Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

a/n; nie mogłabym wstawić jutro, więc wstawiam dzisiaj :]]

***

Przez ostatnie dni zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, gdyby odesłał Jeongina do stolicy. A raczej: gdyby mógł to zrobić.

Problem był w tym, że Yang dostał rozkaz od króla. Polecenia królewicza miały mniejsze znaczenie i strażnik mógł je wykonać dopiero po wypełnieniu woli władcy. A w tym przypadku jedno wykluczało drugie.

To komplikowało sprawę. Hyunjin wiedział, że zbyt pewnie i często przekraczał granice, których nie powinien przekraczać — przede wszystkim dla dobra swojego strażnika. Jeongin miał rację; wystarczyłoby jedno potknięcie, jedna głupia plotka i chłopak mógłby zostać pozbawiony głowy, jego ród zhańbiony, a rodzina może nawet odarta z tytułów. Niezależnie od tego, jak bardzo pragnął z nim być, nie mógł prosić go o takie poświęcenie. Wiedział, że tak naprawdę nie chciał, by Yang to zrobił. Wolał go żywego i poza swoim zasięgiem niż martwego i zranionego przez uczucie, które miało być źródłem szczęścia.

Kiedy zrobił się tak zdesperowany? Sam nie był pewien. Czy to dlatego, że byli poza pałacem, daleko od stolicy? Czy może przez to, że nie był w stanie już dłużej ukrywać swoich uczuć, chociaż nie potrafił o nich porozmawiać?

Pokręcił głową, wiedząc, że to nie miało teraz znaczenia. Nie mógł pozwolić sobie na błądzenie myślami na polu walki.

Pięć dni wcześniej odbyła się narada, której nie było w planach. Powiadomiono o niej bez większego wyprzedzenia, niemal kwadrans przed jej rozpoczęciem.

Pomysł Jeongina dotyczący zwiadowców okazał się zbawienny. Dzięki temu udało się potwierdzić, że Królestwo Południowe niedługo zaatakuje i natychmiast rozpoczęto przygotowania do walki.

Ku zdziwieniu księcia, był zbyt zajęty, by mieć czas na stresowanie się udziałem w bitwie. Nie był pewien, ile godzin spędził na rozmowach z dowódcami, ale od wielu lat nie prowadził z nikim tak żywych dyskusji. Mieli mało czasu. Naprawdę musieli się pospieszyć, jeśli chcieli, by wróg nie zaatakował ich z zaskoczenia w obozie.

Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza. Walka już się rozpoczęła, jednak do ataku ruszyły tylko pierwsze rzędy formacji. Zostało mu jeszcze trochę czasu, zanim będzie musiał użyć broni.

Po jego lewej stronie stał podporucznik, który miał nadzorować wycofanie się królewicza z pola bitwy. Zakładano, że dopuszczą jednego czy dwóch rycerzy Południa, by Hyunjin mógł pokazać się w walce, a potem wrócić na wzgórze, gdzie czekali na niego dowódcy wojska. Yang stał po prawo, krok przed swoim rówieśnikiem, by móc sprawnie i w porę zaatakować kogoś, kto chciałby zranić następcę tronu.

Słyszał szczęk metalu i krzyki. Były coraz bliższe.

Ręka dziewiętnastolatka powędrowała do sztyletu. Musiał upewnić się, że tam jest...

I był. Oczywiście, że był. Jeongin osobiście ukrył go w książęcej zbroi zanim wyruszyli na pole bitwy.

Czuł zapach krwi i śmierci. Były coraz wyraźniejsze.

Rycerze kilka rzędów przed nimi zostali zaatakowani przez wroga.

Za szybko.

Nie powinni przełamać szyku tak szybko.

Nie był pewien, w którym momencie musiał zamachnąć się mieczem na przeciwnika. Nieznajomy zaatakował szybko, ale królewicz okazał się szybszy.

Kątem oka zobaczył, że jego osobisty strażnik nie marnował nawet sekundy, nacierając na wroga. Zasłaniał księcia swoimi plecami, robiąc co w jego mocy, by nikt nie był w stanie go skrzywdzić.

Hyunjin walczył bez zastanowienia. Wykonywał mechaniczne ruchy wyćwiczone przez lata treningów. Adrenalina szumiała mu w uszach, a jego serce biło jak szalone.

Po chwili przestał rejestrować, co się wokół niego działo. Był skupiony jedynie na atakujących go rycerzach. Pilnował, by trzymać ich na odpowiednią odległość.

Nie miał nawet czasu, by zastanowić się, jakim cudem formacje Południowego Królestwa tak sprawnie rozbijały oddziały wroga.

Krzyki i uderzenia metalu o metal zagłuszały jego myśli. Nie słyszał nic oprócz nich.

Rozpraszali się coraz bardziej. Nie ryzykował i nie szukał Jeongina wzrokiem. Nie mógł sobie pozwolić na dezorientację.

Nagle jeden z rycerzy znalazł się niebezpiecznie blisko królewicza. Nie dając chłopakowi szansy na jakąkolwiek reakcję, przejechał czubkiem miecza po zbroi Hyunjina. Zgrzyt był tak głośny, że książę zrobił krok do tyłu.

Zanim zdążył zaatakować napastnika, Yang zwalił wroga z nóg i dopilnował, by nie mógł już wstać.

— Wasza Wysokość, czas wracać! — krzyknął podporucznik, dając znak rycerzom znajdującym się za nimi, by zrobili im przejście.

Królewicz nie zdążył nic powiedzieć, gwałtownie pociągnięty za ramię przez Jeongina. Schował miecz do pochwy i z trudem ruszył biegiem przed siebie, eskortowany z powrotem do obozu.

Gdyby nie syn generała, zapewne dawno by się przewrócił.

I gdyby nie adrenalina, poczułby krwawiącą ranę na brzuchu.

***

— Przyprowadź medyka — rozkazał służącej Hyunjin, gdy tylko upewnił się, że Jeongin wyszedł z namiotu. — I poślij po pułkownika Kima.

Kobieta wykonała polecenie, zostawiając go samego.

Zaklął, siadając na krześle przy biurku. Był zmęczony; emocje związane z bitwą już go opuściły. I razem ze zniknięciem adrenaliny pojawił się ból.

Gdy tylko zauważył, że jego zbroja jest uszkodzona, a pod metalem z pewnością znajdowała się rana, starał się to ukryć przed Yangiem. Może i zachowywał się w tamtym momencie dziecinnie, ale naprawdę nie chciał go martwić — w szczególności, że kiedy dotarli do obozu po skończonej walce, zobaczył, jak bardzo zmęczony był chłopak. Dlatego też odesłał go, by mógł choć trochę odpocząć.

Ta bitwa okazała się bardzo krwawa. Dużo bardziej, niż zakładano.

Medyk opatrzył go, kiedy rozmawiał z pułkownikiem. Rana nie była głęboka, ostrze tak naprawdę ledwo go drasnęło, więc nie potrzebował szwów. Wystarczą opatrunek i odpoczynek, by rozcięcie się zasklepiło.

— Wydam rozkaz, by sprawdzono zbroje. Wygląda na to, że Południe bardzo dobrze przygotowało się do walki — powiedział Kim. — Odpoczywaj, panie.

— Powiadom mnie o rezultatach — rzekł Hyunjin, siadając z powrotem na krześle. — Możesz odejść.

***

— Nie sądziłem, że królewicz będzie walczył tak długo — mruknął jeden z rycerzy siedzących przy ognisku.

Jeongin mijał ich, idąc w stronę namiotu swojego rówieśnika. Zdążył zdjąć zbroję i zjeść kolację, ale po dwóch godzinach bezczynności stwierdził, że to najwyższy czas, by zobaczyć, jak czuje się książę.

— Ja też. Byłem pewien, że ucieknie z pola bitwy, zanim ktoś z Południa się do niego zbliży — odezwał się kolejny.

— Dobrze walczył. I podobno został ranny.

Yang zatrzymał się wpół kroku.

Ranny?

— Skąd wiesz? — zapytał mężczyzna, który dopiero co usiadł przy ognisku.

— Ktoś widział, jak medyk i pułkownik Kim wchodzili do jego namiotu — odpowiedział rycerz.

Kiedy syn generała to usłyszał, zaczął biec.

***

Hyunjin niemal podskoczył na krześle, gdy jego rówieśnik wpadł do namiotu jak burza.

— Czemu nie powiedziałeś mi o tym, że jesteś ranny? — zaczął ostrym głosem, stając przed biurkiem z zaciśniętymi pięściami. — Jestem twoim najbliższym strażnikiem, to ja powinienem dowiadywać się o tym pierwszy! — mówił coraz głośniej, prawie krzycząc.

Królewicz zamrugał. Pierwszy raz widział Yanga w takim stanie. Jego twarz z sekundy na sekundę coraz bardziej wykrzywiała się ze złości, którą chłopak starał się z trudem kontrolować.

— Nie chciałem cię martwić... — szepnął królewski syn, nagle czując się onieśmielony. Zdenerwowany Jeongin był... przerażający.

— Moją pracą jest martwienie się o ciebie!

Rycerz odwrócił się od swojego rówieśnika, kładąc rękę na biodrze. Przejechał drugą dłonią po twarzy i przez chwilę milczał, starając się opanować złość. Sam nie był pewien, na kogo był zły. Na królewicza, ponieważ nie dał mu znać, że został ranny? Czy na samego siebie?

Czuł, że zawiódł jako książęcy strażnik. Król powierzył mu jedno zadanie, jakim była ochrona jego potomka... Naprawdę nie był w stanie wypełnić tak nieskomplikowanego rozkazu?

Jak mógł nazywać się rycerzem i synem generała Yanga, kiedy nie sprawdził się podczas sytuacji, która stanowiła zagrożenie dla życia następcy tronu?

— Pokaż — rzekł w końcu, ponownie stając przed Hyunjinem.

— C-co? — wydukał zdezorientowany królewicz.

— Pokaż mi tę ranę, książę — powtórzył nieco spokojniejszym głosem, prostując się, jak na strażnika przystało. Powinien starać się uratować chociaż resztki honoru.

Królewicz westchnął głośno, jednak wstał i podszedł do swojego strażnika, w międzyczasie rozpinając guziki koszuli. Czuł na sobie przeszywający wzrok Jeongina, który szukał uszkodzeń na jego skórze.

W końcu odsunął materiał po swojej lewej stronie i pokazał niewielki opatrunek pod żebrami. Yang przysunął się bliżej i pochylił, by przyjrzeć się ranie.

— Nie wierzę, że mi nie powiedziałeś — wyszeptał, dotykając bandaża tak delikatnie, że Hyunjin nic nie poczuł.

Odsunął się, a kiedy to zrobił, jego twarz miała śmiertelnie poważny wyraz.

— Następnym razem dowiesz się jako pierwszy — obiecał królewicz, uśmiechając się słabo do chłopaka.

Jeongin zmarszczył brwi i spojrzał na księcia spode łba. Po plecach królewskiego syna przebiegły dreszcze.

— Ma nie być żadnego „następnego razu".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro