a/n; rozdziały w środy i soboty!
***
Hyunjin jęknął, cudem powstrzymując się od przeklęcia. Sam nie wiedział, czy producenta wina, czy może własnej głupoty.
Głowa bolała go niemiłosiernie. Z trudem otworzył oczy, by pociągnąć za sznurek od dzwonka wzywającego służbę.
Gdyby miał być szczery, najchętniej wcale nie wstawałby z łóżka. Wiedział jednak, że musiał; to była jedna z rzeczy, których nienawidził jako książę — konieczności wypełniania swoich obowiązków, kiedy nie miał na to siły.
To nie tak, że był leniwy albo kręcił nosem, bo musiał coś zrobić. Po prostu... czasami czuł, że nie da rady się podnieść. A jego wczorajszy wybryk z alkoholem tylko dolewał oliwy do ognia.
Zazwyczaj robił to, co kazano mu zrobić. Lekcje przygotowujące do przejęcia tronu nie były takie złe, jak mogło się wydawać. W przeciwieństwie do jego starszego brata i tym samym pierwszego księcia, nauczyciele traktowali dziewiętnastolatka łagodniej, skoro był dalej na liście następców króla. W dodatku jego zajęcia miały mniejszy wymiar godzinowy, dzięki czemu mógł zajmować się innymi rzeczami, które wybierał sam.
A to była zawsze najlepsza część dnia. Kochał sztukę całym swoim sercem, więc to właśnie nad malowaniem spędzał większość wolnego czasu. Kiedy mógł poświęcić się pracy nad kolejnym obrazem, czuł, że naprawdę żyje. To była jedna z rzeczy, które uszczęśliwiały go najbardziej.
Kolejną był Jeongin.
Hyunjin wiedział, że zakochiwanie się w swoim osobistym strażniku nie było dobrym pomysłem. Ale nie mógł nic na to poradzić; był estetą i nie był ślepy. Dostrzegał w tym chłopaku piękno, którego nie widział w żadnej innej osobie. I być może upił się tą fascynacją, być może było jeszcze za wcześnie, by mógł nazywać to uczucie miłością. To jednak nie miało dla niego znaczenia. Kochał go. Tak po prostu, bez zastanowienia.
Drzwi otworzyły się i do sypialni księcia weszło kilka służących. Zaczęły krzątać się po pomieszczeniu, szykując wszystko do porannej toalety i wyjmując z szafy czyste ubranie.
Wstał powoli i przeciągnął się leniwie. Jego wzrok wędrował po pokoju, ostatecznie zatrzymując się na jednej z kobiet.
Była w jego wieku, niezbyt wysoka i szczupła oraz — co wydawało mu się najgorsze — ładna. W dodatku przez ponad rok służby nawet jemu pokazała się z dobrej strony, udowadniając, że była miłą dziewczyną.
Wiedział, że łączą ją przyjazne stosunki z Jeonginem i to sprawiało, iż czuł ukłucie zazdrości za każdym razem, gdy widział ich razem.
Przygryzł policzki od środka, przypominając sobie poprzedni wieczór. Był pijany, ale wystarczająco przytomny, by zauważyć, że kiedy wyszli z biblioteki, na korytarzu była tylko Ophelia. Nie było z nią nawet jednego strażnika, a skoro to właśnie ona przyniosła mu wino, zapewne była osobą, która przyprowadziła do księcia jego prywatnego strażnika.
Nie był pewien, czy może być jej za to wdzięczny. Z jednej strony dzięki niej mógł po raz pierwszy usłyszeć, jak Jeongin mówił do niego po imieniu, poczuć jego palce w swoich włosach... ale z drugiej nie miał w planach tego wyznania uczuć. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Zerknął w lewo, w stronę drzwi prowadzących do pokoju jego osobistego strażnika. Rycerz stał obok nich prosty jak struna, z rękami za plecami i z tym samym poważnym wyrazem twarzy, co zawsze. Kiedy Yang uważnie przyglądał się temu, co robią służące, dając królewiczowi możliwość podziwiania jego profilu, Hyunjin z trudem mógł oderwać od niego wzrok. Rysy tego chłopaka były w oczach księcia tak piękne, że wyglądały, jakby wyrzeźbiły je najbardziej utalentowane ręce na świecie. I chociaż chciał patrzeć na niego przez resztę swojego życia, wiedział, że nie może.
Odwrócił wzrok, wzdychając cicho.
***
Zastukał palcami o blat z frustracji. Zajęcia z etykiety skończył godzinę temu i za trzydzieści minut miał trening. W normalnych warunkach kartka leżąca przed nim na biurku byłaby już dawno zapełniona nowym szkicem. Ta jednak pozostawała pusta i jej biel niemal raziła go w oczy.
Nie potrafił się skupić. Irytowało go tykanie zegara, które wydawało się przypominać mu o wszystkim, o czym nie chciał myśleć.
Siedział w pomieszczeniu nazywanym przez niego pracownią artystyczną i zazwyczaj czuł się tutaj swobodnie, bo mógł oddawać się swojej pasji bez większych ograniczeń. Ale tym razem obecność jego strażnika sprawiała, że nie mógł zacząć nowej pracy.
Nie czuł na sobie jego wzroku. Tak naprawdę, Jeongin rzadko kiedy obserwował księcia. Najczęściej przypatrywał się każdemu, kto pojawiał się w jego pobliżu, szukając oznak wskazujących na złe zamiary przybysza. W końcu to była jego praca — chronienie królewskiego syna. Hyunjin nie mógł zaprzeczyć, że chłopak wykonywał ją profesjonalnie, jak na rycerzy z jego rodu przystało.
Między innymi przez to książę trenował walkę sztyletami właśnie z nim. Jego poprzedni nauczyciel zachorował miesiąc temu i zrobił to tak nagle, że nie zdążono znaleźć nowego, który byłby wystarczająco kompetentny i godny zaufania. A była to sprawa wielkiej wagi — każdy członek rodziny królewskiej musiał umieć posługiwać się sztyletem, by w ostateczności móc ochronić się przed skrytobójcą. Był to jeden z największych sekretów znanych jedynie najbardziej zaufanym osobom.
Dlatego też wybór Jeongina został uznany za odpowiedni, skoro dziewiętnastolatek wiedział o tej tajemnicy jako osobisty strażnik księcia.
Pół godziny później stali naprzeciwko siebie, przygotowując się do ataku. Hyunjin zaciskał palce na rękojeści sztyletu tak mocno, że jego kłykcie pobielały pod czarnymi rękawicami. Starał się skupić na ruchach Yanga, jednocześnie walcząc z powracającymi wspomnieniami poprzedniej nocy. To nie był czas na myślenie o tym, jak blisko był złożenia pocałunku na tych ustach...
Jeongin zaatakował. Poruszał się szybko i zwinnie, skutecznie dezorientując wciąż pogrążonego w myślach księcia. Hyunjinowi cudem udało się uniknąć ciosu, gdy zrobił gwałtowny krok do tyłu. Wiedział jednak, że gdyby to nie był trening, tylko prawdziwy atak zabójcy, już dawno byłby martwy.
Syn generała nie czekał nawet chwili. Zanim królewicz zdążył zareagować, sztylet przeciwnika zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów przed jego gardłem.
A to oznaczało, że ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
Gdy Hyunjin spojrzał mu w oczy, zapomniał, jak się oddycha. Jego serce przyspieszyło, na policzki wkradł się rumieniec. Panika opanowała całe ciało księcia, który nie potrafił oderwać wzroku od swojego strażnika. Czuł się, jakby miał zaraz zemdleć.
— Potrzebuję przerwy — wydukał nagle, odwracając się i chwiejnie idąc w stronę stolika.
— Książę, dopiero zaczęliśmy... — powiedział cicho Jeongin, nie rozumiejąc, co się właśnie stało.
Królewicz z trudem nalał wody do kubka, który stał na blacie. Łapczywie wypił całą jego zawartość, niemal wypuszczając naczynie z niemiłosiernie drżących palców. Kręciło mu się w głowie, przez co chwilę później siedział na ziemi, ciężko oddychając. Miał wrażenie, że jego płuca zaraz wybuchną.
— Książę, co się dzieje? Czy mam wezwać lekarza? — zapytał Yang, klękając na jedno kolano obok Hyunjina.
— N-nie, nic mi nie jest — skłamał słabym głosem, kręcąc głową. Sam nie rozumiał, jak mógł znaleźć się w takim stanie jedynie przez to, że chłopak znalazł się odrobinę za blisko. — Potrzebuję tylko... chwili odpoczynku.
Strażnik przytaknął, sięgając po dzban z wodą, by napełnić kubek i podać go swojemu rówieśnikowi.
Księcia czasami bolało to, jak wiele robił dla niego Jeongin.
Przymknął oczy, starając się uspokoić oddech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro