Rozdział 23
Kolana ugięły się pod Hyunjinem i gdyby nie stojące za nim krzesło, upadłby na podłogę.
— Jak to: nie żyje? — zapytała Juliette. Jej głos z każdym słowem był coraz głośniejszy.
— Został otruty przez skrytobójcę — wyjaśnił posłaniec. — Zmarł trzy dni temu późnym wieczorem.
W namiocie zapadła cisza.
Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
Ciche „Złapali go?" stało się jedynym, co królewicz był w stanie wyszeptać. Nic więcej.
Nieprzytomnym wzrokiem patrzył przed siebie, nie mając nawet siły, by utrzymywać pozory opanowanego następcy tronu. Zaschło mu w gardle; był jak sparaliżowany.
— Tak, panie. Zabójca został przesłuchany od razu — mężczyzna mówił spokojnie. Jakby to wszystko wcale nie miało zachwiać całym królestwem. — To człowiek z Południa.
Oczywiście, przemknęło przez głowę księcia. Kto inny miałby być za to odpowiedzialny?
Historia się powtórzyła. Królestwo Południowe pozbawiło swoich sąsiadów kolejnego króla.
A to oznaczało jedno: wojnę.
Mój Boże.
Wstał powoli, opierając się o blat biurka. Jak żałośnie musiał w tamtym momencie wyglądać, skoro przy jego boku pojawił się Jeongin gotowy go podtrzymać, gdyby się zachwiał.
Zanim zdążył odprawić posłańca, do środka wpadła kolejna osoba. Z trudem spojrzał na rycerza.
— Zaatakowali nas! — krzyknął tylko mężczyzna, po czym wybiegł z namiotu, nie czekając na ich reakcję.
Dopiero wtedy do uszu Hyunjina dotarły wrzaski. Słychać było szczęk broni i zamieszanie, brzmiące tak obco w samym sercu obozu.
— Yang, zabierz księcia w bezpieczne miejsce — rzuciła pułkownik Levan, chociaż wcale nie musiała.
Syn generała zdążył już narzucić na siebie własną pelerynę, sięgnąć po tę królewicza i założyć mu ją, naciągając kaptur na głowę chłopaka. Niezbyt delikatnie poprowadził go w stronę wyjścia, w prawej dłoni wciąż ściskając miecz.
Juliette wybiegła pierwsza. Miała odwrócić uwagę każdego, kto znajdował się pod namiotem, by książę i jego strażnik mogli szybko uciec jak najdalej od trwającej w obozie walki.
Hyunjin wciąż był w szoku, przez co nie rejestrował tego, co się działo. Wiadomość o śmierci ojca wydawała się jeszcze do niego nie docierać, przez co Jeongin musiał go pilnować jeszcze bardziej.
Było głośno. Dużo głośniej niż na polu bitwy.
Nie był w stanie dostrzec, ilu rycerzy Południa na nich napadło. Bał się odwrócić, by nie przyciągnąć uwagi wroga.
Yang atakował każdego, kto rzucił się w ich stronę, ale tylko w taki sposób, by usunąć ich z drogi i uniemożliwić im zranienie królewicza. W tamtym momencie liczyło się tylko to.
Jednak w tym chaosie nawet tak wyszkolony rycerz nie mógł ochronić księcia przez cały czas.
Z ust Hyunjina wydostało się głośne przekleństwo, kiedy miecz napastnika przejechał po jego udzie.
Dzięki temu jednak oprzytomniał. Zaczął biec szybciej od Jeongina.
Nie miał pojęcia, jak daleko byli za nimi rycerze Południa. Jak blisko byli zabicia drugiego księcia wrogiego królestwa.
Nie chciał wiedzieć.
Wbiegli do lasu, a po pokonaniu kilku metrów królewicz zatrzymał się nagle, nie mogąc przestać utykać.
Strażnik nie zmarnował nawet sekundy. Schował miecz, po czym przewiesił sobie rękę Hyunjina przez ramię i objął go w pasie, by pomóc mu iść.
Nie mogli się jeszcze zatrzymać. Nie tutaj. Nie teraz.
Szli przez kilka, może kilkanaście minut. Żaden z nich nie był pewien, ile czasu minęło. Liczył się jedynie fakt, że w tamtym miejscu nie było już słychać odgłosów walki.
Oddalili się od obozu na wystarczającą odległość.
Posadził go przy jednym z drzew tak, by książę mógł się o nie oprzeć i ukucnął obok.
Spojrzenie Jeongina było wbite w krwawiącą ranę na prawym udzie.
Podniósł w jej stronę drżące dłonie, oddychając głośno. Łapał chaotyczne i płytkie oddechy, z trudem zachowując opanowanie.
W końcu nie wytrzymał.
Wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem, starając się uspokoić chociaż trochę. W takim stanie nie mógł pomóc królewskiemu synowi. Musiał się opanować. I to jak najszybciej.
Hyunjin patrzył na niego z dołu, nie rozumiejąc, co się działo. Adrenalina zaczęła powoli uciekać z jego organizmu, a ból skutecznie tłumił racjonalne myślenie.
Gdyby był w stanie zastanowić się nad tym, co widział, zrozumiałby, że jego rówieśnik był bliski paniki.
Chłopak zatrzymał się, położył ręce na biodrach i pochylił głowę, nie odzywając się przez chwilę. Nie mógł pozwolić na to, żeby księciu stało się coś jeszcze. Musiał działać.
Ponownie ukucnął przed królewiczem i zaczął dokładnie oglądać ranę. Wciąż milcząc, wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko, które położył obok swojego rówieśnika. Sztyletem przeciął materiał spodni królewskiego syna, by mieć łatwiejszy dostęp do skaleczenia.
Jego palce poruszały się szybko. Hyunjin ledwo zarejestrował fakt, że strażnik wyciągnął z pudełka fiolkę przezroczystego płynu.
— Będzie szczypać — ostrzegł rycerz i, nie czekając na reakcję królewicza, zaczął odkażać ranę.
Książę syknął z bólu, uderzając pięścią w ziemię, by nie krzyknąć.
— Nie jest bardzo głęboka — wymruczał pod nosem Jeongin, nachylając się bardziej nad nogą chłopaka. — Miecz nie uszkodził tętnicy, ale będę musiał to zszyć.
— Z-zszyć? — wydukał cicho następca tronu, patrząc na swojego strażnika z przerażeniem w oczach.
Ten natomiast był zbyt zajęty wyjmowaniem igły i nici z podręcznej apteczki, by zauważyć to spojrzenie.
I kiedy już miał zszywać ranę, zamarł.
Nie potrafił. Nie potrafił zacząć.
Zacisnął powieki, odwracając głowę. Jego drżące dłonie leżały po obu stronach rannej nogi księcia, opierając się o nią delikatnie; wciąż trzymał w jednej z nich igłę z nawleczoną nicią. Twarz miał wykrzywioną w grymasie bólu. Jak mógł zadać swojemu rówieśnikowi jeszcze więcej cierpienia?
— Jeongin? — odezwał się słabym głosem Hyunjin.
To jednak wystarczyło, by sprowadzić dziewiętnastolatka na ziemię.
Odłożył trzymany przedmiot z powrotem do pudełeczka i zakręcił część peleryny tak, by materiał był twardy. Bez słowa i z przepraszającym spojrzeniem przystawił to do ust królewicza, który od razu go zrozumiał i po sekundzie zacisnął zęby na tkaninie.
— Będzie bolało. — Położył prawą rękę królewskiego syna na swoim ramieniu, by ten miał na czym zacisnąć swoje palce, gdy ból będzie nie do zniesienia.
Zszywanie rany wydawało się trwać wieczność, tak samo jak zakładanie opatrunku. Książę był wdzięczny za prowizoryczny knebel, inaczej już dawno zdradziłby wrogowi ich położenie. Kiedy tylko Yang wyjął materiał z jego ust, z głośnym westchnieniem oparł głowę o drzewo.
Twarz Hyunjina była mokra od potu i łez. Był wykończony.
— Przepraszam — wyszeptał rycerz, delikatnie ocierając policzki i czoło swojego rówieśnika.
Chciał po prostu zasnąć.
— Książę, spójrz na mnie — poprosił syn generała. Potrząsnął ramieniem chłopaka, gdy nie dostał odpowiedzi. — Nie możesz stracić przytomności. Wiem, że to boli, ale musisz zostać ze mną, książę.
Królewicz spojrzał na swojego strażnika nieobecnym wzrokiem.
— Skąd masz to wszystko? — wychrypiał następca tronu. — Nigdy nie widziałem rycerza z apteczką.
Kąciki ust Yanga zadrżały, kiedy zobaczył, że jego rówieśnik starał się nie zasnąć. Naprawdę nie mógł teraz zemdleć.
— To pomysł mojej matki — zaczął, siadając bliżej księcia, by okryć go swoją peleryną. — Była medykiem.
— Była? — Spojrzenia obu nastolatków skrzyżowały się.
— Była. — Przytaknął Jeongin. — Zmarła, kiedy miałem czternaście lat.
Hyunjin nie miał siły, by zareagować w jakikolwiek sposób na jego słowa.
— Wiesz, książę, zanim zgodziła się wyjść za mojego ojca, postawiła mu ultimatum — mówił trochę głośniej, mając nadzieję, że dzięki temu królewicz nie będzie mógł zasnąć. — Powiedziała, że albo wszystkie ich dzieci otrzymają przynajmniej podstawowe wykształcenie medyczne, by móc opatrzyć swoje rany bitewne, albo może zapomnieć o ślubie.
— Zgodził się? — głos królewskiego syna był słaby.
— Oczywiście, inaczej by mnie tu nie było. Moja matka nie chciała, by któreś z jej dzieci cierpiało, ponieważ nikt nie udzielił mu pierwszej pomocy. Wiedziała, że nie zmieni tradycji naszego rodu, więc pragnęła tylko, żebyśmy umieli sobie poradzić pod tym względem. Ostrzegała, że jeśli ojciec się nie zgodzi, nie pozwoli mu na wyszkolenie nas na rycerzy.
Królewicz potrząsnął głową, by się rozbudzić. Chociaż Jeongin użył rośliny, która miała uśmierzyć ból, ten wciąż nie znikał w stu procentach.
— Nigdy nie słyszałem o tym, żeby ktoś żądał czegoś takiego od rycerskiego rodu — wymamrotał. — Miała jakiś powód?
— Jako medyk widziała wielu rannych ludzi. Mówiła, że najbardziej przerażało ją cierpienie tych, którzy walczyli na polu bitwy. To oni mieli najbardziej zagrażające życiu rany — tłumaczył Yang. — Któregoś razu opatrywała mojego ojca, właśnie tak się poznali. Kiedy on leżał półprzytomny w gorączce, ona robiła mu zimne okłady, by zbić temperaturę i przeklinała jego głupotę, ponieważ przyjął cios, osłaniając swojego przyjaciela. — Otarł kropelki potu, które pojawiły się na czole księcia. — Został ranny podczas wojny z Królestwem Południowym, a moja matka mieszkała wtedy w miasteczku niedaleko granicy i była jedną z osób, które przybyły do obozu, by pomagać rycerzom.
Hyunjin zaśmiał się cicho.
— Przypomina mi ciebie, wiesz?
— Doprawdy?
— Tak — rzekł królewski syn, prostując się. Rana bolała już trochę mniej, ale wciąż niemiłosiernie szczypała. Zastanawiał się, czy będzie w stanie chodzić. — Nie znam generała Yanga, ale widzę pewną zbieżność charakterów między tobą a twoją matką. Szkoda, że nie mogę jej poznać.
Jeongin uśmiechnął się słabo.
— Jestem pewien, że by cię polubiła, książę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro