Rozdział 24
a/n; dodaję dzień wcześniej, bo jutro bym nie mogła,,
***
Nie odpoczywali długo; Jeongin poczekał, dopóki rana królewicza nie przestała boleć go na tyle, by był w stanie chodzić.
— Musimy? — wychrypiał wykończony Hyunjin, patrząc na swojego strażnika z dołu. Nie chciał wstawać.
— Musimy, książę. — Wskazał na rosnące obok drzewo. Pień z tej strony był porośnięty mchem. — Jesteśmy na północ od obozu, jeśli będziemy iść dalej w tym kierunku, w końcu dotrzemy do wioski. Nie wiemy, jak daleko w las zapuściły się oddziały Południa i czy nas szukają, ale nie możemy ryzykować, książę. Musimy ruszyć dalej.
Królewski syn przytaknął i wyciągnął ręce w stronę chłopaka. Rycerz pomógł mu wstać i od razu zaczęli iść przed siebie. Hyunjin utykał, ale silne ramię Yanga obejmujące go w pasie sprawiało, że chodzenie nie bolało aż tak bardzo; przynajmniej był w stanie stawiać kroki do przodu.
— Pamiętasz, jak daleko była ta wioska? — zapytał królewicz, zaciskając zęby. Nie miał pojęcia, że rana będzie go tak ciągnęła podczas chodzenia. Miał wrażenie, że szwy zaraz pękną.
— Niecałe cztery godziny marszu — odpowiedział Jeongin, odgarniając gałęzie, by mogli sprawniej przejść między drzewami. Mieli szczęście, że teren nie był wyboisty, a ta część lasu niezbyt gęsta. — Myślę, że jesteśmy przynajmniej pół godziny drogi od obozu, więc jeśli się pospieszymy, powinniśmy dotrzeć tam w trzy.
Książę westchnął ciężko. Wiedział, że nie powinien narzekać — w końcu chociaż jeszcze żył. To jednak nie sprawiało, że był szczęśliwy; jego stan pozostawiał wiele do życzenia. W tamtym momencie był zdziwiony, że wciąż jest przytomny.
Musieli się pospieszyć, jednak możliwość ataku wroga nie była jedynym powodem — było już po południu i niedługo powinno zacząć się ściemniać. Nie mogli zostać w lesie po zapadnięciu zmroku... to było niebezpieczne i z pewnością nie daliby rady dostać się do wioski bez żadnego źródła światła.
Szczerze powiedziawszy, wydawało mu się, że nie pamiętał połowy drogi. Zatrzymali się kilka razy, ponieważ nie był w stanie iść dłużej. Ból sprawiał, że nie potrafił myśleć trzeźwo i naprawdę był wdzięczny synowi generała za opiekę. Tak, to była jego praca. Ale śmierć króla zwalniała go z większości obowiązków, przede wszystkim z rozkazu, który władca wydał przed ich wyjazdem z pałacu — chronieniem życia królewicza nawet za cenę własnego.
Hyunjin zaśmiał się gorzko pod nosem. Jeongin mógłby go tutaj zostawić i uciec samotnie, wiedząc, że książę kochał go zbyt mocno, by powiedzieć komuś o zdradzie rycerza. Mógłby się stąd wydostać i nie ponieść żadnych konsekwencji...
Ale został. I chociaż nie było mu przez to łatwo, wyglądało na to, że nie miał zamiaru porzucić królewicza na pastwę losu.
Zrobiło się już ciemno, kiedy zobaczyli pierwszy dom w wiosce. Stał nieco na uboczu, dzięki czemu podejrzewali, że niewiele osób ich zobaczy. To było ważne — nie mogli pozwolić, by ktoś z mieszkańców tej okolicy powiedział rycerzom z Królestwa Południowego, że widzieli dwóch mężczyzn uciekających z obozu.
Yang zapukał w drzwi, mając nadzieję, że ktoś im otworzy. W jednym z okien świeciło się światło. Któryś z domowników musiał być w środku.
Po chwili w progu stanęła ciemnowłosa dziewczyna, zapewne niewiele młodsza od nich. Wyglądała nieśmiało zza drzwi, jakby bała się je bardziej uchylić.
— Kim jesteście? — spytała, zaciskając dłoń na klamce.
— Rycerzami. — Gdy zobaczył przerażony wzrok nieznajomej, szybko dodał: — z Królestwa Wschodniego. Spójrz — powiedział, częściowo wyjmując miecz z pochwy w taki sposób, by dziewczyna mogła dostrzec jego rękojeść. — To herb naszego kraju. Poznajesz go?
Nastolatka milczała przez chwilę, wpatrując się w głowicę miecza.
— Czego chcecie?
— Potrzebujemy pomocy. — Wskazał brodą na Hyunjina. — To mój przyjaciel. Jest ranny — wytłumaczył, pokazując jej zabandażowaną nogę księcia. — Czy możemy zostać tu na noc?
Nieznajoma zawahała się, dobrze zastanawiając się nad tym, czy powinna wpuścić do domu dwóch obcych mężczyzn.
W końcu otworzyła szerzej drzwi i odsunęła się na bok, by mogli wejść do środka.
— Dziękuję — powiedział z wdzięcznością Jeongin.
Gdy tylko posadził królewicza na krześle w największej izbie, omiótł pomieszczenie wzrokiem. Chociaż nie znajdowało się tu wiele mebli, każdy z nich był wykonany z charakterystyczną dla rzemieślników starannością. Dostrzegł kilka nieznanych mu przedmiotów, które przypominały ulepszone wersje niektórych narzędzi gospodarstwa domowego.
— Mieszkasz tu sama?
Odwrócił się w jej stronę, kiedy nie odpowiadała i dopiero wtedy zauważył, jak bardzo zdenerwowana była.
— Spokojnie, nie zrobimy ci krzywdy — zapewnił ciepłym głosem. — Naprawdę potrzebujemy tylko pomocy i rano już nas tutaj nie będzie. — Wyciągnął rękę w jej stronę i uśmiechnął się lekko. — Mam na imię Jeongin, a to — posłał Hyunjinowi krótkie spojrzenie — Seungmin.
Królewicz zamrugał zdezorientowany, ale nic nie powiedział.
— Wren. — Uścisnęła dłoń rycerza. Chociaż wciąż nie do końca im ufała, stojący przed nią chłopak sprawiał wrażenie szczerego. — Mieszkam z bratem. Powinien niedługo wrócić z pracy.
Przez kolejne pół godziny strażnik rozmawiał z dziewczyną, zmieniając opatrunek księcia. Ten odzywał się tylko co jakiś czas, nie mając zbytnio siły na prowadzenie konwersacji.
Jednak kiedy Wren poszła otworzyć drzwi bratu, Hyunjin przyciągnął Yanga bliżej za marynarkę od munduru, by wyszeptać do jego ucha:
— Dlaczego Seungmin?
— Nie mogą wiedzieć, kim jesteś — mruknął pod nosem syn generała. — Mogliby poznać twoje imię i zrozumieć, że wcale nie jesteś zwykłym rycerzem.
— Ale dlaczego Seungmin? — ponowił pytanie królewicz, marszcząc brwi. — Kim jest Seungmin?
Jeongin westchnął cicho.
— To mój przyjaciel. Jest rycerzem.
— Skąd masz pewność, że go nie znają? Może wysłano go do któregoś z obozów przy granicy.
Strażnik spojrzał mu w oczy.
— Jestem pewien, że go nie spotkają. Seungmin należy do pułku mojego brata — rzekł spokojnie. — Oddział pułkownika Yanga odbywa teraz szkolenie na północy kraju.
Hyunjin zamilkł, puszczając chłopaka i odwracając wzrok.
— Kto to jest? Co oni tu robią?— Nieznajomy wszedł do izby, patrząc z gniewem na przybyszów. — Wren, mówiłem ci milion razy, żebyś nie wpuszczała obcych! Przede wszystkim mężczyzn!
— To rycerze... — zaczęła dziewczyna, jednak brat od razu jej przerwał.
— Jeszcze lepiej! Wpuściłaś dezerterów!
— James!
Zanim mężczyzna zdążył krzyknąć na swoją siostrę, strażnik stanął między nimi i wbił w niego chłodne spojrzenie.
— Yang Jeongin, syn generała Yanga. Ja i mój przyjaciel otrzymaliśmy rozkaz od pułkownik Juliette Levan, by zdać w pałacu raport z wydarzeń na granicy — mówił tak pewnie, że gdyby królewicz nie znał prawdy, z pewnością uwierzyłby w każde kłamstwo dziewiętnastolatka. — Potrzebujemy pomocy, by dostać się do najbliższego miasta.
James zmierzył rycerza wzrokiem. Chociaż starał się tego nie okazywać, pewnym było, że słowa chłopaka wywarły na nim wrażenie. Wiedział, że nikt nie śmiałby kłamać na temat swojego pokrewieństwa z rodem Yang, więc nie pozostało mu nic innego, jak uznać każdą z informacji za prawdziwą.
— Za darmo? — zapytał brat Wren, unosząc brew.
Syn generała bez słowa oderwał jeden z guzików marynarki i podał go mężczyźnie.
— To złoto. Dostaniesz ich więcej, jeśli zgodzisz się nas przenocować i załatwić środek transportu.
Rodzeństwo milczało przez chwilę.
— Nie mamy powozu — wtrąciła się dziewczyna.
— A konia?
Rzemieślnik przytaknął.
— Weźmiemy konia. Dopilnuję, by do was wrócił — obiecał szczerze. — I razem z nim dostaniecie więcej złota.
Oczy Jamesa zaświeciły się na myśl o wynagrodzeniu.
— Będę trzymał cię za słowo, synu generała.
Jeongin posłał mu uśmiech, który nie był ani trochę serdeczny.
— Oczywiście, że będziesz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro